Prof. Jacek HOŁÓWKA: Gniew i wściekłość

Gniew i wściekłość

Photo of Prof. Jacek HOŁÓWKA

Prof. Jacek HOŁÓWKA

Filozof i etyk, profesor nauk humanistycznych związany z Uniwersytetem Warszawskim. Autor m.in. Relatywizm etyczny, Wybrane problemy moralne współczesności, Etyka w działaniu.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Arystoteles twierdził, że okrucieństwo to błąd rozumu. Seneka, że to wina płytkich i burzliwych pragnień. Kto lepiej wyjaśnił ludzkie zdziczenie – Arystoteles czy Seneka? Ja sądzę, że ten pierwszy – pisze prof. Jacek HOŁÓWKA

.Czy okrucieństwo to błąd rozumu, czy raczej błąd uczucia? Arystoteles sądził, że to pierwsze – że okrucieństwo to afekt powstający z niedopracowanej zdolności do posługiwania się wyobraźnią, swoisty prymitywizm myślowy, który pozwala dręczącemu zadawać cierpienia ofiarom, choć ich nieszczęście nie daje mu nic oprócz ewentualnej satysfakcji z własnej bezkarności.

Żaden racjonalny argument nie popiera polityki niszczenia innych. Człowiek okrutny postępuje w sposób, którego nie potrafi uzasadnić. Ten pogląd nie stał się jednak dominujący, ponieważ inaczej widział na przykład przyczyny okrucieństwa Seneka. Był zdania, że człowiek zadający cierpienie jest pozbawiony nie rozumu, tylko ludzkich uczuć. Okrutnicy nie potrafią przeżyć czyjegoś cierpienia, gdyż są wrażliwi tylko na dolegliwości własne lub wybranych ulubieńców. Ból innych ich ciekawi i podnieca, ale nie wywołuje odruchu współczucia z trywialnego powodu. Gdy inni cierpią, ich samych nic nie boli. Okrutnicy nie mają zdolności współodczuwania lub jest ona u nich bardzo ograniczona. Oczywiście prymitywizm myślowy i prymitywizm emocjonalny mogą występować razem, jednak warto je odróżniać choćby dlatego, że inaczej rozmawia się z człowiekiem otępiałym, a inaczej z podłym. Pierwszemu można coś wyjaśnić, drugi jest głuchy na argumenty i reaguje tylko na groźby, gdy uzna, że są one realne.

Arystoteles pisze wyraźnie, dlaczego myśl o krzywdzeniu siebie samego jest błędem rozumu raczej niż uczucia. Gdyby chodziło o uczucia, to można by krzywdzić samego siebie, czyli można by świadomie dążyć do czegoś, czego doświadczać nie chcemy. Jednak dorosły człowiek nie potrafi tak myśleć, choć z dziećmi jest inaczej. Na przykład wiele dzieci, gdy ich nikt nie widzi, próbuje dotknąć palcem płomienia świeczki. Nie chcą cierpieć, ale gotowe są zrobić coś, co wywołuje nieuniknione cierpienie, ponieważ nie myślą o skutkach. To nie jest masochizm, tylko błąd rozumu. Przez upór dziecko popełnia błąd myślowy, a nie uczuciowy. Arystoteles podkreśla, że nikt dorosły nie pozwala sobie na takie błędy. Dorosły rozumie, że nie można czegoś ustalić i jednocześnie uznać, że sprawy mają się inaczej, niż się stwierdziło. Nikt dorosły nie wybiera czegoś świadomie, jednocześnie uznając, że dokonany wybór go krzywdzi. Volenti non fit iniuria. Lub w innych słowach: „Nigdy nie było prawdą i nie jest możliwe, by siebie samego krzywdzić. Bo nie jest możliwe, aby ten sam człowiek w tym samym czasie miał i więcej, i mniej ani równocześnie postępował dobrowolnie i niedobrowolnie. […] Ponadto, kto dopuszcza się niesprawiedliwości, ten popełnia ją z własnej woli, a kto doznaje niesprawiedliwości, ten doznaje jej wbrew swej woli” (Etyka nikomachejska, 1196a).

Gdzie więc, dokładnie rzecz biorąc, tkwi aporia? Jak szeroko działają myśli, a jak szeroko działają uczucia? Weźmy prostą, absurdalną, ale niewykluczoną sytuację. Ktoś nie może ścierpieć swego starego domu. Mieszkał w nim trzydzieści lat, nie dbał o niego należycie. Sufit jest czarny, ściany popękane, podłoga się zarywa. Rozgniewany właściciel znosi do domu jakieś wióry, podkłada ogień i dom staje w płomieniach. Czy tego chciał naprawdę? Oczywiście nie, bo teraz nie ma gdzie mieszkać. Ale jednak to on sam podpalił swój dom. Czy zatem stała mu się krzywda? Nie możemy powiedzieć, że tak, ponieważ nikt poza nim tego domu nie zniszczył. Zasługuje na to, co się stało. Podpalacz nie myślał o następstwach. Nie jest poszkodowany, tylko swobodnie wybrał niedorzeczność. Wymyślił coś głupio i zrobił to, co wymyślił. A ściśle rzecz biorąc, kierowała nim tylko wściekłość, a nie rozum, bo głupio myśleć się nie da. Kto rzekomo głupio myśli, po prostu wcale nie myśli. To właśnie stwierdził Arystoteles, a w zeszłym wieku powtórzył Ludwig Wittgenstein.

Okrutnik jest kimś, kto nie widzi, nie myśli i nie przewiduje. Czyjeś cierpienie jest nieważne, bo on o tym cierpieniu nic nie wie. Jego obraz świata nie składa się z powiązanych zdarzeń. On żyje oderwanymi wrażeniami, tak jak Hannibal w relacji Seneki: „Ci więc, którzy z bezczynności i nudy są okrutni, śmieją się i radują, i używają obfitej rozkoszy, są dalecy od gniewu. Mówią, że Hannibal, kiedy zobaczył rów napełniony ludzką krwią, powiedział: »O, jaki piękny to widok«” (O gniewie, I, V, 1-2). W ostatecznym rozrachunku Seneka przyjmuje w jakimś zakresie pogląd podobny do poglądu Arystotelesa: okrucieństwo jest czymś odrażającym. Tylko Arystoteles twierdzi, że okrutnik rozumie słowo „cierpienie” jako wyłącznie „moje cierpienie”, a więc nie myśli jasno, a Seneka sądzi, że człowiekowi, który jest okrutnikiem, brakuje wrażliwości. Seneka jest stoikiem i chce, żebyśmy zawsze godzili się z losem. Arystoteles chce natomiast, byśmy zawsze widzieli w cierpieniu cierpienie i wyrzekli się zadawania bezcelowych cierpień. Pierwszy zbrzydza nam wszelkie silne uczucia i okrutników potępia dlatego, że ma pogardę dla ludzi dążących do zaspokojenia prymitywnych, silnych pragnień – dla tyranów, samozwańczych dowódców szukających bezcelowego zwycięstwa, próżnych i niewybrednych hedonistów żyjących dla przyjemności.

Drugi jest bardziej wyrafinowany. Arystoteles uznaje niesprawiedliwość za błąd poznawczy, tendencyjne ujęcie realnych wydarzeń, i dlatego niesprawiedliwość omawia nie tylko w swoich rozważaniach etycznych, ale przede wszystkim w swym głównym dziele z zakresu metafizyki, czyli w Kategoriach, gdzie – mówiąc współczesnym językiem – zwalcza moralny subiektywizm. Pisze tam, że „niesprawiedliwość należy do zła jako rodzaju” (Kategorie, 14a), czyli każe nam przyjąć, iż niezależnie od tego, że okrucieństwo jest pewną postawą, jest też pewnym stanem rzeczy, czyli jest fragmentem tego, co istnieje. To prawda, że ilość niesprawiedliwości w świecie jest zmienna odpowiednio do tego, im mniej lub im więcej jest gotowych do niesprawiedliwego postępowania, i że efekty ich czynów są realne. Kto postępuje odrażająco, psuje świat. Jego niegodziwość jest niepomijalną częścią rzeczywistości. Gdybyśmy chcieli posłużyć się porównaniem z zoologii, to Arystoteles jest zdania, że tak jak jaszczurka jest gadem, a koń ssakiem, podobnie niesprawiedliwość jest realnym złem, i tam, gdzie zachodzi, mamy do czynienia z fragmentem świata bezpośrednio bulwersującym i haniebnym. Tak się sprawy mają, ponieważ „niesprawiedliwość należy do zła jako rodzaju”, czyli między niesprawiedliwością i złem nie ma czegoś pośredniego – czegoś takiego, jak pragnienia, dążenia, plany działania itp. Zło jest ostateczną częścią świata realnego – choć oczywiście krańcowo niefortunną i zdecydowanie niepotrzebną.

Jednak mimo tego, że jest czymś rażącym i nieurojonym, nie jest czymś odwiecznym i nieusuwalnym. Nie jest jak ziemia, woda i powietrze, których na świecie jest tyle, ile jest, ani mniej, ani więcej. Zła i niesprawiedliwości może być więcej lub mniej i to, jak szeroko się rozprzestrzeniły, w znacznym stopniu zależy od nas samych. Są czymś istotnym, ponieważ zachodzą jednocześnie w naszym umyśle jako realne odpowiedniki naszych myśli. Czyli nie ma zła i niesprawiedliwości pomijalnych – twierdzi autor Kategorii. I podobnie jest ze sprawiedliwością i dobrem – dodaje. Kto tych pozytywnych wartości nie dostrzega, nie widzi ważnej części świata. W metafizyce zło i dobro mają równorzędną pozycję. „Jest jasne, że przeciwieństwa zgodnie ze swą naturą występują w rzeczach, które należą do tego samego gatunku lub rodzaju; choroba i zdrowie powstają z natury w ciele zwierzęcia, biel i czerń po prostu w ciele, a sprawiedliwość i niesprawiedliwość w duszy człowieka” (Kategorie, 14a). I skoro zło i dobro są w duszy człowieka, to są też w świecie.

Nasuwa się pytanie, skąd sprawiedliwość i niesprawiedliwość biorą się w duszy i czy dusza istnieje? Stanowisko Arystotelesa jest jasne. Dusza istnieje jako funkcja ciała, a żywe ciało istnieje jako nośnik działania duszy. Czyli dusza to nasze i cudze decyzje, przeżycia, myśli i wątpliwości. Tak mówi hylemorfizm – pogląd przyjmujący, że jesteśmy „rzeczą świadomą”. Arystoteles dodaje do tego przekonanie, że nasze szczęście jest proporcjonalne do naszych cnót, a nieszczęście do naszych występków. To jest ważna teza, ponieważ filozof uznaje, że celem naszego życia jest szczęście, i kto ten cel zaniedba – na przykład okrutnik – ten przepadł dla siebie i dla świata. Uda mu się – być może – zaspokoić swe pragnienia i kaprysy, ale charakter będzie mieć odrażający. Szuka wyłącznie własnego uspokojenia i zaspokojenia, a to się zwykle źle kończy. Subiektywizm moralny to ułomny pogląd.

Seneka chętnie by się zgodził z tym poglądem i starał się go wpoić Neronowi, którego był wychowawcą. Za swe starania został sowicie wynagrodzony w majątku, ale w pedagogice poniósł klęskę. Neron gardził sprawiedliwością, cnotą, logiką i filozofią. Miał się za wielkiego poetę, muzyka i woźnicę rydwanów. Uczył się tylko tego, czym mógł się popisać przed publicznością. Na przykład potrafił zapamiętać całe przemówienia układane mu po grecku przez Senekę, by olśnić rzymski senat. Greki uczuł się niechętnie, bo nie był bystry, tylko chorobliwie ambitny i perfidny. Okazywał szacunek swemu wychowawcy, dopóki był młody. Gdy został cesarzem, kazał mu popełnić samobójstwo. Dlaczego? Ponieważ miał władzę, która pozwalała mu na dowolną samowolę. Wracamy więc do zasadniczego pytania, kto lepiej wyjaśnił ludzkie zdziczenie – Arystoteles czy Seneka? Ja sądzę, że ten pierwszy.

Arystoteles twierdził, że okrucieństwo to błąd rozumu. Seneka, że to wina płytkich i burzliwych pragnień. Który z nich miał rację? Różnice między tymi dwoma stanowiskami podkreśla pierwsze zdanie rozprawy O gniewie Seneki. Pisze on tam: „Prosiłeś mnie usilnie, Nowacie [to był jego starszy brat – J.H.], abym ci napisał, w jaki by sposób można gniew ułagodzić, […i] całkiem słusznie lękasz się tej namiętności, jako najbardziej gwałtownej i wstrętnej” (O gniewie, I, I, i). To jest stanowisko radykalnie odmienne od stanowiska Arystotelesa, który też nie tolerował ludzi nieumiejących kontrolować swej wściekłości, ale „słuszny gniew” miał za ważną, a może nawet fundamentalną podstawę postawy moralnej. Gniew był – jego zdaniem – „afektem naturalnym” (Analityki pierwsze, 70b), niekoniecznie związanym z pożądaniem zemsty (na przykład gniewając się na swych rodziców, nie szukamy zemsty) (Topiki, 156a), ale rodzącym się z pewnej cnoty, mianowicie z poczucia honoru „i z dążenia do tego, co moralnie piękne (bo do czci), oraz z unikania zniewagi, która jest czymś haniebnym. Mógłby tu ktoś zaliczyć także tych, których do tego samego zmuszają ich władcy; stoją oni jednak o tyle niżej, że czynią to nie z poczucia honoru, lecz ze strachu, oraz nie dla uniknięcia tego, co haniebne, lecz tego, co przykre, bo zmuszają ich zwierzchnicy, tak jak Hektor: »Gdybym zaś ujrzał, że ktoś się kryje z dala od walki, ten na pewno psów nie uniknie«” (Etyka nikomachejska, 1116a).

Jak widzimy, zdaniem Arystotelesa, nawet tchórzliwego człowieka można nauczyć odwagi i wzbudzić w nim chęć do walki, jeśli da mu się do wyboru: staniesz z tarczą i mieczem albo cię psy zjedzą. Ten dylemat oducza strachu. Gniew jest więc związany z męstwem, z chęcią obrony siebie i swoich sprzymierzeńców, z nieustępliwością. Charakterystykę gniewu kończy Arystoteles konkluzją z Homera: „Nic nie budzi takiej pogardy dla niebezpieczeństwa, jak wściekłość”, a ogarnięty oburzeniem człowiek „ma wściekły gniew w nozdrzach” (Etyka nikomachejska, 1116b). Lub w innym tłumaczeniu: „Odys wstrząsnął się, nozdrzami parskał rozdętymi, wyrzucając ból z serca na widok rodzica. Skoczył doń, wziął w ramiona i całował lica” (Odyseja, XXIV, 326-328). Ale czy w tej scenie chodzi o wściekłość czy o gniew? Zwróćmy uwagę, że w drugim tłumaczeniu żadnego z tych słów nie ma. Chyba słusznie.

Arystoteles zaleca, byśmy wszyscy uczyli się słusznego gniewu i zdolności do narażenia życia w słusznej sprawie. Od tego zależą nasza cześć i szczęście. Seneka mówi, że nigdy nie powinniśmy pozwolić sobie na to, by gniew kierował naszym postępowaniem. Może jednak nie chodzi mu o gniew, ale o ślepą wściekłość? Arystoteles wymaga odwagi i zdolności do poświęceń. Zaleca korzystać z emocjonalnego oszołomienia. Seneka żąda, byśmy się wyrzekli silnych i niedających się kontrolować uczuć, nawet jeśli są to uczucia szlachetne i ich brak może nas doprowadzić do klęski. Arystoteles oczekuje, że będziemy racjonalni i konsekwentni, choćby za wysoką cenę – życia, zdrowia i szczęścia. Seneka oczekuje od nas powściągliwości i chyba sądzi, że rozum nam niewiele pomoże w trudnej sytuacji, więc specjalnie o niego dbać nie musimy. Natomiast uczucia mogą nas łatwo doprowadzić do zguby. Czyli przede wszystkim powinniśmy unikać silnych uczuć i jeśli to się okaże nieuchronne, to musimy umrzeć w milczeniu lub jęcząc. W tej sprawie ci dwaj autorzy różnią się zasadniczo. Arystoteles chce czerpać z gniewu siłę. Seneka widzi w gniewie tylko źródło nieszczęścia i niepowodzenia.

Czy Seneka przesadza? Myślę, że tak. Po pierwsze, wcale się nie wydaje, by skłonność do gniewu musiała być najgorszą z wad charakteru. Gorsze są okrucieństwo, zdrada, wykorzystywanie niezorientowanych, dręczenie słabszych, ośmieszanie niepewnych lub triumfująca wulgarność. Po drugie, Seneka twierdzi, że nie wolno się usprawiedliwiać przed sobą samym z własnego postępowania. Sugeruje, że nikt nie umie być wobec siebie bezstronny i sprawiedliwy. „Nikt, mówię, nie znajdzie się taki, kto by miał prawo rozgrzeszać siebie samego przed trybunałem własnego sumienia” (O gniewie, I, XIV, 3). To jest jednak znów przesada. Gdyby Seneka twierdził tylko, że mało kto może wierzyć, że jego własny sąd na temat jego postępowania jest zawsze bezstronny – to zapewne miałby rację. Gdy jednak mówi, że nie wolno nam szukać u siebie samych rozgrzeszenia, to popularyzuje poważny błąd. Podważa wiarę w istnienie zmysłu moralnego, czyli sumienia, które – jak się słusznie sądzi – pokazuje nam, gdy trzeba, że w jakiejś sprawie posunęliśmy się zbyt daleko. A przecież gdyby nam brakło sumienia, to w ogóle nie umielibyśmy krytycznie patrzeć na siebie samych – bylibyśmy zatwardziałymi oszustami i może okrutnymi brutalami. Po trzecie, Seneka lekkim tonem podważa poglądy Arystotelesa na sposób działania duszy, dopuszczając się niepotrzebnego uproszczenia. Najpierw dobrze streszcza: „Gniew – pisze Arystoteles – jest konieczny i bez gniewu niczego nie można zwojować, jeżeli nie ogarnie ducha i nie rozpali odwagi. Należy zaś korzystać z jego pomocy nie jako wodza, lecz wojownika” (O gniewie, I, IX, 2). Później odpiera to stanowisko niewystarczającym argumentem. Uważa, że zapatrywanie Arystotelesa jest błędne, ponieważ „jeśli gniew słucha rozumu i idzie tam, dokąd rozum prowadzi, już przez to samo przestaje być gniewem, którego istotą właściwą jest upór względem rozumu” (ibidem). Tę myśl wyprowadza z poglądu, że „gniew nie zawiera w sobie niczego pożytecznego i nie zapala ducha do czynów wojennych. Nigdy bowiem waleczność nie potrzebuje pomocy ze strony występku, gdyż sama sobie wystarcza” (O gniewie, I, IX, 1). Ten pogląd w żadnym razie nie obala stanowiska Arystotelesa. Waleczność sama nie wystarcza w działaniu, ponieważ często ograniczają ją łagodność, dobry smak, ostrożność lub nagły napad lęku. Dlatego też trzeba odróżniać gniew słuszny od niesłusznego. Pierwszy wynika z dążenia do sprawiedliwości, drugi z przesadnej pewności siebie. „Słuszne oburzenia” to szczególny afekt, który w języku greckim nosił nazwę nemezis, czyli był nazwany tak, jak bogini opatrzności. Ta zbieżność sugerowała – i Arystoteles to podkreśla – że „z wyrokami opatrzności zgodne jest to, by powodzenie przypadało ludziom zasługującym na uznanie, a niedostatek ludziom zasługującym na naganę” (Etyka eudemejska, 1233b). Na tym polega obiektywizm moralny.

W tej kwestii dochodzi do najsilniejszej kontrowersji między obu autorami. Arystoteles uważa, że postępowanie motywowane gniewem jest słuszne, jeśli nie jest to gniew prywatny, lecz ma w sobie bezstronność i wyraża powszechne oburzenie. W tej roli słuszny gniew jest niezastępowalny. Seneka odrzuca taki pogląd. „Gniew – mówi Arystoteles – jest konieczny i bez gniewu niczego nie można zwojować, jeśli nie ogarnie ducha i nie rozpali odwagi. Należy zaś korzystać z jego pomocy nie jako wodza, lecz wojownika”. Komentarz Seneki jest kategoryczny: „Zapatrywanie tego rodzaju jest błędne. Jeśli gniew słucha rozumu i idzie tam, dokąd rozum prowadzi, już przez to samo przestaje być gniewem, którego istotną właściwością jest upór względem rozumu” (O gniewie, I, IX, 2).

Ale dlaczego gniew ma być zawsze skłócony z rozumem? Tu replika Arystotelesa byłaby zdecydowana. Upór względem rozumu to nie gniew, tylko jakaś nieustępliwa głupota. Natomiast człowiek działający w gniewie niekoniecznie działa głupio. Z pewnością działa nieugięcie, śmiało i z największą siłą, na jaką go stać, ale to niekoniecznie znaczy, że działa źle. Arystoteles jest zdania, że niektórych dobrych czynów nie umiemy wykonać bez gniewu. Niekiedy musimy się zezłościć na nas samych, by postąpić właściwie. Taki jest – jak sądzę – sens słów zawartych w przypowieści Hektora: „Gdybym zaś ujrzał, że ktoś się kryje z dala od walki, ten na pewno psów nie uniknie”. Nie jest też prawdą, że gniew z zasady tłumi i ucisza żądania rozumu. Nie musi występować stale jako wódz, często bywa używany jako wojownik i po wykonaniu zadania zostaje uśpiony aż do chwili, gdy będzie znów potrzebny. Natomiast gniew niedający się kontrolować to tylko nieposkromiona wściekłość, nawet jeśli dla powierzchownego obserwatora jest ona nieodróżnialna od gniewu. Gniew ma zawsze wyraźny i uzasadniony cel, natomiast wściekłość jest tylko szaleństwem.

Seneka w to nie wierzy. Daje ciekawy kontrprzykład, który musimy rozważyć. „Powiadają, że gdy kiedyś ktoś Sokratesa uderzył pięścią po twarzy, ten zareagował na to taką tylko uwagą: »Przykra to rzecz, jeśli ludzie nie wiedzą, kiedy mają wychodzić z domu w spiżowym hełmie«” (O gniewie, III, XI, 2). W myśl poglądów Seneki powinniśmy zawsze postępować tak jak Sokrates. Nie jak chrześcijanin, który nadstawia drugi policzek, i nie jak choleryk, który przyłoży kamieniem temu, kto go wcześniej uderzył pięścią. Pozostaje jednak jeszcze trzecia droga do wyboru: napastnika można pominąć, i to, co on robi, można zlekceważyć. To jest droga wybierana przez stoików, czyli na przykład przez Senekę, i tak też postąpił Sokrates. Jednak incydent, o którym wspomina Seneka, zapewne zdarzył się tylko raz. Sokrates raz dostał po twarzy od anonimowego awanturnika. Czy warto było się szarpać? Wystarczyła kostyczna uwaga. Ale czy mamy obowiązek okazywać cierpliwość w nieskończoność? Lub czy warto stoicyzm redukować do programu filozoficznego, który polega na poddaniu umysłu działaniu anestetyków? Arystoteles mówi, że nie warto: „Cnota, jeśli ma do rozporządzenia odpowiednie środki, również potrafi znakomicie gwałt zadać, biorąc zaś górę, zawsze wykazuje przewagę jakiejś zalety. Skutkiem tego wydaje się, że i siła nie jest pozbawiona pewnej cnoty. A spór dotyczy tylko strony prawnej. Dlatego jedni uważają za rzecz sprawiedliwą łaskawość dla zwyciężonych, inni właśnie przeciwnie, panowanie silniejszego, bo jeśli się rozłączy te dwa pojęcia, prawa i siły, to nie ma żadnego oparcia i mocy przekonywającej pogląd, z którego by wynikało, iż górujący cnotą nie powinien władać i panować” (Polityka, 1255a).

Zwróćmy uwagę, że w tym duchu utrzymane jest rozwiązanie sporu między Arystotelesem i Seneką zaproponowane przez Marthę C. Nussbaum w książce Gniew i wybaczenie. Autorka twierdzi, że gniew niemal nigdy nie służy niczemu dobremu. Niepotrzebnie skłania do braku rozwagi, okrucieństwa, ślepej furii, pustego usprawiedliwiania zemsty i do mnożenia sobie wrogów nad potrzebę. Tu mówi jak Seneka. Ale na tym nie kończy. Może rzadko, ale przynajmniej czasem dzieje się tak, że gniew służy do złagodzenia napięcia, do ujawnienia emocjonalnego spisku, do zdemaskowania maniackiego prześladowania człowieka nieporadnego emocjonalnie, do poskromienia zapiekłych, choć bezsensownych zatargów między złośnikami. Istnieje specjalny rodzaj gniewu, który rozwiązuje te problemy. Jest on przez Nussbaum nazwany „gniewem przejścia” lub „gniewem przemiany” (transitional anger). Ten gniew jest skierowany na siebie samego i na innych ludzi zarazem, za nakręcanie sytuacji bez wyjścia.

To pojęcie może pełnić nadzwyczaj pożyteczną rolę w psychoterapii. Czasem tylko gniew pozwala nam zobaczyć, jak banalne i błahe są powody skłaniające nas do stawiania na swoim i do nasilania wrogości wobec innych. Znaczna część historii naszego życia emocjonalnego to rytuał hodowania małostkowych, zakwaszonych uraz. Pozwalamy sobie na przycinki, podstawianie nogi, oczernianie, porównywanie osiągnięć, cichą radość z czyichś niepowodzeń. Ten osad małostkowej nienawiści wzrasta i twardnieje, nasila poczucie bezradności słabo tłumione wołaniem o pomstę do nieba. Źródłem takiego gniewu jest jednak bardziej chęć postawienia na swoim niż poczucie krzywdy. A nawet jeśli ktoś trafnie odkryje, że inni go wykorzystują, i tak najczęściej nie warto, by wpadał w gniew destrukcyjny, czyli coś przeciwnego do gniewu przemiany. „Ludzie, a zwłaszcza kobiety, powinni stawać w swojej obronie i przeciwstawiać się swojemu obniżonemu statusowi. Nie powinnyśmy pozwolić na to, żeby nami dyrygowano. W kwestii własnej godności powinnyśmy być twarde i nie iść na żaden kompromis” (Nussbaum, s. 140). Ale trzeba się zatrzymać przed popadnięciem w trwałą, przyziemną, dręczącą nienawiść. Zabiegając o wydumane i nieokreślone cele, nie da się wygrać niczego. „Życie jest zbyt krótkie” (ibidem) – konkluduje Nussbaum.

.Trzeba czasem zezłościć się na siebie i na urojonego wroga, zmienić siebie i jakąś drugą osobę, i trzeba to zrobić jednocześnie. Czyli trzeba wzbudzić wspólny, oczyszczający i przeistaczający gniew, prowadzący do powstania nowych relacji i nowego modus vivendi. Trzeba machnąć ręką na politykę zawstydzania, zapomnieć o odpłacie, bo to też jest emocjonalnie fałszywy cel. I trzeba nie pozwolić nikomu, by nas wpędził w korkociąg rozpaczy – podkreśla Nussbaum. Trzeba się gniewać celowo, w sposób ukierunkowany i nastawiony na przyszłość. To wystarczy, by znaleźć nowy cel w życiu.

Jacek Hołówka
Tekst ukazał sie w nr 51 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze”
[PRENUMERATA: Sklep idei LINK >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 kwietnia 2023