Prof. Rafał MATYJA: Co nam mówi ważna lekcja roku pandemii? Ciągle pomijamy państwo

Co nam mówi ważna lekcja roku pandemii? Ciągle pomijamy państwo

Photo of Prof. Rafał MATYJA

Prof. Rafał MATYJA

Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Państwo jest silniejsze niż jedna partia i jedna rządowa ekipa. Ale by tę siłę wykorzystać, trzeba się nauczyć partnerstwa – pisze prof. Rafał MATYJA.

.Nikt – ani po prawej, ani po lewej stronie sceny politycznej – nie zbuduje w Polsce państwa swoich marzeń. To podstawowa lekcja minionego trzydziestolecia. Nikt nie wyeliminuje przeciwników, nie zada im żadnego „decydującego ciosu”. Ale mordercza walka o to, by w każdej – nawet dramatycznej – sytuacji zdobyć kilka punktów przewagi nad przeciwnikiem czy konkurentem we własnym obozie, może się okazać bardzo kosztowna.

Dwie największe partie dysponują fałszywymi receptami naprawy Rzeczypospolitej. Budowa siły państwa nie polega na wzmacnianiu zdolności politycznej kontroli sprawowanej przez jeden wybrany ośrodek – usytuowany na Alejach Ujazdowskich lub na Nowogrodzkiej. Nie polega też na odsunięciu PiS od władzy, na wielkim zwycięstwie przeciwników Jarosława Kaczyńskiego, po którym wszystko samo się ułoży. Recepta polega na czymś innym.

Nowe państwo – takie, w którym obywatele o różnych poglądach będą się czuć nie tylko u siebie, ale za które będą chcieli odpowiadać – może powstać tylko z poważnego przemyślenia doświadczenia ostatniego roku. Nie z chęci szybkich personalnych rozliczeń, ale przede wszystkim z gotowości do rewizji starych nawyków: lekceważenia zagrożeń, paternalizmu i partyjniactwa. To brzmi naiwnie. Ale alternatywą są tylko pełne zgorzknienia wersy szesnastowiecznego w końcu poety o Polaku, który „przed szkodą i po szkodzie głupi”. I doświadczenie wielu pokoleń patrzących bezradnie na krótkowzroczność, małostkowość i skłócenie kolejnych politycznych elit.

Doświadczenie ostatniego roku pokazuje, że w trakcie szkody niezwykle trudno jest coś zrobić. Trudno odwrócić myślowe nawyki. Kiedy w 1997 roku pisałem o potrzebie budowy Czwartej Rzeczypospolitej, martwiłem się, że polskie państwo zawsze będzie słabe. Dziś obawiam się, że będzie rozbite wewnętrznie i niezdolne do stawiania czoła wypadkom losu. Że będzie żyło złudzeniami własnej propagandy i lekceważeniem ceny, jaką za tę lekkomyślność zapłacą kolejne pokolenia.

Partnerstwo zamiast paternalizmu

.Podstawowym błędem ekipy, która doszła do władzy po roku 2015, była źle ulokowana nadzieja. Uwierzono w mechanizmy personalnej kontroli opartej na zaufaniu do struktur partyjnych i „własnych ludzi”. Zbudowano system, którego siłą było przekonanie o osobistej kontroli, jaką nad całą strukturą sprawuje Jarosław Kaczyński. Zbudowano też narrację o władzy, która opiekuje się Polakami tak, jak nie czynił tego żaden z poprzednich rządów.

Paternalizm wyczerpał swoją moc przekonującą już w pierwszych miesiącach epidemii. Nie tylko okazał się niewiarygodny, ale przede wszystkim osłabił zdolność działania państwa. Nie budowano mechanizmów współpracy z samorządami i opozycją, nie tworzono mechanizmów osłabiających konflikt i wzmacniających zaufanie. Liczono na własne siły. Najpierw bagatelizowano zagrożenia i słabości struktur państwa, potem przeceniano brawurowe pomysły. Ten najgorszy (z wyborami pocztowymi) okazał się dla rządzącej ekipy nie tylko spektakularną kompromitacją, ale też kłopotem, który może ciągnąć się za nią latami.

Dlatego zmiana – ktokolwiek będzie ją wprowadzał – musi polegać na odejściu od paternalizmu nie tylko w propagandzie, ale przede wszystkim w logice działań rządu. Państwo jest silniejsze niż jedna partia i jedna rządowa ekipa. Ale by tę siłę wykorzystać, trzeba nauczyć się partnerstwa. To fundamentalne przekonanie nie powinno sprowadzać się do zmiany stylu rządzenia, ale powinno stać się rdzeniem zmiany społecznej i – o ile to będzie kiedyś możliwe – także ustrojowej.

Druga wielka katastrofa czasu epidemii – większa jeszcze niż fiasko wyborów pocztowych – to sprowokowanie masowych protestów przez zaostrzenie reguł prawa aborcyjnego. Lekcja tych protestów nie ogranicza się jednak do sfery debaty o dopuszczalności aborcji. Te protesty były także wołaniem o partnerstwo na różnych poziomach funkcjonowania państwa i społeczeństwa: o poważne traktowanie praw kobiet, o ograniczenie politycznych wpływów Kościoła katolickiego, a w głębszym sensie – zmianę relacji społecznych wszędzie tam, gdzie Trzecia Rzeczpospolita zbudowała mechanizmy nadużywanych przewag: w przedsiębiorstwach, na uczelniach, w służbach mundurowych.

Społeczeństwo partnerskie to oczywiście program zmiany postaw, swego rodzaju rewolucji moralnej, określającej nowe standardy postępowania. Ale to także idea przebudowy instytucjonalnej. Zniesienie feudalizmu akademickiego nie dokona się wyłącznie na drodze poprawy obyczajów, ale wymaga także daleko idącego ograniczenia przywilejów związanych z habilitacją. Skończenie z wizją przedsiębiorcy, który łaskawie „daje pracę”, to nie tylko zmiana kulturowa, ale także poprawa mechanizmów obrony pracownika – tam, gdzie jego prawa mają się najgorzej. Gdzie nie stoją za nim silne związki zawodowe, gdzie nie skupia się uwaga opinii publicznej.

Partnerstwo oznacza formalną i nieformalną zgodę na wyrównanie szans kobiet i mężczyzn, na tworzenie lepszych warunków oświaty w gminach wiejskich i małych miastach. Oznacza zmianę myślenia o nas samych. Ale oznacza też wprowadzenie do rdzenia kultury politycznej równowagi między walką a współpracą.

Nowa wiarygodność

.Demokracja jest ustrojem, który dopuszcza istnienie konfliktu i różnicy. Nie tylko różnicy zdań – na co zwracają uwagę jej szlachetne interpretacje – ale także interesów. Zakłada reprezentację tych interesów przez partie polityczne, które w żadnym z opisów nie przypominają hufców anielskich. Przeciwnie – mają złą prasę od najdawniejszych czasów. Ale demokracja obok konfliktu zakłada także współpracę. Odchodząc od komunistycznej z ducha zasady jednolitości władzy państwowej, pogodziliśmy się ze stanem, w którym nikt nie ma pełnej kontroli nad krajem. W którym wspólny kierunek działania trzeba mozolnie i nie bez strat dla każdej ze stron uzgadniać.

Pierwsza kwestia ma charakter fundamentalny, gdy chodzi o kryteria oceny polityki. Dopóki jedynym kryterium wiarygodności polityka jest jego zdolność do zadawania ciosów partii przeciwnej, jesteśmy skazani na kolejne katastrofy. Nowy model rządzenia powinien zakładać przede wszystkim zdolność do nawiązywania współpracy. Z opozycją, samorządami, środowiskami zawodowymi. Mimo nieuchronnych konfliktów, a nie zamiast nich.

Nie jest tak, że w tej sprawie wszystko popsuło się w roku 2015. Wszak to ze względu na ograniczanie roli parlamentu opozycja wobec PO przygotowała „pakiet demokratyczny”. To za czasów poprzedniej koalicji w przenikliwej naukowej pracy poświęconej praktykom parlamentarnym Agnieszka Dudzińska określała model stanowienia prawa jako „system zamknięty”. Ale po dojściu do władzy nowa ekipa zakopała ów pakiet demokratyczny pod ziemią. I wykonała wiele kroków, by do żadnej współpracy nie dochodziło.

Co więcej, konflikt przeniósł się poza parlament i ogarnął relacje rządu z samorządem. Pełzająca centralizacja i wspieranie „swoich” to tylko jedno oblicze zepsucia tych relacji. Ale konflikty wzniecane w obliczu pandemii to problem jeszcze poważniejszy. Relacje obu segmentów władzy wykonawczej nigdy po 1989 roku nie były tak złe. Co więcej, wiele wskazuje, że ten model wrogości może przenieść się także na relacje z uczelniami czy wszystkimi innymi polami pozostającymi poza formalną kontrolą obozu władzy.

W tej sytuacji zdobywanie wiarygodności poprzez konflikt może stać się wzorem nie tylko rywalizacji partyjnej, ale kluczowych mechanizmów ustrojowych. A w tej sferze nie jest tak, że im bardziej się coś popsuje, tym wyraźniejsza będzie potem chęć naprawy. Każdy projekt zmiany status quo musi zatem wychodzić już dziś od idei tworzenia mechanizmów wymuszających kooperację i blokujących interes partykularny.

Podział i partie

.Tego podziału, który poróżnił w XXI wieku Polaków, nie da się unieważnić. Nie da się ogłosić żadnego końca wojny polsko-polskiej. Ale można redukować jego negatywne skutki. Można tylko sprawić, że po pierwsze, nie będziemy krajem jednego podziału i jednej różnicy, że system polityczny zachowa swój pluralistyczny charakter, a media nie będą dzielić się według ściśle partyjnych osi. Po drugie, można ograniczyć wpływ tego podziału na funkcjonowanie samorządu terytorialnego. Sprawą fundamentalną jest oparcie składu rad powiatów na reprezentantach rad gmin, a sejmików wojewódzkich na przedstawicielach rad powiatów i rad miast na prawach powiatu. To powinien być fundamentalny kierunek zmian ograniczających upartyjnienie naszego życia publicznego. Samorząd nie powinien być w opozycji do rządzących, ale z pewnością nie może stać się polem narastającego klientelizmu, wymiany wsparcia finansowego za polityczną lojalność czy afiliację partyjną.

Po trzecie, to, co stało się z mediami publicznymi, jest najpoważniejszym objawem choroby naszego życia publicznego. W żadnej innej sferze nie doszło do tak ostentacyjnego łamania dobrych obyczajów, poczucia dobra publicznego czy zwyczajnej przyzwoitości. Nie można naprawiać życia publicznego w warunkach, w których jedna ze stron sporu upiera się przy tym modelu propagandy i lekceważenia ludzi inaczej myślących. Obok destrukcyjnych prób podporządkowania sobie wymiaru sprawiedliwości to właśnie ta sfera jest dziś największą porażką modelu władzy przyjętego po roku 2015. Po pierwszych tygodniach epidemii, kiedy możliwe było świadome zredukowanie napięcia politycznego na czas, w którym potrzebna była daleko idąca współpraca ponad partyjnymi i ideowymi podziałami, okazało się, że obóz rządzący nie tylko nie zmienił swojego postępowania, ale ten propagandowy ton jeszcze wzmocnił.

Nie jestem zwolennikiem ograniczenia pozycji partii w parlamencie i rządzie, ale doświadczenie ostatnich pięciu lat każe myśleć o takim modelu mediów publicznych, w którym od partii oddzielał je będzie wysoki mur zwieńczony drutem kolczastym, a reguły ich funkcjonowania będą traktowane jak konstytucyjny rdzeń państwa.

.Nie potrafię powiedzieć, co musi stać się w polskiej polityce, by możliwy był zwrot ku państwu bardziej partnerskiemu, zdolnemu do uruchomienia modernizacji – wymuszanej przez otoczenie międzynarodowe i wyzwania cywilizacyjne. Co musi się stać, by było możliwe ograniczenie zakresu partyjnej rywalizacji i nadużyć rządzących. Zwykłe zwycięstwa wyborcze nie są tu wystarczającą receptą, jeżeli zabraknie elementarnego konsensusu wokół nowych reguł.

Rafał Matyja
Tekst ukazał się w nr 31 miesięcznika opinii “Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 września 2021
Fot. Michal DYJUK / Forum