
Atak na autorytet. Dalajlama, którego nie znaliście
Celem wiralowego filmu było zniszczenie wizerunku osoby, którą przywódcy Chin od dawna publicznie lżą, po cichu się jej obawiając. Odkąd w 1959 r. ogłoszono, że rząd tybetański pozostaje na uchodźstwie w Indiach, prowadzona jest nieustanna kampania mająca na celu oczernienie Dalajlamy, szanowanej osoby publicznej i symbolicznego przywódcy Tybetu – pisze prof. Tashi RABGEY
.Jeszcze do niedawna myśl, że trzeba będzie bronić moralności Dalajlamy, wydawała się absurdalna. Odkąd w wieku dwudziestu lat przeprowadził swój naród przez wstrząsające następstwa inwazji Chin na Tybet, Dalajlama pozostaje jednym z najtrwalszych światowych symboli moralnego przywództwa. Obserwowany przez cały świat, przeżył swoje życie jako ciężko pracujący, światowy orędownik pokoju i przeciwnik przemocy. Nawet teraz, u schyłku życia, codziennie głosi przesłanie o współczuciu i dobroci.
Jednak ostatnio – podobnie jak inni Tybetańczycy z różnych miejsc świata – poczułam pilną potrzebę zabrania głosu w imieniu Dalajlamy po tym, jak światowe media na wyścigi publikowały treści opatrzone sensacyjnymi nagłówkami, sugerującymi jego nieprzyzwoite zachowanie. Nie przeprowadzając należytej analizy, organizacje medialne skrzętnie wykorzystały okazję, aby przedstawić w negatywnym świetle niezręczne publiczne spotkanie Dalajlamy w Indiach z młodym chłopcem.
Transmitowane wydarzenie odbyło się 28 lutego 2023 r. w Dharmasali. Półtora miesiąca później w sieci pojawiło się wybiórczo zmontowane wideo, opatrzone pikantnymi opisami sugerującymi seksualną niestosowność. Z dnia na dzień w szanowanych pismach na całym świecie natychmiast ukazały się oszczercze nagłówki, a publiczne pomówienia eksplodowały w sieci oskarżeniami o wykorzystywanie seksualne.
Wiralowe wideo było w rzeczywistości krótkim klipem z dużo dłuższej interakcji, niezwykłej z zupełnie innych powodów. Młody chłopiec, którego matka i dziadek siedzą na scenie obok Dalajlamy, najpierw otrzymuje czułe klepnięcie w czoło w podziękowaniu za formalne wręczenie prezentów w imieniu zgromadzonych gości honorowych. Następnie Dalajlama spogląda w górę i mówi, że ta wymiana zdań przywodzi mu na myśl czasy wczesnego dzieciństwa i chwile spędzone z nieżyjącym już bratem Lobsangiem Samtenem, jego jedynym przyjacielem i towarzyszem zabaw – jako szkolący się od czwartego roku życia duchowy przywódca spędził on bowiem swoje dzieciństwo w odosobnieniu. Potem Dalajlama demonstruje, jak kiedyś on i jego brat „walczyli” głowami.
W dalszej części programu młody chłopiec ponownie podchodzi do mikrofonu i prosi o uścisk Dalajlamy. Podczas gdy matka chłopca reaguje udawaną przyganą, a publiczność rozbawieniem, Dalajlama przytula chłopca. Następnie 87-latek podejmuje niezręczną próbę żartobliwego okazania uczuć. Najpierw prosi chłopca o cmoknięcie w usta, a następnie – ku zaskoczeniu całego świata – beztrosko wystawia język i mówi swoją nieporadną angielszczyzną: „Possij mój język”.
Patrząc na tę scenę przez pryzmat norm naszej globalnej hiperseksualnej kultury, można poczuć się nieswojo. Chociaż zarówno chłopiec, jak i jego matka udzielili wywiadów, w których wyrazili radość ze spotkania z Dalajlamą, wiralowe wideo przedstawia obraz dysproporcji sił nasuwający widzom skojarzenia z dobrze znanymi przypadkami wykorzystywania dzieci w wielu środowiskach religijnych. Tymczasem podczas spotkania pojawia się niepewność, ponieważ zarówno Dalajlama, jak i chłopiec wydają się nie wiedzieć, jak zakończyć ten niezręczny spektakl czułości. Wysuwając język, Dalajlama powiela gest zabawy z tradycyjnej kultury tybetańskiej, który dla reszty świata może być dziwaczny.
Natomiast Tybetańczycy z pokolenia Dalajlamy – tacy jak moi rodzice, którzy spędzili swoje młode lata w odizolowanym od świata Tybecie – nie dostrzegli w tym epizodzie żadnych sugestii nadużycia. Wychowani w tradycyjnej kulturze, która nie seksualizuje języka, nie rozumieli, co w tej scenie tak bardzo oburzyło świat. Zdumiało ich, że to niewinne spotkanie obróciło światową opinię publiczną przeciwko Dalajlamie. Poproszono wielu tybetańskich starszych mieszkających w różnych regionach świata, od Nowego Jorku po Ladakh, aby obejrzeli nagranie i podzielili się swoimi spostrzeżeniami. Ci zaś nie dostrzegli w przedstawionej scenie lubieżnej prośby, ale życzliwe przekomarzanie się. Tybetańscy dziadkowie zwykli zwracać się do dzieci słowami „chele sa” („zjedz mój język”), dodając: „To wszystko – jedyne, co mogę ci jeszcze dać, to mój język”. To właśnie rozegrało się na scenie w Indiach.
To tragiczne zderzenie norm, wyjęte z kontekstu zarówno kulturowego, jak i sytuacyjnego, wskazuje na ogromną przepaść kulturową. To, co w jednej kulturze wygląda niepokojąco, w innej jest postrzegane jako zupełnie niewinne. W połączeniu z gospodarką informacji mediów cyfrowych i mentalnością stadną związaną z naszym krótkim okresem skupienia uwagi zdarzenie to wywołało burzę idealnie nadającą się do zdyskredytowania symbolu ruchu tybetańskiego.
Nie trzeba dodawać, że celem tego wiralowego filmu było zniszczenie wizerunku osoby, którą przywódcy Chin od dawna publicznie lżą, po cichu się jej obawiając. Odkąd w 1959 r. ogłoszono, że rząd tybetański pozostaje na uchodźstwie w Indiach, prowadzona jest nieustanna kampania mająca na celu oczernienie Dalajlamy, szanowanej osoby publicznej i symbolicznego przywódcy Tybetu.
Tym razem atak na Dalajlamę poruszył czułą strunę. Dziesięć dni od rozpętania się tej publicznej burzy BBC opublikowało porywającą historię o tym, że incydent z Dalajlamą ożywia „tybetańską kontrowersję wokół niewolnictwa”. Podczas gdy w sensacyjnym nagłówku pojawia się termin „niewolnictwo”, autorka zawarła w głębi artykułu zawoalowane potwierdzenie powszechnie znanego faktu, że w Tybecie nie było niewolnictwa. Ludność Tybetu pracowała w majątkach należących do szlachty, klasztorów lub państwa oraz płaciła tym właścicielom podatki. Ta bezładna rewelacja, wraz z komentarzem historyka Tseringa Shakyi na temat nieistnienia niewolnictwa w społeczeństwie tybetańskim, pojawiła się po pochwale BBC dla rządu chińskiego za ustanowienie jakiś czas temu Dnia Wyzwolenia Tybetańskich Chłopów Pańszczyźnianych. Chińska nacjonalistyczna propaganda została uszlachetniona w międzynarodowych mediach głównego nurtu jako tybetańska kontrowersja historyczna.
Zaskakujący wzrost antytybetańskich nastrojów politycznych współgra z ukrytymi uprzedzeniami w globalnym dyskursie publicznym, które zwiększyły zainteresowanie kontrowersjami wokół wiralowego filmu. Kwestia Tybetu jest często postrzegana jako politycznie poprawna i nakręcana przez światowych celebrytów, oklepana cause célèbre, a Dalajlama jest zaszufladkowany jako podróżująca po świecie postać religijna, której przesłanie wielu uważa za naiwne i niewystarczające wobec bezkompromisowego wyzwania politycznego w postaci wschodzącego supermocarstwa Chin. W ten sposób rzeczywista moralna i polityczna stawka sprawy tybetańskiej jest od dawna podkopywana przez światopoglądową paplaninę inteligencji.
Dla Tybetańczyków na całym świecie ten epizod był niczym zbiorowe doświadczenie bliskiej śmierci. Po raz pierwszy wyszło na jaw, jak bardzo Dalajlama jest nierozumiany. Przez dziesięciolecia spędzone na wygnaniu jako najsłynniejszy uchodźca świata był często przedstawiany w karykaturalnym świetle: tak wiele mu przypisywano i tak często powoływano się na jego imię, wykorzystując je dla cudzych interesów – zarówno tych wielkich, jak i małych, instytucjonalnych i geopolitycznych. Lecz pod koniec jego zadziwiającego życia świat okazał się gotowy odwrócić się od niego bez mrugnięcia okiem.
Dla Tybetańczyków Dalajlama nigdy nie był dwuwymiarową postacią zdobiącą okładki magazynów lub uśmiechającą się do nas z billboardów. Świat przyzwyczaił się do jego pogodnego sposobu zwracania się do tysięcy ludzi na wypełnionych po brzegi placach, przemów pełnych urywanych, oderwanych od siebie angielskich zdań, często przerywanych śmiechem wywołanym ograniczeniami językowymi mówcy.
Jednak w świecie posługującym się jego ojczystym językiem Dalajlama jawi się jako zupełnie inna osoba. W Tybecie stał się legendą już w wieku dwudziestu lat. Nie pamiętano innej intelektualnej wschodzącej gwiazdy, która świeciłaby tak jasno, a jednocześnie Dalajlama posiadał niezwykłe cechy pozwalające nieść na swoich barkach ciężar narodu. Z młodości pamiętam, jak mówił z transcendentalnym wdziękiem, z szybkością błyskawicy, przedstawiając myśli w porywających, błyskotliwych punktach, z taką precyzją i przenikliwością, że nie było wątpliwości, iż to on ma najbystrzejszy umysł z wszystkich zebranych. Nawet dziś, gdy wypowiada się po tybetańsku, jego głos obniża się o kilka rejestrów, a osobowość ulega przemianie. Znika jego beztroska postawa. W jej miejsce pojawiają się powaga i niezmącone skupienie, które pokazują nam, że cierpienie innych zajmuje szczególne miejsce w jego sercu. Przez całe życie Dalajlama cieszył się autorytetem nie tylko ze względu na swoje polityczne i duchowe dziedzictwo, ale także z powodu umiejętności przekonania zmęczonego i udręczonego ludu, by przyłączył się do jego osobistej moralnej podróży.
To właśnie w języku tybetańskim Dalajlama przekazał swojemu wywłaszczonemu narodowi wskazówki pomagające znaleźć drogę w tym obojętnym świecie. Mimo brutalnej i paraliżującej opresji kształtował wizję przebaczenia jako formy wzmocnienia. Była to lekcja, która z jednej strony zdefiniowała ruch tybetański, a z drugiej poruszała problemy wywłaszczonych ludów z każdego zapomnianego zakątka świata.
Widziałam to, pracując w terenie jako badaczka autonomii terytorialnej i samorządności. Widziałam to w oczach kurdyjskiego koordynatora społeczności, którego spotkałam w maleńkim biurze organizacji non profit, oddalonego o nieco ponad godzinę drogi od Mosulu w Iraku, w czasie największego nasilenia samobójczych zamachów bombowych. Pracował samotnie, mozolnie tłumacząc dzieła Dalajlamy na język kurdyjski. „To coś” – powiedział –„co nasz lud powinien usłyszeć”. Z dumą pokazał mi swój rękopis.
Zobaczyłam to również u duchowego przywódcy Karenów, którego spotkałam w głębi rozdartego wojną stanu Karen, pośród tego najdłuższego na świecie nowożytnego powstania, jeszcze przed zawieszeniem broni w konflikcie zbrojnym przeciwko rządowi Myanmaru (od 1949 roku w stanie Karen trwa konflikt, do dziś niezakończony – red.). Po dniu spędzonym na wspólnej medytacji z tysiącem innych osób wezwał mnie, aby opowiedzieć o znaczeniu Dalajlamy i sprawy tybetańskiej dla przekształcenia jego własnej wizji walki Karenów o samostanowienie.
Czułam to w intensywności działań studiującego prawo Sahrawi, którego spotkałam na okupowanym przez Maroko terytorium Sahary Zachodniej. Opuszczał zajęcia i był na drodze ku porzuceniu studiów, ponieważ cały czas spędzał na uczestniczeniu w krwawych protestach, których świat nawet nie zauważył. Wciskając mi do ręki książkę o ludności Sahrawi, powiedział, że dowiedziawszy się, jak Dalajlama nagłaśnia sprawę Tybetu, odnalazł powód do dalszej walki o swój naród, ale już poprzez prawo, nie walkę na ulicach. Poczuł się mniej samotny.
Innymi słowy, to, co Dalajlama przekazał Tybetańczykom, zapoczątkowało ruch ruchów, ucząc wszystkie wywłaszczone ludy, by nie postrzegały siebie jako ofiary, ale jako ludność czerpiącą siłę z drzemiącego w niej potencjału, istniejącą we współzależnej rzeczywistości, która jest w ciągłym ruchu i nieustannie się zmienia. Jego model pokazał, jak żyć na tym niedoskonałym świecie, jak przekraczać oszałamiające niesprawiedliwości globalnej polityki i arbitralność historii, a także jak pozostawać zaangażowanym w osiąganie celów, których nie da się osiągnąć w ciągu życia jednostki.
Nigdzie ta mądrość nie rozprzestrzeniła się tak dalece i nie rozkwitła tak bardzo jak w samym Tybecie. Przez trzy dekady pracy w Tybecie obserwowałam, jak jasna wiara Tybetańczyków staje się coraz mocniejsza i bardziej zdeterminowana. Na każdą osobę, która popełnia samobójstwo przez samospalenie z imieniem Dalajlamy na ustach, przypada wielka liczba Tybetańczyków jeszcze bardziej zdeterminowanych, by wybrać afirmującą życie ścieżkę przebudowy tybetańskiego świata.
Uczą języka tybetańskiego w nocy, ponieważ nie mogą tego robić w ciągu dnia. Podróżują tak daleko, jak to konieczne, aby zapewnić przyzwoitą opiekę zdrowotną wszystkim odległym społecznościom tybetańskim, na które aparat państwowy już dawno machnął ręką. Przekonują członków swoich społeczności, by przyłączyli się do ich działań na rzecz ochrony przyrody, nawet jeśli wymaga to narażenia własnego życia. Innymi słowy, Tybetańczycy w Tybecie wykonują ciężką pracę, przygotowując się do tego, by stać się jak najlepszymi zarządcami swojej ojczyzny, choć nikt poza nimi nie wydaje się wierzyć w ich zdolność do samorządzenia.
Ta tybetańska determinacja jest podsycana niezłomną wiarą w wizję Dalajlamy. Nie dziwi więc, że Tybetańczycy w Tybecie zareagowali z radością, kiedy dziesięcioletni zakaz prezentowania wizerunku Dalajlamy został nagle zniesiony, aby wiralowe wideo i międzynarodowa nagonka mogły swobodnie krążyć w chińskiej cyberprzestrzeni. W ciągu jednej nocy film miał ponad 180 milionów wyświetleń w ChRL. Ale dla Tybetańczyków w Tybecie burza światowego moralnego potępienia jest po prostu potwierdzeniem, jak bardzo nierozumiany jest Dalajlama, nawet przez społeczność międzynarodową.
Dzięki tej globalnej kontrowersji Tybetańczycy na uchodźstwie i mieszkańcy całych Himalajów zbliżyli się nie tylko do Dalajlamy, ale także do siebie nawzajem. Po raz pierwszy wybuchły spontanicznie masowe wiece i demonstracje popierające Dalajlamę – od Ladakh, przez Sikkim, aż po sporny region Arunachal Pradesh. Owszem, światowe potępienie zafundowało zbiorowe doświadczenie bliskiej śmierci wielu Tybetańczykom. Ale stworzyło również nowe poczucie czasu i przestrzeni we wszystkich społecznościach tybetańskich i himalajskich – w Tybecie i poza nim – dając początek odnowie tybetańskiego ruchu politycznego.
.Pozostaje pytanie, co symbol Dalajlamy i jego idei będzie oznaczał dla reszty świata. Jedną z tragedii zniesławienia Dalajlamy jest to, że wyrasta ono z karykatury wytworzonej przez tych, którzy nigdy go nie rozumieli ani nie dostrzegali prawdziwej miary jego życia. Czy Dalajlama będzie postrzegany przez lansowaną przez nich cyniczną perspektywę i traktowany jako podupadający celebryta, z którego media mogą drwić w klikbajtowych materiałach? Czy też świat znajdzie w sobie dość przyzwoitości, by wznieść się ponad najgorsze impulsy i uhonorować życie, które było w całości poświęcone rozwijaniu tego, co najlepsze w nas, mieszkańcach tej planety?
W rzeczywistości bowiem ten światowy kryzys moralny świadczy mniej o charakterze Dalajlamy, a więcej o nas samych i o tym, jaką społecznością ludzką chcemy się stać.
Tashi Rabgey