Jeśli Stanom Zjednoczonym nie uda się zatrzymać Władimira Putina, nie uda się to nikomu
Świat potrzebuje prezydenta Stanów Zjednoczonych, który będzie przywódcą z prawdziwego zdarzenia. Może to być i nowy Ronald Reagan, i Donald Trump. Nie ma to znaczenia. Istotne jest, by był w stanie powiedzieć przywódcom Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, co mają robić w taki sposób, by uwierzyli w jego pomysł i poszli za nim – mówi prof. Zbigniew LEWICKI
Mikołaj CZYŻ: – Jakie jest znaczenie wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena w Warszawie?
Prof. Zbigniew LEWICKI: – Znaczenie wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych można interpretować na dwa sposoby. Pierwszy jest pozornie budujący i miły dla polskiego ducha. Społeczeństwo polskie czuje się wyjątkowo docenione, że przyjeżdża do niego sam prezydent. W dodatku dochodzi aspekt intensywności wizyt, ponieważ ostatnio był w Polsce także premier Kanady Justin Trudeau, była wiceprezydent USA Kamala Harris, sekretarz stanu i generalicja. Jesteśmy szalenie ważni i docenieni w świecie.
Niestety, kiedy spojrzy się na to chłodnym okiem, intensywność wizyt tak ważnych osobistości w jednym państwie w tak krótkim czasie zaczyna budzić niepokój. Winno nas zastanowić, jaki jest sens tak częstych wyjazdów. Przecież wiele spraw można załatwić bez bezpośrednich spotkań. Jeżeli doszło do tak nasilonych spotkań, znaczy to jedno – istnieje ogromne zagrożenie.
To zagrożenie można różnie definiować. Mogą to być wojska rosyjskie, które wkroczą do państw NATO przez Białoruś, czy użycie broni masowego rażenia. Można definiować to zagrożenie jako bezpośrednie albo jako przyszłe. Stany Zjednoczone zdały sobie sprawę, że jest nawet nie tyle potrzebne, ile już konieczne bardzo znaczne wzmocnienie naszych granic, czyli granic NATO. Inaczej te wszystkie osobistości nie fatygowałyby się do Warszawy w tak niezwykłym składzie. Więc jak ktoś chce, to niech się cieszy, że do Polski przyjeżdża prezydent Stanów Zjednoczonych. Ale kiedy ktoś zastanowi się, po co tu aż tylu gości, to ogarnie go niepokój.
– Najważniejszą z tych wszystkich osobistości jest jednak Joe Biden. W tym kontekście pojawia się pytanie, jakim jest przywódcą? Wycofanie wojsk z Kabulu czy eufemiczny stosunek do sankcji na Nord Stream 2 komplikują odczytanie jego charakteru politycznego.
– Wycofanie wojsk amerykańskich z Afganistanu czy nieudana próba „ugłaskania” Władimira Putina oraz zaprzyjaźnienia się z Niemcami poprzez rezygnację z sankcji na Nord Stream 2 to są oczywiste pomyłki, ale każdy przywódca je popełnia. Spytał Pan, jakim przywódcą jest Joe Biden. Istotniejsze jest to, czy Joe Biden w ogóle jest przywódcą. Czy ma w sobie to coś, co charakteryzuje przywódcę. Nazwiemy to charyzmą czy autorytetem, ale generalnie chodzi o to, czy jest politykiem, którego się słucha i którego życzenia się wykonuje, bo kreśli wyraźnie linię polityczną, wskazuje cel i wskazuje środki do tego celu. Nie widzę tego u prezydenta Bidena. Jest bardzo dobrze wyszkolonym politykiem, był przecież wiele lat w senacie, ale o nim mówiło się jeszcze za czasów prezydenta Baracka Obamy, że to jest postać o kwalifikacjach wiceprezydenta. Wszyscy zgadzali się z tym, że jest on dobrym urzędnikiem i zastępcą prezydenta wykonującym polecenia, ale niemającym w sobie tego ognia, który charakteryzuje wybitnych przywódców narodu, szczególnie takiego jak naród amerykański. To, że został prezydentem, było efektem działań Donalda Trumpa, a dokładniej tego, że trochę więcej niż połowa Amerykanów nie chciała, by dalej rządził. Nie dlatego, że Joe Biden był wybitny, tylko dlatego, że po wstrząsach, których Trump dostarczał, Biden mógł zapewnić prezydenturę spokoju i „ciepłej wody w kranie”.
O Donaldzie Trumpie można powiedzieć najrozmaitsze rzeczy, jednak nikt nie dobierze mu charakteru przywódcy. Był osobą, która definiuje cele i je narzuca, jeśli jest taka potrzeba. Daleki jestem od bezkrytycznej oceny jego osoby, ale trudno podważyć to, że był przywódcą. Joe Biden jest miłym, starszym panem. I jeżeli nie będzie wielkiego kryzysu, a to, co dzieje się na Ukrainie, nie przerodzi się w coś gorszego, to taki prezydent jak Joe Biden wystarczy Ameryce. Jeśli jednak tak się nie stanie, to nie jestem co do tego pewien.
– Czy można zatem opisać Joe Bidena poprzez zbudowanie analogii do innych prezydentów USA? Do którego mu najbliżej, a do którego najdalej?
– Wiekowo oczywiście jest podobny do Ronalda Reagana, ale on mimo swojego wieku był ewidentnym przywódcą. Potrafił porwać ludzi i w zwięzły, spektakularny sposób opisywać rzeczywistość. Jeśli chodzi z kolei o podejście „ciepłej wody w kranie”, to w pewnym sensie przychodzi mi na myśl Jimmy Carter, który był prezydentem bardzo starannym, niezwykle oczytany, ale ludzie zapamiętali go jako tego, który płynąc kajakiem, walczył z królikiem. I w konsekwencji nie udało mu się objąć drugi raz urzędu prezydenta. Joe Biden to prezydent tego formatu. Jest trochę mieszanką Cartera i Reagana, ale nie jest to najlepsza mieszanka.
– Zatem dopóki się nic nie wydarzy, to trudno nam będzie tak naprawdę poznać prezydenta Joe Bidena. Co musiałoby się stać, by poznać jego polityczny charakter?
– Nie myślmy nawet o tym, bo wpadniemy w panikę. Teraz trzeba myśleć inaczej i starać się przede wszystkim przekonać Moskwę, że agresja na Ukrainę nie ma sensu.
– A czy prezydent Biden to robi?
Prezydent to robi, ale pytaniem pozostaje, na ile można trafić do Władimira Putina i przekonać go, że ta wojna nie ma sensu, a na ile uzna, że skoro jego „blitzkrieg” na Ukrainie mu nie wychodzi, to zdecyduje się zrobić coś radykalnego. Prezydent Rosji chciał zaistnieć w historii jako wielki przywódca, który odbuduje Wielką Rosję po błędzie Gorbaczowa, czyli likwidacji Związku Sowieckiego. Ale skutek jego działań okazał się odwrotny. Góra urodziła mysz.
Władimir Putin osłabił pozycję Rosji w świecie, zniknęła jej miękka siła. Wszyscy odwracają się od niej poza marginalnymi państwami. Czuje, że przegrał. A chyba nie ma nic groźniejszego niż duże zwierzę, któremu jest wszystko jedno, ponieważ zostało zagonione do rogu.
Nie walczy wtedy o zwycięstwo, ale o zemstę na tych, którzy go pokonali. Tego musimy się bać i jednocześnie musimy liczyć, że Joe Biden i jego administracja temu zapobiegną.
– Mamy jednak do czynienia ze Stanami Zjednoczonymi, których siła jest niepodważalna. To chyba bez nie bez znaczenia?
– Z pewnością siła Stanów Zjednoczonych jest niepodważalna, bez względu na to, kto im przewodzi. To wynika jeszcze z czasów zimnej wojny. Obie strony miały tak duże zapasy broni jądrowej, że mogłyby zniszczyć Ziemię tysiąckrotnie. Broń masowego rażenia jest skuteczna, kiedy nie jest użyta. Stanowi wtedy groźbę. Chodzi o to, by nikt tej broni nie użył. Stany Zjednoczone mają lepszą armię niż Rosja. Problem pojawia się, kiedy druga strona może zdecydować się na ruchy nieodwracalne w swoim tragizmie.
– Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób dotrzeć do Władimira Putina?
– Nie jesteśmy. U niego zachodzą rozmaite procesy wynikające z wieku i być może z chorób. Tego do końca nie wie nikt. Na pewno zrodziła się w nim myśl, jak odbudować Wielką Rosją i Związek Sowiecki. Powtarzał, że największą tragedią geopolityczną XX w. był upadek ZSRR. Chciał być tym, który odbuduje mocarstwo. Być może chciał przejść do historii jak car Piotr I. I to mu się nie udało z jednego względu. Putin pozbawiony jest tego czegoś, co czyniłoby go przywódcą ludu. Władimir Putin jest zwykłym agentem wywiadu, któremu udało się bardzo wysoko zajść. Nie ma w sobie tego, co byłoby potrzebne do osiągnięcia jego celu. To może niefortunne określenie, ale Putin nie ma w sobie siły i bezwzględności Stalina.
– Jakiego prezydenta Stanów Zjednoczonych potrzebuje dzisiaj świat?
– Świat potrzebuje prezydenta Stanów Zjednoczonych, który będzie przywódcą. Może to być Ronald Reagan czy Donald Trump. Oczywiście nikt nie jest bez wad. Istotne jest, by ten ktoś był w stanie powiedzieć przywódcom Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, co mają robić w taki sposób, by uwierzyli w jego pomysł i poszli za nim. W tym uwidacznia się siła przywódcy politycznego największego kalibru. To ktoś, komu się wierzy. Ciekawym przykładem był Barack Obama, który porywał tłumy, choć to się nie przekładało na jego efektywność gabinetową. Z pewnością prezydentem, który ucieleśniał siłę USA, był John F. Kennedy. Tego brakuje Bidenowi, Ameryce i światu.
Potrzebujemy przywódcy, który wie, co robi. A czy Joe Biden jest przywódcą, który wie, co robi? Nie widzę tego, dlatego on chyba nie powstrzyma Władimira Putina. Mogą to zrobić wojskowi z Pentagonu za pomocą swoich kontaktów z rosyjskimi dowódcami, którym wytłumaczą, jakie mają sposoby i środki. Jedyną drogą jest powstrzymanie prawdziwych decydentów, bo oczywiste jest, że prezydent bez nich nie jest w stanie nic zrobić. To na nich opiera się łańcuch decyzyjny w momencie podjęcia decyzji o użyciu broni nuklearnej. Najmniej chętni do użycia siły są wojskowi, i to dotyczy także Rosjan. Oni bowiem znają znaczenie walki na śmierć i życie. Dla polityka jest to abstrakcja.
Warto przywołać postać prezydenta Dwighta Eisenhowera, który był przywódcą NATO, a wcześniej dowódcą sił amerykańskich podczas II wojny światowej. Był on zdecydowanym przeciwnikiem używania siły. Wtórowali mu także inni wybitni dowódcy.
– W tym kontekście pojawia się pytanie o wpływ otoczenia na decyzje przywódcy. O ile Władimir Putin jest w pewnej bańce informacyjnej, to w Stanach Zjednoczonych sytuacja jest odwrotna.
– Jedna z najbardziej fascynujących analiz, jakie czytałem, dotyczyła okresu montażu na Kubie sowieckich rakiet. Prezydent Stanów Zjednoczonych powołał radę, która miała mu pomóc w podjęciu decyzji. Zostali do niej zaproszeni najwybitniejsi profesorowie i politolodzy. Były to osoby, które ze względu na swój autorytet i pozycję nie musiałby bać się kogokolwiek. To miało dać gwarancję, że prezydent usłyszy od nich także to, z czym absolutnie się nie zgadza. Ujawnione niedawno dokumenty pokazują dobitnie, że najwybitniejsze, niezależne umysły Ameryki, które wtedy zasiadały w radzie, szukały rozwiązań, które spodobają się prezydentowi. Żaden doradca nie chce zaproponować rozwiązania, które szef odrzuci, przez co da mu do zrozumienia, że nie jest fachowcem. Dlatego tak ważne jest to, by na czele USA stał człowiek obdarzony genem prawdziwego przywódcy.
– Wróćmy do porównania – dlaczego światu byłby teraz potrzebny ktoś taki jak Donald Trump?
– Władimir Putin nie dokonał agresji na Ukrainę, kiedy rządził Donald Trump, lecz kiedy rządzi Joe Biden. 45. prezydentowi Stanów Zjednoczonych zarzucano jego prorosyjskość oraz to, że łączy go nawet z prezydentem Rosji coś na kształt porozumienia. Wojska rosyjskie mogły wejść na Ukrainę tylko w wypadku, kiedy Władimir Putin miałby pewność, że prezydent Stanów Zjednoczonych nie zareaguje gwałtownie. Musiał zatem mieć poczucie, że Trump jest politykiem decyzyjnym, który nie zgodzi się na tego typu zachowania i jest zdolny do wykonania dużo bardziej gwałtownych i efektywnych reakcji niż Biden. Wszystko to, czego teraz jesteśmy świadkami, położyło kres wszystkim domniemaniom o związkach Trumpa z Moskwą. Putin ocenił Joe Bidena jako znacznie mniej groźnego i znacznie mniej decyzyjnego niż Trump. Dlatego świat potrzebuje przywódcy na miarę Ronalda Reagana czy nawet Donalda Trumpa, który powie stanowczo: „Nie róbcie tego, bo ja nie będę się bawił”. Najwidoczniej to, co reprezentuje sobą Biden, tak bardzo Rosji nie wystraszyło.
– A czy wojnę na Ukrainie można porównać do jakiegoś konfliktu, z którym mierzyły się Stany Zjednoczone w swojej historii?
– Jest takie francuskie powiedzenie, że „porównanie nie jest argumentem”. Nic się nie da do niczego porównywać. Porównywanie tego, co dzieje się obecnie, do tego, co było wcześniej, jest świadectwem naszej bezsilności, bo nie umiemy sobie poradzić z tym, co jest. Można oczywiście snuć podobieństwa, ale przy głębszym zbadaniu okaże się, że jest jeszcze więcej różnic. Wiadomo, że to, co dzieje się na Ukrainie, to element ekspansywności Związku Sowieckiego i to wpisuje się w tę tradycję.
Jedno jest pewne. Jeżeli USA uda się powstrzymać Rosji, będzie to kolejny dowód, że potrzebujemy Stanów Zjednoczonych nie tylko jako Polska, ale także jako ludzkość. To jest jedyne państwo, które może coś zrobić. Nie wiem, czy im się uda. Ale jedno jest pewne, jeśli Stanom Zjednoczonym nie uda się zatrzymać Władimira Putina, nie uda się to nikomu. Musimy wierzyć w to, że Ameryce się uda, bo jeśli nie ona, to kto? Nikt. Ostatecznie więc wszelka krytyka Joe Bidena, nawet słuszna, musi być wzięta w nawias. To jest nasza jedyna nadzieja, jeśli chcemy, by świat, jaki znaliśmy do tej pory, przetrwał.
Rozmawiał Mikołaj Czyż