Prof. Piotr CZAUDERNA: Wolność i pokój – aporie dzisiejszej demokracji.  A propos wyborów prezydenckich A.D. 2025

Wolność i pokój – aporie dzisiejszej demokracji.  A propos wyborów prezydenckich A.D. 2025

Photo of Prof. Piotr CZAUDERNA

Prof. Piotr CZAUDERNA

Lekarz, chirurg dziecięcy, profesor nauk medycznych, w 2019 prezes Agencji Badań Medycznych. W 2015 r. powołany w skład Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Wybory prezydenckie A.D. 2025 są, być może jedną z ostatnich na długie lata, szans, byśmy się przebudzili nie pozwalając na domknięcie się systemu, jak to określił jeden z ważnych polityków Koalicji Obywatelskiej. Dlatego trzeba pójść do urn wyborczych, aby w poczuciu obowiązku za Polskę nie oddać pełni władzy jednej opcji gwarantując w ten sposób sobie i naszej ojczyźnie minimum względnej politycznej równowagi i przestrzegania obywatelskich praw – pisze prof. Piotr CZAUDERNA

.„Demokracja, powiadają, i wolność. Ale masy potrzebują ochrony i niczego więcej. Od wszelkich Wielkich Systemów nie wolności oczekują, lecz ochrony. Dlatego zawsze są skłonne poświęcić wolność dla czegoś innego. Tylko jednostka, tylko heretyk potrzebują wolności, Tylko oni są skłonni – każdego dnia od nowa – za nią zapłacić, A jej cena jest niezwykle wysoka” – Szandor Marai

Powyższe słowa znakomitego węgierskiego pisarza, Szandora Maraia powinny stać się dla nas ostrzeżeniem. Czy jednak je usłyszymy i czy będziemy skłonni zapłacić za wolność cenę niezgody na otaczającą nas rzeczywistość? Mimo, że ta rzeczywistość skrzeczy coraz bardziej, to znaczna część ludzi wybiera pokój i dobrobyt za cenę nieuświadamianego sobie zniewolenia. Tymczasem zgoda na pokój, ale i spokój, bez wolności oraz poszanowania jej zasad jest drogą prowadzące na manowce. 

Aporia w swoim oryginalnym greckim źródłosłowie oznacza „bezdroże, bezradność, trudność” i pochodzi od słowa „áporos”, czyli nieprzebyty, trudny. Rozumiemy przez ten termin pozornie niemożliwą do przezwyciężenia trudność w rozumowaniu. I choć termin ten wywodzi się z filozofii starożytnej Grecji, to znaleźć go również można we współczesnej filozofii poststrukturalistycznej, np. u Jacquesa Derrida. Rozumie on aporię jako pewien dysonans poznawczy. Niedawno zmarły amerykański filozof, Nicolas Rescher uznawał aporię za „grupę indywidualnie prawdopodobnych, ale zbiorowo niekompatybilnych tez”. Oznacza to, że każde z takich twierdzeń jest pojedynczo możliwe do pomyślenia, ale razem stają się one niespójne lub niemożliwe, czyli tworzą paradoks.

Czyżby więc współczesna liberalna demokracja była w aporii do idei wolności, a już szczególnie wolnych wyborów? Czy te dwa pojęcia są we współczesnym zachodnim świecie do pogodzenia? Można mieć co do tego coraz więcej wątpliwości. To, co stało się niedawno z wyborami w Rumunii, a ostatnio i we Francji, winno być dla nas dowodem, że do dzisiejszego świata polityki wkradła się aporia. Powinno to stać się sygnałem alarmowym, którego nie wolno zignorować.

Na naszych oczach rodzi się nowy sposób sprawowania władzy i nowy rodzaj dyktatury, odmienny od tego, co znaliśmy dotąd. Bronisław Wildstein w swoim niedawnym tekście napisał, że żyjemy dziś w świecie jeszcze bardziej „nieprzedstawionym”, niż ten znany wielu z czasów komunizmu. Powróciła nawet cenzura, choć naturalnie ma ona współcześnie o wiele bardziej zakamuflowany charakter. Niewątpliwie, projekt zakazu mowy nienawiści, uchwalony w polskim Sejmie, jest już próbą jej oficjalnego wprowadzenia.

Podobnie jak niegdyś w komunistycznym systemie, odwraca się znaczenia pojęć i słów. Bronisław Wildstein daje liczne tego przykłady: „Demokracja liberalna staje się zaprzeczeniem ludowładztwa i dąży do pozbawienia wspólnoty podmiotowości. Pluralizmem nazywany jest narastający monopol dominującej współcześnie ideologii, a sekowanie tych, którzy nie chcą jej przyjąć, paraduje pod szyldem tolerancji. Jako <<wartości europejskie>> przywoływane są rozwiązania kwestionujące podstawy cywilizacji zachodniej, a więc Europy jako idei, do której musimy się odwoływać, próbując budować kontynentalną wspólnotę. Praworządnością mają być arbitralne rządy prawników”.

Zamiast monteskiuszowskiego trójpodziału władz i ich wzajemnej kontroli mamy do czynienia z kolonizacją życia poprzez prawo i wszechwładzą prawników. Zastąpiła ona dawne prawidła honoru i przyzwoitości oraz wyparła prawo naturalne. Zniknęły trwałe i niezmienne fundamenty ludzkiej egzystencji, a zastąpiły je „ruchome piaski” sprzyjające inwersji wartości i dowolnemu formowaniu zasad kierujących naszym życiem oraz regulujących stosunki społeczne. Niedawno pojawił się nasz własny polski wynalazek, czyli pojęcie „demokracji walczącej”. Stosunkowo mało osób dostrzega jak krok po kroku jesteśmy pozbawiani wolności i prawa do swobodnego wyboru w imię widzimisię elit, które uważają, że „wiedzą” lepiej niż motłoch społeczny, którym pogardzają mając się za lepszych. Tak naprawdę chodzi im jednak o zachowanie za wszelką cenę władzy, przywilejów i swojego statusu; i dzieje się tak nie tylko w Polsce. „Rok 1984”, a może raczej „Nowy wspaniały świat” czają się tuż za progiem.

.Wydaje mi się, że większość z nas jest głęboko zaskoczona zachodzącymi zmianami i nie jest w stanie dostrzec ani ich konsekwencji, ani rzeczywistych intencji, które przyświecają elitom za nimi stojącym i forsującym tę nową publiczną agendę. Sprzyja temu głęboka społeczna atomizacja i dominujący obecnie w życiu zbiorowym indywidualizm. Wszystko zmierza w kierunku rozbicia ludzkich wspólnot, od rodziny poczynając, a my nie umiemy się przed tym skutecznie bronić. Co gorsza, milcząca większość nawet nie dostrzega żadnego zagrożenia. Jak trafnie zauważył Bronisław Wildstein, wynika to z faktu, że nadal operujemy dawnymi kategoriami nieprzystającymi do nowych warunków.

Nie dostrzegliśmy w porę, że narzucono nam konkretny obszar publicznego dyskursu i wmówiono cudze przekonania przedstawiając je jako niepodważalne i obiektywne fakty, nie podlegające zakwestionowaniu czy nawet zwykłej dyskusji. Umknęło naszej uwadze, że niepostrzeżenie przejęto władzę nad umysłami młodego pokolenia, a my jako rodzice straciliśmy możliwości jego kształtowania i skutecznego wychowywania. Nie zauważyliśmy też, że obszar rzeczywistości, na który mamy realny wpływ, bardzo się skurczył ze względu na ogromną nierównowagę pomiędzy zasobami kapitałowymi i medialnymi wpływami możnych tego świata a resztą społeczeństwa.

Niestety walnie przyczyniła się do tego rewolucja internetowa, która w miejsce, obiecywanego początkowo poszerzenia sfery ludzkiej wolności i wyrównania szans, stała się sposobem manipulacji społecznej na niewyobrażalną dotąd skalę. Właściciele i wyższa kadra menedżerska wielkich firm „Big Tech” stali się o wiele potężniejsi niż dawni władcy i feudalni panowie. Co więcej, zawiązali oni bardzo skuteczny sojusz ze światem mediów i polityki z udziałem wpływowych przedstawicieli świata prawa. Tym połączonym siłom niewielu potrafi się przeciwstawić.

Wydawało się, że jedną z ostatnich sfer politycznej wolności i możliwości wpływu na społeczną rzeczywistość, jakie obywatelom pozostały, są wolne wybory i możliwość zmiany władzy przy urnie wyborczej. Dlatego właśnie ostatnio europejskie polityczno-biznesowo-prawnicze elity i tę możliwość usiłują ograniczyć, tym bardziej że manipulacje przy pomocy wpływu na opinię publiczną i zaprowadzenia cenzury wykorzystując do tego przepisy o mowie nienawiści okazały się nie dość skuteczne. A wszystko to w imię starej zasady, którą włoski pisarz i książę, Giuseppe Tommasi di Lampedusa podsumował już w pierwszym rozdziale swojej powieści Gattopardo („Lampart”). Siostrzeniec księcia Saliny, Tancredi Falconeri tłumaczy w niej staremu księciu, dlaczego przystał do ruchu Garibaldiego: „Jeśli chcemy, by wszystko zostało tak, jak jest, trzeba, by wszystko się zmieniło. Chyba mnie zrozumiałeś?”. Powiedzenie to w Polsce spopularyzował w 2017 r. prof. Andrzej Rzepliński, były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego: „Trzeba zmienić wszystko, żeby wszystko zostało po staremu”.

Zachodzę w głowę jak to się stało, że tak znaczna część polskiego społeczeństwa została przekonana do głosowania wbrew własnym żywotnym interesom, na przykład w kwestiach imigracji czy wielkich rozwojowych inwestycji, albo w kwestiach narodowego bezpieczeństwa? Oddanie polskich mediów w ręce obcego kapitału, głównie zresztą niemiecko-szwajcarskiego, w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych okazało się ogromnym błędem o dalekosiężnych i niesłychanie niebezpiecznych dla naszego kraju skutkach. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że w samych Niemczech nie byłoby to możliwe, bo tam stosunki właścicielskie w zakresie rynku mediów podlegają ścisłej kontroli i regulacji.  Tymczasem niedawno jeden z niemieckich koncernów medialnych otrzymał od władz swojego kraju wsparcie w kwocie wielu milionów Euro na zwalczanie mowy nienawiści … w Polsce.

Wskutek stosowania takich między innymi mechanizmów mamy do czynienia z wpływaniem na kształt polskiej debaty publicznej przez zewnętrzne ośrodki na niesłychaną wprost skalę. Na dodatek, walka z, tak zwaną mową nienawiści stała się podręcznym narzędziem służącym do zastraszania obywateli o odmiennych poglądach, kneblowania oponentów politycznych oraz do forsowania zmian i promowania ideologii służących głębokiej przebudowie społeczeństw oraz niszczeniu tradycyjnych wartości i więzi. Prowadzi to do budowy nowej, bardzo przemyślnej dyktatury, która z zasadami demokracji nie ma nic wspólnego i niewoli ludzi mniej więcej tak, jak dzieje się to w Rosji czy na Białorusi, choć zastosowane techniki są odmienne, gdyż europejskie władze używają relatywnie miękkich środków oferując swoim obywatelom iluzję bezpieczeństwa i spokój połączony z względnym dobrobytem w miejsce wolności.

W Europie zachodniej próbuje się, jak dotąd całkiem skutecznie, izolować partie polityczne, które określa się mianem skrajnie prawicowych i populistycznych, opierając się na zasadzie, że nie ma wolności dla tzw. wrogów wolności. Język służy zatem do stygmatyzacji niepokornych polityków, jak i pozbawienia możliwości skutecznej reprezentacji całych grup społecznych. Naturalnie dzieje się to w imię demokracji i tolerancji. Zwróćmy jednak uwagę, że gdy to nie wystarcza, zaczyna się sięgać po metody co raz bardziej brutalne, choć na razie w stosunku do nielicznych, zakładając, że milcząca większość albo przymknie na to oko, albo da się skutecznie zastraszyć. Równie ważne jest, by nie dopuścić do wyborów tych, którzy mogą w nich „namieszać”. Wystarczy przywołać to, co stało się niedawno w Turcji.

Zdumiewa, że i w dzisiejszej Europie pojawiają się podobne metody, mimo że w trochę innym anturażu, jak dowodzą tego przykłady Rumunii czy Francji. Dlatego tak niepokoi, zgłoszona ostatnio przez Hennę Virkkunen, wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej ds. suwerenności technologicznej, bezpieczeństwa i demokracji, propozycja powołania, tzw. okrągłego stołu w sprawie wyborów prezydenckich w PolsceNie dziwi specjalnie, że media głównego nurtu czy Fundacja Batorego nie widzą w tym potencjalnej ingerencji w polski proces wyborczy i przedstawiają tę inicjatywę jako próbę uporządkowania problemów związanych z kampanią wyborczą w mediach społecznościowych, a nie jako działanie wymierzone w suwerenność naszego kraju.

.Jednak europejskim elitom nie wystarczy kontrola nad procesem wyborczym. Musi temu towarzyszyć przejęcie władzy nad społecznym dyskursem, bo przecież, jak napisał w jednym ze swoich tekstów we „Wszystko co najważniejsze”, red. Michał Kłosowski: „Fundamentem demokracji nie jest jedynie głosowanie, lecz także rozmowa. Czasem trudna, czasem żmudna, ale zawsze zakładająca dobrą wolę i szacunek wobec drugiego człowieka i jego postawy. To na tych elementach ufundowana została Europa. To właśnie w sztuce konwersacji, w zdolności do słuchania i formułowania myśli, kryje się siła wspólnoty. Bez nich demokracja staje się jedynie fasadą – teatralnym rytuałem pozorów”. Dlatego jedynym skutecznym sposobem na przeciwstawienie się zapędom współczesnych politycznych „uwodzicieli i manipulatorów” żądnych nieograniczonej władzy, w tym także władzy nad ideami kształtującymi społeczne życie, jest odbudowa naszych wspólnot, począwszy od rodziny, a na wspólnocie narodowej skończywszy. Tylko razem jesteśmy wystarczająco silni, co dobitnie pokazały czasy „Solidarności”. Tej wspólnotowej siły każda władza się boi i dlatego usiłuje wiele zrobić, aby zdławić ją już w zarodku nie cofając się przed wykorzystaniem pojęcia „myślozbrodni”, a także Policji Myśli i różnych jej mutacji „tajnych, widnych i dwu-płciowych”. „Przeciwko komuż się tak pojednały – jak pisał Cyprian Kamil Norwid – Przeciwko kilku myślom …co nie nowe!”. Czarno na białym pokazują to doświadczenia z Wielkiej Brytanii.

Wybory prezydenckie A.D. 2025 są, być może jedną z ostatnich na długie lata, szans, byśmy się przebudzili nie pozwalając na domknięcie się systemu, jak to określił jeden z ważnych polityków Koalicji Obywatelskiej. Dlatego trzeba pójść do urn wyborczych, aby w poczuciu obowiązku za Polskę nie oddać pełni władzy jednej opcji gwarantując w ten sposób sobie i naszej ojczyźnie minimum względnej politycznej równowagi i przestrzegania obywatelskich praw. Pora, by o tę równowagę twardo zawalczyć budując trudną politycznie, ale w obecnej sytuacji niezbędną, kohabitację najwyższych władz: Wasz Premier, nasz Prezydent!

Piotr Czauderna

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 kwietnia 2025