Zbigniew Herbert. Poeta na czas niepokoju
W czasach polityczności totalnej sztuka jak nigdy wcześniej staje się jednocześnie podmiotem i narzędziem polityki – pisze Michał KOSIOREK
.W burzową noc, 25 lat temu, 28 lipca 1998 r., odszedł Zbigniew Herbert. Przeglądając wydanie jednego z tygodników, które ukazało się kilka dni później, odnajduję ślady epoki i sprawy, którymi wówczas żyliśmy. Niskie poparcie dla polskiej akcesji do Unii Europejskiej, rozmaite problemy młodej demokracji, ale też pojawienie się w miejskim krajobrazie nowego elementu – dużych centrów handlowych, które niebawem staną się filarami konsumenckiej rzeczywistości i dzięki którym „mieć znaczy być” nabierze pełniejszego wymiaru. Twórca Pana Cogito umiera w dekadzie nadziei, kiedy to świat wychodzący z zimnowojennego układu ma na dobre rozprawić się z historią i rozpocząć marsz ku wygodnej przyszłości. Podświadomie w to wierzyliśmy, ale symptomy niepokoju widniały już na horyzoncie. Parafrazując tytuł ostatniego tomiku Herberta, można powiedzieć, że w latach 90. nie byliśmy świadkami epilogu burzy, lecz raczej ciszy przed nią. Nadchodziła epoka, której kształt wyznaczą 11 września, globalny strach przed terroryzmem, kryzys finansowy, a przede wszystkim rewolucja technologiczna niosąca niebywałe przyspieszenie komunikacji, a z nią aksjologiczny chaos i społeczną niepewność.
Kilka lat temu francuska filozof Chantal Delsol w książce Czas wyrzeczenia pisała o końcu epoki, która rozpoczęła się z jednej strony objawieniem Jahwe na Synaju i zmartwychwstaniem Chrystusa, a z drugiej działalnością greckich filozofów. Być może ten kosmos kulturowy upada, ale wcale – jak pisze Delsol – nie pozostawia po sobie pustki, a poczucie utraty sensu może wynikać z zaskoczenia. Czy w związku z tym Pan Cogito, u którego ukojenia szukały kolejne pokolenia intelektualistów, opozycjoniści z pierwszej „Solidarności”, dzielni budowniczowie III RP, ma również dla nas – zaskoczonych i zdezorientowanych – jakieś wskazówki?
uciszaj / racjonalną furię / upadną od niej trony / i sczernieją gwiazdy
.W połowie lat 70. Herbert podczas jednego z wykładów „Współczesności historii” mówił o odcinaniu się od przeszłości, o tym, że dosięgnął nas cywilizacyjny narcyzm i wydaje nam się, że doświadczenia naszych czasów są zupełnie wyjątkowe. O tym, że nie są, a historia serwuje okrutne analogie, przekonaliśmy się 24 lutego 2022 roku. Nie spełniły się kantowskie postulaty wiecznego pokoju. Nasza nowoczesność staje się (jak pisze Nassim N. Taleb) coraz bardziej „krucha”, bezbronna wobec losowości, źle znosząca zmiany mimo niesionego na sztandarach hasła innowacji, a w kontekście bezprecedensowej technicyzacji jest coraz bardziej wewnętrznie uwikłana.
Choć spętani i słabi poszliśmy śladami Barucha Spinozy z Amsterdamu, który „zapragnął dosięgnąć Boga”, o czym donosi Pan Cogito w jednym z wierszy otwierających słynny tom poetycki. Oświeceniowy myśliciel nie wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko, a my nie wyciągnęliśmy z tego wniosków. Tymczasem poeta przestrzegał przed przesadnym pragmatyzmem i supremacją logiki – „zbadano słońce / księżyc gwiazdy / zgubiono mnie / moja dusza / odmawia pociechy / wiedzy” (Pan Cogito szuka rady). Zbigniew Herbert ponadto wyczuwa nadchodzącą melancholię naszego ponowoczesnego krajobrazu. „Domy przedmieścia o podkrążonych oknach / domy kaszlące cicho / dreszcze tynku / domy o rzadkich włosach / chorej cerze”. Nasz świat brzydko się starzeje, staje się przykry, co często jest przecież domeną tych, którzy po latach czegoś żałują. Dziś rzeczywistość przedmieść wielu zachodnich miast staje się coraz bliższa dystopiom spod znaku Drogi Cormaca McCarthy’ego aniżeli szklanym domom i entuzjazmowi architektów z przeszłości.
a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który pragnie źródła
.Wróćmy do korzeni. Zbigniew Herbert po kilku latach spędzonych w różnych krajach Europy Zachodniej znalazł się wreszcie, w październiku 1964 r., w pociągu do Aten, niepewny, czy dobrze robi. Spotka go rozczarowanie, „czy nie lepiej byłoby zostawić ten kawałek ziemi pod suwerenną władzą wyobraźni” – zapisze w notatniku. Wreszcie na własne oczy pozna cząstkę świata, którego kultura towarzyszyła mu od gimnazjum i którego kulturę – jak pisze w znakomitej biografii poety Andrzej Franaszek – uczyni jedną z podstawowych materii swojej twórczości. Bez zbędnej zwłoki Herbert zaczyna działać w terenie. Chłonie wszystko z otoczenia; w muzeach, na ulicy, w knajpach; snuje się po mieście, dużo notuje, zachłannie, ale niespiesznie wpatruje się w muzealne rzeźby. Wydaje się cierpliwy. Co powiedziałby dziś napotkanemu w tłumie pod Partenonem znarowionemu turyście, któremu szereg rozpraszaczy i technicznych zdobyczy zabiera uwagę i spokój? „Trzeba spędzić wśród kolumn przynajmniej jeden dzień, aby zrozumieć życie kamieni w słońcu” – zanotuje Zbigniew Herbert – „Krótki wypad z autokaru nie daje pojęcia o tym, czym jest świątynia grecka”.
Dziś, w erze masowej turystyki, chcemy także w dalekim świecie sięgnąć absolutu. Być jak najbliżej – wsiąść na słonia, nakarmić małpę, zjeść makaron babci Marii w toskańskiej wiosce, podskoczyć nad przepaścią Wielkiego Kanionu, wypić porto w Porto. Skąd się bierze ta widowiskowa desperacja? Może z podświadomie odczuwanej pustki? Być może to ostatni skalp ekscytacji, jaki się ostał do zdobycia, i ostatnie ziemskie zakamarki, w których szukamy tajemnicy. A może to ostatnia próba zakorzenienia, daleko od domu, zbliżenia i współodczuwania z kimś obcym, skoro z sąsiadami się nie udało, wobec których stać nas co najwyżej na chłodną i ostrożną życzliwość.
Tymczasem Zbigniew Herbert podróżnik dobrze wie, że świat tubylców pozostanie niedostępny. „Wychodzę na balkon posłuchać nocy. Jednostajny chór samochodów i na tym tle dwa głosy solistów. Męski groźny bas i piskliwy lament kobiety. Duet pełen jest pasji i słucham go jak opery w obcym języku. Wreszcie dźwięk tłuczonego szkła i cisza. Kawałek życia, którego nigdy nie dotknę. Turysta jest zawsze wygnańcem. Co mu pozostało? Akropole i grobowce”.
suchy poemat moralisty / tak – tak / nie – nie
.Akropole i grobowce. Znamienne słowa. Pomniki i kamienie – obiekty i przedmioty doskonale wymierne. W całej twórczości tak natchnionej duchem to jednak namacalność i trwałość ma wyższą cenę. Wspominał o tym tłumacz i popularyzator polskiej literatury w Niemczech, bliski poecie Karl Dedecius: „Towarzyszyłem Herbertowi w jego muzealnych wędrówkach i obserwowałem, jak bardzo fascynowała go rzeźba, jakie wrażenie wywierały na nim postacie z kamienia lub metalu, torsy, głowy. Jak gdyby w nieruchomości momentów uwieczniona była prawda, jakby w »ruchach i ideologiach« widział największe zagrożenie naszej kultury”. A mówił o tym w czasach, gdy swoje piętno na intelektualnej Europie zaczął odciskać rok 1968. Kilkanaście miesięcy później znów na niemieckiej akademii na pytanie, czy w niespokojnych czasach ma się prawo pisać o drzewach, Zbigniew Herbert odpowie: „Lepiej o drzewach niż o fałszywych niebach”.
Bo Pan Cogito „kochał tautologie / tłumaczenie / idem per idem / że ptak jest ptakiem / niewola niewolą / nóż jest nożem / śmierć śmiercią / kochał /płaski horyzont / linię prostą / przyciąganie ziemi”. Konsekwencja, z jaką Zbigniew Herbert odrzucał wszystkie pokusy relatywizowania, wynikała być może z paradoksalnie niewielkiej roli, jaką – jako poeta – przypisywał sztuce i poezji. Ta, w jego ocenie, ma nikły wpływ na rzeczywistość, ma jedynie „dać świadectwo”, unikać partycypowania, współdziałania czy przeciwdziałania, innymi słowy, być z dala od politycznego zaangażowania. To zawsze kończy się klęską – poświęceniem prawdy indywidualnego postrzegania świata na rzecz ideologii. Ten idealistyczny postulat dziś może nas razić. Wydaje się nawet nieprzystająco trywialny jak na myśliciela takiego formatu. Ale to już pewnie kwestia dystansu kilku dekad, które przebyliśmy.
W czasach polityczności totalnej sztuka jak nigdy wcześniej staje się jednocześnie podmiotem i narzędziem polityki. Wzmaga polaryzację, tłumaczy świat, ale i zamazuje jego kontury, łączy już połączonych, pogłębia podziały podzielonych, nieustannie zachęca do zajęcia stanowiska. Wespół z technicyzacją ma swój udział w stworzeniu człowieka przemotywowanego i drażliwego. „Popatrz na twoje ręce / pokaleczone i drżące” – mówi znów Bóg do Spinozy – „niszczysz oczy / w ciemnościach / odżywiasz się źle / odziewasz nędznie”. To wszystko brzmi znajomo, a adresatami tych słów mogliby być zarówno zrozpaczeni bohaterowie prozy Michela Houellebecqa, jak i butni, neurotyczni protagoniści Sukcesji. Dlaczego saga rodziny Royów, najważniejszy pewnie ponowoczesny serial, zyskała taki rozgłos? Choć nie tak bogaci i bez prywatnych samolotów – zobaczyliśmy w niej w jakiejś części siebie samych.
Nadszedł czas wyrzeczenia, daj świadectwo!
.Kosmos kultury judeochrześcijańskiej wcale nie upada. To Zachód jedynie z niej rezygnuje, powolnie i cicho się oddala. Poeta w przejmującym utworze Pan Cogito – zapiski z martwego domu jakby próbuje uchwycić istotę tego momentu: „Zgasło / źródło / buntu / i może / tylko ja jeden / słyszę jeszcze / echo / jego głosu / coraz smuklejsze / cichsze / coraz bardziej dalekie / jak muzyka sfer / harmonia wszechświata / tak doskonała / że niedosłyszalna”.
Co nas czeka po czasie wyrzeczenia? Oddajmy raz jeszcze głos Chantal Delsol: „Człowiek Zachodu nie zginie od zniknięcia Boga, który go ukształtował – nie stanie się barbarzyńcą ani dzikim zwierzęciem. Przystosuje się do świata bez Boga, być może do zamieszkałego przez bogów. Porzuciwszy dawne nadzieje, bez nich będzie próbował przeżyć po ludzku, pragmatycznie swoje zwyczajne życie”.
I w tej pragmatycznej pospolitości znów nieoceniony okaże się Zbigniew Herbert. Znów przyniesie nam wielką literaturę minionych czasów. Na kolejne, zupełnie zwyczajne, czasem szczęśliwe, czasem niespokojne lata.