Tomasz ROŻEK: Spór, który buduje i który niszczy

Spór, który buduje i który niszczy

Photo of Tomasz ROŻEK

Tomasz ROŻEK

Doktor fizyki i dziennikarz naukowy. Autor programu Sonda2 w TVP2. Laureat kilku nagród dziennikarskich. Kierownik działu naukowego Tygodnika Gość Niedzielny. Prowadzi bloga, kanał na YouTube i fanpage na Facebooku pod wspólnym tytułem "Nauka.To lubie".

zobacz inne teksty Autora

Spór w nauce zawsze jest po coś. Bez wymiany poglądów, myśli czy pomysłów nie ma rozwoju i grozi nam dreptanie w miejscu – pisze Tomasz ROŻEK

.Nie ma rozwoju bez sporu. Ale spór może być też hamulcowym wzrostu. Wszystko zależy od motywów. Są spory „po coś” i spory „po nic”. Jedne są jak wiatr po długich godzinach flauty, te drugie przypominają bieg w kisielu.

Jako młody naukowiec dość często jeździłem na konferencje. Pracowałem za granicą, więc obecność na sympozjach, zjazdach i mityngach była dla mnie dość oczywistą częścią mojej pracy. To na konferencjach właśnie doceniłem rolę dobrze prowadzonego sporu. Oczywiście czytałem we wspomnieniach sławnych naukowców, że czasami przy okazji prezentacji wyników badań dochodziło do dantejskich scen, do kłótni, a nawet bijatyk, ale kto by wierzył w takie rzeczy? Myślałem, że to trochę jak z jabłkiem Newtona, dzięki któremu miał on odkryć grawitację. Wszyscy gdzieś o nim słyszeli albo czytali. Tyle tylko że nie było żadnego jabłka. Uwierzyłem, gdy zobaczyłem.

Na konferencjach nie chodzi o to, by podzielić się wynikami swoich badań czy opowiedzieć o nowej koncepcji (hipotezie). Temu służą publikacje naukowe. Tutaj chodzi o to, by to, co się zmierzyło, zbadało i wyliczyło, skonfrontować, by wystawić się na dyskusję. Głównie z tymi, którzy zajmują się czymś podobnym.

Spór – w nauce – jest po coś. Coś z niego wynika. Bez niego, bez wymiany poglądów, myśli czy pomysłów nie ma rozwoju i grozi nam dreptanie w miejscu. Nieraz byłem świadkiem sporów, które kończyły się zawiązywaniem nowych kolaboracji. Nieraz gorąca dyskusja pomiędzy naukowcami była pierwszym krokiem do podpisania umowy o współpracy pomiędzy instytucjami naukowymi.

Szkoda, że spory z których coś wynika, tak rzadko pojawiają się poza salami wykładowymi i centrami konferencyjnymi.

Szkoda, że tak rzadko pojawiają się np. w życiu politycznym, w mediach czy na forach internetowych. Tam królują spory „po nic”. Po nic, czyli do niczego. Nie chodzi w nich o skonfrontowanie się z inaczej myślącymi. Chodzi o to, by odpowiednio głośno wykrzyczeć swoje racje. Na tyle głośno, by usłyszała je grupa zwolenników.

No bo kto uwierzy, że krzykliwe śniadania polityków w rozgłośniach radiowych czy stacjach telewizyjnych mają na celu wypracowanie wspólnego stanowiska albo przynajmniej dokładne określenie protokołu rozbieżności? Przecież tam nikt nikogo nie słucha! Tak prowadzić spór (a właściwie kłótnię) jest łatwiej!

Spór merytoryczny wymaga przemyślania swoich racji, wymaga przygotowania argumentów, wymaga poświęcenia czasu interlokutorowi. A co, gdy racje zmienia się w zależności od miejsca, w którym się siedzi? A co, gdy nie ma się żadnych sensownych argumentów albo z intelektualnego lenistwa nie chce się ich uporządkować? A co, jeśli interlokutora ma się za zdrajcę, kurdupla, agenta albo nieudacznika? W skrócie – za człowieka gorszego sortu? Nie warto poświęcać mu czasu – logiczne, prawda?  No to mamy gonienie króliczka po to, by go gonić, a nie po to, by go złapać. No to mamy prężenie muskułów przed kamerami albo na mównicach zamiast prężenia szarych komórek w mózgu na spotkaniach roboczych. Ile my marnujemy czasu i energii na spory „po nic”… Tego czasu nam już nikt nie zwróci.

.Jak tę sytuację zmienić? Może zacząć się szanować? W końcu nigdy nie masz tyle racji, by twój rozmówca nie miał jej choć troszeczkę. A skoro tak, to czy nie lepiej go wysłuchać?

Tomasz Rożek
Tekst opublikowany w nr 4 magazynu liderów opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 maja 2018