Cyfrowa perfidia. Sztuczna inteligencja na ekranie
Film chętnie i często symuluje przyszłe wspólne losy sztucznej inteligencji i człowieka. Ale też ostrzega: to wszystko zdarzy się niebawem. Jutro. Za chwilę. Już – pisze Wiesław KOT
.Sztuczna inteligencja stała się tematem dnia, choć nie powinna. Domaga się stałej uwagi, bo jej niepokojąca obecność jest starsza, niż przywykliśmy pamiętać. Przypomnijmy to, do czego nawiązują najpoważniejsze dzieła filmowe – umieśćmy ową „artificial intelligence” na osi czasu.
Ostatecznie pozycyjny system kodowania i obliczeń dziesiętnych – dziś przyswajany bez trudu przez ucznia szkoły podstawowej – przeszczepiono na grunt europejski z Indii około roku 820. Dokonał tego uczony arabski Muhammad Ibn Musa Al-Chorezmi. Od zlatynizowanej wersji jego nazwiska – Algorismus – pochodzi określenie „algorytm”, a w konsekwencji algorytmika: podstawowa dziedzina informatyki teoretycznej. Z kolei krótko po wynalezieniu przez Johna Napiera w roku 1614 logarytmów zaledwie dwudziestoletni myśliciel francuski Błażej Pascal konstruuje „sumator” – jedną z pierwszych maszyn liczących. A w zaledwie dwieście lat później notujemy powstanie pierwszego prototypu komputera (z drewna!)! Maszyna doskonalona przez angielskiego wynalazcę Charlesa Babbage’a przez trzy dekady (do 1849 r.) zawierała już „młyn”, czyli procesor, i „skład”, czyli pamięć. Dalej potrzeba było „tylko” stu lat i wynalazku próżniowej lampy elektronowej, by na przełomie lat 20. i 30. XX wieku zbudować komputer Mark I, elektroniczną maszynę liczącą I generacji. Urządzenia autorstwa Howarda Aikena z Uniwersytetu Harvarda o rozmiarach 17×2×1 m (w tym 3 tys. przełączników i 750 lamp elektronowych) wykonywało trzy dodawania na sekundę, jedno mnożenie na 6 sekund, a dzielenie zajmowało tych sekund 12. A potem szybko nastąpił ciąg dalszy – tranzystory, układy scalone! – który biegnie do naszych dni i szybko je przekracza.
Właśnie taki, skrajnie szeroki horyzont czasowy dla rozważań o sztucznej inteligencji zaproponował reżyser Stanley Kubrick w filmie 2001: Odyseja kosmiczna (1968). Śmiertelne zmaganie człowieka z inteligentną maszyną wywodzi artysta od momentu, w którym hominid, zagiąwszy kciuk, chwyta kość, którą walczy jak maczugą. Ten symboliczny gest prowadzi – drogą paraboli – na międzygwiezdny statek „Discovery”, który w XXI wieku zmierza ze zwiadowczą misją w kierunku Jowisza. Lot obsługuje superkomputer HAL 9000 – arcydzieło w swej klasie – który po wielostronnej analizie danych dochodzi do wniosku, iż dla dobra misji należy się pozbyć jej elementu najbardziej niepewnego i zawodnego – człowieka.
Tam groźną maszynę udaje się w ostatniej chwili spacyfikować przez proste wyłączenie obwodów, ale już w filmie Łowca androidów (1982) w reż. Ridleya Scotta analogiczna sytuacja mocno się komplikuje. Oto na ulicach Los Angeles roku 2019 kamuflują się replikanci, człowiekopodobne roboty najwyższej generacji, które opanowały sztukę samodoskonalenia i lada chwila mogą zagrozić człowiekowi. Zadaniem prywatnego detektywa (Harrison Ford) jest zdemaskować takiego androida i poddać go „dymisji”, czyli wyłączyć. A to nie jest proste nie tylko ze względów operacyjnych, ale i „ludzkich”, ponieważ androidy, którym zaimplementowano wspomnienia, a także odpowiednik ludzkich uczuć, potrafią wykazywać się nieoczekiwaną wrażliwością i empatią. Granica między maszyną i osobą ludzką uległa w ich przypadku zatarciu, więc „zdymisjonowanie” takiego replikanta przypomina brutalną egzekucję na osobie ludzkiej. Trudno się z tego otrząsnąć, trudno z tym żyć.
Te dwie wizje sztucznej inteligencji – bezduszna i groźna maszyna lub wyzwanie dla ludzkiej wrażliwości – sprowokowały powstanie pełnych rozmachu wizji filmowych, które zakotwiczyły się w globalnej wyobraźni ludzkości na przełomie XX i XXI wieku. Inteligencję skrajnie opresywną wobec człowieka demonstrował Matrix (1999, reż. rodzeństwo Wachowski), w którym superinteligentne maszyny „hodowały” ludzi jako dostawców energii życiowej w niezwykle sugestywnej symulacji komputerowej, czyli tytułowym Matriksie. W drugim wariancie humanoidalny robot-dziecko, który próbuje – na miarę swoich cyfrowych możliwości – wskrzesić u siebie uczucie miłości, obnosi sympatyczną buzię Haleya Joela Osmenta w filmie A.I. (2001, reż. Steven Spielberg). Jako robot najnowszej generacji został zaprogramowany do „kochania”, ale co z tego, skoro został porzucony w lesie jako bezużyteczna maszyna przez ludzkich „rodziców”. I teraz poznaje całą gorycz zawiedzionej miłości, czego wszak nie zawierał jego software.
To były porywające wizje, które bynajmniej nie pogłębiały problemu koniecznej, choć niekiedy skrajnie trudnej kohabitacji człowieka i sztucznej inteligencji. W tej kwestii interesujące głosy ciągle pojawiają się tylko sporadycznie. W filmie Ghost in the Shell (2017, reż. Rupert Sanders), którego tytuł należałoby przełożyć na polski jako „Duch w maszynie”, w połowie drogi między osobą ludzką i zaawansowanym komputerem utknęła pewna agentka służb specjalnych (Scarlett Johansson). Skutkiem udziału w krwawej strzelaninie z agentki przeżył tylko mózg – a i to w kiepskim stanie – który demoniczna lekarka (Juliette Binoche) umieszcza w nowym, syntetycznym, zreplikowanym ciele. Ubytki w świadomości zostają zastąpione programami, wspomnienia „przesłonięte”. I kiedy wydaje się, że rekonstrukcja osoby się powiodła, w mózgu – a to ciągle jest najbardziej złożony twór w znanym nam wszechświecie – odzywają się „echa” poukrywane w zakamarkach pamięci. Sama „nosicielka” mózgu ma za mało danych i mocy operacyjnych pod czaszką, by je zinterpretować. Jednocześnie wady ujawniają zaimplementowane w synapsach programy kompensacyjne – agentka na przykład zupełnie nie rozumie czułości okazywanej zwierzętom, całkiem niezrozumiała jest dla niej erotyczna pieszczota, a już zjawisko intuicji jest jej kompletnie obce. W sumie agentka pozostanie w stanie zawieszenia między „duchem” i „maszyną”, ponieważ na tym etapie rozwoju neurologii i cybernetyki, w którym osadzono akcję filmu, nie sposób wykonać znaczącego ruchu w żadną stronę.
Jeżeli podobne spekulacje wydają się rzutować na odległą i obcą nam przyszłość, to nie mamy racji. Co do tego próbuje przekonać masową widownię telewizyjną kolportowany przez Netfliksa brytyjski sarkastyczny serial SF Czarne lustro (2012, pięć sezonów, twórca: Charlie Brooker). Kwestie zgubnego wpływu zaawansowanych technologii na życie osobiste i społeczne wyłuszcza na przykładach współczesnych. A problemy piętrzą się w tempie wykładniczym. I tak – w świecie, w którym komunikacja międzyludzka przenosi się do sieci, a „koniec świata łatwiej sobie wyobrazić niż koniec Facebooka”, porozumiewają się ze sobą nie ludzie, lecz stworzone przez nich „brandy”. To wykreowane w celach promocyjnych awatary, z których domyślnie ustawione filtry usunęły wszelkie mankamenty związane z urodą, wiekiem, wykształceniem, inteligencją. I takie awatary poszukują w sieci „ultimate compatible other”, nie bacząc, iż spotkanie „w realu” musi przynieść bolesną korektę tego obrazu. I dalej: nieustanna obecność w interaktywnej sieci skłania nas do ciągłego wyrażania ocen, klikania lajków. Z tym że jeżeli uczestnik tej gry zbierze zbyt mało pochlebnych ocen, jego status ulegnie degradacji. Na razie jest to degradacja towarzyska, ale łatwo sobie wyobrazić, że algorytm, który „obserwuje” jego sieciową aktywność, obniży jego „status” i już np. uzyskanie paszportu czy nawet wynajem samochodu lub mieszkania stanie pod znakiem zapytania. A gdybyśmy poniechali międzyludzkiej komunikacji internetowej? Otóż niewiele by to dało – przekonują twórcy serialu Czarne lustro. Bo i tak coraz więcej decyzji podejmują za nas inteligentni asystenci głosowi, inteligentne domy, inteligentne samochody i inteligentne telefony komórkowe. Zwykły smartwatch wyświetla nam nieustannie – oczywiście w naszym najlepszym interesie – bieżący puls, liczbę kroków, stan serca, wydatek energii i dziesiątki podobnych parametrów. To właśnie nasza kieszonkowa sztuczna inteligencja nie tylko nieprzerwanie informuje nas, jak się czujemy, ale też wskazuje, co zrobić, by poprawić sobie samopoczucie. A kto by się oparł tak nęcącej i racjonalnej sugestii?
Więc – kto tu kogo posiada? My – sztuczną inteligencję zapiętą na nadgarstku? Czy sztuczna inteligencja – nas?
Wiesław Kot