
Ukraińska narracja wygrywa na świecie. Ale idzie zima
Ukraina wygrywa wojnę informacyjną z Rosją. A przynajmniej tak to wygląda w zachodniej bańce informacyjnej – twierdzi prof. Agnieszka LEGUCKA
Powinniśmy uczyć się od Ukraińców tego, jak zdobywać serca i umysły Europejczyków i Amerykanów. Do czasu rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę wielu mieszkańców USA nie potrafiło nawet wskazać tego kraju na mapie. Teraz jednak poprzez działania informacyjne sytuacja zupełnie się zmieniła. Ukraińcy potrafili zaznaczyć swoją pozycję na świecie, dotrzeć do świadomości ludzi epoki internetu i sprawić, by ten konflikt, który wszyscy dziś obserwujemy, rozumiany był jako walka dobra ze złem – walka, w której role są jasno rozpisane. Ukraińska narracja zdobywa pozycje.
Ukraińcy wygrywają w mediach społecznościowych w przedbiegach. Potrafią jednocześnie więcej: wygrywać inicjatywę strategiczną i tuszować, co dzieje się po ich stronie frontu, skutecznie utrudniając działania stronie rosyjskiej. A przecież to niezwykle trudne. Nie znamy do końca ruchów strategicznych ich wojsk, nie wiemy, jakie mają straty w ludziach i sprzęcie, nie znamy również ukraińskich zamiarów co do dalszych działań. To dobra strategia, ponieważ jeśli my nie posiadamy tych informacji, to nie mają ich również Rosjanie.
Kluczowa jest tu mobilizacja i zaangażowanie. Najważniejszych informacji strzegą nie tylko władze i wojsko ukraińskie, ale również sami mieszkańcy terenów, na których toczą się działania zbrojne. Nawet dziennikarze, którzy przebywają na terenie Ukrainy, wiedzą, że nie należy umieszczać pewnych informacji w sieci. Ważna jest świadomość tego, jakie treści zamieszcza się w internecie, świadomość, która od 2014 roku niezwykle wśród Ukraińców wzrosła. Dziś informacja jest bronią i aby się nią posługiwać, trzeba mieć odporność i wiedzę.
Ukraińcy są na wojnie informacyjnej już od 2014 roku. Wiele od tamtego czasu się nauczyli, ale również wiele rzeczy ich ominęło, ponieważ jeszcze kilka dni przed rozpoczęciem agresji 24 lutego wielu z nich przekonywało, że wojny konwencjonalnej nie będzie, bo trwa inne starcie – informacyjne. Nawet wtedy, gdy Putin zebrał wojsko w pobliżu ukraińskiej granicy, byli wśród Ukraińców tacy, którzy twierdzili, że wojska te nie zostaną wykorzystane. Część społeczeństwa, również sam prezydent Wołodymyr Zełenski, negowała publicznie to, że dojdzie do zmasowanego ataku, jednak armia i służby były go już pewne. I to właśnie ich przygotowania – przygotowania wojska i służb – uratowały Ukraińców.
Cała Europa i Stany Zjednoczone obserwują ukraińskie działania. Widzimy dziś, jak dzięki nim powoli w świadomości Zachodu zachodzi demitologizacja rosyjskiej armii. Wszak początkowo wielu było przekonanych, że rosyjska armia zmiecie siły ukraińskie bardzo szybko. Druga armia świata miała w ekspresowym tempie pokonać obrońców Kijowa. Pamiętam, że na początku rosyjskiego ataku były telefony niemieckich dziennikarzy z pytaniami, jak szybko padnie ukraińska stolica. Na stwierdzenia, że Ukraina nie podda się tak łatwo i będzie to dla Rosji kolejny Afganistan, wszyscy reagowali zdziwieniem. Jednak Zachód uczył się, obserwując zdolności i wytrwałość ukraińskiej armii, że Ukraińców po prostu warto wspierać, dostarczając im coraz więcej coraz skuteczniejszej broni.
Świadomość możliwości ukraińskiej wygranej docierała na Zachód powoli. Obecnie kiełkuje już przekonanie, że nawet Władimira Putina da się pokonać na terytorium Ukrainy, a w niektórych stolicach zaczęło panować przeświadczenie, że da się przez wygraną na Ukrainie zmienić coś w samej Rosji, a nawet doprowadzić do jej ewentualnego rozpadu. Niektóre kraje, jak Niemcy czy Francja, co prawda obawiają się, co może się stać, gdy do tego dojdzie, ale państwa bałtyckie myślą o tym, co będzie, gdy dojdzie do ostatecznego procesu deimperializacji Rosji. Kluczowe są tu jednak przekonania w Stanach Zjednoczonych, gdzie nie ma jeszcze pewności, jak może się to wszystko zakończyć. Niemniej podjęto już strategiczną decyzję o pomocy w wyprowadzeniu wojsk rosyjskich z Ukrainy bez względu na to, co stanie się z państwem Władimira Putina.
Przez ostatnie 30 lat państwa Zachodu tkwiły w błędnym przeświadczeniu „Rosja przede wszystkim”, starając się z państwem moskiewskim porozumieć, ponieważ posiada ono broń jądrową. Ten blef dziś przestaje być skuteczny. To także zasługa ukraińskiej komunikacji.
Wcześniej Rosja była postrzegana jako państwo wielu możliwości. Uznawano ją wcześniej za dostarczyciela tanich surowców. Dziś postrzegana jest jako państwo toksyczne, terrorystyczne i stwarzające zagrożenie. Jednocześnie Władimir Putin zmusił Zachód do konsolidacji, co skutkowało nałożeniem sankcji na Rosję. Amerykanie zaczęli działać na dwóch frontach. Traktują Rosję i Chiny jako współpracujące reżimy autorytarne.
Rosyjskie władze początkowo obawiały się ukraińskiej propagandy wewnątrz własnego kraju. Mogła być skuteczna wśród rosyjskiej ludności, ponieważ społeczeństwa Rosji i Ukrainy są ze sobą silnie powiązane, często poprzez kontakty rodzinne. Na poziomie międzyludzkim te kontakty były dość dobre, dlatego rosyjscy przywódcy postanowili zablokować media społecznościowe. Okazało się, że nie mieli się czego obawiać, ponieważ Rosjanie wiedzą, co się dzieje na Ukrainie, ale wypierają ze świadomości takie rzeczy jak masakra w Buczy, czyli zbrodnie, których dokonują ich żołnierze na ludności cywilnej. Rosyjskie społeczeństwo nie jest podmiotem w tej wojnie. Mimo że obywatele Rosji uciekają i nie chcą zostać zmobilizowani, to nie mogą być brani pod uwagę jako podmiot polityczny. Propaganda jest na tyle silna w rosyjskim społeczeństwie, że władze na Kremlu nie mają się czego obawiać.
Ukraińska narracja wygrywa na świecie. Problem może się pojawić, gdy zrobi się chłodniej i wszyscy będziemy odczuwać skutki kryzysu energetycznego, które będą utożsamiane z wojną na Ukrainie. Europejskie społeczeństwa mogą być wówczas podburzane przez rosyjską propagandę i zacząć naciskać na zakończenie konfliktu. Rosyjskie władze po aneksji czterech ukraińskich obwodów chcą ich uznania i zmilitaryzowania, a w przyszłości być może znów uderzyć na Kijów. Rosja ma jednak niewiele czasu, ponieważ długoterminowo nie jest w stanie konkurować z Europą i Stanami Zjednoczonymi ze względów ekonomiczno-społecznych.
Dla Władimira Putina otwarte jest właśnie okno możliwości, aby zdobyć przewagę strategiczną na terenach zajętych przez jego siły. Jest to dla niego konieczne, aby móc to wykorzystać propagandowo i przedstawić rosyjskiej elicie jako sukces polityczny. W najbliższym czasie będziemy świadkami wszelkiego rodzaju szantaży, poczynając od nuklearnych, które już obserwujemy, poprzez te związane z niszczeniem infrastruktury krytycznej. Ataki na nią są znacznie bardziej uciążliwe niż zagrożenia psychologiczne związane z groźbami użycia broni atomowej. Niszczenie infrastruktury staje się bowiem faktem. Wysadzenie Nord Stream 2 było sygnałem, że Rosjanie mają zdolności do odcięcia dostępu do gazociągu lub ropociągu. Do tego mają możliwości ataku cybernetycznego, co pokazali w Stanach Zjednoczonych. Może to znacząco wpłynąć na Zachód, zwłaszcza gdy zrobi się zimno. Mieszkańcy danych krajów będą żądali odpowiedzi, jak ich władze przygotowały się na tę sytuację. Samo to sprawi, że przekaz z Kremla zacznie oddziaływać w mediach, mediach społecznościowych i polityce, który będzie sugerował, że cały problem da się rozwiązać również na korzyść Europy, po prostu kończąc tę wojnę przez wstrzymanie wsparcia dla Ukrainy.
.Rosja może nakłaniać kraje Zachodu, żeby zaczęły naciskać na Ukrainę, by podpisała porozumienie pokojowe, poddając już anektowane terytoria. Kreml oddziaływałby na władze i społeczeństwo Ukrainy, mówiąc, że czas zakończyć cierpienie ludzi i podpisać rozejm, a na Zachód – poprzez wykorzystanie kryzysu energetycznego, by wrócić do prowadzenia z nim rozmów.
Agnieszka Legucka