Roland MASZKA: "Telefon komórkowy, czarodzieje i patriotyzm"

"Telefon komórkowy, czarodzieje i patriotyzm"

Photo of Roland MASZKA

Roland MASZKA

Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Inicjator dobrych praktyk w szkole.

zobacz inne teksty Autora

Długi korytarz w dużej szkole wielkiego miasta przed lekcjami zaludnia się młodzieżą… Wysocy szczupli uczniowie o trochę zaspanych twarzach z plecakami przerzuconymi przez ramię zmierzają w kierunku sal, w których o ósmej rozpoczną się lekcje. Smukłe długowłose dziewczęta spokojnie idą korytarzem, by ostatnie kilka minut przed pierwszą lekcją posiedzieć na rozstawionych wzdłuż okien krzesłach lub usiąść bezpośrednio na podłodze przy ścianach…

.Im bliżej ósmej, tym gęstwina wyciągniętych, podwiniętych lub ułożonych po turecku nóg jest większa… Przed ósmą szpaler po obu stronach korytarza osiąga zenit – są obecni niemal wszyscy. Ale na korytarzu jest cicho i spokojnie, niemal sennie. Młodzi ludzie w swojej znacznej większości skupieni na komórkowych telefonach trzymanych z poziomym obrotem ekranu obserwują w nich coś z uwagą i z wprawą delikatnie stukają naprzemian kciukami w ciekłokrystaliczne ekrany dotykowe…

Ekrany świecą wielobarwnie w cieniu korytarza jak jakaś fantastyczna świąteczna girlanda, a ja ze zdumieniem zauważam, że uczniowie właściwie ze sobą nie rozmawiają.

Jeżeli wymieniają jakieś uwagi, dotyczą one raczej tego, co znajduje się na ekranie telefonu… Jakby dialog nie był konieczny.

Paradoksalnie, siedząc ramię przy ramieniu, w dużej biskości fizycznej – nie potrzebują rozmowy… Padają krótkie kurtuazyjne powitania, ‘cześć’ rzucone komuś z klasy, jest uścisk podanej ręki… Ale właściwy „dialog” toczy się miedzy telefonem i jego właścicielem…

Zaczynam przypuszczać, że nie rozmawiają wcale i zatracili już tę umiejętność, ale natychmiast odrzucam tę uproszczoną myśl… Kto powiedział, że powinniśmy mieć ochotę rozmawiać, gdy rano rozpoczynamy pracę? Kto powiedział, że poza wynikającymi z etykiety grzecznościowymi formami powinniśmy w ogóle zagajać jakąś rozmowę?

.Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że oni po prostu nie mają czasu z sobą porozmawiać albo nie chcą. Być może potrzebują innej, nowej sytuacji dialogu. W ogóle żyjemy w czasach jakiegoś nowego dialogu, gdzie biologiczne narządy mowy przestają odgrywać tak istotną rolę. Uporczywie trzymamy się jednak utartych form i staramy się je narzucać. To nam się wydaje, że rozmowa wymaga bezpośredniego fizycznego kontaktu, czasu i musi toczyć się w przestrzeni, w której słychać oddech drugiego człowieka, a jego bliskość i obecność powodują, że rozmowa toczy się w ryzach dopuszczalnych form.

Dyżurująca ze mną nauczycielka zauważa, że miała klasę, w której uczniowie nawet w czasie lekcji „rozmawiali” za pośrednictwem komputerów, choć byli w jednej klasie i tym samym pomieszczeniu…

Dawniej pisało się listy. Na odpowiedź czekało się niekiedy tygodniami. A gdy list nareszcie nadchodził, celebrowało się otwarcie koperty lub natychmiast rozrywało się ją, by jak najszybciej zapoznać się z treścią listu… Czasami w liście ktoś umieścił zasuszony liść albo kwiat, znalazł się w nim pojedynczy włos – materialny ślad nadawcy… Czasami ktoś zapisywał w nim zdanie, którego nigdy nie wypowiedziałby wprost… Dzisiaj odręcznie pisane listy są domeną literatury, sentymentalnych kochanków i filantropów… Esemes dociera do adresata w sekundę, i nie zapominajmy, że też powoli staje się przeżytkiem.

W kilka sekund można wysłać zdjęcie, film, plik albo teletransmisję z dowolnego miejsca świata. Dlaczego więc zwykła rozmowa miałaby być czymś zajmującym? Tekst wysłany telefonem nie jest skrępowany sytuacją mówienia, rumieńcem czy jakimiś skrupułami, które człowiek ma, gdy rozmawia wprost… Poza tym w ogóle nie musi to być tradycyjny tekst – to może być obraz, fragment muzyki albo jakiś symbol rozumiany tu i teraz w świecie nowej komunikacji…

.Ale powracam na szkolny korytarz, w którym długi rząd gimnazjalistów zajętych telefonami komórkowymi czeka na dzwonek… Kilka uczennic ma jednak otwarte tradycyjne książki – nie powtarzają lekcji, czytają coś z literatury pięknej. To też dialog… Zastanawiam się nad tym, co powiedziała mi nauczycielka i jak mogłyby wyglądać relacje społeczne we wspomnianej grupie. W czasie lekcji telefony komórkowe są przeważnie schowane. Ale muszą być blisko – w bezpośredniej bliskości, jakby właściciele obawiali się, że mogą je utracić… Niekiedy napięcie jest tak duże, że nie wytrzymują i telefony pojawiają się dyskretnie, uczniowie coś w nich robią – a może to lekcyjna nuda ich ośmiela – zdarza się to jednak rzadko. Bo lekcja – moja lekcja to jednak tradycyjna rozmowa – twarzą w twarz…

Może telefon komórkowy należy do języka przerwy? I świata, którego nie rozumiem, bo jednak dla mnie telefon jest tylko telefonem i nie wpadam w złość, gdy go nie mam lub ktoś próbuje mi go odebrać…

Wiele razy przekonałem się, że uczniowie mogą robić różne rzeczy jednocześnie, skupiać się na sprzecznych czynnościach – i to wcale nie znaczy, że nie uważają – oni „funkcjonują” po prostu inaczej… Może jestem intruzem w ich świecie i nie pasuję do korytarza, na którym na pozór nic złego się nie dzieje? I do świata w którym telefon staje się niezbędny do dialogu? Dlaczego moje doświadczenie nie miałoby być doświadczeniem jakiejś „nowej” komórkowej mentalności? Bo o ile szkoła ma wpływ na to, co się mówi i co słychać, to na to, co płynie w kolorowej komórkowej przestrzeni wpływu właściwie nie ma… To co „wysłane” jest domeną prywatności, jest nieosiągalne… Ktoś powie, no, są jednak sposoby! W ogóle, im jestem starszy, tym mniej z „mechanizmów” społecznych rozumiem… Przypomina to oglądanie filmu odnoszącego się do innej rzeczywistości innego miejsca.

.Na 40. Festiwalu Filmowym w Gdyni oglądam kawałek kina… skandynawskiego (albo polsko-skandynawskiego). Ten specyficzny spokój chłodnej Szwecji, pięknej surowej przyrody, małomównych ludzi, wygodnych domów i przyjaznych człowiekowi sprzętów Ikea – tak ergonomicznych, że zyskujących miano stylu… Świat zrównoważonych pełnych dystynkcji i dystansu instytucji, urzędników i obywateli… Forma wypełniona tylko konieczną treścią… Forma okrutnie ugrzeczniona… Bo można trzymać się procedur i zniszczyć komuś życie. Piekło w funkcjonalnych dekoracjach…

Mała dziewczynka, dość krnąbrna w szkole – zgłoszona przez nauczycielkę do jakiegoś socjalnego urzędu – zostaje w świetle prawa i zgodnie z procedurami odebrana rodzicom, bo urzędniczka (demoniczne wydanie panny Pruselius) robi dziecku telefonem komórkowym zdjęcie posiniaczonych pleców. Co prawda siniaki są wynikiem upadku dziewczynki, a nie agresji rodziców, ale gorliwa urzędniczka potrafi pokierować dzieckiem tak, by samo telefonem wezwało policję… jest przecież inna – lepsza rodzina z imponującą posiadłością nad morzem – im bardziej potrzebne jest dziecko niż jakimś polskim imigrantom! To, co dzieje się potem, rzeczywiście może stać się tylko pod obcym niebem (Obce niebo) – choć czasami mam wątpliwości, czy pod polskim nie byłoby podobnie…  Żyjemy w czasach supremacji psychologów i urzędników, którym się wydaje, że mogą wszystko… W końcu i telefon umożliwia wyjście z sytuacji… Oglądam inny film – mało w nim dialogu – więcej obrazu i milczenia. Zresztą, co tu mówić – anatomia morderstwa, dokonana bez zbędnych sekwencji, zbędnych słów.

Ubóstwo dialogu współgra z wymową krajobrazu szwedzkiej prowincji… Wiemy, co się stało, domyślamy się, jak do tego doszło, lecz niczego nie widzimy… Ale wszystko zaczyna się w szkole… i w szkole się kończy. Dlaczego kilkunastoletni chłopak dusi swoją koleżankę? Dlaczego dostaje tylko dwa lata? Dlaczego powraca do rodzinnego domu i środowiska, skoro jest intruzem (Intruz) i nie ma dla niego socjalizacji? – o czym wiedzą wszyscy… Dlaczego w tym ugrzecznionym społeczeństwie próbuje się nienawiść przykryć formami? Dlaczego nam tak trudno zrozumieć tę mentalność? U nas nie działa prawo Jante?

.Ale ponownie powracam na szkolny korytarz. Nie ma związku z 40. Festiwalem Filmowym w Gdyni, ale ma związek z lekcją, która nastąpi zaraz po dzwonku. Uczniowie schowają telefony i przeniosą się w czasy wielkiej wojny, przeczytają fragmenty pamiętnika żołnierza, który przeżył piekło wojny pozycyjnej… a potem walczył o wolną Polskę… Wielkie wrażenie zrobi na nich fragment opisujący śmierć kolegi autora pamiętnika, który trafiony w brzuch gestem zdaje się mówić tylko: Żegnaj! Uchodź sam – dla mnie nie ma już ratunku…

Nie mogą uwierzyć w bród, głód, wszy, nieznośny smród rozkładających się ciał, szczury i tygodnie całe w breji błota okopów… Potem wykonają plakaty do tekstu, które będą wyrazem ich wielkiej wrażliwości… Kiedy będziemy je omawiać, telefony komórkowe będą schowane, nie wyciągnie ich nikt…

Na tych lekcjach odkryję też, jak blisko materii patriotycznej są ci uczniowie, jak mówią o Ojczyźnie szczerze i bez ogródek… Czuję, że nie odgrywają ról, bo to jest lekcja… Jednak na wielu lekcjach sporo czasu poświęca się na kształtowanie takich postaw.

.Patriotyzm jest obecny w polskich szkołach i na pewno nie ogranicza się tylko do kalendarzowych akademii. Zastanawiam się jednak, jak moi uczniowie zareagują na alternatywną wizję patriotyzmu i historii. A będzie to opowieść o tym, jak grupa spirytystów uratowała mistrza Paderewskiego przed mefistofelicznym medium na usługach rządu pruskiego, dzięki czemu możliwy był wybuch niepodległościowy w Wielkopolsce (Hiszpanka). Pastiszowa konwencja nie jest od razu rozpoznawalna – młody widz „wciągnie się” zatem w opowieść – zanim dotrze do niego kpina i zanim zrozumie, że odarty z patosu temat, ma czemuś służyć… W gruncie rzeczy przeciętny widz będzie oglądał film o tym, jak czarodzieje Polskę wskrzesili… Ale i widownia na oglądanym przeze mnie pokazie stanie na wysokości zadania – dwa razy odezwie się telefon komórkowy w trakcie seansu.

Roland Maszka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 21 września 2015
Fot. Shutterstock