

Należy unikać centralizacji polityki fiskalnej na poziomie europejskim
Strefa euro ma dziś jeszcze większe problemy niż w czasie poprzedniego kryzysu. Nie widać tego, gdyż Europejski Bank Centralny drukuje pieniądze w ogromnej skali. Skończy się to wysoką inflacją – pisze prof. Bernd LUCKE
.Strefa euro po raz kolejny znalazła się w dużych kłopotach. Wartość jej PKB w 2020 r. – gdy gospodarki poszczególnych państw zostały zamrożone z powodu pandemii koronawirusa – zmalała o 7,1 proc. W obecnym roku wskaźniki ekonomiczne są lepsze, ale też widać, że odbudowa po kryzysie wywołanym COVID-19 dokonuje się bardzo nierównomiernie. Państwa mniej konkurencyjne odbudowują się wolniej niż te, które posiadają sprawniejsze gospodarki. To nadweręża współpracę handlową między krajami należącymi do unii walutowej i wzmacnia polityczną presję na inny sposób redystrybucji zysków.
Argument polityczny, po który sięgają niektóre państwa (głównie południa Europy), jest prosty: uważają się za biedniejsze i twierdzą, że z tego powodu powinny otrzymywać większe wsparcie. Tyle że nie jest on prawdziwy. Według danych Komisji Europejskiej realne PKB per capita Włoch w 2020 r. wyniosło 24 640 euro. Hiszpanii – 22 350 euro, Grecji – 16 300 euro. Z kolei na Litwie było to 13 890 euro, na Łotwie – 12 130 euro, a w Estonii – 15 250 euro. Widać więc, że państwa południa tkwią w błędnym przekonaniu, jakoby były najbiedniejszymi pośród krajów strefy euro. A jednak to przede wszystkim one, a nie trzy państwa bałtyckie wywierają presję na to, by udzielić im większej pomocy.
Przykładem asymetrycznego rozwoju państw strefy euro są Włochy. Ten kraj znalazł się w stagnacji ekonomicznej niedługo po tym, jak został członkiem unii walutowej. W ostatnich latach przed pandemią notował niewielki wzrost gospodarczy – na pewno nie na poziomie, który by Rzym satysfakcjonował. Jednocześnie kraje Europy Środkowej, które nie dołączyły do strefy euro, rozwijają się bardzo dynamicznie. Włosi to widzą – i czują się jako gorsi członkowie unii walutowej. Narasta w nich przekonanie, że to euro wepchnęło ich w te kłopoty.
Na pewno Rzym nie jest zainteresowany tym, by obok unii walutowej powstała unia fiskalna. Liczy natomiast na transfery finansowe, mając nadzieję, że one rozwiążą jego problemy. Tyle że tak się nie stanie, bo takie transfery nie dotkną istoty stagnacji. Pozwolą zaleczyć symptomy choroby, ale jej nie wyleczą.
Właśnie takie sytuacje sprawiają, że strefa euro ma dziś jeszcze większe problemy niż w czasie poprzedniego kryzysu. Oczywiście, wiele będzie zależeć od tego, jakie decyzje podejmie Europejski Bank Centralny, który obecnie drukuje pieniądze w ogromnej skali. To pomogło krajom strefy euro odzyskać wzrost gospodarczy. Zresztą sporo w tym było szczęścia, bo jednocześnie nie dała o sobie znać inflacja. Ale na samym szczęściu polegać nie można, więc nie można wykluczyć, że w najbliższym czasie inflacja powróci. Widać po reakcjach rynku, że zaczyna się on obawiać mocnego wzrostu cen.
Unia Europejska chce ożywić gospodarkę europejską poprzez Program Odbudowy Europy. Czy to właściwe rozwiązanie? Tak i nie. Nie ma niczego złego w tym, że poszczególne kraje finansują swoje wydatki kredytem. Na tej samej zasadzie można zaakceptować sytuacje, w których UE wspiera poszczególne branże, pracowników – niewykluczone, że w niektórych obszarach ona jest w stanie działać sprawniej niż poszczególne kraje, zwłaszcza w sytuacjach dotyczących spraw ponadnarodowych.
Ale w tym funduszu tkwią też pułapki. Z trzech powodów. Po pierwsze, pojawia się ryzyko, że Unia będzie finansować wydatki, za które kraje członkowskie powinny płacić samodzielnie. Po drugie, mówimy o mechanizmie, zgodnie z którym wszystkie kraje UE nawzajem gwarantują sobie kredyt do 2058 r. A co się stanie, jeśli w tym czasie jedno z tych państw wystąpi z UE? Wielka Brytania dowiodła, że jest to możliwe. To kolejne ryzyko związane z tym programem. Po trzecie, system uwspólnotowienia długów wprowadzany przy okazji funduszu odbudowy jest niezgodny z europejskimi traktatami oraz z zasadą praworządności. Akurat Polska wie, jak bardzo wyczulona na praworządność jest Bruksela, więc liczę, że ta ostatnia w tej kwestii tych reguł też będzie przestrzegać. Aby to wyjaśnić, złożyliśmy wniosek do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe z pytaniem o sprawdzenie, czy ten mechanizm jest zgodny z niemieckim prawem. Szybko pewnie odpowiedzi na to pytanie nie poznamy, bo dodatkowo w tej sprawie będzie się wypowiadać Trybunał Sprawiedliwości UE.
Na fundusz odbudowy należy też patrzeć w najszerszym kontekście – sposobu funkcjonowania całej wspólnoty europejskiej. Wszystko wskazuje na to, że znaleźliśmy się w momencie, w którym będziemy obserwować dążenie do przyspieszenia procesów integracyjnych w UE. Tyle że Unia kojarzy się z niewłaściwymi reakcjami na poważne wyzwania. Bruksela uważa, że w sytuacji kryzysowej rozwiązaniem będzie kolejne zacieśnienie współpracy. Ale problemy, które obecnie występują w polityce fiskalnej i pieniężnej, zostały spowodowane przez wcześniejsze procesy integracyjne. Skąd przekonanie, że dalsza integracja przyniesie inne rezultaty? Dlatego sceptycznie podchodzę do dalszych prób zacieśniania integracji – bo zamiast rozwiązań wywołają one jeszcze więcej chaosu i bałaganu.
.Z tego powodu należy unikać centralizacji polityki fiskalnej na poziomie europejskim. W konsekwencji takich działań powstanie tylko bardzo niedemokratyczny model zarządzania finansami. Tymczasem wygląda na to, że przywódcy europejscy zmierzają właśnie w kierunku unii fiskalnej. Temu służy m.in. koncepcja uwspólnotowienia długów. Dziś górę bierze myślenie życzeniowe, że te rozwiązania przyniosą rezultat w postaci ożywienia gospodarczego. Za kilka dekad skończy się to jednak bardzo wysokim zadłużeniem, którego nie będzie miał kto spłacić.
Bernd Lucke