Miasto światłocienia
W połowie maja 2024 r. w Neapolu, stolicy włoskiej Kampanii, poważnie zatrzęsła się ziemia. Cały dzień poprzedzający wstrząsy był wyjątkowo duszny, powietrze zanieczyszczone, a widoczność nad zatoką neapolitańską ograniczona, do tego stopnia, że Wezuwiusz górujący nad miastem był ledwo dostrzegalny – pisze Michał KOSIOREK
.Krótko przed godziną 20 region doświadczyło najsilniejsze od kilkudziesięciu lat trzęsienie ziemi. Jak pisał najsłynniejszy polski neapolitańczyk Gustaw Herling-Grudziński, „każdy, kto się tu urodził lub zdecydował osiedlić, musi mieć wrodzone czy nabyte poczucie kruchości i ziemi i życia ludzkiego”. Sam musiał oswajać ten strach, osiedlając się w mieście pod wulkanem w 1955 roku i do końca swojego życia z niepewnością spoglądając z okien willi przy via Crispi 69 na uśpionego, nieprzewidywalnego olbrzyma. Tymczasem wspomniane wstrząsy przypadły dokładnie w 105. rocznicę urodzin autora Innego świata. Na początku lat 70. nieco humorystycznie pisał w słynnym Dzienniku pisanym nocą, jak podczas porannego spaceru zobaczył na murze plakat z hasłem „Operatio Vesuvio” („Operacja Wezuwiusz”). W Neapolu taki komunikat mógł oznaczać tylko kłopoty. Z ulgą jednak odnotował, że plakat nie był podpisany przez burmistrza, co sugerowałoby kontekst bezpieczeństwa, a jedynie przez jednego ze znanych krytyków literackich. W odezwie na plakacie Herling czyta:
„Neapolitańczycy! Wezuwiusz po latach mitologii i sentymentalnego fetyszyzmu, strachu i przesądów, stał się dziś otwartym polem do interpretacji poetyckiej ludzi naszych czasów (…). Dzisiejszy operator artystyczny odczuwa potrzebę miejsc otwartych i strukturalnie wolnych od jakiegokolwiek ograniczania o charakterze socjologicznym czy duchowym. Wezuwiusz 1972 spotyka się z historią myśli poetyckiej, nie na płaszczyźnie negatywnej pradawnych przesądów, lecz na ludzkiej i racjonalnej płaszczyźnie pozytywnej poszukiwań operatywnych”.
Być może to komsomolski ton i znane z ówczesnych uniwersytetów agitacyjne pustosłowie do tego stopnia zaintrygowały Herlinga, że ten, całkiem już rozbawiony, udał się do galerii Il Centro, aby poznać szczegóły inicjatywy włączającej wulkan w świat sztuki. Wśród nadesłanych koncepcji pojawiły się oryginalne propozycje. „Artysta włoski radzi – a Herling skrzętnie notuje – aby szyjkę krateru upodobnić do samoodkorkowującej się butelki szampana, artysta szwajcarski domaga się napisu na zboczach; czterometrowe litery wykute w stali »Art is Art about Art« (…), a inny artysta włoski przysięga, że bardzo ładnie wyglądałby siedmiomilowy krawat w żółte, czarne i niebieskie paski zawiązany na szyjce krateru i opadający do stóp wzgórza”. Po kolejne śmiałe idee odsyłam do źródeł (czytajmy Herlinga-Grudzińskiego!). W każdym razie postępowe koncepcje artystyczne tak zawstydziły Wezuwiusza, że ten od 80 lat nie puścił pary (ostatni większy wybuch miał miejsce w 1944 r.). Dziś nikt już raczej nie myśli o nim jako przedmiocie artystycznych eksperymentów, a jego nadzwyczaj długie uśpienie i wzmagającą się aktywność Pól Flegrejskich poważnie martwią wulkanologów. Wyrok nad Neapolem wisi w zawieszeniu.
Nikt nie przypuszczał, że w latach 80. chwilowo uwagę od wulkanu odciągnie mikry, kędzierzawy Argentyńczyk z piłką przy nodze. Wraz z transferem Diego Maradony do miejscowego SSC Napoli miasto przeżyło piękny, intensywny emocjonalnie piłkarski sen na jawie. Maradona totalnie zawładnął wyobraźnią tłumów i usadził miejscowy klub na sportowym Olimpie. Dwukrotne scudetto (piłkarskie mistrzostwo Włoch) w latach 1987 i 1990 było dla biednych, żyjących przez lata w poczuciu niższości neapolitańczyków niewiarygodnym zastrzykiem dumy, dzięki któremu mogli wreszcie spojrzeć na Rzym, Mediolan i Turyn nie tylko z kibicowską wyższością. Dziś, kilka lat po śmierci Diego, jego legenda w mieście nie znajduje swojego odpowiednika w świecie sportu. To powszechny, ponadpokoleniowy kult, o religijnym charakterze. Diego patrzy na Neapol z murali, ołtarzyków zaaranżowanych na balkonach, plakatów, reklam, targowych kramów, restauracyjnych menu oferujących drinki nazwane jego imieniem. Jest Maradona dla Neapolu idolem uosabiającym dwoistą naturę miasta. Z jednej strony sportowy geniusz, któremu udało się przez sport wyjść z biednych przedmieść Buenos Aires. Z drugiej strony narkoman, pogubiony człowiek i hulaka utrzymujący liczne kontakty z kryminalnym półświatkiem. Dla Neapolu, miasta światłocienia, to patron kompletny, który stał się obok neapolitańskiej pizzy i mafii najbardziej rozpoznawalną marką miasta. Masową popularność i wizerunek niepokornej metropolii podtrzymuje popkultura, by wymienić głośne w ostatnich latach filmy rodowitych neapolitańczyków Paola Sorrentina – To była ręka Boga (i znów ten Maradona) oraz Nostalgia Maria Martonego.
Wracając raz jeszcze do Herlinga – noszący w sobie bolesne doświadczenia łagru i wspomnienie utraconego w młodości domu był świadkiem przemian miasta, widział, jak gęstnieje tłum i rozstawiają się kramy przy placu św. Kajetana. Uciekał przed nimi choćby do ogrodów klasztoru św. Klary. Zdaniem Lidii Croce, drugiej żony pisarza, było to jedno z tych miejsc, do których w trakcie długich spacerów prowadził wszystkich swoich polskich gości. Praktycznie vis-à-vis klasztoru przy dawnej Trinita Maggiore mieszkał jego teść, włoski filozof i polityk, postać Neapolu – Benedetto Croce. Dziś w tym domu mieści się biblioteka, a w niej m.in. zebrane archiwum pisarza.
.Neapol potrafi być magnetyczny, może dlatego, że trudno jednoznacznie uchwycić jego nastrój. Nostalgia za przeszłością przenika się z dynamiką włoskiego „tu i teraz”, przywiązanie do lokalności kontrastuje z międzynarodową skalą miasta, które od pierwszego wrażenia przyciąga, a jednocześnie pozostaje niedostępne, niewrażliwe na wszystko, co nieneapolitańskie. Ale pewnego dnia superwulkan wybuchnie i co bardzo prawdopodobne – zniszczy miasto. Dla archeologów, którzy przyjdą na jego gruzy za kilka, może kilkanaście stuleci będzie to epokowe odkrycie. W mgnieniu oka świat obiegną informacje o odnalezieniu antycznego miasta Neapol, zalanego lawą dawno temu w wyniku wielkiej erupcji. Cyfrowe strumienie świadomości ludzi na kuli ziemskiej (a może i poza nią) momentalnie zapełnią się filmami z miejsca odkrycia. Każdy będzie mógł je błyskawicznie odtworzyć za pomocą supernowoczesnych okularów, soczewek, mikrochipów lub innych nanourządzeń. Kto wie, może nasi dalecy potomkowie wówczas zobaczą szczątki lub zastygłe w lawie odlewy przodków zaskoczonych w dziwnych pozach. Może będą tam turyści z Piazza Plebiscito pozujący do selfie. Będzie sprzedawca tandetnych souvenirów z Maradoną z via Toledo; w końcu odkrywcy znajdą szczątki skulonych na chodnikach pod dworcem Napoli Centrale przybyszów z Afryki. Neapol znów będzie miał swoje chwile sławy, a świat zacznie szacować czas do kolejnej erupcji. Mam tylko nadzieję, że w trakcie wykopalisk dzielni archeolodzy przyszłości nie pokpią sprawy, będą kopać, póki nie odnajdą nieprawdopodobnej rzeźby Christo Velato z kaplicy San Severo, krużganków i ogrodów klasztoru św. Klary, chrzcielnicy z katedry św. Januarego czy pozostałości najstarszego operowego teatru na świecie – teatru San Carlo. Już dziś wypada życzyć im siły i determinacji.
Michał Kosiorek