Przed Szczytem NATO. Zobowiązania, zdolności i wola ich użycia
Sojusz obronny to trzy rzeczy: zobowiązania, zdolności i wola ich użycia. Szczyt NATO w Warszawie powinien to potwierdzić.
.Przygotowywałem tekst o szczycie NATO w Warszawie i naszych oczekiwaniach dla niemieckiego medium przed ważną doroczną konferencją międzynarodową. Pomyślałem sobie, zawrę w nim reminiscencję o osamotnieniu Polski po wybuchu II wojny światowej, przypomnę o reagowaniu w zimnej wojnie, kiedy na linii geopolitycznego frontu stacjonowało 300 tys. żołnierzy amerykańskich, a w manewrach „Reforger” w Niemczech Zachodnich brało w 1988 r. udział 125 tys., a nie 6 tys. jak w Polsce w minionym roku podczas ćwiczeń NATO „Steadfast Jazz”. Innymi słowy, trochę się pożalę.
Przyjaciel zobaczył projekt i rzekł – nie rób tak. W Stanach, na przykład, nikt tego „nie kupi”. Powie, że jesteśmy nieudacznikami. Jeżeli chcesz dotrzeć do sojuszników, to pokaż przede wszystkim nasze mocne strony, modernizację wojska, poziom wydatków na obronę narodową, wkład Polski w militarne operacje międzynarodowe.
Ma rację. Po pierwsze, umiesz liczyć, licz na siebie. Po drugie nikt nie będzie bronił nas z litości. Po trzecie, przyjdzie z odsieczą, gdy będzie widział w tym swój interes, a interes to także wartości. Ich sensem może być ochrona porządku międzynarodowego, czy wspólnoty sojuszniczej przed erozją. Ale wysłanie swoich żołnierzy, by narażali życie w obronie innego państwa, musi opierać się na przekonaniu, że niewysłanie będzie miało jeszcze gorsze konsekwencje.
.Co jest niezbędne, by jakikolwiek sojusz był skuteczny? Zobowiązania, zdolności i wola ich użycia.Traktat Waszyngtoński, który powołał NATO, i jego kluczowy Art. 5, zobowiązania określił, ale wcale nie mocniej niż sojusznicze układy Polski sprzed II wojny światowej. Jednocześnie skumulowane zdolności obronne państw członkowskich NATO nie mają sobie równych. Ich budżety obronne ponad dziesięciokrotnie przekraczają budżet obronny Rosji. Jeżeli jednak odliczymy największy udział w nich, USA, to europejskie nakłady są już tylko trzykrotnie większe od rosyjskich. A gdy porównamy potencjały Rosji i państw Europy Środkowej i Wschodniej, to dysproporcje zmieniają się diametralnie. A Rosja od lat ćwiczy i planuje odcięcie tych państw od sojuszniczej pomocy. Wielu członków NATO z regionu nie wypełnia, niekiedy nawet w połowie, zobowiązania o 2% PKB wydatków na obronność. W Warszawie powinni nakreślić jasny harmonogram osiągnięcia tego celu. Jedynie Polska i Estonia wydają tyle, do czego się zobowiązały.
Zdolności, to oprócz armii i jej uzbrojenia, spójne plany obronne i operacyjne, systemy dowodzenia i umiejętność adekwatnego reagowania, wysuniętego stacjonowania czy przerzucania wojsk. Wiodący na świecie w badaniach nad bezpieczeństwem amerykański instytut RAND oszacował, że by skuteczne odstraszać potencjalnego przeciwnika, w Europie Środkowej i Wschodniej, przede wszystkim Polsce, Estonii, Litwie i Łotwie oprócz sił narodowych powinno być obecnych 7 brygad innych państw członkowskich.
Semantyka, którą słyszymy w dyskursie o obecności wojsk alianckich w Polsce nie ma znaczenia: stałe, ciągłe, trwałe, rotacyjne, ćwiczebne. Odstraszać ma obecność bez kwantyfikatorów.
.Właśnie owo odstraszanie jest główną ideą organizującą przygotowana do szczytu. Istotą odstraszania jest to, że potencjalnemu przeciwnikowi nie opłaci się (i musi on być o tym przekonany) zaatakować, gdyż odpowiedź przyniesie mu straty przewyższające jakiekolwiek korzyści, wojskowe, polityczne, ekonomiczne czy inne. W dodatku powinniśmy przewidzieć, co dla adwersarza jest ceną za wysoką, gdy on niekoniecznie przykłada do strat naszą miarkę. By odstraszanie było wiarygodne zdolności (armie i ich wyszkolenie, sprzęt i jego jakość) muszą być wpisane w plany działań obronnych.
NATO na szczycie w Walii w 2014 r. poziom alertu podniosło. Podjęło ważne decyzje zwiększające zdolności do reagowania w zmieniającym się otoczeniu Sojuszu, z agresywną Rosją toczącą wojnę 600 km od polskich granic na Ukrainie, z bardzo niestabilnym południem, z zagrożeniem terrorem w europejskich stolicach. Otóż Warszawa musi być kolejnym ważnym etapem dostosowania się Sojuszu do tych zagrożeń, a nie jego końcem. Zagrożenia te pozostaną bowiem na dłużej. Adaptacja oznacza bazowanie uzbrojenia sojuszniczego, głównie amerykańskiego, szczególnie w Polsce i państwach bałtyckich, liczniejszą obecność wojsk sojuszniczych na stałe i na ćwiczeniach, rozbudowane możliwości przyjęcia posiłków, zdolności dowództw sojuszniczych, w tym polsko-niemiecko-duńskiego sztabu w Szczecinie do kierowania dużymi, na szczeblu korpusu, operacjami w regionie, precyzyjne plany operacyjne i większą elastyczność dowódców wojskowych do podejmowania decyzji operacyjnych.
Innymi słowy konieczna jest strategiczna adaptacja NATO do współczesnych wyzwań ze wschodu i z południa. Ona wymaga częściowo innych instrumentów na obu kierunkach. Na tym drugim niezbędne jest silne partnerstwo NATO i Unii, choć i na wschodzie cywilne zdolności unijne mogą odgrywać ważną rolę we wzmacnianiu odporności sojuszników i jednocześnie członków UE na zagrożenia hybrydowe, asymetryczne, typu „małe, zielone ludziki”. Zmiany muszą też dotyczyć partnerstw sojuszu, z tymi którzy chcą je zacieśniać: Ukrainą, Gruzją, Szwecją i Finlandią.
Najważniejsze chyba jednak jest to, by te sojusznicze zobowiązania, zdolności i decyzje oparte były na jak najtrwalszym fundamencie wspólnych interesów i wartości. Im bardziej wartości są częścią interesów, tym lepiej dla Polski. Tym lepiej, im silniej łączą nas odpowiedzialność za ludzką godność, prawa człowieka, rządy prawa, solidarność, poszanowanie praw mniejszości i pomoc słabszym czy – tak – gotowość do działania w myśl zasady odpowiedzialności za ochronę, czyli interwencji wtedy, gdy reżim jakiegoś kraju łamie fundamentalne ludzkie prawa swoich własnych obywateli.
.Trudno zaprzeczyć, że między interesami a wartościami może być napięcie, a nawet sprzeczność, cena życia swoich żołnierzy inna niż obcych. Prawdziwy sojusz to jednak taki, gdy to życie jest równie bezcenne. W myśl tych wartości posyłaliśmy swoich żołnierzy na Bałkany, do Afryki, Iraku czy Afganistanu. W sumie na przestrzeni minionego ćwierćwiecza 60 tys. Polaków. Woli ku temu nie zabrakło.
Tomasz Chłoń
Tekst wyraża osobiste poglądy autora i nie reprezentuje stanowiska Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.