
Kościół wobec nowoczesności
Kościół znalazł się w położeniu większości niezachodnich kultur, które wobec niesamowitego sukcesu idei nowoczesnych zmuszone są zadać sobie pytanie: jak bardzo mam się modernizować, wiedząc, że prowadzi to do rezygnacji z części mojej tożsamości? – pisze prof. Chantal DELSOL
.Misja papieża może wydawać się cokolwiek dziwna. Papież musi zarządzać wspólnotą, która mieści się pomiędzy dwoma odrębnymi państwami czy raczej która zamieszkuje w pełni oba te państwa, w niedającej się pokonać sprzeczności. Chodzi o świat immanentny i świat transcendentny, świat czasu tu i teraz oraz świat wieczności. Papież Franciszek wywiązywał się ze swojego zadania gorliwie i z przekonaniem, zgodnie ze swoim temperamentem, choć zawsze znajdą się krytycy tej czy innej decyzji. Zadanie papieża do łatwych nie należy, gdyż oba te światy nieustannie i na różne sposoby wchodzą ze sobą w kolizję.
Pierwszy Kościół Rzymski w czasach ostatnich cesarzy spodziewał się rychłego końca świata. Wierni nie byli w stanie uwierzyć, że zmartwychwstanie Chrystusa nie zapowiada bliskiej apokalipsy, inaczej mówiąc, objawienia. Zajmowano się zwalczaniem herezji oraz ustanawianiem dogmatów, ze świadomością tymczasowości, jak armia, która rozbija obóz tylko po to, żeby nazajutrz ruszyć do ostatecznej bitwy. A potem czas się wydłużył, znacznie się wydłużył, i zrozumiano, że należy zarządzać nie efemerycznym momentem w oczekiwaniu na sąd ostateczny, ale całymi stuleciami w skomplikowanym i być może niepokojącym zawieszeniu pomiędzy owymi dwoma światami, co wymagało odpowiedniej organizacji. „Wyczekiwaliśmy Królestwa”, pisał Loisy, „a dostaliśmy Kościół…”. Co za rozczarowanie!
„Święty Kościół”, dziś instytucja dwutysiącletnia, jest jak wszystkie instytucje powołane do życia przez człowieka, imperium niedoskonałości, w którym do głosu dochodzą jednocześnie solidarność i interesy, ofiarność i korupcja, pokora i próżność. Aspiruje on do bycia Królestwem, ale istnieje tylko po to, aby je przygotować. Tarza się w marności świata jako czyste odbicie państw Augustyna – państwa ziemskiego i państwa niebieskiego, tak przemieszanych, że nie da się ich odseparować, tak spoistych jak niebo czy wiatr.
Rolą papieża w tej złożonej sytuacji jest zwalczanie niedoskonałości i przywar Kościoła przy jednoczesnym głoszeniu Królestwa. Zdarzają się niechlubne chwile w historii Kościoła, gdy choć podobny do dryfującego okrętu, obciążonego własnymi zbrodniami, nie przestaje prawić morałów innym. Tak było w czasach Borgiów i tak jest w naszych czasach, gdzie dochodzi do zbrodni pedofilii, za które Franciszek musiał ponieść odpowiedzialność. Ale czy należy wylać dziecko z kąpielą? Czy należy zlikwidować instytucję? Taką odpowiedź dają protestanci, definiujący się jako antypapiści. Katolicy przywiązani są do swojej niedoskonałej wspólnoty, wyczekującej doskonałości w niepokoju i nadziei. Filozof Jan Patočka, agnostyk, pisał o „wspólnocie zachwianych”. I tacy właśnie jesteśmy. Kiedy egzystencja jest tak przepełniona cierpieniem i wyczekiwaniem, musimy trzymać się razem. I musimy mieć przywódcę.
Życie w obu tych światach stało się jeszcze trudniejsze z nastaniem pory rewolucyjnej. Kościół stoi wobec nowoczesności, która przeistoczyła się w postnowoczesność. Dla niego jest herezją, niezidentyfikowanym obiektem, z którym przez ostatnie dwa stulecia mierzy się, próbując współistnieć, choć w przestrachu. Również Franciszek musiał stanąć w odpowiedzialności wobec tej zataczającej coraz szersze kręgi herezji.
Trzeba zrozumieć, że Kościół znalazł się w położeniu większości niezachodnich kultur, które wobec niesamowitego sukcesu idei nowoczesnych zmuszone są zadać sobie pytanie: jak bardzo mam się modernizować, wiedząc, że prowadzi to do rezygnacji z części mojej tożsamości? W przypadku Kościoła dylemat jest jednak poważniejszy, gdyż Kościół opiera się na pewnikach dogmatycznych, które przynależą bardziej do sfery Królestwa niż do sfery kultury. Z dogmatów Kościół nie może zrezygnować. Kultura zmienia się w czasie, przekształca się, lecz Kościół nie może zastąpić swoich dogmatów, gdyż pochodzą one z innego świata.
.W XIX wieku nowoczesność była postrzegana jako herezja i Kościół potępiał w encyklikach wszystkie jej przejawy: wolność sumienia, liberalizm, socjalizm, demokrację, relatywizm. W XX wieku w tym starciu tytanów bitwę o umysły i serca zaczęła wygrywać nowoczesność. W połowie ubiegłego stulecia, w klimacie soborowym, Kościół przyswoił idee nowoczesne, potępiane wiek wcześniej w Syllabus Errorum i innych tekstach. Od tego czasu znajduje się w dziwnym położeniu, nie wiedząc zbytnio, jak bardzo może ustąpić pola tej obecnie już postnowoczesnej nawale, która grozi, że go zatopi. Od lat 60. XX wieku władza Kościoła nad ustawodawstwem moralnym w naszych krajach literalnie się załamała. Nie było po jego stronie chęci do podjęcia debaty.
Sprawy są jeszcze bardziej złożone. Podczas gdy postnowoczesność triumfuje na Zachodzie, kraje „globalnego Południa” pozostają wierne Kościołowi i jego podstawowym zasadom. Franciszek przez cały swój pontyfikat musiał unosić się na tym wzburzonym oceanie, nawigując między katolikami wściekłymi na swój nie dość nowoczesny Kościół a katolikami wściekłymi na swój Kościół zaprzedany nowoczesności. Przykład decyzji o błogosławieniu par homoseksualnych jest tutaj znaczący. W Afryce wywołało to istną burzę: w styczniu 2024 roku kongijski kardynał Fridolin Ambongo posunął się publicznie do stwierdzenia, że Franciszek przyczynia się do dekadencji Zachodu, po czym dodał, budząc salwę śmiechu wśród zgromadzonych: „Życzę wam miłej dekadencji!”. Jak więc widzieliśmy, Franciszek trzymał się zasad Kościoła, a jednocześnie próbował rozwijać zrozumienie potrzeb pojedynczych osób. Nie wszędzie jego przekaz spotkał się z aprobatą.
Kościół od dziesięcioleci dostosowuje się do niektórych idei nowoczesnych, na przykład gdy usuwa z Katechizmu obronę kary śmierci. Ale też w kwestiach bardziej dogmatycznych pojawiają się już znaczne ustępstwa wobec wolności ludzi nowoczesnych: od przełomu wieków piekło przestało być tym przeklętym miejscem, do którego będziemy strąceni w przypadku poważnej przewiny, a stało się miejscem, do którego sami zdecydujemy, by pójść… Dziwne i jezuickie ustępstwo. Zrodziło to pewną niespójność, w którą wszyscy w końcu popadliśmy. Ten wir wciągnął też Franciszka: uparcie, ale także dlatego, że odpowiadało to jego lewicowemu temperamentowi, kładł nacisk na tematy, które podobały się prądom postnowoczesnym. Interesował się bardziej migrantami niż klasą średnią. Mówił o ekologii – choć przecież Kościół pochylał się z troską nad przyrodą, zanim jeszcze pojawili się jej współcześni kaznodzieje. I w końcu, pozostając stanowczy wobec fundamentalnych zasad, nie potępiał zbyt kategorycznie wszelkiej maści tradycjonalistów, tych odprawiających msze święte po łacinie i innych, którym jako jedynym zależy przecież na fundamentalnych zasadach. Było w tym dużo z ducha teologii wyzwolenia. Inaczej mówiąc, Franciszek dążył do kruchej równowagi między wymogiem podtrzymywania pewników transcendentnych a koniecznością wpisania ducha nowoczesnego, z jego wyskokami, w ramy Kościoła. Wydaje się, że nowoczesność przestała już być postrzegana jako herezja – ale jak ją odtąd nazywać, oswajać, dostosowywać? Kościół jeszcze chwilę się z nią poboryka.
.Wszyscy zastanawiają się, jaki będzie kolejny papież. Prawicowy? Lewicowy? Na pewno będzie on rozdarty między tym, co ziemskie, a tym, co nadprzyrodzone. Taką spuściznę zostawia Franciszek swojemu następcy.
Tekst ukazał się w nr 71 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].