Wojna i zadośćuczynienie. Straty wojenne Warszawy i etyczne podstawy rekompensaty
W latach 1939–1945 Niemcy zagrabili lub spalili na terenie Polski kilkaset tysięcy dzieł sztuki i starodruków. Ta zaplanowana dewastacja najbardziej dotknęła stolicę Polski – pisze prof. Jerzy MIZIOŁEK
.Do najbardziej poruszających dokumentów mówiących o stratach nauki i kultury polskiej spowodowanych przez Niemcy hitlerowskie w czasie II wojny światowej należą wypowiedzi światowej sławy profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, m.in. Władysława Tatarkiewicza i Stefana Pieńkowskiego. Pierwszy z nich, m.in. autor tekstu Etyczne podstawy rewindykacji i odszkodowań, doktoryzował się w 1910 r. na Uniwersytecie w Marburgu na podstawie rozprawy Układ pojęć w filozofii Arystotelesa, drugi zaś – fizyk, dwukrotny rektor UW – był doktorem honoris causa Uniwersytetu w Heidelbergu. Ich wypowiedziom wtórują głosy kilku naocznych świadków operujących przerażającymi w swej wymowie konkretami, a nawet danymi wyrażonymi w procentach.
Ukraść lub spalić na miejscu
.Uniwersytet Warszawski, podobnie jak Warszawa, której jest integralną częścią, uległ w czasie II wojny światowej ogromnej dewastacji. Już na samym jej początku, w pierwszych dniach września 1939 r., zespół zabytkowy Uniwersytetu przy Krakowskim Przedmieściu był silnie ostrzeliwany z powietrza i bombardowany. Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna w okresie oblężenia miasta, którą tak opisał zasłużony kronikarz dziejów uczelni prof. Tadeusz Manteuffel: „Wówczas to teren Uniwersytetu przemienił się w jedno gorejące ognisko. Płonęły kolejno: stojący na skarpie Pałac Kazimierzowski i sąsiadujące z nim gmachy chemii i farmacji; spłonął równoległy do Biblioteki gmach pokuratorski (mieszczący Archiwum Oświecenia Publicznego oraz szereg seminariów humanistycznych i prawniczych [obecnie jeden z gmachów Wydziału Prawa]). Bomby lotnicze zburzyły częściowo gmachy pomuzealny (obecnie siedziba Instytutu Historycznego UW) i medycyny teoretycznej. Wszystkie zaś inne budynki straciły szyby, miały podziurawione dachy i bardziej lub mniej uszkodzone ściany”.
Po zajęciu stolicy przez wojska niemieckie w październiku 1939 r. campus uniwersytecki stał się jednym z bastionów okupanta. Hol Auditorium Maximum zamieniono na stajnię, a inne jego pomieszczenia na magazyn broni. Magazynem stał się również gmach pomuzealny, w którym złożono kilka tysięcy karabinów. Przez lata okupacji 1940–1944 gmach ten użytkowany był również przez jednostki policji niemieckiej. Przed bramą uniwersytecką wystawiono nie tylko zbrojne po zęby straże, ale również zbudowano masywny betonowy bunkier.
Uniwersytet zamknięto i przystąpiono do grabieży, która dotyczyła wszystkich wydziałów, także tych ulokowanych poza historycznym campusem, w tym szeroko znanego w świecie Zakładu Fizyki Doświadczalnej przy ul. Hożej. Prof. Jerzy Pniewski (w 1965 r. nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki) opisuje okoliczności ograbienia tego zakładu w listopadzie 1939 r. Już pod koniec października prof. Pieńkowskiemu złożył wizytę niemiecki fizyk prof. Kurt Diebner.
Niemiec był zachwycony i gratulował Pieńkowskiemu utworzenia tak znakomitego zakładu naukowego. „Dwa tygodnie później – pisze Pniewski – Diebner podjechał ciężarówkami wojskowymi i doskonale zorientowany, gdzie się co znajduje, zaczął kolejno wywozić cały cenniejszy sprzęt… Nawet przetwornice zasilające sieć elektryczną Zakładu, a również cały księgozbiór wraz z kompletem wszystkich roczników czasopism”. Nie pomogło pokazanie Niemcowi wspomnianego dyplomu doktoratu honoris causa Uniwersytetu w Heidelbergu. Zakład, który zorganizował w 1938 r. Pierwszy Międzynarodowy Kongres Luminescencji, a następnie Kongres „New Theories in Physics”, został niemal unicestwiony. Zagrabione instrumenty naukowe i książki, zakupione m.in. za grant Fundacji Rockefellera w wysokości 50 tys. dolarów (obecnie ponad 5 mln dolarów), trafiły gdzieś do Niemiec, podobnie jak setki tysięcy innych obiektów, książek i dzieł sztuki.
Prof. Tatarkiewicz opisał jedno z tych wydarzeń, tym razem w murach Politechniki Warszawskiej, które dają wyobrażenie, na podstawie jakiej ideologii, która stała się „prawem”, dokonywane było okradanie polskich uczelni. I tym razem znamy nazwisko wykonawcy rozkazów Hitlera – był nim niejaki Petersen, profesor prehistorii na Uniwersytecie w Rostoku. Gdy jeden z profesorów politechniki płynnym niemieckim zwrócił mu uwagę, że przecież zabierane książki znajdują się na wielu uniwersytetach niemieckich, Petersen odpowiedział: „Posiadamy te książki, ale po co mają tu zostawać, kiedy przecież w Warszawie szkół wyższych już nigdy nie będzie”.
To, czego nie zdołano wywieźć, palono na miejscu. Prof. Julian Krzyżanowski opisał tragiczne losy wspaniałej biblioteki Leona Piwińskiego, która po śmierci właściciela została przewieziona do mieszkania Krzyżanowskich przy ul. Brzozowej: „Od rektora Stefana Pieńkowskiego, ówczesnego komisarza Ministerstwa Oświaty, dostałem 5 tysięcy złotych, wypłaciłem pani Piwińskiej i w mieszkaniu na Szczyglej zainstalowałem pół tuzina studentów, by spisali książki. Robota trwała parę miesięcy, wreszcie w początkach zimy 1943 na Brzozową zajechało kilkanaście ciężkich wozów załadowanych książkami. Wypełniły one ogromny pokój zastawiony półkami tak szczelnie, że trudno było się między nimi przecisnąć. Wspaniały ten zbiór Niemcy spalili 2 września 1944 po wypędzeniu nas z Brzozowej”. To samo stało się z prywatną biblioteką prof. Tatarkiewicza, liczącą ok. 4 tys. książek gromadzonych od kilku pokoleń.
Prawdziwa zgroza dotknęła również tego, co najcenniejsze – starych druków i rękopisów zgromadzonych w Warszawie. W tekście Etyczne podstawy rewindykacji i odszkodowań czytamy: „Niemal wszystko, co Warszawa miała cenniejszego – 300 tys. najstarszych druków polskich i 40 tys. rękopisów – zostało zgromadzone przez Niemców w jednej bibliotece – i wszystko to Niemcy, wychodząc w 1944 r., razem spalili”. To unicestwienie ogromnej części polskiego dziedzictwa narodowego dokonało się już po upadku powstania warszawskiego, pomimo pisemnego zapewnienia o jego zachowaniu. Przerażającą pamiątką po tym haniebnym czynie jest słynna szklana urna ze spalonymi rękopisami w Bibliotece Narodowej.
Okupant posunął się także do unicestwienia wielkiej części innego skarbu narodowego. Pisze o tym Bohdan Korzeniewski w bezbrzeżnie smutnych wspomnieniach pt. Książki i ludzie. Ten działacz podziemia, związany z Biurem Informacji i Propagandy AK, więzień obozu w Oświęcimiu, z czasem znany reżyser i tłumacz, opowiada o odnalezieniu wywiezionych przez Niemców książek i rycin ze zbiorów Uniwersytetu w majątku rodziny związanej z Hansem Frankiem. „W najdalszej – wspomina Korzeniewski – zupełnie ciemnej piwnicy podłoga była zasłana papierami. […] Pochyliłem się i podjąłem tekę ze złoconymi literami S.A.R. [Stanislaus Augustus Rex]. W piwnicy leżały rozrzucone plansze z Gabinetu Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej”.
Odszukane wówczas sztychy, niegdyś z wielkim znawstwem zebrane przez ostatniego króla Rzeczypospolitej, a następnie w 1818 r. zakupione przez Uniwersytet, niebawem wróciły do Warszawy. Niestety, więcej niż połowa zasobów Gabinetu Rycin została z premedytacją zniszczona lub rozproszona przez okupanta po upadku powstania warszawskiego.
Korzeniewski opisał moment odnalezienia po pożodze wojennej w budynku Ordynacji Krasińskich na Okólniku ukrytych w nim pudeł z tysiącami rycin. Niestety – przy próbie ich otwierania wszystkie obracały się w pył; zostały spalone miotaczami ognia. Zgorzałe tekturowe pudła i ich zawartość na pewien czas zastygły jak gdyby w swej pierwotnej formie, ale niczym widma przepadały na zawsze po nawet najdelikatniejszej próbie ich dotknięcia. Barbarzyńskie i całkiem świadome, niemające najmniejszego uzasadnienia zniszczenie przeszło połowy zbiorów – bez mała 60 proc. (ponad 50 tys. obiektów) – Gabinetu Rycin BUW jest stratą ogromną, niepowetowaną i niewybaczalną.
Tuż po wojnie straty materialne uczelni próbował oszacować prof. Manteuffel. Według jego wyliczeń gmachy zostały zniszczone w 60 proc., a przyrządy naukowe, unicestwione lub skradzione przez okupanta – w 95 proc. Ogromnie ucierpiał, w stopniu jeszcze większym niż Gabinet Rycin, uniwersytecki zbiór odlewów gipsowych dzieł rzeźbiarskich antyku, gromadzony od 2. poł. XVIII w. Z przeszło 1000 obiektów przetrwało mniej niż 150. Ten niezwykle ważny dla edukacji i kultury artystycznej Warszawy zbiór można odtworzyć, gdyż do dziś, m.in. w Monachium, działają formiernie odlewów gipsowych. Koszt jednego odlewu dochodzi do 4 tys. euro. Zatem na odtworzenie zniszczonej przez okupanta kolekcji trzeba około 0,5 mln euro; znacznie więcej trzeba na odtworzenie zbioru Gabinetu Rycin, który do 1939 r. należał do najznakomitszych na świecie.
Warszawa po upadku powstania
.Po klęsce powstania warszawskiego w październiku 1944 r. zrujnowane, kompletnie bezludne miasto widmo zyskało status twierdzy, do której można było wjechać tylko w dzień pod zbrojną eskortą. Wojska sowieckie stały na prawym brzegu Wisły, a na lewym jej brzegu postępował rabunek, palenie lub wysadzanie w powietrze kolejnych gmachów przez wyspecjalizowane oddziały. Niewielkiej grupie polskich profesorów, muzealników i bibliotekarzy pod przewodnictwem prof. Stanisława Lorentza pozwalano wjeżdżać do twierdzy, by pakowali, pod ścisłym nadzorem, wybrane dzieła sztuki i książki przeznaczone do wywózki. Było to ratowanie mienia kulturalnego, które jeszcze przetrwało. Jednocześnie Niemcy rabowali dosłownie wszystko, co dało się wywieźć. Do tego złodziejskiego procederu wynajęto prywatne firmy z obszaru Rzeszy, o czym pisze naoczny świadek – docent Tadeusz Makowiecki: „Ekspedycji było wiele, bo choć aut ratujących mienie kulturalne było cztery, czasem pięć, dziesiątki, a nawet setki innych koncesjonowanych biur niemieckich wywoziły dosłownie wszystko z Warszawy. Jedne wywoziły meble biurowe, inne meble domowe, szły pełne samochody ubrań, kołder, łóżek, ba, wywożono węgiel, druty telefoniczne, arkusze blachy, wykopywane kable spod ulic, rozkręcone rury kanalizacyjne, motory, kafle z pieców”. Była to grabież w pełni kontrolowana, zachłanna i bezwzględna.
Wszyscy wracający z fortecy – na nocleg do Pruszkowa i Podkowy Leśnej – byli rewidowani przez żandarmów. Z zapisków świadków tych wydarzeń wiemy, że rozpinano im palta, marynarki, kamizelki, obmacywano spodnie, wywracano kieszenie. Jednemu z członków grupy prof. Lorentza zabrano pled, jakim się okrywał na jesionkę, innemu termos, innemu jeden z dwóch swetrów, zaś prof. Herbstowi, choremu na katar spojówek, zabrano z kieszeni dwie chustki do nosa (trzecią zostawili), a doc. Makowieckiemu trzy kolorowe ołówki (do robienia notat na skrzyniach i workach), zostawiając jeden zwykły. Próba zatrzymania spośród tych „łupów” Rzeszy czegokolwiek dla siebie kończyła się natychmiastowym rozstrzelaniem.
Tysiące zrabowanych przez Niemców dzieł sztuki do dziś uważa się za zaginione, ale istnieje ich rejestr. Nieznany jest los m.in. Autoportretu Rafaela ukradzionego z Kolekcji Czartoryskich i Apoteozy Kopernika Henryka Siemiradzkiego z Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Od czasu do czasu zrabowane dzieła pojawiają się na rynku dzieł sztuki. Gdy w 2019 r. pełniłem funkcję dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, musiałem szukać sponsora, by zakupić Wnętrze katedry w Mediolanie Marcina Zaleskiego. Po dziś dzień Niemcy nie poczuwają się do odpowiedzialności za te kradzieże, a według polskiego prawa skradzione obiekty są naszą własnością i nie można płacić za ich odzyskanie. Jak można w pełni zbudować dobrosąsiedzkie relacje, skoro nie ma dotąd polsko-niemieckiego porozumienia czy traktatu, który odnosiłby się do kwestii rewindykacji i odszkodowań?
Etyczne podstawy rewindykacji i odszkodowań
.Cytowany wielokrotnie tekst prof. Tatarkiewicza, dostępny także w języku angielskim, stanowi znakomity punkt wyjścia do utworzenia mostu porozumienia pomiędzy Niemcami i Polską. Zawiera też stosowną terminologię z zakresu filozofii i etyki. To porozumienie musi w pełni odnosić się do faktu, że akcja niszczycielska i rabunkowa była ubrana w pozorne formy prawa i zbudowana na cynicznych przesłankach opieki nad kulturą i nauką. Pozory te wyrastały z ideologii i propagandy nieliczącej się z prawdą. Tatarkiewicz wprowadza do swego klarownego wywodu argumentację ze świata etyki w relacjach międzyludzkich i międzynarodowych, odwołując się m.in. do „zasady moralnego uprawnienia”, „zasady prawdziwej własności” i „zasady wytłumaczalności”. W tym ostatnim przypadku chodzi też o to, że ci, którzy przywłaszczyli sobie dobra naukowe i artystyczne, nie tylko posiadali dóbr takich pod dostatkiem, ale mieli ich więcej niż ci, których ich pozbawili.
„Niemcy – pisze prof. Tatarkiewicz – w ciągu 5. lat okupacji niszczyli konsekwentnie i stale kulturę polską naukową tak samo, jak artystyczną, biblioteki i archiwa, szkoły i piśmiennictwo, tak samo jak muzea i pomniki, sprzęty i zbiory prywatne. Częściowo wywozili je do siebie, częściowo niszczyli od razu. Niszczyli zarówno wytwory kultury, jak jej warsztaty, które by mogły ją produkować w przyszłości. […] Niemcy będą oczywiście twierdzić, że wszystkie przywłaszczenia i zniszczenia, jakich dokonali, były zgodne z wydanymi przez nich ustawami. Ale zasada słusznego prawa dyskwalifikuje te ustawy”.
.Do doniosłych wywodów międzynarodowej sławy uczonego (m.in. trzytomowa Historia estetyki Władysława Tatarkiewicza tłumaczona jest na kilka języków) dochodzą pamiętne słowa o przebaczeniu jego wielkiego przyjaciela, prymasa Stefana Wyszyńskiego. Z głębokim smutkiem przychodzi stwierdzić, że w ich chrześcijański, głęboko humanistyczny sens Niemcy nie wsłuchali się wystarczająco aż po dzień dzisiejszy. Może kolejna rocznica agresji na Polskę w dniu 1 września 1939 r. będzie czasem stosownym na refleksję.
Jerzy Miziołek
Tekst ukazał się w nr 44 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]