Polskie równanie dobrobytu
Ludzie podejmują decyzje i działają pod wpływem wartości i norm społecznych oraz własnego rozumienia świata. Dla skuteczności polityki gospodarczej ważne jest, aby znaczna większość obywateli rozumiała, dokąd prowadzi ich rząd, akceptowała ten kierunek i podstawowe wybory – pisze prof. Aleksander SURDEJ
.Dobrze się stało zatem, że Polacy dowiedzieli się, w kierunku jakiego modelu gospodarczego zmierzać ma nasz kraj. Usłyszeli, że ów ład gospodarczy może sprzyjać zarówno, wyrażającej się w zgodzie na większą redystrybucję, solidarności, jak i większej ekonomicznej efektywności. Ekonomista musi powiedzieć, że jest to trudne, lecz możliwe.
Zauważmy, że zorientowane równościowo państwa skandynawskie wytwarzają rocznie na jednego mieszkańca około 63 tys. euro dochodu – to znacznie więcej niż 39 tys. euro wytwarzane w buntującym się przeciwko nierównościom społeczeństwie francuskim. Zmniejszanie nierówności ekonomicznych powinno być jednak wpisane w program działań na rzecz upowszechniania „dostępu do dobrobytu” dzięki pracy, wzrostowi kompetencji i rozwojowi przedsiębiorstw.
Nierówności ekonomiczne to przede wszystkim skutek nierówności dochodów. Dla znacznej większości ludzi w wieku aktywności zawodowej dochody z pracy są głównym źródłem dochodów. Rozpiętości w wysokości wynagrodzeń są następnie modyfikowane przez podatek dochodowy. Jego kolejne stawki, w tym najwyższa, czyli 32 proc., są w Polsce znacząco niższe niż przeciętne w państwach OECD, gdzie najwyższe stawki sięgają 60 i więcej procent. Zgódźmy się, że przy takiej najwyższej stawce nikt nie odbiera Polakom motywacji do pracy i zwiększania w ten sposób dochodów!
Uwagę ludzi przykuwają skrajne wielkości: poziom najniższych i najwyższych wynagrodzeń, a także relacje między nimi. Od kilku lat polski rząd podnosi poziom płacy minimalnej i nie obserwujemy bankructw przedsiębiorstw i poszerzania się „szarej strefy”. W dłuższym okresie jednak poziom płac, w tym płacy minimalnej, zależy od efektywności przedsiębiorstw i produktywności gospodarki. Oferujące kiepskie produkty, mało konkurencyjne, źle zarządzane i zbyt małe przedsiębiorstwa nie zaoferują wysokich wynagrodzeń ani pracownikom, ani właścicielom.
Bez uszczerbku dla bodźców służących poprawie efektywności gospodarczej rządy mogą jednak ograniczyć rozpiętości płacowe w przedsiębiorstwach. Prasę biznesową od początku lat 90. poprzedniego wieku zdominowała ideologia menedżerska, która sukcesy przedsiębiorstw przypisuje ich szefom, wynagradzając ich olbrzymimi bonusami. W rezultacie w Europie Zachodniej relacje pomiędzy najwyższym, a zatem płacą prezesa, a najniższym wynagrodzeniem wzrosły z 20 do 100 i więcej razy. Nie jest to niczym uzasadnione. Prosty zabieg regulacyjny ustanawiający maksymalną relację tych wynagrodzeń zmuszałby do podnoszenia płacy minimalnej w sytuacji uzasadnionego podniesienia pensji szefa przedsiębiorstwa.
Pamiętać należy, że w każdym dynamicznym gospodarczo kraju, a w kraju zmniejszającym dystans do potęg gospodarczych w szczególności, równie ważna jak równość dochodów („wyników”) jest równość szans. Dla polskich rodzin wpływ na nią mają transfery pieniężne, ale przede wszystkim jakość i dostępność usług publicznych, w tym edukacji, ochrony zdrowia i transportu publicznego.
O wielkości dochodów w ciągu całego życia decydują wiedza i kompetencje nabywane od najwcześniejszych lat życia. Nierówności edukacyjne w dużej mierze przekładają się na nierówności dochodów. W przypadku edukacji odpowiedzialność państwa nie kończy się na sfinansowaniu „usługi” edukacyjnej. Rządy są odpowiedzialne za jakość szkół i uczelni, nauczycieli i wykładowców.
Dobre wyniki polskich dwunastolatków w OECD-owskim rankingu PISA nie powinny usypiać, szczególnie w kontekście nierówności edukacyjnych. Różnice w jakości pracy polskich szkół są bowiem olbrzymie i ich zmniejszenie jest absolutnym priorytetem – głównie przez poprawę jakości nauczycieli i szkół na wsiach czy w uboższych regionach kraju. Państwowy egzamin wstępny dopuszczający do nauczania w szkole danego przedmiotu byłby rodzajem progu kwalifikacyjnego, a delegowanie w ten sposób przyjętych do zawodu osób do pracy w innych rejonach kraju czymś odświeżającym i wyrywającym słabe szkoły z letargu.
Budżetowe finansowanie edukacji sprawia, że jej koszty są dla obywatela niewidoczne. W przypadku ochrony zdrowia jest inaczej, gdyż obywatele widzą wielkość „potrącenia” na swoich „paskach wynagrodzeń”.
Owo „potrącenie” jest swoistą wpłatą do zbiorowego systemu ubezpieczeń i podstawą prawa do bezpłatnego leczenia. Wprawdzie nie wszyscy chorują równie często i równie ciężko, ale nikt nie może być pewien, jaki spotka go los, więc akceptacja dla uczestniczenia w „narodowych systemach zdrowotnych” łączy „liberalną” Wielką Brytanię ze skandynawskimi socjaldemokracjami, przekraczając bariery ideologiczne.
Polska wydaje na ochronę zdrowia nieco więcej niż 6 proc. PKB. Na tle innych państw OECD to mało. Przykładowo Francja wydaje rocznie na ochronę zdrowia ok. 270 miliardów euro, czyli 11,1 proc. swojego PKB, a w Europie na ochronę zdrowia wydają jeszcze więcej Niemcy (11,7 proc. PKB) i Szwajcaria (11,3 proc. PKB).
Za wydłużanie życia płaci się starością i związanymi z nią chorobami – ich leczenie kosztuje, ale uczestnictwo w publicznym systemie ochrony zdrowia sprawia, że kosztowne leczenie chorób chronicznych, w tym raka, cukrzycy i niewydolności serca, jest dostępne zarówno dla biedaka z prowincji, jak i dla menedżera ze stolicy.
Podobnie jak w przypadku edukacji, w opiece zdrowotnej rząd odpowiada również za jakość i koszty pracy lekarzy, przychodni i szpitalni. Badania OECD wskazują, że w wielu państwach udaje się zmniejszyć marnotrawstwo w służbie zdrowia, dając ludziom lepszą opiekę przy tych samych wydatkach. Poprawa zarządzania służbą zdrowia jest ułatwiona, gdy przyglądamy się innym i się od nich uczymy!
Bunt „żółtych kamizelek” we Francji uświadomił wszystkim, że jeśli ktoś mieszka na wsi czy w małym mieście, to nie tylko mniej zarabia, ale dodatkowo ponosi pełne koszty dojazdu do pracy i miejsc świadczenia usług publicznych, podczas gdy mieszkaniec dużego miasta korzysta z dotowanego transportu publicznego. To potęguje nierówności ekonomiczne, które powinna zmniejszać polityka rozwoju regionalnego.
.Zmniejszanie nierówności ekonomicznych może iść w parze ze wzrostem produktywności i płac. Biedni nie muszą czekać na swoją kolejność „dostawy” dobrobytu, a bieda nie musi być dziedziczona. Polityka, która daje szanse na taki scenariusz dla Polski, zaczyna się od podatków, ale na nich się nie kończy.
Aleksander Surdej