Kilka słów o patriotyzmie pamięci
Patriotyzm pamięci – to przedmiot jednego z kilku ważnych, ale źle prowadzonych polskich sporów – pisze Prof. Anna CEGIEŁA
.Spór ten jest upolityczniony, pozbawiony namysłu nad sensem samego pojęcia oraz refleksji nad znaczeniem patriotyzmu dla moralności społecznej i dla tożsamości narodowej. Polega właściwie na dyskredytowaniu przeciwnika politycznego.
Prawica odwołująca się do tej wartości i przypominająca jego ofiarną wersję z czasu wojny jest w nim przedstawiana jako nurt anachroniczny, skupiony na przeszłości, budujący swój mit na klęskach różnych powstań. Liberałowie i lewica – jako obóz walczący z patriotyzmem w każdej jego postaci i uznający polskość za nienormalność. Poważna dyskusja o patriotyzmie jest właściwie niemożliwa. Instrumentalizacja patriotyzmu (oczywiście opatrzonego przydawką, np. bogoojczyźniany, kliniczny albo czekoladowy i kotylionowy) powoduje, że jakaś jego postać staje się własnością jednego obozu i antywartością dla obozu przeciwników. Patriotyzm myli się z moralnością społeczną oraz obywatelską – staje się nim zachowywanie wyznaczonej prędkości na drodze albo płacenie podatku. Taka jego wersja jest bezpieczna – nie grozi wyborem symboli osobowych i nie wymaga wysiłku, mieści się bowiem w ramach wyznaczonych przez prawo i daje natychmiast po spełnieniu obowiązku znakomite samopoczucie.
Najtrudniejszą kwestią w sporze jest pamięć o żołnierzach wyklętych bezsensownie przeciwstawiana patriotyzmowi obywatelskiemu. To trochę tak, jakby działania Augusta Fieldorfa przeciwstawiać działaniom Eugeniusza Kwiatkowskiego.
Mało pożyteczne jest również posługiwanie się kategoriami dumy i wstydu. Wprowadza to do sporu subiektywne wartościowanie i niepotrzebne emocje. Powinniśmy raczej dyskutować o rzeczach ważniejszych – o znajomości oraz rozumieniu własnej historii i kultury, tudzież pamięci o przeszłości. Innymi słowy, o postawie mającej fundamentalne znaczenie dla tożsamości narodowej. Bez uprzedzeń, wychodząc od podstawowych ustaleń.
Po pierwsze, że patriotyzm to postawa z wyboru, wynikająca z więzi ze wspólnotą zwaną ojczyzną, a nie ogólnoludzka powinność. Po drugie, że to ważna, wysoka wartość, która wcale się nie zdewaluowała. Po trzecie, że jej realizacja często, choć nie zawsze, wymaga rezygnacji z interesów partykularnych na rzecz dobra wspólnego, a więc jest trudna. I po czwarte, że ma różne formy, a patriotyzm pamięci jest jedną z nich. Szalik, doping stadionowy i hasło na sztandarze to patriotyzm chwili i emocji o stosunkowo małej sile oddziaływania. W XXI wieku – dobie szybkiej konsumpcji i skrajnego indywidualizmu – potrzebniejsze są nie tyle emocjonalne impulsy, ile długotrwałe, nowoczesne działania i solidny, skuteczny marketing, które utrwalą w pamięci społecznej pewne fakty historyczne i nadadzą im odpowiednią rangę. Nie jest to bynajmniej zadanie wyłącznie dla ośrodka władzy, lecz także dla humanistów, artystów i społeczników. I nie musi się mówić wyłącznie o cierpieniu.
Patriotyzm pamięci to działania różnego typu – poszukiwanie prawdy o przeszłości, także tej trudnej prawdy o błędach i grzechach naszych przodków, przekazywanie wiedzy o ludziach i wydarzeniach ważnych dla naszej tożsamości, zwłaszcza tej wiedzy, którą latami ukrywano, odpominanie tego, co kazano nam na zawsze zapomnieć, rehabilitacja ludzi, których za patriotyzm skazano na śmierć lub, jak Eugeniusza Kwiatkowskiego, wykluczono z życia publicznego. Jesteśmy im przecież winni szacunek i wdzięczność.
Celem tak rozumianego patriotyzmu jest zakorzenienie naszej tożsamości w tradycji solidarnego działania dla dobra wspólnoty i stworzenie pewnej przeciwwagi dla myślenia o ojczyźnie jako instytucji, która służy wyłącznie temu, byśmy mogli realizować nasze indywidualne potrzeby, i od której wszystko się nam należy. O takich wartościach, jak odpowiedzialność, solidarność, responsywność, bezinteresowność, nie opowiada się na lekcjach i wykładach. Powinno się je pokazywać, zwłaszcza teraz – w dobie rozchwiania norm powinnościowych jako coś realnie istniejącego kiedyś i dziś. Inaczej mówiąc, patriotyzmu pamięci potrzebujemy do zachowania tożsamości oraz ciągłości myślenia prospołecznego. Sprowadzanie patriotyzmu pamięci do kultu żołnierzy wyklętych, a zwłaszcza uznanie, że spełnia on funkcję protezy i wymyślonej, zastępczej tradycji, za której pomocą PiS się uzasadnia i przeciwstawia siebie tradycji okrągłego stołu, jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem.
Patriotyzm pamięci – to konieczność poszerzania i utrwalania wiedzy historycznej Polaków, bo są w niej spore luki.
Polski maturzysta ma do dziś mgliste pojęcie o wojnie polsko-bolszewickiej. Nie wie, że Polska została ocalona przed zalewem komunizmu nie tylko dzięki dowódcom wojskowym, lecz także dzięki ochotnikom – często studentom i uczniom. Siły wojska polskiego były przecież pięciokrotnie mniejsze niż siły Armii Czerwonej. Nie odpowie na pytanie o Orlęta Lwowskie, ani o polskie Termopile – bitwę pod Zadwórzem, która powstrzymała armię Budionnego. Nie wie nic albo prawie nic o losach tysięcy polskich rodzin pozostawionych po traktacie ryskim poza granicami Polski i planowo mordowanych później przez komunistów. Trzeba mu przypomnieć o Golgocie Wschodu – o cierpieniach 2 milionów Polaków wywiezionych na nieludzką ziemię podczas II wojny przez tych, którzy wciąż chcą być nazywani wyzwolicielami.
Oczywiście należy mówić także o podziemiu niepodległościowym po wojnie. Mówić tyle, ile wiemy, i badać jego historię, by wiedzieć więcej i znać prawdę. Życiorysy żołnierzy wyklętych były skomplikowane. Patriotami byli także ludzie w różnych chwilach życia nieuczciwi i omylni. Nie można jednak zapomnieć o tym, że to właśnie ci wyklęci desperacko, wytrwale sprzeciwiali się komunizowaniu naszego społeczeństwa i konformizmowi.
Powinno się mówić również o tym, że jeszcze kilka lat po wojnie komuniści wywozili członków polskiego podziemia do gułagów, a tu, w Polsce zmuszali do katorżniczej pracy w kopalniach. Niektórzy więźniowie wracali po 1956 roku, większość nie wróciła nigdy. Tym, którzy przeżyli, na ogół już niesprawnym, jeszcze w latach osiemdziesiątych śniły się strażniczki zabijające motykami ich kolegów z oddziału podlaskiej AK.
Znakomicie, że w ostatnich latach udało się przedstawić Polakom losy Augusta Fieldorfa „Nila”, Witolda Pileckiego i kilku innych polskich żołnierzy zamordowanych przez komunistów, że jest małe muzeum na Rakowieckiej, w dawnej katowni UB, i nowoczesne Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie znaczy to jednak, że przeciętny Polak ma już uporządkowaną i rozległą wiedzę o II wojnie i czasach powojennych. Przez całe lata władza ludowa starała się o to, byśmy za bohatera uważali Świerczewskiego, a nie Sosabowskiego i Maczka, pamiętali Janka Krasickiego, a nie Augusta Fieldorfa, Stanisława Mieszkowskiego, Zbigniewa Przybyszewskiego i Jerzego Staniewicza.
Czy jakikolwiek uczeń albo student słyszał o procesie admirałów, obrońców Helu, rozstrzelanych po sfingowanym procesie w 1952 roku? Na tablicy umieszczonej na pomniku admirała Mieszkowskiego nie przeczytamy o tym, że został on stracony po wykryciu rzekomego spisku komandorów. Zapomniano o umieszczeniu tej informacji, choć pomnik odsłonięto w 2007 roku. Po odnalezieniu szczątków admirałów na Łączce i ich pochówku nie było też programu o zasięgu ogólnopolskim, opowiadającego historię tego skandalicznego procesu. Musimy więc uzupełniać luki w wiedzy młodego pokolenia o zbrodniach totalitaryzmu. Stworzenie kapitału w postaci wiedzy – to jednak tylko część wysiłków nad dookreśleniem i umocnieniem korzeni naszej tożsamości.
Nasze dzieci i wnuki mają prawo zapytać o to, co zrobiono dla ocalenia dobrego imienia tych, którym coś zawdzięczamy. W tej dziedzinie mamy wciąż zaległości i to związane nie tylko z ludźmi, których mieliśmy zapomnieć.
Mieszkańcy małej holenderskiej miejscowości Driel co roku, w rocznicę lądowania na tym terenie desantu aliantów, oddają honor polskiemu generałowi, Stanisławowi Sosabowskiemu. W oknach domów stoją jego fotografie, na placu Sosabowskiego pod pomnikiem Surge Polonia odbywa się mała uroczystość. W Driel, nie w Warszawie! Holenderka Cora Baltussen przez 60 lat czyniła starania, by uratować honor Sosabowskiego, na którego Montgomery zrzucił winę za nieudaną operację Market Garden i go zdegradował. Sosabowski kilkadziesiąt lat pracował jako robotnik, nie otrzymał od Wielkiej Brytanii renty wojskowej i właściwie zmarł w biedzie. Holenderska działaczka oraz holenderski dziennikarz Geertjan Lassche, który postanowił przypomnieć krzywdę historyczną, jakiej zaznała 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa, zrobili to, czego zapomnieli albo nie potrafili zrobić Polacy. W dzień obchodów sześćdziesiątej rocznicy bitwy o Arnhem w Holandii wyświetlono film Lasschego Zapomniani polscy bohaterowie w bitwie pod Arnhem. Z apelem o przywrócenie chwały generałowi wystąpili w filmie Cora Baltussen i książę Bernhard – ojciec królowej Holandii Beatrix. Film wywołał burzę. Ostatecznie 31 maja 2006 roku w Hadze generał Sosabowski został pośmiertnie odznaczony przez królową Beatrix Orderem Brązowego Lwa, a jego brygada – Orderem Wilhelma. Uroczystość transmitowały wszystkie stacje telewizyjne w Holandii, ale ani jedna w Polsce.
.Działania zmieniające pamięć wymagają wytrwałości, zdecydowania i wyczucia czasu. Odpomnieć trzeba skutecznie, a nie na chwilę. Patriotyzm pamięci niczym droga łączy przeszłość ze współczesnością. Bohaterom stawiamy pomniki, ale te się mija i szybko się o nich zapomina. Myślę sobie więc, że autostrady, które prowadzą przez Polskę, powinny nosić imiona twórców niepodległości polskich patriotów: Paderewskiego, Piłsudskiego, Dmowskiego, Rozwadowskiego, a także Sosabowskiego, Maczka, Kwiatkowskiego. Potrzebujemy takich autostrad.
Anna Cegieła