Braterstwo albo śmierć
Swoim okrucieństwem Rosja Putina dryfuje w oczach świata w stronę reżimu narodowo-socjalistycznego, z rasizmem i antysemityzmem włącznie – pisze Pascal BRUCKNER
W 1960 roku Wasilij Grossman złożył w gazecie „Znamia” swoje arcydzieło Życie i los[i]. Redaktor naczelny Wadim Kożewnikow przeczytał rękopis, ale przerażony jego treścią przekazał go do moskiewskiej siedziby KGB na Łubiance. Dzieło zostało natychmiast skonfiskowane, żeby nie powiedzieć – uprowadzone. Lekcja, jaka płynie z tej blisko tysiącstronicowej książki, była dla ówczesnej władzy sowieckiej nie do przyjęcia.
Grossman, doświadczywszy bitwy pod Stalingradem, dowodził, że nazizm i komunizm to bracia, którzy choć walczyli ze sobą, to zgadzali się co do najważniejszego. Ich rywalizacja była mimetyczna, a dzisiaj wiemy, że zarówno Stalin przejawiał olbrzymią fascynację znienawidzonym, ale i podziwianym Hitlerem, jak i Hitler cenił Stalina, zwłaszcza po tym, jak Armia Czerwona odepchnęła Wehrmacht i zajęła Prusy Wschodnie. Fanatyzm rasy i fanatyzm klasy były siebie warte: tak jeden, jak i drugi utopił swoich wrogów w morzu krwi. Udowodnił to pakt niemiecko-sowiecki z 1939 roku. Ci, którzy uważali się za wrogów, byli tak naprawdę bliźniakami, a rozbicie w pył Trzeciej Rzeszy przez ZSRR i aliantów na długo spuściło zasłonę milczenia nad tą straszliwą prawdą.
Także zimna wojna i zwycięstwo świata liberalnego nad komunizmem w latach 1989–1991 przyczyniły się do jeszcze większego zamaskowania powinowactwa obu ideologii. Powstało wówczas złudzenie, że Rosja obierze kurs zachodni, a czas spłaszczy różnice, które nawarstwiały się w przeraźliwie długim okresie komunizmu.
Tymczasem agresja na Ukrainę i despotyzm Putina dławiącego wszelką kontestację, nakładającego kaganiec na media, rehabilitującego Stalina w imię wielkiej wojny ojczyźnianej, wydającego rozkazy mordowania swoich przeciwników, otworzyły nam oczy na farsę, jaką jest „demokracja rosyjska”. Trwała ona może góra piętnaście lat, gdy prezydentem był patentowany pijak Borys Jelcyn. Ale i tak Rosja dryfowała w stronę anarchii, biedy, dominacji ekstrawaganckich i skorumpowanych elit, rozwiązujących kwestie sporne seriami z kałasznikowa. Jedno z praw owej „demokracji rosyjskiej” dobrze zrozumiał także Wasilij Grossman. Podczas gdy historia Zachodu jest dążeniem do większych swobód, historia Rosji to proces przeciwny – stopniowe poszerzanie się pola poddaństwa. „Tak tysiącletnim łańcuchem były skute razem – rosyjski postęp i rosyjskie niewolnictwo. Każdy zryw do światła pogłębiał czarny dół pańszczyzny”[ii]. I to się dzieje na naszych oczach! Już w 1839 roku markiz de Custine, będący dla Rosji tym, kim był dla Stanów Zjednoczonych Tocqueville, pisał: „O Rosjanach wielkich i małych można powiedzieć, że są pijani niewolą”.
Po ponad dwudziestu latach podchodów Putin wraz ze swoją ekipą oligarchów i nawiedzonych lokajów spragnionych zemsty na Europie i Zachodzie napadł na Ukrainę, zapewne przekonany, że w kilka dni obali władzę Zełenskiego. Niepowodzenia wielkiej armii rosyjskiej na polu bitwy oraz otrzeźwienie Europy i Stanów Zjednoczonych dowodzą, że despotyzm trwa dopóty, dopóki nie obudzą się demokracje. Przecenialiśmy potęgę byłej Armii Czerwonej, a nie docenialiśmy stanu głębokiego barbarzyństwa, w którym żyje odwieczna Rosja.
Warto przypomnieć inny jeszcze tekst literatury rosyjskiej – Upadek męstwa Zachodu Aleksandra Sołżenicyna, wykład wygłoszony na Harwardzie w 1978 roku (tekst ten publikowaliśmy w nr 36 „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]). Skandal wywołały w USA jego słowa. Sołżenicyn wystąpił z ostrą mową oskarżycielską przeciwko Zachodowi, który obwiniał o zaprzedanie się materializmowi, pogrążanie się w odmętach mierności i frenetycznej pogoni za dobrobytem. Największą zaś zbrodnią była utrata religijności. Noblista wyjaśniał, że przemoc, której zaznały narody Wielkiej Rosji, ukształtowała charaktery ludzi w tak wyjątkowy sposób, że na próżno szukać porównania z ludźmi Zachodu. Łatwo przychodzi nam uwierzyć w te słowa, gdyż sam Sołżenicyn jest przykładem tego, o czym mówił – człowieka „rażonego gromem”, który stał się gigantem.
Ale czy należy zanurzać w barbarii całe społeczeństwo tylko po to, aby wykształciło się z niego raptem kilka wielkich charakterów? Sołżenicyn ufał, że gdy nadejdzie kres komunizmu, Rosja stanie się na powrót tym, czym była w doktrynie słowianofilskiej – duchową przywódczynią chrześcijan, Chrystusem narodów, Zbawicielem świata. To, co dzieje się dzisiaj, studzi tamte nadzieje. Swoim okrucieństwem Rosja Putina dryfuje w oczach świata w stronę reżimu narodowo-socjalistycznego, z rasizmem i antysemityzmem włącznie. Dowodzi tego stwierdzenie Ławrowa, że Hitler był trochę Żydem. Krytykując totalitaryzm sowiecki, przestaliśmy dostrzegać despotyczną naturę „odwiecznej Rosji”. To, co Sołżenicyn wytykał Zachodowi, możemy dziś zastosować do Rosji, dorzucając kult przemocy oraz mesjański nihilizm, opisany już w XIX wieku przez Turgieniewa i Dostojewskiego. „Rosja nie jest narodowością, ale chorobą”, jak stwierdził mieszkaniec Donbasu napotkanych przez dziennikarkę „Le Monde” Florence Aubenas.
Kreml mówi o ukraińskich „nazistach”, tak jak naziści mówili o Żydach, Cyganach i Słowianach: jak o robactwie, które trzeba wyplenić. W każdym mieście zacząć należy od elit. „Karaluchy”, „larwy” – tak o Ukraińcach mówi się w publicznej telewizji rosyjskiej. Przywodzi to na myśl retorykę ekstremistycznych rwandyjskich Hutu tuż przed ludobójstwem. Miedwiediew używa zwrotu „degenerataci”, i to też jest ukłon w stronę propagandy narodowo-socjalistycznej, która gardziła „sztuką wynaturzoną” – modernistami, kubistami, ekspresjonistami. Im bardziej ekipa z Kremla tropi nazistów, tym bardziej się do nich upodabnia. Ukraina rzekomo nigdy nie istniała, więc może i musi zniknąć poprzez wchłonięcie, a jej języka należy zakazać. Przedziwna jest zresztą ta skłonność do nadużywania terminów „naziści” i „faszyści”. To nasza choroba semantyczna po 1945 roku. Diabeł nosi już wyłącznie brunatne koszule ozdobione swastykami. Brakuje nam słów i metafor, aby wyrazić to, co najokrutniejsze.
Między Kijowem a Moskwą istnieje problem odwróconej filiacji, gdyż to Rosja, będąca córką Ukrainy, postrzega siebie jako opiekuńczą matkę zmuszoną karać bezwstydne potomstwo, które się buntuje i domaga się niezależności. Mamy tu do czynienia z tym, co Peter Pomerantsev, brytyjski naukowiec i dziennikarz, nazwał „intymnością dynamiki rodzinnej”. Najstarsza córka nie jest już godna najmłodszej, i ta siłą próbuje sprowadzić tamtą na powrót na łono imperium. Kijów był stolicą Rusi – księstwa Słowian wschodnich – już w IX wieku. Istniał na długo przed powstaniem Moskwy. Ławra kijowska była jednym ze świętych miejsc prawosławia, zanim została wchłonięta przez Rosję pod koniec XVII wieku. Na Ukrainie okres pańszczyzny, zaprowadzonej przez Katarzynę II, był krótszy niż w Rosji, również idee oświeceniowe odcisnęły tam większe piętno. Ukraina raz za razem znikała i pojawiała się na nowo. W latach 1932–1933 padła także, z rozkazu Stalina, ofiarą ludobójstwa poprzez głód. Dziś, walcząc o przetrwanie w wojnie dekolonizacyjnej, stała się nieodzowna dla bezpieczeństwa Europy.
Putinowska retoryka o braterstwie między Rosją a Ukrainą – przejęta niestety przez Emmanuela Macrona – jest zdumiewająco dwuznaczna. Dopiero co upadł ten krwawy system, który chcąc z braterstwa między narodami uczynić więź par excellence, sterroryzował miliony istnień ludzkich. Aby zjednoczyć wszystkich ludzi, należy zacząć od wykluczenia niektórych ze wspólnego grona: niewiernych, schizmatyków, „nazistów”. „Braterstwo albo śmierć” – znamy tę formułę z czasów rewolucji francuskiej. Zaczęto powoływać się na Ewangelię. „Pierwsi uczniowie Zbawiciela byli braćmi, równymi i wolnymi”, powie w 1791 roku ksiądz Lamourette, a koniec końców i tak ich posyłano na szafot za zdradę.
„Skoro jesteś moim bratem, mam prawo zabić cię na ołtarzu wielkiej ojczyzny”. Komunizm w wersji Sowietów, Mao czy Castro stosował eliminację towarzyszy, którzy nawet u podnóża szubienicy – zwłaszcza w ZSRR – przyrzekali wierność rewolucji i towarzyszowi Stalinowi. Czy jest jakiś lepszy przykład świadomego poddaństwa niż złożenie życia w ofierze? Kat jest dobroczyńcą, którego razy powinniśmy przyjmować jako błogosławieństwo. Zauważmy zresztą, że wszystkie symbole komunizmu są wciąż obecne w Rosji, poczynając od sierpa i młota zdobiących sztandar armii. Pomyliliśmy się w 1989 roku, ogłaszając koniec komunizmu – on nadal istnieje w symbolach, stylu, architekturze.
.Bliskość geograficzna, historyczna, kulturowa między Ukrainą a Rosją nie może nas zmylić. Oba kraje nie są sobie bardziej bliskie niż Francja i Włochy, niż Francja i Hiszpania – łacińskie siostry, ale jakże odmienne. Powierzchowne podobieństwo nie może zakrywać przed naszymi oczami fundamentalnej różnicy: Ukraina jest w Europie, a Rosja nigdy do niej nie wejdzie, tak jak i Turcja. Granicę wyznacza nie tylko położenie, ale także cywilizacja.
Pascal Bruckner
Tekst opublikowany w nr 43 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Wystąpienie podczas Conversations Tocqueville.
1. Książka miała w Polsce kilka wydań, ostatnie w wyd. Noir sur Blanc (2020).[ii] W. Grossman, Wszystko płynie, przeł. W. Bieńkowska, Warszawa 2010, s. 203