Czytać, aby lepiej być
Wcześniej
Nie łudźmy się: nie widać żadnych szans na poprawę wskaźników czytelnictwa w naszym kraju – pisze prof. Wojciech KUDYBA
Listopad. Wieczór. Najpierw czekam, aż wróci z biblioteki. Bo jest na drugim roku polonistyki. Potem opowiadam jej przy kolacji o tym, że tweet pewnej gimnazjalistki zasiał parę lat temu niepokój w samym sercu niemieckiego systemu edukacji. „W czym?” – pyta, nakładając na kanapkę kiełki jarmużu. „W sercu – odpowiadam – w tym czymś, w czym rodzi się poczucie sensu tego, co robisz. Przejrzyj sobie w »Die Zeit« kilka komentarzy do tego wpisu. Ludzie – w tym kilku odpowiedzialnych za rozwiązania edukacyjne – zastanawiają się, jaki jest sens uczenia w gimnazjum sztuki czytania literatury, skoro trzeba wyposażyć maturzystów w umiejętności pozwalające regularnie płacić podatki, wynająć mieszkanie i zawrzeć umowę ubezpieczeniową”. „Poważnie?” – dziwi się. Przez chwilę udaję, że coś mi spadło pod stół. Wiem, że nie wytrzyma. Trzy minuty. Nie wytrzymuje: „Tato, o co im w ogóle chodzi? Przecież podatki, ubezpieczenia i wynajem mieszkania ogarniesz w pięć minut za pomocą aplikacji w smartfonie, a dzięki czytaniu literatury masz szansę poszerzyć swoją perspektywę widzenia świata!”. „Kto ci tak powiedział?” – pytam, trochę zaskoczony. Ona zaczyna się śmiać: „Nie ty?”.
Zapomniana sztuka
.Piszę o tym, bo wydaje mi się, że wspomniana dyskusja na internetowym forum „Die Zeit” nie byłaby możliwa, gdyby jej uczestnicy rozmieli kluczowe dla poruszanego przez nich tematu pojęcie czytania literatury. Gimnazjalistka nie musi do końca zdawać sobie sprawy z tego, że analizowanie tekstu literackiego nie jest prostym dekodowaniem znaków pisma, ale zbiorem skomplikowanych czynności analityczno-interpretacyjnych, wymagających opanowania wielu kontekstów otaczających każdy utwór oraz zastosowania specyficznych narzędzi lekturowych (gdyby to wiedziała, raczej nie napisałaby, że potrafi analizować wiersze w czterech językach). Jej nauczyciele, nauczyciele jej nauczycieli, a wreszcie i – last but not least – funkcjonariusze systemu oświaty rozmaitych szczebli powinni jednak proces lektury arcydzieł rozmieć trochę głębiej. Czy na pewno rozumieją? Mam wątpliwości. Nie łudzę się przy tym, że w Polsce jest lepiej. Nie jest. Gdyby było inaczej, nie doszłoby u nas w latach 90. do katastrofalnej zmiany modelu inicjacji oraz edukacji czytelniczej w szkołach podstawowych i średnich. Opinie znawców rozwiewają wszelkie złudzenia: wypracowany i sprawdzony przez lata sposób wyposażania uczniów w umiejętność czytania dzieł literackich – a więc często niełatwych, stawiających opór, wymagających od czytelnika nieco większych kompetencji niż inne rodzaje tekstów – został u nas osłabiony na rzecz tzw. „czytania ze zrozumieniem” tekstów paraliterackich. I to bynajmniej nie w szkołach zawodowych, ze swej istoty skierowanych w stronę technicznego know-how, ale w liceach ogólnokształcących, nie wyłączając klas o profilu humanistycznym.
Mało kto upierał się, że czytanie literatury jest sztuką i jak każda sztuka wymaga nie tylko uzdolnień, ale także wielu lat żmudnego treningu. Ten ograniczono do niezbędnego minimum. Skutki przyszły szybko i trudno je nazwać sukcesem.
Coraz rzadziej wynosimy dziś ze szkół umiejętność obcowania z arcydziełami literatury pięknej. Coraz rzadziej więc czytanie wartościowej beletrystyki dostarcza nam satysfakcji. W konsekwencji – coraz rzadziej uważamy tę czynność za pożyteczną, a nasze czytelnicze zainteresowania maleją z dnia na dzień. Nie łudźmy się: nie widać żadnych szans na poprawę wskaźników czytelnictwa w naszym kraju.
Czy inteligent musi umieć czytać?
.Może więc trzeba to pytanie jakoś postawić? Bo przecież nie chodzi w nim o znajomość alfabetu (choć istnieje dziś także problem tzw. wtórnego analfabetyzmu). Chodzi o to, czy przeciętny polski maturzysta, na ogół przyszły magister, potrafi na tyle głęboko wejść w tkankę tekstu literackiego, by ten odsłonił przed nim swój niepowtarzalny świat. Chodzi o specyficzne know-how. O to, czy ten, kto odbywa krótsze lub dłuższe wojaże po Europie i nie tylko po niej, potrafi podróżować również po krainach wykreowanych przez pisarzy. Cel za każdym razem jest przecież ten sam: każda podróż nas zmienia. Pozwala przekroczyć ramy codzienności wraz z jej rutyną, podaje wyobraźni nowe bodźce, otwiera na to, co inne, i właśnie dlatego poszerza granice naszej świadomości, dając tym samym nową perspektywę patrzenia na rzeczywistość i nowe zasoby słów i zdań, które mogą o naszym świecie opowiedzieć. Ktoś powie, że nie każdy jest tak samo wrażliwy, że są turyści, którzy patrzą i nie widzą – także ci wędrujący w świecie tekstów. To prawda. Właśnie dlatego trzeba postawić pytanie o to, czy inteligent powinien widzieć więcej niż inni – więcej niż inni sobie wyobrażać, głębiej odczuwać, lepiej rozumieć samego siebie i wspólnotę, której jest częścią – jej przeszłość i jej teraźniejszość. Czy nie powinien lepiej niż inni komunikować się z otoczeniem? Bo przecież taki jest właśnie cel czytania: żebyśmy dzięki lekturze lepiej zrozumieli sami siebie oraz świat, w który nas rzucono, i dzięki temu ciekawiej, głębiej, subtelniej potrafili ów świat opowiedzieć samym sobie oraz innym.
.Umieć czytać to tyle, co posiadać zdolność do takiej percepcji dzieła literackiego, by pomagało nam ono poszerzać nasze horyzonty – poznawcze, kulturowe, imaginacyjne, a przede wszystkim – językowe. By pomagało nam ono pełniej być – dla samych siebie i dla siebie nawzajem. Niech to pytanie wybrzmi jeszcze raz: czy inteligent powinien umieć czytać? Nie oczekuję wcale odpowiedzi. Po prostu pytam.
Wojciech Kudyba
Tekst opublikowany w nr 27 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].