Prof. Kazimierz DADAK: Zmierzch Europy

Zmierzch Europy

Photo of Prof. Kazimierz DADAK

Prof. Kazimierz DADAK

Profesor ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia w USA.

W wiek XX Europa wchodziła jako kontynent dominujący nad światem. Po upływie pierwszej ćwierci XXI w. jest oczywiste, że jej przyszłość jawi się w ponurych barwach – pisze prof. Kazimierz DADAK

.Jeszcze sto lat temu imperia brytyjskie, francuskie, holenderskie i portugalskie, by wymienić tylko największe, obejmowały niemal całą Afrykę i znaczną część Azji. Rola Europy w świecie nawet wzrosła w wyniku I wojny światowej, bo pod kontrolą Anglii i Francji znalazły się ogromne terytoria byłego Imperium Ottomańskiego.

Wiek XXI Europa rozpoczynała bez kolonii, ale z wielką dozą optymizmu. Stworzenie Unii Europejskiej i jej rozszerzenie na wschód i południe dało podstawy do zrodzenia się supermocarstwa zdolnego do rywalizacji z USA. Takie programy jak europejski system nawigacji satelitarnej (Galileo, lepszy od amerykańskiego GPS) czy największy samolot pasażerski na świecie (Airbus A380) stworzyły wrażenie potęgi gospodarczej i technologicznej równej amerykańskiej. Wprowadzenie wspólnego pieniądza (euro), który miał stać się rywalem dla amerykańskiego dolara, było jasnym przesłaniem: po pół wieku tracenia politycznego znaczenia Europa odzyskuje pozycję w świecie. Dziś jest oczywiste, że z dumnych i szczytnych zamierzeń niewiele wyszło. Najpierw kryzys w strefie euro, a potem wojna rosyjsko-ukraińska wykazały słabość nie tylko wojskową, ale gospodarczą i polityczną Starego Kontynentu.

Równia pochyła

.Na temat przyczyn zmierzchu Europy można napisać opasłe tomy, niemniej na pierwszy plan wysuwa się upadek duchowy, który z kolei determinuje politykę gospodarczą i wojskową. Zapaść wartości duchowych, brak perspektywy życia po śmierci prowadzi do postaw skrajnie konsumpcyjnych. Skoro liczy się tylko „tu i teraz”, to gwałtownie rośnie zapotrzebowanie na wszelkiej maści programy pomocy społecznej, a co za tym idzie – unikanie podejmowania ryzyka. Doskonale widać to na przykładzie Polski, gdzie ogromny rozrost państwa opiekuńczego ma odzwierciedlenie w niebywałych deficytach budżetowych. Fakt ten nie wzbudza większego zaniepokojenia ze strony obywatela, bo zaciągane długi będziemy spłacać nie my, tylko kolejne pokolenia. Wszechogarniający „socjalizm” z jednej strony dusi przedsiębiorczość – najważniejszy motor rozwoju gospodarczego, a z drugiej rodzi bierność polityczną, zarówno w wymiarze wewnętrznym, jaki i międzynarodowym.

Zaskakująco trafna diagnoza europejskiego marazmu niedawno napłynęła zza Atlantyku. W swej Narodowej Strategii Bezpieczeństwa (NSB) administracja Donalda Trumpa dokonała zwięzłej, ale trafnej analizy stanu Europy. Tolerancja dla nieokiełznanej imigracji, swego czasu tak gorąco propagowana jako Willkommenskultur, prowadzi do utraty spójności społeczeństwa, ale i do niemałych ciężarów ekonomicznych. Na przykład w 2023 r. ministerstwo finansów Danii oszacowało, że zdecydowana większość imigrantów pozostanie na utrzymaniu podatnika do końca życia. W Austrii niemal 60 proc. osób otrzymujących zasiłki dla bezrobotnych to imigranci. Trochę lepiej jest w Niemczech, gdzie wskaźnik ten wynosi „tylko” 45 proc. Nic dziwnego, że w zachodniej Europie popularność zyskują stronnictwa populistyczne.

Energetyczne samobójstwo

.Na politykę migracyjną nakłada się „religia klimatyczna”. Postulat, że działalność ludzka ma taki wpływ na kulę ziemską, iż jesteśmy, jak chcą skrajni przedstawiciele tego kultu, „ostatnim pokoleniem”, godzi w samo serce chrześcijaństwa. Skoro bowiem giniemy, to znaczy, że nie ma Boga, przynajmniej takiego, jak rozumieją go wyznawcy Chrystusa – bezgranicznie miłującego swego stworzenie, na czele z człowiekiem. Albo że jest to Bóg „roztargniony”, jeśli nie okrutny. Skoro powiedział nam: „Czyńcie ziemię sobie poddaną i rozmnażajcie się” (por. Rdz 1,28), to albo nie przewidział, że w XXI w. na świecie będzie ponad 8 mld ludzi, którzy potrzebują środków do życia, w tym jedzenia i ciepła (a latem klimatyzacji), albo z góry skazał nas na powolną zagładę. Mój Bóg jednak dba o ludzkość i np. „rewolucja łupkowa” świadczy o tym, że żadna katastrofa nam nie grozi.

W ramach tej nowej religii Europa pozbawiła się tanich źródeł energii – elementu, który obok przedsiębiorczości i samowystarczalności w zakresie wyżywienia jest najważniejszym czynnikiem rozwoju. W porównaniu z innymi gospodarkami, z którymi konkurujemy, koszty energii są w Europie co najmniej dwukrotnie wyższe. Tania energia jest konieczna nie tylko do wytwórstwa w tak niemodnych dziś dziedzinach, jak przemysł przetwórczy, ale i w zakresie najbardziej rozwiniętych technologii. W 2023 r. utrzymanie w ruchu kryptowaluty bitcoin wymagało niemal tyle energii elektrycznej, co całe zapotrzebowanie Polski. Ale to jest nic w porównaniu z szacowanymi potrzebami systemów sztucznej inteligencji. Międzynarodowa Agencja Energii przewiduje, że w 2030 r. energetyczne zapotrzebowanie dla systemów AI będzie równe temu, jakie dziś zużywa czwarta gospodarka świata – Japonia.

Zacofanie Europy w zakresie hi-tech jest widoczne gołym okiem. Przedsiębiorstwa, które królują w tych dziedzinach, to firmy amerykańskie, chińskie, japońskie i koreańskie. W liczącej 450 mln ludzi Unii (ponad 100 mln więcej niż w USA, trzyipółkrotnie więcej niż w Japonii i dziewięciokrotnie więcej niż w Korei Płd.) światowych potentatów hi-tech można policzyć na palcach jednej ręki. Tu widać też ogromną różnicę w stosunku do imigracji. Do Europy ściąga się miliony potencjalnych biorców programów pomocy społecznej, a do USA (z wyjątkiem rządów Joego Bidena) – osoby mające znakomite kwalifikacje i chęć do podejmowania ryzyka. Elon Musk czy Peter Thiel są doskonałymi tego przykładami. Potrafili oni wykorzystać możliwości, jakie daje system oferujący niskie ceny energii oraz przyjazne przedsiębiorczości ramy prawne i system podatkowy. Tymczasem w Europie niekontrolowana przez obywatela brukselska biurokracja nieustannie wymyśla nowe ograniczenia, które prowadzą Unię do zacofania i ruiny.

Autorzy wspomnianej Narodowej Strategii Bezpieczeństwa, który to dokument spotkał się z histeryczną reakcją znacznej części europejskich elit, podają, że „obecnie niemieckie koncerny chemiczne” (a dodajmy, że należą one do światowej czołówki) „budują w Chinach jedne z największych fabryk, w których używają rosyjskiego gazu, którego nie mogą zakupić w swoim własnym kraju”.

Brak strategii

.„Jeśli nie ma Boga, to wszystko jest dozwolone” – pouczył nas Fiodor Dostojewski. Nihilizm ma także tę konsekwencję, że długoterminowe planowanie jest zbędne. Bo jeśli nie ma „życia po”, jeśli nie spotykamy się w „lepszym świecie”, to wówczas „jedz, pij i popuszczaj pasa”. Stąd też w Europie mamy do czynienia z zupełnym brakiem długofalowego myślenia.

„Strategia – ponownie oddajmy głos autorom Narodowej Strategii Bezpieczeństwa – stanowi konkretny, realistyczny plan, który wyjaśnia podstawowy związek pomiędzy celami i środkami. Zaczyna się od dokładnej oceny tego, co jest pożądane i jakie narzędzia mamy do dyspozycji lub które zgodnie z rzeczywistością mogą być stworzone, aby osiągnąć zamierzone cele. W ramach strategii koniecznie trzeba dokonywać oceny, sortować i szeregować [cele – przyp. KD] pod względem ważności”. Stosunek UE do wojny rosyjsko-ukraińskiej doskonale obrazuje brak tego typu myślenia. Europa kieruje się idealistycznymi celami (np. postuluje odzyskanie przez Ukrainę podbitych przez Rosję obszarów), podczas gdy nie ma środków umożliwiających ich osiągnięcie albo nie ma chęci ich wytworzenia. Co więcej, jak wytyka NSB, blokując zawarcie niekorzystnego dla Kijowa zakończenia wojny z gospodarczego punktu widzenia Unia strzela sobie w kolano.

USA i NATO

.Ostatnia Narodowa Strategia Bezpieczeństwa, jak to już kilkanaście lat temu sygnalizowała administracja Baracka Obamy, kategorycznie głosi, że USA dokonują zwrotu ku Azji, a ponadto za podstawowy cel uznają utrzymanie hegemonii w obu Amerykach. Zaangażowanie w NATO ulegnie wielkiemu zmniejszeniu, co zapewne zostanie uznane za „nową Jałtę”, mimo że Waszyngton podkreśla znaczenie transatlantyckich stosunków. „Wielu Europejczyków postrzega Rosję jako egzystencjalne zagrożenie” i z tego powodu tak samo zostanie zapewne potraktowane stwierdzenie, że Stany Zjednoczone pragną przywrócić „warunki stabilności strategicznej w relacjach z Rosją”. To widzenie Rosji jest możliwe jedynie w przypadku braku strategii zgodnej z definicją z NSB. Bo w ramach takiej analizy nie sposób dojść do wniosku, że Rosja ma środki konieczne do podboju Europy.

Kazimierz Dadak

Tekst pierwotnie ukazał się w 1046 numerze tygodnika „Idziemy”. Przedruk za zgodą redakcji.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 grudnia 2025