Nathaniel GARSTECKA: Amerykańska noc

Amerykańska noc

Photo of Nathaniel GARSTECKA

Nathaniel GARSTECKA

Redaktor „Wszystko co Najważniejsze". Francuz urodzony w Paryżu, z polsko-żydowskimi korzeniami. Pasjonuje się historią i kulturą Polski, Francji i narodu żydowskiego. W nowym tygodniku "Gazeta na Niedzielę" prowadzi cotygodniową kronikę. Mieszka w Warszawie.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

19.30: Kładę córkę do łóżka. Aby zasnęła, czytam jej ostatnie przemówienie Kamali Harris – pisze Nathaniel GARSTECKA

.To tradycja, którą przyjąłem szesnaście lat temu. Pierwsza amerykańska noc wyborcza, którą śledziłem, miała miejsce w 2008 roku. Byłem wtedy w szkole handlowej, a na lekcjach angielskiego nauczyciel kazał nam brać udział w odgrywaniu ról, w których musieliśmy wybrać jednego z kandydatów i bronić go przed przeciwnikiem lub innym debatującym. Pamiętam, że większość innych uczniów walczyła o szansę odegrania przedstawiciela obozu Demokratów, ekstrawaganckiego i nowoczesnego Baracka Obamy, który uosabiał „nową nadzieję”, „światło przyszłości” i „oświecony postęp” przeciwko „podżegającej do wojny kulturze WASP”, „mdłej, redneckowej Ameryce” i „spuściźnie imbecyla Busha Juniora”.

Obama reprezentował dobro, ponieważ był młody, był demokratą i nie był biały. Był fotogeniczny i grał w koszykówkę przed kamerami. To były wczesne dni postpolityki, na długo przed wariactwami Donalda Trumpa lub żenującym śmiechem Kamali Harris, ale nie zdawaliśmy sobie jeszcze w pełni sprawy z niebezpieczeństw, jakie ze sobą niosła. My, a raczej inni studenci, ale także komentatorzy i media, byliśmy po prostu zdumieni tym „odświeżającym” sposobem uprawiania polityki, z obietnicą powszechnego pokoju i szczęścia. Wybór Obamy miał być prawdziwym początkiem końca historii, dwadzieścia lat po upadku Muru Berlińskiego, ostatecznym triumfem liberalnej demokracji i wznowieniem marszu ku horyzontowi postępu. Niejako Nowy Świat.

Moja szkoła handlowa znajdowała się w La Défense, głównej dzielnicy biznesowej pod Paryżem, na ogromnej betonowej płycie, najeżonej identycznymi wieżowcami pozbawionymi najmniejszej tożsamości, których jedynym celem było skopiowanie londyńskiego City i Manhattanu. W tej klasie studentów trzeciego roku musiałem być jednym z niewielu, którzy nie czuli się entuzjastycznie nastawieni do Baracka Obamy. W rzeczywistości już kilka lat wcześniej zapoznałem się z amerykańską polityką i zainteresowałem się reelekcją George’a Busha w 2004 roku. Mimo to zdałem sobie sprawę, że moi koledzy nie tylko nie wiedzieli nic o amerykańskim systemie wyborczym, ale także nie mieli pojęcia, kim jest ich nowy idol. Po prostu powtarzali to, co słyszeli w kółko na kanałach telewizyjnych, które z kolei kopiowały słowo w słowo artykuły redakcyjne głównych amerykańskich lewicowych mediów. Tak jak co cztery lata.

Ku zaskoczeniu wszystkich podczas naszych małych debat decydowałem się bronić weterana Johna McCaina. Nie byłem szczególnie entuzjastycznie do niego nastawiony i doskonale zdawałem sobie sprawę, że fala Demokratów bez wątpienia go zmiecie ze względu na bardzo niekorzystny kontekst: kryzys finansowy, który zaczynał się w Stanach Zjednoczonych na jesieni 2008 roku, niezwykle życzliwe nastawienie mediów wobec Obamy, niezgoda w partii republikańskiej, która była niewątpliwie zmęczona po dwóch kadencjach George’a Busha. Jednak McCain reprezentował obóz zdrowego rozsądku przeciwko obozowi utopizmu, stary świat przeciwko nowemu, Amerykę wolności przeciwko Ameryce ideologii, która zwiastowała „wokeizm”.

Oczywiście nie było tutaj mowy o przekonywaniu kogokolwiek, a Barack Obama rzeczywiście zmiótł kandydata Republikanów, ale pamiętam całą noc wyborczą, bezsenną noc spędzoną na słuchaniu komentarzy na żywo na kilku amerykańskich kanałach, gdy pojawiały się po kolei wyniki.

Wybory w 2012 roku były przesądzone ze względu na kiepski wybór kandydata przez Republikanów. Wybory w 2016 roku były wielkim zaskoczeniem: ze zdumieniem i satysfakcją obserwowałem krzyki rozpaczy amerykańskich dziennikarzy, którzy tak bardzo gardzili Donaldem Trumpem i jego wyborcami, którzy byli tak pewni swojego zwycięstwa, a przede wszystkim tego, że są po właściwej stronie historii. Ich zaślepienie nie pozwoliło im dostrzec, że Hillary Clinton była bardzo złym kandydatem i że kraj potrzebował zmiany po ośmiu latach Baracka Obamy w Białym Domu. Wybory z 2020 roku były najbardziej niepokojące ze względu na wiele prawdziwych lub rzekomych nieprawidłowości wyborczych, które pozwoliłyby Joe Bidenowi wygrać niewielką przewagą w kluczowych stanach i które przedłużyły napięcie na kilka dni, a nawet tygodni. I tak mam zamiar przeżyć mój piąty amerykański wieczór wyborczy, a raczej noc.

Wtorek, 5 listopada 2024 roku, godz. 16.00: Robię małe zakupy, aby przygotować się na noc. Tylko zdrowe, zbilansowane jedzenie, zgodne z kulturą, w której będę zanurzony przez następne dwanaście godzin: fast food, mrożone pizze, chipsy, napoje gazowane.

17.30: Pomagam mojej 7-letniej córce w odrabianiu lekcji. Dobrze, że jest ćwiczenie angielskiego, bo dzięki temu podszlifuję swoje umiejętności językowe.

17.35: Ostatecznie nie mam czasu na odrobienie pracy domowej. Nieistotne. Muszę przejrzeć najnowsze sondaże, obliczyć prawdopodobieństwo w każdym stanie, wypełnić interaktywne mapy na niebiesko i czerwono (z odcieniami) i przyjrzeć się najnowszym spotom telewizyjnym każdego kandydata.

18.00: Przegląd francuskich mediów.

18.05: „Najważniejsze wybory tego stulecia w Ameryce bardziej podzielonej niż kiedykolwiek”. „Donald Trump jest zagrożeniem dla demokracji”. Kapitol, fake newsy, seks z mikrofonem, Beyoncé, bojówki faszystowskie, Orbán i Putin, dobro kontra zło. Nie da się tego słuchać, spadam. Zdecydowanie nie dowiem się tu niczego ciekawego.

18.10: Z dziennikarskiej ciekawości włączam polskie kanały telewizyjne.

18.15: „Trump pierze mózgi Amerykanom”, „Biden ma świetny bilans”, „Trump wywoła zamieszki”, „Harris jest kobietą, kocha dzieci i w młodości zorganizowała mobilizację w swoim budynku”. Z tego także się wyłączam.

18.20: Na dobre zadomawiam się w amerykańskich sieciach. Jeśli mam słuchać wszystkich złych rzeczy, które dziennikarze mają do powiedzenia na temat Donalda Trumpa, równie dobrze mogę to zrobić w wersji oryginalnej.

19.30: Kładę córkę do łóżka. Aby zasnęła, czytam jej ostatnie przemówienie Kamali Harris.

20.00: Napięcie rośnie. Podekscytowanie również. Wynik jest nieprzewidywalny do samego końca. Sondaże pokazują praktycznie remis w stanach wahających się. Moi przyjaciele w Stanach Zjednoczonych mówią mi, że nastąpiła ogromna mobilizacja na rzecz Trumpa. Inni mówią, że elektorat Demokratów obudził się na ostatniej prostej, zwłaszcza kobiety. W 2016 roku wierzono, że Clinton zostanie triumfalnie wybrana (nawet jeśli niektóre głosy słusznie sprzeciwiały się temu przekonaniu). W 2020 roku spodziewano się, że Biden wygra miażdżąco, ale ostatecznie było znacznie bliżej, niż oczekiwano. Tym razem analitycy wolą zachować ostrożność: nic nie wiemy. Kolejna obawa: wielu Amerykanów wątpi w uczciwość wyborów, i słusznie, po wydarzeniach z 2020 roku. Pomiędzy masowym głosowaniem korespondencyjnym a długimi procedurami ponownego przeliczania kart do głosowania, po raz kolejny możliwe jest, że rano nie poznamy nazwiska zwycięzcy. Trzeba cierpliwości, zaufania. Amerykanie głosują.

20.30: Amerykańskie media głównego nurtu próbują wcisnąć kwestię aborcji do wyborów prezydenckich, oczywiście na korzyść Kamali Harris, która ma czerpać korzyści z różnych postępowych walk (klasowych, rasowych, płciowych, a raczej „genderowych”). Jeśli Demokraci posuwają się do tego rodzaju argumentów, to znaczy, że partyjny establishment ma się czym martwić. W międzyczasie do piekarnika wkładam kolejną pizzę.

22.30: Pierwsze symboliczne wyniki (wioska w New Hampshire, Guam) pokazują wzrost dla Donalda Trumpa w porównaniu z 2020 rokiem.

23.00: Kilka przypadków awarii maszyn do głosowania. W rezultacie niektóre lokale wyborcze zostaną zamknięte później. Jeśli jest jedna rzecz, która musi się zmienić w kwestii głosowania w Stanach Zjednoczonych – to właśnie to. Donald Trump zrozumiał to i wezwał do przyjęcia klasycznego francuskiego modelu.

23.30: Pierwsze interesujące dane: „stan demokracji” znajduje się na szczycie listy obaw wyborców, wyprzedzając gospodarkę i aborcję. Trump jest również postrzegany jako bardziej wiarygodny niż Harris w kwestii gospodarki i imigracji. Tylko półtorej godziny do pierwszych szacunków w stanach, w których lokale są zamykane jako pierwsze. Szczególnie uważnie obserwowana będzie Georgia.

Północ: Klasyczne reportaże z lokali wyborczych. Media najwyraźniej nie mają już o czym mówić zaledwie kilka minut przed pierwszymi częściowymi sondażami exit polls. W sieciach społecznościowych nerwowość. Dużo nerwowości. Po obu stronach.

00.30: Zaczynają napływać pierwsze dane. Czas otworzyć paczkę chipsów. Podświetlam mapę stanów, zaczynając od Kentucky i Indiany, i przesuwam myszką nad każdym hrabstwem, aby zobaczyć, jak postępuje liczenie. „Po co to wszystko?” – ktoś mógłby zapytać. Po prostu dla przyjemności doświadczania wydarzenia, które zadecyduje o przyszłości świata. Raz na cztery lata nikomu to nie zaszkodzi!

01.00: Moje koty nie rozumieją, dlaczego nie śpię o tej porze, i korzystają z okazji, by okazać mi czułość. Na przykład wskakując na klawiaturę mojego komputera, co skutkuje tym, że muszę napisać to zdanie jeszcze raz. Tak przy okazji – zazwyczaj nie jestem nocnym markiem.

01.01: Donald Trump ogłoszony zwycięzcą w Kentucky i Indianie, Kamala Harris w Vermont. Na razie nic zaskakującego. Poczekajmy na więcej szczegółów, aby porównać je z rokiem 2020 i 2016. 19 elektorów za Trumpem przeciwko 3 dla Harris.

01.10: Zaczynamy, sieci się budzą, komentatorzy podnoszą głos. Atakujemy serce wieczoru wyborczego: progresywne zabarwienie mapy. Pierwszy do 270 elektorów wygrywa wybory prezydenckie.

01.30: Wirginia Zachodnia pozostaje czerwona. 24–3 dla Trumpa.

02.00: Floryda wygrana dla Trumpa. Pamiętamy wybory z 2000 roku i kontrowersje związane z liczeniem głosów na korzyść George’a Busha. Dziś w tym stanie nie ma już żadnego napięcia. 90–27 dla Trumpa po napływie kolejnych wyników.

02.10: Na razie nie ma niespodzianek. Wszystko rozstrzygnie się w kluczowych stanach tego roku: Georgii, Karolinie Północnej, Pensylwanii, Michigan, Wisconsin, Arizonie i Nevadzie.

02.40: Pensylwania i Michigan zaczynają liczyć głosy, a Harris ma niezły start w głównych ośrodkach miejskich. Jeśli wygra te dwa stany, prawdopodobnie wygra wybory.

03.00: Teksas dla Trumpa. To stan, w którym z biegiem czasu rosną wpływy Demokratów. Jeśli kiedykolwiek uda im się go zdominować, wybory prezydenckie będą w ich kieszeni. Obecnie 179–111 dla Trumpa.

03.30: Nowy Jork wybrał Kamalę Harris, co nie jest zaskoczeniem. Georgia i Karolina Północna wydają się skłaniać ku Donaldowi Trumpowi.

04.00: Wciąż czekamy na kluczowe stany. Wszystko jest jeszcze do wygrania. To właśnie sprawia, że amerykańska noc wyborcza jest tak ekscytująca: niepewność.

04.30: Ogólne trendy wydają się faworyzować Donalda Trumpa. „New York Times” daje mu obecnie prawie 80 proc. szans na wygranie wyborów, mimo że żaden z kluczowych stanów nie ogłosił jeszcze oficjalnych wyników. Wydaje się, że Kamala Harris musi teraz wygrać w Pensylwanii, Michigan i Wisconsin, aby mieć nadzieję na odwrócenie swojego losu. 205–112 dla Trumpa.

04.45: Coraz więcej analityków przewiduje zwycięstwo Donalda Trumpa. Republikańska mobilizacja, zarówno wyborcza, jak i w polowaniu na nieprawidłowości prawdopodobnie pokona Kamalę Harris, która tylko wzbudziła (pewnie sztuczny) entuzjazm redaktorów głównych lewicowych amerykańskich mediów.

05.00: Kalifornia pozostaje niebieska, co nie jest zaskoczeniem. 214–179 dla Trumpa. Komentatorzy wydają się zrezygnowani. Pozostając ostrożnym, zwłaszcza po doświadczeniach z 2020 roku, nie mogę powstrzymać się od poczucia satysfakcji. Nie z powodu prawdopodobnego zwycięstwa Trumpa, ale raczej myśląc o tych wszystkich gwiazdach przemysłu rozrywkowego, które przybyły do Kamali Harris, aby ją poprzeć, o tych wszystkich mediach głównego nurtu, które prowadziły kampanię na rzecz kandydatki Demokratów, otwarcie gardząc konserwatystami, i o tych wszystkich zideologizowanych komentatorach, zarówno amerykańskich, jak i europejskich, którzy utożsamiali Trumpa z faszyzmem i nazizmem. Moje koty się ze mną zgadzają. Donald Trump obiecał chronić je przed imigrantami z Haiti.

05.30: Ponadto Republikanie przejmą kontrolę nad Senatem i wzmocnią swoją większość w Izbie Reprezentantów. Donald Trump będzie miał zatem wolną rękę we wdrażaniu swojej polityki.

06.00: Do podliczenia pozostały jeszcze trzy kluczowe północne stany: Pensylwania, Michigan i Wisconsin. Jeśli Donald Trump wygra tylko jeden z nich, będzie po wszystkim. Z drugiej strony Kamala Harris musi wygrać wszystkie trzy, co wygląda na skomplikowane. Nie zauważyłem upływu czasu i na razie jestem spokojny, nawet jeśli musimy zachować ostrożność co do rozwoju sytuacji w tych kluczowych stanach. Doniesień o nieprawidłowościach jest jednak znacznie mniej niż 4 lata temu. 247–209 dla Trumpa.

07.00: Donald Trump ma przewagę we wszystkich kluczowych stanach. To prawdopodobnie koniec.

08.00: Pensylwania przechodzi na stronę kandydata Republikanów, a następnie Wisconsin. 280–213, a pozostały jeszcze stany do podliczenia. Oznacza to, że Donald Trump przekroczył próg 270, gwarantujący większość elektorów. Właśnie został wybrany (a zatem ponownie wybrany!) 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. I tak ta noc wyborcza dobiega końca. Nie była to bardzo ekscytująca noc, ponieważ po raz pierwszy od dłuższego czasu sondaże okazały się całkiem trafne. Przewidywano, że Trump wygra w kluczowych stanach, i tak się stało. Poza tym obyło się bez niespodzianek, nie licząc dobrego wyniku w Wirginii mimo porażki w końcówce. Amerykańscy dziennikarze i komentatorzy przez cały wieczór wydawali się zrezygnowani, przygnębieni, nie było emocji z 2016 roku ani fali kontrowersji z roku 2020. Wszystko było płynne, uporządkowane, powiedziałbym nawet, że czyste. Można nawet rzec, że czujemy niedosyt. Cóż, nie ja, biorąc pod uwagę wszystko, co zjadłem tej nocy!

Donald Trump wygrał zatem wybory prezydenckie w USA. Zawdzięcza to kilku czynnikom. Po pierwsze, skupił swoje przemówienie na gospodarce i imigracji, dwóch tematach, w których jest uważany za bardziej wiarygodnego niż jego kontrkandydatka. Po drugie, niezadowolenie amerykańskiej opinii publicznej z administracji Bidena. Bilans ustępującego prezydenta jest kontrowersyjny, zarówno pod względem gospodarczym, jak i międzynarodowym (w tym drugim przypadku jest katastrofalny). Wreszcie kiepska kampania Kamali Harris, a raczej kiepski wybór demokratycznego establishmentu. Kobieta, która stała się kandydatką do zastąpienia Joe Bidena na skraju niedołężności, tak naprawdę nie nadawała się do tej roboty. Ani na wiceprezydenta zresztą.

Nie była w stanie znaleźć drogi między, z jednej strony, niezależnością od własnych osiągnięć jako wiceszefowa administracji 2021–2024, a z drugiej strony, utrzymaniem więzi z sukcesem w 2020 roku. Media próbowały ją nieść, błagając Amerykanów, by nie próbowali dowiedzieć się o niej więcej. W pewnym momencie jednak wywiady telewizyjne musiały zacząć być nagrywane. W tym momencie stało się jasne, że po prostu nie jest dobra. Ponowna zmiana kandydata była jednak już niemożliwa. Symbol porażki? Kamala Harris przegrała we wszystkich kluczowych stanach, a nawet przegrała w głosowaniu powszechnym, co nie zdarzyło się kandydatowi Demokratów od 2004 roku. Jej jedyną zasługą było jednak odwrócenie sytuacji po katastrofalnym początku kampanii Joe Bidena i wzbudzanie do ostatniej chwili wątpliwości w obozie republikańskim. Zasługuje na uznanie za swoje wysiłki, a Donald Trump za swoje wyraźne zwycięstwo.

.Co będzie dalej? Joe Biden pozostanie prezydentem do stycznia 2025 roku i przekazania władzy. Jako Europejczycy będziemy czekać na nowego lokatora Białego Domu, aby omówić stosunki gospodarcze między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, wojnę w Ukrainie i wojnę na Bliskim Wschodzie. Nasze partie prawicowe będą starały się wykorzystać zwycięstwo Donalda Trumpa, szczególnie w Polsce, gdzie również zbliżają się wybory prezydenckie. Nowy prezydent, podobnie jak po swoich pierwszych wyborach, szybko rozwieje odeprze absurdalne oskarżenia o faszyzm, rasizm, izolacjonizm itp. Jeśli uda nam się zrozumieć jego politykę i przyłączyć się do niej, będziemy mieli okazję wiele zyskać, ale aby to zrobić, musimy dorosnąć i stać się odpowiedzialni. Piłka jest teraz po naszej stronie.

Nathaniel Garstecka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 listopada 2024
Fot. Brian Snyder / Reuters / Forum