Prof. Éric FASSIN: Populistyczna strategia francuskiej lewicy

Populistyczna strategia francuskiej lewicy

Photo of Prof. Éric FASSIN

Prof. Éric FASSIN

Profesor socjologii na uniwersytecie Paris-VIII Vincennes – Saint-Denis, badacz w Laboratorium gender studies i płciowości. Autor m.in. Démocratie précaire. Chroniques de la déraison d’état (La Découverte, 2012); Gauche : l’avenir d’une désillusion (Textuel, 2014); Populisme : le grand ressentiment (Textuel, 2017).

Ryc.Fabien Clairefond

Neoliberalizm świetnie zaczął współgrać z autorytarnym populizmem. Podziały na lewicę i prawice straciły sens – pisze prof. Éric FASSIN

.Kwestia populizmu wraz z wynikami brytyjskiego referendum w sprawie brexitu w czerwcu 2016 roku oraz z wyborem Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych w listopadzie tego samego roku staje się dziś szalenie aktualna. Populizm zaważył na wynikach tegorocznych wyborów prezydenckich we Francji, przynosząc wzrost poparcia dla Frontu Narodowego. Wielu jest przywódców w innych krajach, od Władimira Putina w Rosji do Viktora Orbána na Węgrzech, od Jarosława Kaczyńskiego w Polsce czy Recepa Tayyipa Erdogana w Turcji do Rodriga Duterte’a na Filipinach, których określa się mianem populistów. Termin ten nie jest zresztą zarezerwowany dla prawicy, bo nawet jeśli to zjawisko straciło na sile w Ameryce Łacińskiej wraz ze śmiercią wenezuelskiego przywódcy Hugona Cháveza i końcem epoki kirchneryzmu w Argentynie, to staje się na nowo aktualne na lewicy: od Berniego Sandersa z amerykańskiej Partii Demokratycznej do Jeremy’ego Corbyna i brytyjskiej Partii Pracy, od greckiej Syrizy, przynajmniej w jej początkach, do hiszpańskiej partii Podemos, nie zapominając o francuskim ruchu La France Insoumise Jean-Luca Mélenchona.

Dwa populizmy?

Specjaliści zgadzają się w jednym: populizmu nie da się zdefiniować. Można by w tym kontekście przypomnieć zdanie Pottera Stewarta, sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego, który w 1964 roku w decyzji dotyczącej… pornografii podał taką jej definicję: „rozpoznaję ją, kiedy ją widzę”. Żeby podjąć próbę określenia, czym jest populizm, nie definiując go jednak, zacytujmy dwa zdania, które więcej mówią nam o tym zjawisku niż długie przemowy. W Turcji prezydent Erdogan zwrócił się do uczestników antyrządowych demonstracji z takim pytaniem: „Jesteśmy ludem, a wy kim jesteście?”. „My”, które totalizuje, a jednocześnie wyklucza, jak pokazuje to wypowiedź Donalda Trumpa w trakcie kampanii wyborczej: „Najważniejsze to zjednoczyć naród (people), a pozostali ludzie (people) się nie liczą!”. Ta opozycja zatem: „my” — „oni” pozwala na określenie, czy mamy do czynienia z populizmem, czy nie.

Ale czy w ogóle można mówić o populizmie w liczbie pojedynczej? Dziennikarz John P. Judis w swoim eseju na temat „eksplozji populizmu” rozróżnia dwie jego wersje. Z jednej strony mamy Berniego Sandersa i Pabla Iglesiasa, a z drugiej Donalda Trumpa i Marine Le Pen. Pierwszych i drugich nie odróżnia jedynie ideologia: struktura ich populizmu jest zasadniczo odmienna. „Populizm lewicowy broni ludzi przed elitami lub establishmentem. To jest polityka pionowa, gdzie dół i środek łączą siły przeciwko górze. Populiści prawicowi bronią ludu przed elitami, które oskarżają o chronienie trzeciej grupy, złożonej z imigrantów, muzułmanów i czarnoskórych aktywistów. Populizm lewicowy jest dwu-, a prawicowy trzyelementowy. Patrzy w górę, ale też i w dół, w stronę grupy wykluczonej”.

Co zatem pozwala zaliczyć do tej samej kategorii populizm prawicowy i populizm lewicowy? Czy na przykład Front Narodowy i ruch La France Insoumise mają ze sobą cokolwiek wspólnego? Prawicowi populiści nie ukrywają swojej ksenofobii czy wręcz rasizmu. A lewicowi odrzucają zdecydowanie i samą postawę, i wszelkie podejrzenia, które mogłyby na nich padać. Co więc zbliża jednych i drugich do siebie na tyle, by w stosunku do obu używać tego samego rzeczownika? Chantal Mouffe, rozwijając analizę argentyńskiego filozofa Ernesta Laclau, daje odpowiedź na to pytanie, nurtujące nie tylko Jean-Luca Mélenchona, ale również szefów Podemos oraz „lewicową” lewicę w prawie całej Europie.

Czas populizmu?

Belgijska filozofka pisze o „czasie populizmu”. Według niej ludzie buntują się dzisiaj przeciwko hegemonii liberalnej (w polityce) i neoliberalnej (w ekonomii). Opozycja „my” (elity) — „oni” (lud), charakterystyczna dla okresu politycznego, który obecnie przeżywamy, mogłaby być reakcją na „iluzję konsensusu”, związaną z nawróceniem się socjaldemokratów na neoliberalizm. To nie przypadek, że powyższa hipoteza jest bardzo popularna na lewicy. Pozwala zrozumieć bowiem, skąd bierze się sukces prawicowego populizmu, oraz daje nadzieję lewicy na odrodzenie się dzięki populizmowi. Ale z drugiej strony, czy można wytłumaczyć prawicowym populizmem rewolucję ludu przeciw neoliberalizmowi, skoro wybór Donalda Trumpa doprowadził do władzy Wall Street?

Nie oznacza to bynajmniej, że wyborcy dali się nabrać. Jeśli ich przekonania ekonomiczne były zmienne, ich ideologia była jasna: seksizm, rasizm, ksenofobia, uosabiane przez miliardera w sposób pozbawiony jakichkolwiek kompleksów, pozwoliły im odreagować prezydenturę czarnoskórego Obamy oraz kandydaturę kobiety na ten urząd. Stany Zjednoczone nie stanowią tu wyjątku: referendum w sprawie brexitu nie doprowadziło do żadnego zerwania przez Wielką Brytanię z kapitalizmem, ale po prostu przyniosło zmianę premiera wewnątrz obozu Partii Konserwatywnej. To wciąż ta sama polityka, ale w wersji bardziej suwerenistycznej. Rządy populistyczne, od Turcji po Węgry, nie zapominając o Polsce, nie odrzucają neoliberalizmu, ale rozwijają go w wersji autorytarnej i nacjonalistycznej. Krótko mówiąc, neoliberalizm świetnie współgra z autorytarnym populizmem.

Sukces lewicowego populizmu bierze się skądinąd: z dwuznaczności samego terminu. Populizm odsyła bądź do ludu jako takiego bądź jedynie do klasy robotniczej. Definicja populizmu jako bycie w opozycji do elit sprzyja temu przesunięciu znaczenia: mówienie o „zwykłych ludziach” wprowadza pewną niejasność na poziomie socjologicznym, bo uniemożliwia precyzyjną analizę w kategoriach klasowych. Faktem jest, że partie socjaldemokratyczne na ołtarzu neoliberalizmu poświęciły swój elektorat robotniczy. Ale błędnie uważa się, że to on stoi za wyborem Donalda Trumpa. Demokraci co prawda tracą poparcie w tym elektoracie, ale Hillary Clinton, rywalka Trumpa, wygrała wśród wyborców z niskimi dochodami (12 punktów procentowych więcej). Miliarder nie zawdzięcza więc swojego sukcesu ludziom biednym, ale słabo wykształconym białym. Inaczej mówiąc, zaważyły mniej kwestie ekonomiczne, a bardziej kwestie kulturowe: był to wybór tożsamościowy.

Nie da się ukryć, że we Francji Front Narodowy przyciąga coraz więcej głosów robotników. Oczywiście z pewnym zastrzeżeniem: jeżeli w tej grupie większość głosuje na Front Narodowy, to przecież jedynie spośród tych, którzy chodzą głosować. Problem w tym, że podobnie jak w innych krajach, liczba osób niechodzących na wybory nie rozkłada się równomiernie w całej populacji: frekwencja wśród klasy robotniczej jest niska, podobnie jak wśród mniejszości narodowych, które zresztą w tej kategorii są nadreprezentowane. Nie należy więc łączyć odchodzenia przez klasę robotniczą od popierania partii socjaldemokratycznych z akceptacją dla prawicowego populizmu. Konsekwencje tej socjologicznej analizy wyników wyborów są czysto polityczne. Dlatego też zamiast zakładać istnienie „czasu populizmu”, lepiej jest mówić o strategii populistycznej, również na lewicy.

Lewicowa strategia

Zamysł jest jasny: ruchom lewicowym chodzi o konkurowanie z populizmem prawicowym na jego terenie. Tym należy tłumaczyć głosy współczucia dla ciężkiej sytuacji wyborców Frontu Narodowego. Trzeba jednak pamiętać, że głosujący na Front Narodowy są we wszystkich klasach społecznych i że niektórzy robotnicy głosują na inne partie. Większość z nich jednak odrzuca klasę polityczną i wybiera niechodzenie na wybory. Błędem jest więc sądzić, że prawicowy populizm przynosi złe odpowiedzi na dobre pytania. Zostaje jeszcze jedna możliwość, by odzyskać jeśli nie „lud”, to przynajmniej klasę robotniczą. Należy zawalczyć przede wszystkim o tych, którzy w ogóle nie chodzą na wybory, czyli o inną jeszcze postać ludu.

Słusznie Laclau i Mousse przypominają, że polityka jest sprawą nie tylko umysłu, ale również uczuć. Ich wielość powinna być brana pod uwagę. Stąd moja hipoteza, że resentyment ksenofobicznej i rasistowskiej skrajnej prawicy nie jest tożsamy z gniewem ludzi lewicy wobec coraz większych nierówności społecznych. Socjologia wyborcza zresztą to potwierdza: wyborcy lewicowi nie przechodzą na stronę skrajnej prawicy (hipoteza lewicowego lepenizmu została podważona przez sondaże, które pokazują, że to wyborcy prawicy przechodzą na stronę skrajnej prawicy). Podobnie wyborcy Frontu Narodowego nie są przejmowani przez populizm lewicowy, chyba że marginalnie (według sondaży przeprowadzanych w trakcie ostatnich wyborów prezydenckich).

Populizm lewicowy i populizm prawicowy mają nieprzenikające się elektoraty. Lepiej zatem dla lewicy byłoby zwracać się nie do wyborców Frontu Narodowego, ale przede wszystkim do niechodzących na wybory, ponieważ łatwiej sobie wyobrazić to, że ludzie dotąd zdegustowani polityką zaczną się nią interesować, niż to, że skrajnie prawicowe rozżalenie zmieni się w lewicowe oburzenie.

Z punktu widzenia lewicy strategia populistyczna nie jest sensowna. Ta analiza być może pozwala nam zrozumieć, skąd bierze się u dzisiejszej lewicy pokusa odwoływania się do populizmu: zastępowanie „socjalizmu” (albo „komunizmu” lub każdego innego poważnego projektu transformacji społecznej) „populizmem” to odchodzenie od wersji pozytywnej lewicy w stronę wersji negatywnej („przeciw elitom”). Co sprawia, że sprowadzanie opozycji „my” — „oni” do opozycji „góra” — „dół” mimo (lub z powodu) jej niejasności socjologicznej jest tak kuszące? A może warto wrócić do tej opozycji, która jest tak oczywista, że nikt nie bierze jej już pod uwagę, czyli opozycji „prawica” — „lewica”? Cóż, łatwiej z pewnością jest sprzeciwiać się neoliberalizmowi i go odrzucać, niż proponować samemu coś nowego.

Éric Fassin

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 marca 2018
Fot.Shutterstock