Sól Agencji – fotoreporterzy i ich spojrzenie na imponderabilia
Fragment publikacji „Centralna Agencja Fotograficzna 1951–1991” o autorefleksji fotoreporterów dotyczących mechanizmów (auto)cenzury, z jakimi zetknęli się w swojej pracy.
.Każdy z fotoreporterów decyzję, „czy/co” fotografować, podejmował samodzielnie. Do pewnego stopnia można było asekurować się przerzucaniem odpowiedzialności na innych. Stefan Kraszewski, jeden z terenowych fotoreporterów wspomina: „Zasada była taka: robisz, co chcesz, a Warszawa decyduje”. Fotoreporterzy mieli wolną rękę w doborze tematyki, oczywiście w czasie, kiedy nie realizowali tematów zleconych przez redakcje. To od ich inwencji, zaangażowania, kontaktów zależało, jakie poruszą problemy. Każdy z nich inaczej podchodził do swojego zawodu i zostawił po sobie oryginalny ślad. Niemniej jednak można pozwolić sobie na generalną tezę, że w zależności od klimatu politycznego pewnych rzeczy nie fotografowano lub też odwrotnie – inne powtarzają się nieustannie u różnych autorów, przypominając nudny schemat.
Aż do jesieni 1980 r. próżno szukać zdjęć przedstawiających kolejki po mięso, zdewastowane obiekty, marnotrawstwo etc. Z kolei w okresie „pierwszej »Solidarności«” prawie każdy nadsyłał do redakcji demaskatorskie tematy. Zniknęły one wraz z wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu 1981 r.
W związku z tym, że wynagrodzenie fotoreportera składało się z pensji zasadniczej oraz wierszówki, każdy z nich zdawał sobie sprawę, że fotografując nie to, co jest oczekiwane, najpierw straciłby wierszówkę, a po jakimś czasie także i posadę. Fotoreporterzy byli zatem bardzo wyczuleni na polityczne wiatry i starali się wpasować w aktualnie obowiązujące ramy, balansując na krawędzi tego, co dozwolone i akceptowalne. Czasami wykraczali poza nie celowo, częściej jednak robili to nieświadomie.
Samokrytycznie o autocenzurze wspomina jeden z fotoreporterów, Teodor Walczak: „Nie myślałem, aby robić na półkę ani wysłać cichcem do Ameryki. Kogo w Ameryce obchodzi, jaki u nas jest burdel. Wszystko co robiłem, robiłem z myślą o ulokowaniu w serwisie ‒ za to mi płacili. W życiu popełniłem parę zdjęć dla siebie, bo coś mi się podobało, ale to żadne tam bohaterstwo. Generalnie byłem ogarnięty autocenzurą. Fotografowałem kiedyś jakiś mecz na Legii. Za bramką stał żołnierz i trzymał czapkę w ręku. To zdjęcie wróciło z Mysiej z adnotacją, że żołnierz jest źle ubrany. Nie ma prawa trzymać czapki w ręku. To Lenin leninówkę mógł trzymać, a nie żołnierz czapkę. I mimo że na zdjęciu była fajna akcja, zdjęcie odpadło. Po paru takich drobnych porażkach człowiek zaczyna kombinować, ustawia tak, żeby żołnierza nie było w kadrze. (…) To jest smutne, że ktoś w twórczym okresie sam sobie zakładał takie ograniczenia”.
Wymowny przykład działania określonych schematów myślenia przytacza Bogdan Kułakowski, fotoreporter „Trybuny Robotniczej”: „Mentalną przepaść było widać w zdarzeniu, które miało miejsce przed kopalnią »Sosnowiec«, gdzie doszło do prowokacji. Kiedy górnicy wychodzili ze szychty, bezpieka rozpuściła ampułki z gazem łzawiącym. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym zdarzeniu, w redakcji zebrała się egzekutywa organizacji partyjnej i naradzali się z redaktorem naczelnym, czy wysłać tam ekipę i robić z tego materiał, czy lepiej nie. Jeszcze w trakcie tego posiedzenia przyjechał do redakcji Marek Dworaczyk (młody fotograf, który jako wolny strzelec kręcił się blisko prasy). Zachował się tak, jak powinien w takiej sytuacji postąpić fotoreporter, a myśmy w tym czasie siedzieli w stołówce i czekali na decyzje. Starsze pokolenie fotoreporterów musiało »mentalnie dorosnąć« do działania w nowej rzeczywistości.
Rzeczą naturalną jest, że inna była optyka dziennikarza, a inna redaktora naczelnego. Jak wspominał Dobrosław Kobielski: „Nie miałem kłopotów z cenzurą. Byłem na tyle rozsądnym człowiekiem, że wiedziałem, co można, a czego nie można”. Mimo to, będąc naczelnym tygodnika „Perspektywy”, „puścił na okładce zdjęcie chińskiego żołnierza z dzieckiem. A wtedy Chiny już były wrogiem Związku Radzieckiego”, co według Gardowskiego [Michał Gardowski – Redaktor Naczelny CAF w latach 80. – przyp. PM] miało być pretekstem jego zwolnienia.
Kobielski neguje też istnienie odgórnych poleceń. „Brak było wytycznych Biura Prasy co do fotografii. Pewnie by były, gdybyśmy coś źle robili. Gdyby była jakaś draka. Na przykład zdjęcie Szyperki, jak Gomułka trzyma dubeltówkę przy brzuchu Chruszczowa. To zdjęcie zostało wycofane. Zniszczono negatyw”. Kobielski się myli, gdyż w tym przypadku negatyw się zachował. Znakomita większość zdjęć dotyczących myśliwskiej aktywności trafiła do archiwum II. Jednak w tym przypadku zdecydowano się na publikowanie. Politycy są na polowaniu, ale nie mają przy sobie broni.
Optyka, jaką prezentowali redaktorzy naczelni, choć ważna, nie obejmowała całości obrazu. Codzienność prowadzenia Agencji, podejmowanie szybkich decyzji nie leżały po ich stronie. Tym zajmował się sekretarz redakcji i/lub, w zależności od aktualnej struktury, redaktor dyżurny. Jak wspominał kierownik działu fotoreporterów w latach osiemdziesiątych, Ireneusz Radkiewicz: „Nad fotoreporterem był redaktor dyżurny, który akceptował bądź nie propozycje fotoreportera albo po prostu sam sobie wybierał. Sam fotoreporter decydował o swoich zdjęciach jedynie na wystawie. A i to nie zawsze. Przygotowałem wystawę, gdzie dałem zdjęcie i Wałęsy, i Rakowskiego. Rano przychodzę, a zdjęcia Wałęsy już nie ma. Został sam Rakowski”.
Według Michała Gardowskiego, wytyczne były jedynie ogólne – „ma być bardzo radośnie. Każdy o tym wiedział. Przecież nie pokazałbym żebrzących ludzi na ulicy ani płaczącego I Sekretarza”. Niektórzy przypominają sobie detale. „Robotnik [na fotografii – przyp. PM] miał być czysty, jego stanowisko pracy miało byś schludne i uporządkowane. Musiał też mieć kask – bo BHP”. Im bliżej końca lat osiemdziesiątych tym mniejsza była kontrola. Wojciech Szabelski: „Wytycznych, by fotografować w taki czy inny sposób nigdy nie miałem. Były ogólne zasady, nie odnoszące się do konkretnych sytuacji. Bardziej dotyczyły strony technicznej”.
Redakcyjna „cenzura” dotyczyła nie tylko wizerunku polityków. Andrzej Rybczyński zwiedzał Holandię podczas rejsu do Afryki Zachodniej. Po powrocie chciał zrobić wystawę, ponieważ holenderskie rowery zrobiły na nim olbrzymie wrażenie. „Wówczas zgłosił się do mnie jeden z pracowników CAF, Kazimierczak, grzecznie zwracając uwagę, że wystawa będzie, ale z innym podpisem. Nie »Rowery Holandii«, a »Rowery«, co mnie bardzo zaskoczyło, bo to o tę Holandię przecież chodziło”. Z kolei Jan Trembecki, fotoreporter terenowy z Lublina, wykonał panoramę zabudowań fabrycznych w Chełmie. Zdjęcie ukazało się w lokalnej gazecie „Sztandar Ludu”. Nastąpiła ingerencja cenzorska – wydrapanie kościoła, powstała poza CAF, gdyż Trembecki współpracował także bezpośrednio z prasą wydawaną na jego „terenie”. Autor poczuł się na tyle dotknięty, że… napisał (anonimowo) wiersz:
Wandal w redakcji
Namnożyło się wandali, stali się udręką.
Dewastują marnotrawią swoją skromną ręką.
Jest ich wszędzie cała plaga – milicja do akcji ‒
Nic nie wiemy, co takiego? Wandal jest w redakcji.
Z panoramy miasta Chełma katedrę na planie
Rozebrano, wyskrobano, Trembecki mój panie,
Bo stosunki kościół–państwo u Ciebie bez zmiany
Kroczysz nadal starym torem, więc będziesz wyśmiany.
Mechanizm kontroli w redakcji tak opisywał Gardowski: „To nie cenzura działała. To działał poziom intelektu tego, kto puszczał te zdjęcia”. Na stykówce ze Światowego Zgromadzenia Budowniczych Pokoju w Warszawie większość klatek została skreślona w redakcji. Jedną wycięto całkowicie. Skreślenie oznaczało, że zdjęcie nie spełnia kryteriów – najczęściej estetycznych, usunięcie ‒ politycznych.
Z pewnością nieprzypadkowo do pełnienia funkcji zastępcy redaktora naczelnego CAF skierowano cenzora Stefana Siemińskiego. Według relacji wielu pracowników CAF, zarówno fotoreporterów, jak i dziennikarzy, Siemiński de facto kierował Agencją. Często też przypisywano mu odpowiedzialność za „trzymanie pionu ideologicznego”, plotkowano, że ukończył „szkołę w Moskwie”. W rzeczywistości, po maturze w liceum im. Stefana Batorego w Warszawie został przyjęty do Szkoły Głównej Służby Zagranicznej na Wydział Dyplomatyczno-Konsularny, który ukończył w 1954 r. Zaraz po studiach podjął pracę w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, gdzie objął stanowisko cenzora. Przełożeni szybko dostrzegli jego duży potencjał oraz docenili zaangażowanie, awansując go po dwóch latach na „starszego cenzora”. W kolejnych latach systematycznie piął się w hierarchii. W opinii przełożonych wyłania się jego obraz jako wzór pracownika. Nie dziwi zatem, że był wielokrotnie nagradzany – zarówno finansowo, jak i odznaczeniami państwowymi – m.in. srebrnym Krzyżem Zasługi. Siemiński do PZPR został przyjęty dopiero w 1965 r. Szybko jednak odnalazł się w jej szeregach i od 1970 r. był członkiem egzekutywy Podstawowej Organizacji Partyjnej przy GUKPPiW. W styczniu 1973 r. przeszedł do CAF, gdzie pracował do 1990 r., pełniąc rolę zastępcy redaktora naczelnego. Pytanie, na ile skierowanie wysokiego rangą cenzora do CAF było działaniem przypadkowym, a na ile miało charakter instytucjonalny, jest trudne do jednoznacznej odpowiedzi. W podobnej do CAF sytuacji była Polska Kronika Filmowa. Tam cenzor był na stałe „oddelegowany” z GUKPPiW do PKF.
.Analogiczną rolę do Siemińskiego pełnił w latach osiemdziesiątych drugi z zastępców Gardowskiego – Roman Baliński, któremu podlegała redakcja zagraniczna. Decydował on m.in. o wyborze zdjęć Lecha Wałęsy, które miano wysłać na Zachód. Czasami, gdy nie był pewien, konsultował się z Siemińskim. „Decyzja co »idzie«, a co nie, szła wyżej – także w fizycznym sensie, bo redakcja zagraniczna była na II piętrze, on urzędował na III”.
Paweł Miedziński
Fragment książki Centralna Agencja Fotograficzna 1951–1991, Szczecin–Warszawa 2021, wyd. Instytutu Pamięci Narodowej [LINK]