
Trzy mutacje wolnego rynku. Jak je uzdrowić?
Polityka potrzebuje nowego Teddy’ego Roosevelta. Kogoś, kto jest gotowy zmierzyć się z partykularnymi interesami, aby uwolnić świat biznesu od kumoterstwa, od zawłaszczania regulacji i od fałszywej cnoty oraz ponownie uczynić wolną przedsiębiorczość filarem ludzkiego rozkwitu – pisze Paul MARSHALL
.Wolny rynek i dobre zarządzanie. Co to znaczy? Niektórzy pewnie mogliby powiedzieć, że menedżerowie funduszy hedgingowych są dla dobrego zarządzania tym samym, czym drogowcy dla bezpieczeństwa na drogach. Ale menedżerowie funduszy hedgingowych są również specjalistami w mówieniu niewygodnych prawd i to jest część tego, co robimy w ARC (ang. Sojusz na rzecz Odpowiedzialnego Obywatelstwa – przyp. red.).
W obszarze biznesu są przynajmniej trzy rzeczy, nad którymi warto się zastanowić. Po pierwsze, jak cieszyć się z bogactwa, które jest dziełem prawdziwej wolnej przedsiębiorczości oraz wolnego rynku? Po drugie, dlaczego wolny rynek może zostać „przejęty” oraz zmodyfikowany w taki sposób, że pojawiają się w nim silne tendencje do korporacjonizmu i kumoterstwa, chyba że jest mocno kontrolowany? Po trzecie, warto w końcu zbadać, jak naprawdę może wyglądać dobre zarządzanie w połączeniu z wolnym rynkiem oraz innowacyjnością, co jest kluczem do zapewnienia rozkwitu ludzkości.
Przez dwa tysiące lat przed 1800 r. poziom życia ludzi w zasadzie pozostawał na tym samym poziomie. Przez zdecydowaną większość historii ponad 90 proc. ludności świata żyło w warunkach, które dzisiaj określilibyśmy jako skrajne ubóstwo – aż nagle coś się zmieniło. Tym czymś było to, w jaki sposób innowacja naukowa i wolny rynek połączyły się, prowadząc do rewolucji przemysłowej. PKB na mieszkańca zaczęło rosnąć najpierw w Holandii i Wielkiej Brytanii, a następnie w pozostałych częściach Europy Zachodniej.
W ciągu ostatnich 50 lat wzrost gospodarczy miał taką skalę, jak wcześniej przez ostatnie 1800 lat. Ta magiczna formuła została następnie rozpowszechniona na cały świat. W ciągu ostatnich 75 lat skrajne ubóstwo na całym świecie spadło z 90 proc. do 10 proc. – tylko w ciągu ostatnich 20 lat zmniejszyło się o połowę. Wolnorynkowy kapitalizm jest więc najskuteczniejszym narzędziem do walki z ubóstwem, jakie kiedykolwiek powstało.
Wolny rynek i innowacje naukowe mogą i z pewnością rozwiążą także największe problemy, przed którymi stoi ludzkość, w tym związane ze zmianami klimatycznymi. Główna rola wolnego rynku w generowaniu dobrobytu jest niemal oczywista, jednak nie jest ona uznawana przez tych, którzy odczuwają negatywne skutki, znajdując się po niewłaściwej stronie przełomowych innowacji.
Wielu przedstawicieli młodszego pokolenia nie dostrzega korzyści, jakie spływają na nich. Nie jest to również dostrzegane przez osoby z tzw. flyover country (interioru USA, położonego pomiędzy wschodnim i zachodnim wybrzeżem tego państwa – przyp. red.). To właśnie w stanach znajdujących się w tej części USA zamykano fabryki, a lokalne społeczności wykorzeniano. Kapitalizm wolnorynkowy stoi w obliczu kryzysu legitymizacji, dlatego musimy stanąć w jego obronie, ale musimy też przy tym uważać, czego dokładnie bronimy. Ostatecznie wolny rynek naprawdę prosperuje tylko w społeczeństwach, w których istnieje właściwe, wspólne zrozumienie cnoty i honoru.
Londyn prosperuje przez tyle lat właśnie dlatego, że jego funkcjonowanie opiera się na zasadzie głoszącej, iż „moje słowo jest moim zobowiązaniem”. Z kolei w skorumpowanych społeczeństwach Somalii, Sycylii czy nawet Davos wygląda to zupełnie inaczej. Największym zagrożeniem dla wolnego rynku jest bowiem to, że tracimy dotychczasowe wspólne rozumienie tego, czym jest cnota i moralność.
W momencie upadku cnoty zaczynają pojawiać się zmutowane odmiany kapitalizmu. Pierwszą z nich jest kapitalizm monopolistyczny. Jego istotę dobrze oddaje gra Monopoly, w której jeśli rozgrywka toczy się wystarczająco długo, jeden z graczy kontroluje planszę. Dokładnie tak samo jest w prawdziwym świecie. Niektórzy w Dolinie Krzemowej twierdzą, że zwycięzcy zasłużyli na to, by czerpać owoce ze swojego sukcesu, i mają prawo do dowolnego zawyżania cen.
Jeśli więc Apple będzie chciało naliczać 30 proc. prowizji do ceny swojej aplikacji, to niektórzy będą twierdzić: „Niech to robią, zasłużyli na to”. Problem z takim argumentem polega na tym, że geniuszem stojącym za sukcesem Apple był Steve Jobs, a nie obecni korporacyjni menedżerowie, którzy teraz odcinają kupony. Drapieżne zachowania są w USA powszechne, czy to w App Store Apple’a, czy w sposobie, w jaki Uber traktuje swoich kierowców, czy w tym, jak linie lotnicze traktują swoich pasażerów.
W przypadku większości amerykańskich lotnisk jedna linia lotnicza kontroluje ponad połowę praw do lądowania. W wielu stanach rynek ubezpieczeń zdrowotnych jest zdominowany przez dwie firmy, które posiadają 80–90 proc. udziałów. Jednak być może najbardziej niepokojące jest to, że dwie korporacje – Google i Meta – kontrolują połowę rynku reklamy cyfrowej nie tylko w USA, ale i na świecie. Biorąc pod uwagę obawy dotyczące wolności słowa, problem ten wykracza daleko poza kapitalizm monopolistyczny.
Dlatego delikatnie zasugerowałbym moim amerykańskim przyjaciołom, że być może należałoby spojrzeć uważniej na prawa monopolistyczne. Może pomógłby tu spiker Izby Reprezentantów. Drugą zmutowaną odmianą właściwego wolnego rynku jest kapitalizm kolesiowski (inaczej określany jako kapitalizm kumoterski – przyp. red.). Joseph Schumpeter, ekonomista i ekspert w zakresie przedsiębiorczości, przewidział, że kapitalizm wolnorynkowy zakończy się taką formą korporacjonizmu, która nie będzie się bardzo różniła od socjalizmu.
Korporacjonizm nie jest wolną przedsiębiorczością. To raczej koszmarny finał wolnego rynku, w którym klasy menedżerskie i administracyjne przejmują kontrolę i zarządzają systemem dla własnych korzyści. Przybliżę pewną historię. Niedaleko Londynu znajduje się Deptford Dockyard, gdzie w 1599 r. powstała Kompania Wschodnioindyjska. Była to jedna z pierwszych spółek akcyjnych, która umożliwiała przedsiębiorcom współpracę z dostawcami kapitału w przedsięwzięciach opartych na wspólnym ryzyku. Wynalazek, jakim była spółka akcyjna, okazał się jednym z fundamentów wolnorynkowego kapitalizmu, jednak już w ciągu jednego pokolenia pierwotny duch tych spółek został wypaczony.
Słowo loot (pol. „łup” – przyp. red.) stało się jednym z pierwszych indyjskich słów, które weszły do języka angielskiego. Było ono dokładnym opisem tego, co Kompania Wschodnioindyjska robiła w Bengalu. W końcu została zakwestionowana przez parlament, który przeprowadził impeachment Warrena Hastingsa (gubernator generalny posiadłości Kompanii Wschodnioindyjskiej w Indiach w latach 1771–1785 – przyp. red.). Ostatecznie jednak proces ten się nie powiódł, ponieważ na tym etapie prawie jedna czwarta członków parlamentu posiadała udziały w Kompanii Wschodnioindyjskiej.
Obecnie, w XXI wieku, powinno nas martwić to, że zbyt wiele odnoszących sukcesy firm podąża trajektorią Kompanii Wschodnioindyjskiej. Chociaż ani Google, ani Goldman Sachs, ani Pfizer nie zatrudniają stałej armii liczącej 20 000 żołnierzy, to jednak ok. 2/3 Kongresu USA otrzymuje pieniądze od przemysłu farmaceutycznego. Połowa z nich otrzymuje także fundusze od lobby zbrojeniowego. Żyjemy więc w epoce kumoterstwa. Mamy nawet ekskluzywne miejsce, coroczną konferencję w szwajcarskich górach, gdzie kumotrzy zbierają się raz w roku, aby w najefektywniejszy sposób wspólnie zmawiać się na globalną skalę.
Amerykańskie korporacje wydają ponad 2 miliardy dolarów rocznie na lobbing w Waszyngtonie. Europejskie firmy przeznaczają na lobbing w Brukseli ponad 1 miliard euro rocznie. Te wydatki lobbingowe przynoszą wysoką stopę zwrotu. Przykładem tego są koncerny Big Pharma, które wydają 356 milionów dolarów rocznie na lobbing w USA. Sam Pfizer wydaje na to 11 milionów dolarów. W 2021 roku Pfizer osiągnął 35 miliardów dolarów dodatkowej sprzedaży i co najmniej 1 miliard dolarów dodatkowego zysku dzięki szczepionce na COVID-19.
Pfizerowi przyznano szybką ścieżkę autoryzacji oraz zwolniono go z wszelkiej odpowiedzialności – na wypadek, gdyby wystąpiły skutki uboczne szczepionki. To właśnie nazywam dobrze wydanymi pieniędzmi na lobbing. Albo weźmy sektor bankowy – w końcu kryzys finansowy z 2008 roku nadal rzuca długi cień na zachodnią politykę. Wszyscy widzieli, jak otwarcie bankierzy manipulowali wówczas politykami. Prywatyzowali swoje zyski, a straty uspołeczniali. Ta rażąca niesprawiedliwość nigdy nie została naprawiona.
Dziesięć lat luzowania polityki monetarnej umożliwiło także dyrektorom banków i ich menedżerom wzbogacenie się dzięki rosnącym cenom aktywów i sowitym wykupom (ang. buy back; zjawisko to polega na wykupie akcji w celu ich umorzenia – przyp. red.). To, co obserwowaliśmy od kryzysu z 2008 roku aż po jego następstwa, może być największym transferem bogactwa od ubogich do bogatych od czasów inwazji Normanów na Anglię.
Jako osoba, która przez ostatnie 35 lat pracowała na rynku usług finansowych, z pewnością sam odniosłem z tego tytułu wiele korzyści. Obawiam się jednak, że finansowe kolesiostwo, objawiające się chociażby postawą banków centralnych, może zdyskredytować prawdziwy kapitalizm rynkowy, który był silnikiem naszej prosperity.
Trzecią zmutowaną odmianą kapitalizmu jest woke kapitalizm, który polega na narzucaniu odgórnej ideologii systemowi wolnorynkowemu przez politycznie zmotywowanych biurokratów, zarówno z sektora publicznego, jak i prywatnego. Ich ideologia opiera się na ESG (tj. kryteriach środowiskowych, społecznych i związanych z ładem korporacyjnym – red.). W niektórych przypadkach pojawia się tu również element różnorodności, równości i inkluzywności.
Bądźmy uczciwi. Ład korporacyjny na publicznych rynkach akcji nie działał dobrze przez długi czas. Wynika to z niedoskonałości rynku znanej jako problem agencji. Zarządzający funduszami, działający jako agenci, w większości nie zapewnili właściwego ładu korporacyjnego w imieniu beneficjentów rzeczywistych akcji. Głównie dlatego, że było to zbyt uciążliwe lub zbyt drogie. W tę próżnię ładu korporacyjnego wkroczyły Black Rock, branża indeksacyjna, Organizacja Narodów Zjednoczonych i Unia Europejska.
Intencje stojące za wszystkimi trzema elementami ESG, środowiskiem, społeczeństwem i ładem korporacyjnym, mogą być rzeczywiście dobre, ale ich efekt stworzył zestaw ideologicznie ustandaryzowanych klasyfikacji, które mają niewiele wspólnego z dobrym zarządzaniem.
Jednak właściwą odpowiedzią na kapitalizm woke nie powinno być powracanie do wcześniejszego stanu, lecz wprowadzenie takiego zarządzania, z którego byłby dumny Adam Smith. Oznacza to, że każdy zarządzający funduszem i właściciel akcji powinien promować dobre praktyki zarządzania. Dzięki tej niewidzialnej ręce moglibyśmy osiągnąć odpowiedzialne i rozsądne wyniki.
Jest jeszcze jedna cecha wolnego rynku, o której należy wspomnieć, a mianowicie problem twórczej destrukcji. Odnoszące sukcesy nowe przedsiębiorstwa zakłócają funkcjonowanie dotychczasowych firm i niszczą miejsca pracy u rywali. W realiach wolnego handlu to zjawisko występuje na dużą skalę. Właśnie minęły dwie dekady ogromnych globalnych zakłóceń. Po przyjęciu Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO) zwolennicy wolnego rynku, tacy jak ja, muszą wyjaśnić, w jaki sposób powinniśmy poradzić sobie z zakłóceniami, jakie skutki tej decyzji mogą powodować w naszych miastach i społecznościach.
Obecnie ten problem jest bardziej palący niż kiedykolwiek. Weszliśmy bowiem w erę gospodarki opartej na wiedzy. Liderzy biznesowi nie mieszkają już obok fabryki, a nawet nie żyją w tym samym mieście, w którym jest ona położona. Decyzje, które podejmują w sprawie strategii biznesowej, są cyfrowe. Menedżerowie nie muszą mierzyć się z ludzkimi konsekwencjami swoich działań. Niezdolność do poradzenia sobie z tym problemem jest wspólna dla wszystkich partii: Demokratów, Republikanów, Torysów, Laburzystów, Republiki Naprzód, CDU czy SPD – nikt nie wyróżnia się tutaj pozytywnie. Dlatego tak pilnie musimy skoncentrować się na wezwaniu do lepszego zarządzania wolnym rynkiem, aby działał on w interesie całego społeczeństwa, a nie tylko małej elity.
Zastępowanie wolnego rynku korporacjonizmem i kumoterstwem znajduje się już na bardzo zaawansowanym poziomie. Jednym z haseł wyborczych Donalda Trumpa było „osuszenie bagna”, co odbiło się szerokim echem, ale po objęciu urzędu stał się on częścią tego bagna, kolejnym „krokodylem” – i to bardzo dużym. W tej swampeconomic (bagiennej ekonomii – przyp. red.) istnieje kontynuacja od Obamy, przez Trumpa, po Bidena, a także od Jeana-Claude’a Junckera po Ursulę von der Leyen.
.Polityka potrzebuje więc nowego Teddy’ego Roosevelta. Kogoś, kto jest gotowy zmierzyć się z partykularnymi interesami, aby uwolnić świat biznesu od kumoterstwa, od zawłaszczania regulacji i od fałszywej cnoty oraz ponownie uczynić wolną przedsiębiorczość filarem ludzkiego rozkwitu. Do przeprowadzenia tych zmian i odnowy będą potrzebni nie tylko ludzie spoza polityki, ale także uczciwi politycy. Inaczej nie uda się przeprowadzić skutecznej reformy.
Tekst wystąpienia „Wolne rynki i dobre zarządzanie” wygłoszonego podczas konferencji ARC 2023.