LWP w systemie komunistycznym spełniało funkcję indoktrynacyjną, wtłaczając do głowy żołnierzy m.in. propagandową wizję historii. Zdarzyć mogło się jednak, że wśród odbywających zasadniczą służbę wojskową był ktoś, kto zapytał o Katyń lub inny niemiły oficerom politycznym wątek z polskiej przeszłości… – pisze Tomasz LESZKOWICZ
.Czasem okazywało się, że wiedza bywała gorsza od niewiedzy. W sierpniu 1964 r. major z jednostki zaopatrzeniowej ze Szczecina napisał do „Żołnierza Wolności” list z prośbą o wyjaśnienie sprawy katyńskiej: „Bardzo często w dyskusji z żołnierzami na gawędach i pogadankach spotykałem się z różnymi wypowiedziami i niezrozumieniem tego zagadnienia. Podobne wątpliwości do dziś nurtują i kadrę. Ten problem uwidocznił się przeważnie w okresie, gdy była prowadzona nasilona praca wokół tradycji LWP, jego walki z faszyzmem hitlerowskim”. W swoim piśmie relacjonował argumenty używane w dyskusjach przez żołnierzy i cywilów oraz swoje próby ich zbijania. Zaznaczał też, że pamięta ujawnienie przez Niemców odkrycia masowych grobów katyńskich i to, „czym nas karmiła propaganda niemiecka”. Podkreślał także: „Chciałbym dodać, że jeżeli wśród żołnierzy napotykamy na pewne wątpliwości w tej sprawie, to przenikają ze środowiska cywilnego, a przecież mamy wiele rodzin, które straciły swych najbliższych w Katyniu”. Pismo swoje kończył prośbą o wyjaśnienie tej sprawy przez GZP listownie bądź na łamach prasy.
Nie wiemy, czy oficer otrzymał odpowiedź na swoje pismo, pewne jest, że nie był to głos odosobniony. Niedługo po liście ze Szczecina Oddział III Zarządu Organizacyjnego GZP odpowiedzialny za informacje o nastrojach w wojsku komentował obchody 25. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Poza zauważeniem podejścia aprobowanego przez władze zwrócono też uwagę na zachowania przeciwne. Stwierdzono m.in.: „[…] wszelkie porównywanie naszego potencjału obronnego z potencjałem obronnym Polski przedwrześniowej jest niecelowe i bezużyteczne i że gotowość obronną naszego państwa należy porównywać z potencjałem wojennym naszych aktualnych przeciwników. W nielicznych i pojedynczych przypadkach stwierdzono też próby poddawania wątpliwości oceny i wniosków płynących z klęski wrześniowej. Błędnie i niewłaściwie interpretuje się przy tym takie spraw jak: wkroczenie Armii Radzieckiej na wschodnie tereny Polski w 1939 r.; celowość zawierania ewentualnego sojuszu wojskowego z ZSRR przez ówczesny rząd Polski (wartość tego sojuszu byłaby rzekoma względna, ponieważ Niemcy i tak dotarliby do Wołgi); okoliczności sprawy katyńskiej”. Powyższy cytat dowodzi, że – podobnie jak w sytuacji opisanej przez majora ze Szczecina – dochodziło do konfrontowania narracji „wychowania na tradycjach” z wątkami, które nie mieściły się w oficjalnej wizji historii. Można uznać, że było to zjawisko szersze.
W ramach szkolenia politycznego czy zajęć w sali tradycji prowadzący je oficer mógł spotkać się z kontestacją prezentowanej oficjalnej wizji przeszłości i odwoływaniem się słuchaczy do wątków antysystemowych, najczęściej właśnie sprawy katyńskiej – symbolu pamięci wykluczonej z oficjalnego mówienia o historii w PRL. Jak w przypadku wielu innych zagadnień związanych z funkcjonowaniem wojska w PRL, wątek ten nie jest dostatecznie przebadany, moja analiza będzie miała więc na celu jedynie zasygnalizowanie pewnych charakterystycznych motywów.
Jednym z objawów zmian w aparacie politycznym w pierwszych latach po Październiku ’56 było podejmowanie przez żołnierzy wątku zbrodni katyńskiej jawnie, np. w czasie szkolenia politycznego. W okresie tym odnotowano wiele tego typu zachowań. W notatce z marca 1957 r. z kontroli w jednostkach dwóch dywizji zanotowano głos, który uznano za charakterystyczny dla nastrojów w tym okresie: „W równej mierze można przypisać Katyń hitlerowcom, jak i Związkowi Radzieckiemu, bo zarówno jednych, jak i drugich było na to stać”. Opinię tę zauważono przy okazji innych przejawów nastrojów antyradzieckich, takich jak wspominanie agresji z 17 września 1939 r. czy późniejszych deportacji ludności polskiej. Co ciekawe, zwracano tu uwagę szczególnie na relacje „żołnierzy pochodzących z terenów wschodnich”. W lipcu 1957 r. w Warszawskim Okręgu Wojskowym pojawiły się żądania osądzenia sprawców zbrodni katyńskiej, czemu towarzyszyło przekonanie, że winę za nią ponoszą przywódcy radzieccy. Jednocześnie zaczęła krążyć plotka o pracach komisji, która miała ustalić, kto jest odpowiedzialny za ten mord – żołnierze pytali więc o publikację wyników tych badań.
W kolejnych latach temat nadal budził zainteresowanie. W 1958 r. lektorzy GZP wygłaszający na zebraniach podstawowych organizacji partyjnych referat pt. „Walka partii o kontynuację linii październikowej” otrzymali m.in. takie pytania: „Dlaczego rząd polski nie wyświetli sprawy Katynia do końca? O gorszych nawet sprawach powiedziano już narodowi prawdę”, „Jeśli mordercami w Katyniu byli hitlerowcy, to dlaczego w Polsce nie czci się pamięci ofiar Katynia? Pod Monte Cassino mniej ludzi zginęło, a jednak delegacja GZP jeździła tam”. Wypowiedzi te można traktować zarówno jako wyraz wątpliwości słuchaczy, jak i wykorzystującego nielogiczne zachowania władzy oporu wobec tejże. Jeszcze na początku 1959 r. w innym raporcie z kontroli zauważano, że wśród oficerów pojawiają się „drażliwe pytania z przeszłości historycznej odnośnie [do] powstania warszawskiego, sprawy Katynia, 17 września itp.”
Nieliczne odnalezione w archiwaliach GZP świadectwa o ujawnianiu prawdy o Katyniu pochodzą z lat 1964–1965, nie znaczy to jednak, że problem ten nie pojawiał się wcześniej lub później. W raporcie o stanie moralno-politycznym wojska z kwietnia 1965 r., w kontekście wizyty radzieckiej delegacji partyjno-rządowej w Polsce, czytamy: „Na marginesie wizyty dyskutowano o wielu problemach z dziedziny wzajemnych stosunków między Związkiem Radzieckim i Polską. Obok na ogół pozytywnej oceny w tym zakresie poruszano szereg problemów drażliwych, co do których do dzisiaj pokutują w społeczeństwie i przenikają do wojska różne poglądy. M[iędzy] in[nymi] w 7 DDes w czasie szkolenia jeden z żołnierzy służby zasadniczej poruszył problem Katynia – oskarżając Związek Radziecki o wymordowanie oficerów polskich”.
Tego typu incydenty odnotowywała także Wojskowa Służba Wewnętrzna w swoich meldunkach o nastrojach w wojsku. 21 grudnia 1970 r., a więc niedługo po masakrze na Wybrzeżu, ze Śląskiego Okręgu Wojskowego meldowano: „Szer[egowy] Gaj Jan przydzielony do 4 kcz 11 pz 4 DZ na zebraniu żołnierskim wypowiadał się, że: »W partii istnieje zakłamanie. Odpowiedzialna ona jest za wypadki w 1956 r., marcu 1968 r. i obecnie. Partia zafałszowała prawdę o Katyniu i dlatego w Święta Umarłych nie składa się wieńców i nie pali się świeczek na grobach oficerów polskich, pomordowanych przez Rosjan«. Mimo odporu aktywu żołnierskiego obstawał on nadal przy swoich poglądach”. Miejscowe WSW wraz z prokuraturą miało podjąć decyzję o ewentualnym wszczęciu postępowania karnego.
Podobne zdarzenia miały miejsce w 1976 r. w Świdwinie, o czym raportował tajny współpracownik. Relacjonujący to wydarzenie funkcjonariusz WSW opisywał, że jeden z żołnierzy „na zajęciach politycznych w grudniu 1976 r. kilkakrotnie otwarcie krytykował stosunki polsko-radzieckie. Twierdził np. że »Polska jest jedną z republik ZSRR«, jak również że »węgiel i żywność oddawane jest do ZSRR za bezcen«. Pytał też prowadzącego zajęcia dowódcę kompanii o wyjaśnienie mu sprawy Katynia. Z relacji TW wynika, że dowódca kompanii nie potrafił zdecydowanie i przekonująco zareagować na takie stwierdzenie. Obecni na zajęciach inni żołnierze biernie przysłuchiwali się wywodom szer. Trochymczuka”. Oficerowie polityczni przeprowadzili z nim rozmowę, a WSW objęło go także rozpoznaniem operacyjnym.
Drugi przykład dotyczy osoby dobrze znanej, mianowicie Jacka Kuronia, który w lipcu 1976 r. został wezwany na ćwiczenia wojskowe, co miało zapobiec jego udziałowi w działalności pomocowej dla robotników w Radomiu i Ursusie. Służbę w 2 Podlaskim Pułku Łączności Wojsk Obrony Wewnętrznej w Białymstoku odbywał do października 1976 r. W ramach przeprowadzonej wówczas operacji „Trudna jesień” o zachowaniach i postawie Kuronia regularnie meldowano szefostwu WSW, zwłaszcza że opozycjonista sprawiał problemy, swoimi wypowiedziami podważał m.in. oficjalny przekaz historyczny. Po zwiedzeniu sali tradycji miał stwierdzić, że wybory w 1947 r. sfałszowano, a owo „reakcyjne podziemie” były to w istocie „organizacje postępowe, które miały własne zdanie na temat powstającego ustroju”. Innym razem włączył się w dyskusję o powstaniu władzy ludowej: „W czasie tej dyskusji »K« między innymi udowadniał, że w Katyniu polskich oficerów rozstrzelali Rosjanie. Argumentował to tym, że zostali oni zabici strzałem w tył głowy, podczas gdy Niemcy, jego zdaniem, strzelali z przodu. Następnie twierdził, że Powstanie Warszawskie było potrzebne. Władze narzuciły nam mocarstwa i stworzyły, jak się wyraził »tę Waszą Polskę Ludową«”.
Pod koniec odbywanej przez Kuronia służby doszło do jeszcze innego incydentu: „W dniu 4 października 1976 r. zastępca dowódcy batalionu ds. politycznych kpt. Kozak prowadził zajęcia na temat agresji hitlerowskiej na Polskę w 1939 r. W dyskusji głos zabrał Kuroń, zarzucając wykładowcy fałszowanie historii, gdyż podaje tylko o napadzie Niemiec na Polskę, nie wspominając natomiast o »napadzie Związku Radzieckiego na Polskę w tym czasie ze wschodu«. W tej sytuacji dyskusja została zakończona ogłoszeniem przerwy, po której do tego tematu nie wracano”.
Kilka podanych wyżej przykładów sabotowania „wychowania na tradycjach” za pomocą pamięci nieoficjalnej, w tym zwłaszcza wątku katyńskiego, nie wyczerpuje całości tego zjawiska. Bez wątpienia w aktach aparatu politycznego oraz WSW, zwłaszcza na niższych szczeblach, można znaleźć wiele relacji o tego typu zdarzeniach. Pojawia się w tym miejscu pytanie: ilu takim sprawom zapobieżono na poziomie jednostki, by nie mieć problemów z przełożonymi. Z całą pewnością taki alternatywny przekaz w wojsku niewątpliwie się pojawiał.
Warto zwrócić uwagę na dwa zjawiska powiązane z tym problemem. Po pierwsze, przywołanie sprawy Katynia w czasie zajęć politycznych potrafiło skutecznie je zdezorganizować. Przykłady z 1976 r., ale również z drugiej połowy lat pięćdziesiątych, pokazują bezradność oficerów prowadzących szkolenie i towarzyszącą jej bierność żołnierzy. Takie publiczne wystąpienie mogło podważyć autorytet kadry i, choćby w najbliższym otoczeniu, wzbudzić wątpliwości co do prawdziwości tez przedstawianych w ramach „wychowania na tradycjach”.
Po drugie, charakterystyczne jest występowanie tego typu odniesień przy okazji napięć politycznych – po Październiku ’56 czy w 1970 i 1976 r. Potwierdza to ogólnie znaną prawdę, że momenty kryzysowe sprzyjają alternatywnej pamięci. Z kolei zaprezentowane przykłady z lat sześćdziesiątych wskazują, że intensywne szkolenie polityczne budziło reakcje w postaci niewygodnych pytań czy zaczepnych komentarzy.
Specyfikę przełomów politycznych pokazują raporty WSW o nastrojach w wojsku w Grudniu 1970 r. 14 grudnia (a więc jeszcze przed demonstracjami w Gdańsku) major z Pomorskiego Okręgu Wojskowego miał stwierdzić: „Dzisiejszą sytuację w Polsce można porównać do sytuacji za rządów Piłsudskiego. Wtedy były kryzysy, a teraz podwyżki”. 20 grudnia, po masakrze, bezpartyjny kapitan z Grudziądza powiedział w gronie oficerów: „Dzieje się źle, jeżeli wojsko strzela do robotników jak za sanacji”. Dzień później podoficer marynarki z Trójmiasta stwierdził: „Widziałem przed wojną wiele strajków, policja biła pałkami, ale nie strzelano do robotników”. Wypowiedzi te, przy zachowaniu krytycyzmu związanego z ich małą reprezentatywnością, pokazują, w jaki sposób oficjalny przekaz propagandowy mógł zostać wykorzystany przeciwko systemowi. Motyw „złej sanacji” był mocno eksploatowany w ramach „wychowania na tradycjach”, ale również w innych aspektach państwowej polityki pamięci historycznej. Okazywało się jednak, że w obliczu poważnego kryzysu żołnierzom mogło nasunąć się skojarzenie z tamtym okresem, prowadzące do wniosków, eufemistycznie mówiąc, niepochlebnych dla Polski Ludowej.

.Jakąś część żołnierzy, zarówno służby zasadniczej, jak i kadry, stanowiły osoby, które znały historię inną niż ta oficjalnie przedstawiana w ramach „wychowania na tradycjach”. Jako gotowe mniej lub bardziej otwarcie o niej mówić, stwarzały kolejne ograniczenie skuteczności wojskowej propagandy (choć na pewno bardziej jednostkowe niż powszechne). Na obecnym etapie badań trudno jest się nawet zbliżyć do konkretniejszego (zwłaszcza ilościowego) opisu tego zjawiska. Warto jednak o nim pamiętać.
Tomasz Leszkowicz
Fragment książki Spadkobiercy Mieszka, Kościuszki i Świerczewskiego. Ludowe Wojsko Polskie jako instytucja polityki pamięci historycznej, wyd. Instytut Pamięci Narodowej [LINK]