Prof. Aleksander SURDEJ: Polskie równanie dobrobytu

Polskie równanie dobrobytu

Photo of Prof. Aleksander SURDEJ

Prof. Aleksander SURDEJ

Ambasador Polski w Wietnamie, wcześniej przy OECD. Profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Ludzie podejmują decyzje i działają pod wpływem wartości i norm społecznych oraz własnego rozumienia świata. Dla skuteczności polityki gospodarczej ważne jest, aby znaczna większość obywateli rozumiała, dokąd prowadzi ich rząd, akceptowała ten kierunek i podstawowe wybory – pisze prof. Aleksander SURDEJ

.Dobrze się stało zatem, że Polacy dowiedzieli się, w kierunku jakiego modelu gospodarczego zmierzać ma nasz kraj. Usłyszeli, że ów ład gospodarczy może sprzyjać zarówno, wyrażającej się w zgodzie na większą redystrybucję, solidarności, jak i większej ekonomicznej efektywności. Ekonomista musi powiedzieć, że jest to trudne, lecz możliwe.

Zauważmy, że zorientowane równościowo państwa skandynawskie wytwarzają rocznie na jednego mieszkańca około 63 tys. euro dochodu – to znacznie więcej niż 39 tys. euro wytwarzane w buntującym się przeciwko nierównościom społeczeństwie francuskim. Zmniejszanie nierówności ekonomicznych powinno być jednak wpisane w program działań na rzecz upowszechniania „dostępu do dobrobytu” dzięki pracy, wzrostowi kompetencji i rozwojowi przedsiębiorstw.

Nierówności ekonomiczne to przede wszystkim skutek nierówności dochodów. Dla znacznej większości ludzi w wieku aktywności zawodowej dochody z pracy są głównym źródłem dochodów. Rozpiętości w wysokości wynagrodzeń są następnie modyfikowane przez podatek dochodowy. Jego kolejne stawki, w tym najwyższa, czyli 32 proc., są w Polsce znacząco niższe niż przeciętne w państwach OECD, gdzie najwyższe stawki sięgają 60 i więcej procent. Zgódźmy się, że przy takiej najwyższej stawce nikt nie odbiera Polakom motywacji do pracy i zwiększania w ten sposób dochodów!

Uwagę ludzi przykuwają skrajne wielkości: poziom najniższych i najwyższych wynagrodzeń, a także relacje między nimi. Od kilku lat polski rząd podnosi poziom płacy minimalnej i nie obserwujemy bankructw przedsiębiorstw i poszerzania się „szarej strefy”. W dłuższym okresie jednak poziom płac, w tym płacy minimalnej, zależy od efektywności przedsiębiorstw i produktywności gospodarki. Oferujące kiepskie produkty, mało konkurencyjne, źle zarządzane i zbyt małe przedsiębiorstwa nie zaoferują wysokich wynagrodzeń ani pracownikom, ani właścicielom.

Bez uszczerbku dla bodźców służących poprawie efektywności gospodarczej rządy mogą jednak ograniczyć rozpiętości płacowe w przedsiębiorstwach. Prasę biznesową od początku lat 90. poprzedniego wieku zdominowała ideologia menedżerska, która sukcesy przedsiębiorstw przypisuje ich szefom, wynagradzając ich olbrzymimi bonusami. W rezultacie w Europie Zachodniej relacje pomiędzy najwyższym, a zatem płacą prezesa, a najniższym wynagrodzeniem wzrosły z 20 do 100 i więcej razy. Nie jest to niczym uzasadnione. Prosty zabieg regulacyjny ustanawiający maksymalną relację tych wynagrodzeń zmuszałby do podnoszenia płacy minimalnej w sytuacji uzasadnionego podniesienia pensji szefa przedsiębiorstwa.

Pamiętać należy, że w każdym dynamicznym gospodarczo kraju, a w kraju zmniejszającym dystans do potęg gospodarczych w szczególności, równie ważna jak równość dochodów („wyników”) jest równość szans. Dla polskich rodzin wpływ na nią mają transfery pieniężne, ale przede wszystkim jakość i dostępność usług publicznych, w tym edukacji, ochrony zdrowia i transportu publicznego.

O wielkości dochodów w ciągu całego życia decydują wiedza i kompetencje nabywane od najwcześniejszych lat życia. Nierówności edukacyjne w dużej mierze przekładają się na nierówności dochodów. W przypadku edukacji odpowiedzialność państwa nie kończy się na sfinansowaniu „usługi” edukacyjnej. Rządy są odpowiedzialne za jakość szkół i uczelni, nauczycieli i wykładowców.

Dobre wyniki polskich dwunastolatków w OECD-owskim rankingu PISA nie powinny usypiać, szczególnie w kontekście nierówności edukacyjnych. Różnice w jakości pracy polskich szkół są bowiem olbrzymie i ich zmniejszenie jest absolutnym priorytetem – głównie przez poprawę jakości nauczycieli i szkół na wsiach czy w uboższych regionach kraju. Państwowy egzamin wstępny dopuszczający do nauczania w szkole danego przedmiotu byłby rodzajem progu kwalifikacyjnego, a delegowanie w ten sposób przyjętych do zawodu osób do pracy w innych rejonach kraju czymś odświeżającym i wyrywającym słabe szkoły z letargu.

Budżetowe finansowanie edukacji sprawia, że jej koszty są dla obywatela niewidoczne. W przypadku ochrony zdrowia jest inaczej, gdyż obywatele widzą wielkość „potrącenia” na swoich „paskach wynagrodzeń”.

Owo „potrącenie” jest swoistą wpłatą do zbiorowego systemu ubezpieczeń i podstawą prawa do bezpłatnego leczenia. Wprawdzie nie wszyscy chorują równie często i równie ciężko, ale nikt nie może być pewien, jaki spotka go los, więc akceptacja dla uczestniczenia w „narodowych systemach zdrowotnych” łączy „liberalną” Wielką Brytanię ze skandynawskimi socjaldemokracjami, przekraczając bariery ideologiczne.

Polska wydaje na ochronę zdrowia nieco więcej niż 6 proc. PKB. Na tle innych państw OECD to mało. Przykładowo Francja wydaje rocznie na ochronę zdrowia ok. 270 miliardów euro, czyli 11,1 proc. swojego PKB, a w Europie na ochronę zdrowia wydają jeszcze więcej Niemcy (11,7 proc. PKB) i Szwajcaria (11,3 proc. PKB).

Za wydłużanie życia płaci się starością i związanymi z nią chorobami – ich leczenie kosztuje, ale uczestnictwo w publicznym systemie ochrony zdrowia sprawia, że kosztowne leczenie chorób chronicznych, w tym raka, cukrzycy i niewydolności serca, jest dostępne zarówno dla biedaka z prowincji, jak i dla menedżera ze stolicy.

Podobnie jak w przypadku edukacji, w opiece zdrowotnej rząd odpowiada również za jakość i koszty pracy lekarzy, przychodni i szpitalni. Badania OECD wskazują, że w wielu państwach udaje się zmniejszyć marnotrawstwo w służbie zdrowia, dając ludziom lepszą opiekę przy tych samych wydatkach. Poprawa zarządzania służbą zdrowia jest ułatwiona, gdy przyglądamy się innym i się od nich uczymy!

Bunt „żółtych kamizelek” we Francji uświadomił wszystkim, że jeśli ktoś mieszka na wsi czy w małym mieście, to nie tylko mniej zarabia, ale dodatkowo ponosi pełne koszty dojazdu do pracy i miejsc świadczenia usług publicznych, podczas gdy mieszkaniec dużego miasta korzysta z dotowanego transportu publicznego. To potęguje nierówności ekonomiczne, które powinna zmniejszać polityka rozwoju regionalnego.

.Zmniejszanie nierówności ekonomicznych może iść w parze ze wzrostem produktywności i płac. Biedni nie muszą czekać na swoją kolejność „dostawy” dobrobytu, a bieda nie musi być dziedziczona. Polityka, która daje szanse na taki scenariusz dla Polski, zaczyna się od podatków, ale na nich się nie kończy.

Aleksander Surdej

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 marca 2022