Jan ŚLIWA: Nie wstydźmy się Bożego Narodzenia!

Nie wstydźmy się Bożego Narodzenia!

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Przez stulecia to chrześcijaństwo było dominującym światopoglądem. Ateiści i antyklerykałowie byli rzadkością, nawet herezje rozgrywały się w ramach chrześcijaństwa. Mniej więcej od epoki oświecenia role zaczęły się odwracać, aż przyznanie się do wiary stało się obciążeniem w karierze publicznej – pisze Jan ŚLIWA

.Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Niektórzy będą je przeżywali głęboko, inni tylko podtrzymają tradycję, inni będą obojętni, wreszcie inni będą ze Świąt szydzić. Tak czy inaczej, Święta są obecne w naszym życiu. Można się przy tym zastanowić nad znaczeniem chrześcijaństwa dla kultury i cywilizacji oraz dla nas samych. Spróbujemy odpowiedzieć sobie na następujące pytania:

  • Na czym polega problem?
  • Jak się splata chrześcijaństwo z historią Europy?
  • Co chrześcijaństwo wniosło do kultury?
  • Czy epoka dominacji chrześcijaństwa była zapaścią cywilizacyjną?
  • Czy naukowiec może być religijny?
  • Czy religia mówi o czymś realnym?
  • Czy nauka nam daje odpowiedź na pytania ostateczne?
  • Czy ateizm przyniósł postęp moralny?
  • Czy chrześcijaństwo przyniosło postęp moralny?
  • Jak być dzisiaj chrześcijaninem?

Na czym polega problem?

.W przestrzeni publicznej dyskusją na temat chrześcijaństwa rządzą emocje. Najprostszy „argument” powiada: chodzą do kościoła, modlą się, a potem w domu biją żony i dzieci. W domyśle: inni są subtelni i czuli. Emocje te biorą się stąd, że walka toczy się o rząd dusz: o to, kto może ludowi przedstawiać (i narzucać) swoją wersję rzeczywistości, a w konsekwencji przejąć władzę polityczną.

Przez stulecia to chrześcijaństwo było dominującym światopoglądem. Ateiści i antyklerykałowie byli rzadkością, nawet herezje rozgrywały się w ramach chrześcijaństwa. Mniej więcej od epoki oświecenia role zaczęły się odwracać, aż przyznanie się do wiary stało się obciążeniem w karierze publicznej. Czynnikiem był postęp nauki, który pozwalał mieć nadzieję, że nauka w sposób ścisły wyjaśni wszystko i nie zostawi miejsca na religię, a nawet filozofię. Nadzieje te okazały się płonne, ale wielu jest mentalnie wciąż w XVIII wieku i tego nie dostrzega.

Negatywny obraz chrześcijaństwa występuje typowo w parze ze średniowieczem, stąd takie zwroty, jak „jeżeli nie zrobimy tego a tego, to wrócimy do średniowiecza”. Stoi za tym nieznajomość zarówno chrześcijaństwa, jak i średniowiecza. Według tego poglądu średniowiecze to tysiąc lat (500–1500) całkowitego zastoju i tępoty. W okresie tym nie zdarzyło się nic (oprócz wojen), a Kościół blokował wszelką myśl i palił czarownice. W tym czasie światło biło ze świata islamu, lecz było blokowane przez mroki chrześcijańskiej Europy. Jasnym punktem była wielokulturowa, tolerancyjna, muzułmańska Hiszpania, która była rajem dla Żydów, a i chrześcijanie mogli tam godnie żyć. Tak przerysowany obraz jest godny komunistycznego podręcznika agitatora, który po krótkim kursie miał rozpoznawać i niszczyć wroga klasowego. Niestety, do dziś taki jest ton wielu poważnych publikacji.

Już sama nazwa „średniowiecze” jest lekceważąca. Sugeruje, że prawdziwa historia, kultura i cywilizacja rozwijała się w starożytności, a potem dopiero w renesansie, rozdzielonych przez ponure tysiąc lat, które trzeba było jakoś przeczekać. Pogardliwa jest też nazwa „gotyk” dla sztuki średniowiecza – sztuki barbarzyńców, siejących materialne i mentalne spustoszenie. W XIX wieku chciano nawet rozebrać zaniedbaną katedrę Notre-Dame w Paryżu, perłę architektury i symbol tożsamości Francji. Dopiero Victor Hugo swoją powieścią o dzwonniku z Notre-Dame i pięknej Esmeraldzie odmienił nastroje i uratował katedrę. W szwajcarskim Bernie podczas reformacji wyrzucono z katedry średniowieczne rzeźby i wyrównano nimi taras przed kościołem. Dopiero niedawno je odkopano i wystawiono, na szczęście nie były nadmiernie potłuczone. Tak więc widzimy duchowe pokrewieństwo między oświeceniem a państwem islamskim. Wspólną cechą jest arogancja.

Jak się splata chrześcijaństwo z historią Europy?

.Jeżeli chrześcijaństwo przenika wszystkie aspekty życia, trudno jest wyróżnić, co dzieje się dzięki niemu, co wbrew niemu, a co obok niego. Dziś mówi się o rozdziale Kościoła od państwa, o świeckim państwie itp. Niegdyś chrześcijaństwo i Europa były synonimami. Dla współczesnych islamistów Zachód, a zwłaszcza Ameryka to wciąż „krzyżowcy”. Pod znakiem krzyża konkwistadorzy podbijali Amerykę, a inspirowani przez miłość bliźniego mnisi bronili praw Indian.

W kulturze pełno jest odniesień do Biblii. Nawet ostrzy ateiści i antyklerykałowie pouczają katolików, że należy nadstawiać drugi policzek, i mówią, co by Jezus zrobił w określonej sytuacji. Sami tego oczywiście nie robią, nauczanie innych to już wielki trud. Wiedza ta, zarówno u ateistów, jak i u katolików, jest dość powierzchowna, stanowi jednak powszechny substrat kulturowy. Nawet aborcjonistki starają się, by zaśpiewać kolędy w telewizji.

Musimy przy tym zauważyć, że „chrześcijaństwo” nie jest zjawiskiem jednolitym. Trwa 2000 lat, występuje na wszystkich kontynentach, w różnych grupach społecznych. Od grupy żydowskich outsiderów do globalnego Kościoła była długa droga. Samo stwierdzenie „kraj X przyjął chrześcijaństwo” jest złożone. Kto przyjął? Książę ze swoją drużyną. Ale kiedy chłop na dalekiej prowincji się dowiedział, że jest chrześcijaninem? Sporo czasu trwało, aż zostało ujednolicone wyznanie wiary, a potem rozbite na odłamy. Nie było internetu, informacja musiała być materialnie przenoszona w postaci listu – pieszo, końmi albo statkiem. Stąd docenić trzeba gigantyczną pracę św. Pawła. Podróżował on po imperium, będąc obywatelem rzymskim i mając na to wystarczające zasoby. A samo imperium dostarczało infrastruktury: dróg i połączeń morskich, wolnych (mniej więcej) od piratów.

Inna była wiara w katakumbach, inna na dworze cesarskim, inna po reformacji. Musiała odpowiedzieć na rozwój przemysłu i nauki, na ruchy robotnicze i rewolucje. Dziś musi wreszcie odpowiedzieć na sztuczną inteligencję, z którą, szczerze mówiąc, my wszyscy nie wiemy, co zrobić. Ostatnio obserwujemy w Europie pewne odrodzenie religii, szczególnie katolickiej, na razie w skromnej skali. W zmaterializowanym świecie jedynym solidnym systemem wartości stawał się islam. Stąd ten, który poszukiwał mocnej wspólnoty, szukał jej w meczecie i jako bojownik ISIS jechał do Syrii. To też ważne pole dla rekonkwisty.

Co chrześcijaństwo wniosło do kultury?

.Na to pytanie odpowiedź jest dość prosta. Wystarczy się przejść po europejskim mieście, wstąpić do muzeum i kościoła. Jak ktoś ma szczęście, znajdzie gotycką katedrę, która poza tym, że jest piękna, jest świadectwem genialnej sztuki inżynierskiej. W muzeum gość obejrzy obrazy będące kulminacją wielowiekowego doskonalenia techniki malarskiej, w których przedstawienie tematu jest wynikiem subtelnych rozważań filozoficznych i psychologicznych. W dzieła te włożono też ogrom pracy i staranności. Oprócz sztuk plastycznych szczyty osiągnęła też muzyka, zarówno instrumentalna, jak i wokalna. I wszystko to nie tylko dla własnej sławy, lecz ad maiorem Dei gloriam.

Krytycy zapytają: Po co to wszystko, przecież to oparte na wyzysku? No właśnie, po co tworzymy cokolwiek? Przecież wystarczy pokój w komunałce, kufajka, kromka ze smalcem i pieśń masowa z głośnika. No dobrze, tak źle już nie jest. Ale dalej zamiast budynku pięknego można zbudować bardzo drogi gmach w formie wielkiej mydelniczki i trzymać w nim obrazy, których nie sposób odróżnić od wywietrznika albo brudnego prześcieradła. Roger Scruton twierdzi – i pewnie ma rację – że otoczenie kształtuje nasze dusze. Człowiek żyjący w ohydzie i banale taki też się staje.

Czy epoka dominacji chrześcijaństwa była zapaścią cywilizacyjną?

.Początek dominacji chrześcijaństwa od edyktu mediolańskiego (312 po Chr.) Konstantyna Wielkiego to późny i schyłkowy okres cesarstwa zachodniorzymskiego. Mamy tu takich gigantów myśli jak św. Augustyn (354–430) z Hippony w Afryce Północnej. Faktyczne „ciemne wieki” związane są z najazdami barbarzyńców, a potem ekspansją islamu oraz epidemiami, takimi jak dżuma Justyniana. Inter arma silent Musae, wśród szczęku oręża milkną Muzy. Do załamania gospodarki przyczyniła się mała epoka lodowa (536–660) spowodowana pyłem wulkanicznym. Rzeczywiście był spory dołek. Karol Wielki ledwo potrafił się podpisać. Od spraw duchowych miał mnicha Alkuina. Ale już od VIII wieku mówimy o renesansie karolińskim. Odradzało się kształcenie w kulturze klasycznej, ale oczywiście w duchu chrześcijańskim. Ośrodkami kultury były klasztory, jako że były tam przepisywane i gromadzone (nieliczne wtedy) księgi, a to mnisi potrafili biegle czytać i mieli na to czas. Ujednolicony krój liter, minuskuła karolińska, pozwalała na sprawniejszą wymianę informacji.

Późniejsze średniowiecze, po roku tysięcznym, to czas powstawania uniwersytetów, oczywiście opartych na ludziach Kościoła – Bolonia 1088, Oxford 1096, Cambridge 1209, Paryż 1257, Kraków 1364, Wiedeń 1365, Pécs 1367, Heidelberg 1386. Wspaniale rozwijała się logika. Dunsa Scotusa poznałem, studiując na politechnice, a wszyscy (?) znają brzytwę Ockhama: Entia non sunt multiplicanda praeter necessitatem, nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę.

W średniowieczu wynaleziono zegar mechaniczny, młyn wodny i wiatrak, gospodarkę trójpolową, księgę w formie kodeksu (a nie zwoju), druk z ruchomą czcionką. Doskonalono sztukę nawigacji i sporządzania map. Kupcy włoscy wprowadzili podwójną buchalterię, skodyfikował ją franciszkanin Luca Pacioli. Na pewno stwierdzenie, że „przez tysiąc lat nie działo się nic” jest złośliwą legendą.

Czy naukowiec może być religijny?

.A czemużby nie? O średniowieczu już mówiliśmy. Ale i później wiara nie wykluczała wiedzy. Przez wieki naukowcy starali się nie tyle pokonać Boga, ile raczej poznać jego zamiary. Newton był głęboko wierzący, choć na swój sposób. Widział Boga jako Wielkiego Zegarmistrza, który stworzył świat wraz z rządzącymi nim prawami. Intensywnie studiował Biblię (i alchemię).

Prekursorem genetyki był czeski/morawski/austriacki przyrodnik Gregor Mendel, opat zakonu augustianów w Brnie. Nie opowiadał abstrakcyjnych teorii, lecz prowadził solidne badania nad dziedziczeniem cech grochu. Ponieważ był zakonnikiem, był w Związku Sowieckim odsądzany od czci i wiary, a razem z nim cała genetyka.

Ideę Wielkiego Wybuchu zaproponował belgijski duchowny Georges Lemaître. Nie dość, że był księdzem, to jeszcze jego teoria przypominała ideę stworzenia świata – fiat lux, niech stanie się światłość! Dla materialisty nie do zniesienia. Dlatego ciągnięto rozmaite alternatywne pomysły za uszy. Najlepszy byłby wszechświat statyczny, ale wykryto już, że się rozszerza. Wymyślono więc teorię stanu stałego, która powiada, że mimo rozszerzania gęstość jego pozostaje stała. Dziać się ma tak dlatego, że ciągle tworzy się nowa materia z niczego. Czyli cuda jako racjonalne wyjaśnienie.

Einstein określał siebie jako agnostyka lub „religijnego niewierzącego”. Miał dystans do sformalizowanych religii, bliski mu był raczej Bóg Spinozy, harmonia świata. Odwoływał się jednak do pojęcia Boga, krytykując fizykę kwantową słowami „Gott würfelt nicht”, Bóg nie gra w kości. Przekonany tym, że światem rządzą złożone, ale w końcu dające się zrozumieć prawa, powiedział: „Raffiniert ist der Herrgott, aber boshaft ist er nicht”, Pan Bóg jest wyrafinowany, ale nie jest złośliwy.

U wielu fizyków, zwłaszcza kosmologów, ogrom wszechświata, otaczająca nas otchłań międzygwiezdna pobudza refleksje na temat absolutu. Znanym w Polsce przykładem takiej postawy jest ks. prof. Michał Heller. Filozof, teolog i fizyk, w 2008 roku otrzymał Nagrodę Templetona za budowanie pomostów między nauką a wiarą i religią.

Czy religia mówi o czymś realnym?

.Podstawowe pytania religii oraz filozofii, to: czym jest świat i kim my jesteśmy. Sześciodniowy kreacjonizm mnie nie interesuje, zwłaszcza że trzeba by najpierw zdefiniować, czym był dzień, gdy jeszcze nie było Słońca ani Ziemi. Wydaje się, że odrzucenie Stwórcy powinno nam dać odpowiedzi ścisłe i mierzalne. Ale odpowiedzi materialistyczne zastępują jedynie deus ex machina przez materia ex machina. Albo świat istnieje wiecznie (co to znaczy „wiecznie”?), albo powstał sam z siebie, auto-creatio ex nihilo. Przykro mi, ale oba warianty brzmią jak bajki. Nie dowodzi to prawdziwości boskiej kreacji, ale pokazuje, że problem jest trudny, może nierozwiązywalny. Życie we Wszechświecie opartym na paradoksie jest nieprzyjemne, więc ciągle szukamy.

Podobny problem jest z życiem. Na ogół obserwujemy skomplikowane zjawiska i szukamy w nich prostych praw. W biologii jednak im dokładniej przyglądamy się organizmom, tym bardziej stają się złożone. Koń jaki jest, każdy widzi. Ale gdy przyjrzyjmy się jednej komórce tego konia i występującym w niej procesom, przyprawia nas to o zawrót głowy. Polecam łatwy do znalezienia obrazek „cykl Krebsa”, pokazujący proces metabolizmu, a dokładnie tylko jego część. Robi wrażenie, a działać tam musi wszystko. Im lepiej ktoś zna biologię i rachunek prawdopodobieństwa, tym mniej wierzy w przypadek. To tak jak patrzeć na komputer i upierać się, że powstał sam. Dotyczy to powstawania organów złożonych, które dopiero w komplecie wykonują użyteczną funkcję. A sam kod genetyczny? Sekwencja cząsteczek jednego typu (nukleotydów) koduje cząsteczki innego typu (ciąg aminokwasów, czyli białko). Do tego kod ten miał powstać sam, jak również metoda jego realizacji. Przy całej sympatii dla materializmu musimy powiedzieć non possumus. Nie da rady. Ale jak to powstało? Nie wiem.

No my sami – lepsze szympansy czy coś więcej? Wyposażeni w mózg na wolno reagujących neuronach, pobierający 20 watów, jak słaba żaróweczka, pozwalający na studiowanie czarnych dziur i struktury DNA. Oczywiste? Dla mnie nie. Przy tym, jeżeli faktycznie jestem tylko lepszym szympansem, to powinienem nie zawracać sobie głowy tymi problemami, a zająć się zdobywaniem pokarmu i partnerek do powielania mojego DNA. Jak Darwin przykazał.

Niekompletność odpowiedzi naukowych dalej nie dowodzi ostatecznie istnienia rozumnego Stwórcy, ale inne odpowiedzi wyglądają na zamiatanie problemu pod dywan z przyczyn ideologicznych.

Czy nauka nam daje odpowiedź na pytania ostateczne?

.Nie, nie daje. Nie odpowiada na pytanie o początek i koniec świata, życia i świadomości, nawet na poziomie czysto technicznym. Opowiada się, że mamy na to kilka miliardów lat i jakoś to pójdzie. Może. Do tego pytania o sens i cel leżą poza zakresem nauki. Nie chodzi o to, że nie poznamy odpowiedzi, ale nie powinniśmy nawet zadawać pytań. Niestety są to dokładnie te pytania, które najgłębiej nas interesują.

Richard Feynman napisał: „Jeżeli mówimy, że coś nie jest nauką, nie znaczy to, że jest to coś gorszego, lecz tylko, że nie jest nauką. Miłość na przykład nie jest nauką”. Wittgenstein zakończył swój Tractatus Logico-Philosophicus słowami: „O czym nie można mówić, o tym należy milczeć”. Głupio by było coś tu dodawać. Zgódźmy się z tym, że istnieje tajemnica, i nauczmy się z tym żyć.

Czy ateizm przyniósł postęp moralny?

.Po tysiącletniej dominacji chrześcijaństwa wielu widziało w nim głównie formę wyzysku i opresji oraz ograniczenia swobody umysłu. Wydawało się, że odrzucenie chrześcijaństwa wyzwoli człowieka. Jednak wyszło inaczej. Okazało się, że człowiek przekonany, że to on jest panem wszechświata, jest jeszcze gorszym tyranem. Widzieliśmy Robespierre’a, Hitlera, Stalina, Mao i Pol Pota. Widzimy pustkę współczesnego świata, w którym o nic nie chodzi. Jeżeli jednak całe młode pokolenie duchowych spadkobierców Nietzschego dąży do niczego i traci wiarę w przyszłość, cywilizacja taka kroczy ku zagładzie. Ale przyroda nie znosi próżni – tych, którzy w nic nie wierzą, zaleją ci, którzy mają silną wiarę i wolę. Im więcej LGBT, tym szybsza droga do szariatu. Dzisiaj tęczowa flaga, jutro burka.

A nauka? Ostatnio widziałem video pewnego włoskiego profesora, który wciąż twierdzi, że Darwin zabił Boga. Według mnie, jeżeli już, to Darwin zabił człowieka, redukując go do biologicznego bilardu, zbioru odbijających się kulek. Egzystencja taka pozbawiona jest sensu i wartości, człowiek może drugiemu zrobić wszystko, również Holocaust i Gułag. Mamy nie ludzi, nie połączone naturalnymi więzami społeczeństwo. Mamy zatomizowane jednostki tworzące materiał ludzki, który można dowolnie formować, aż po inżynierię społeczną i eugenikę.

Czy chrześcijaństwo przyniosło postęp moralny?

.Chrześcijaństwo uczy, że przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi, każdy ma nieśmiertelną duszę, zarówno pan, jak i niewolnik, mężczyzna i kobieta. Było to wtedy nową ideą. W praktyce różnie z tym bywało. Ludzie mówią, że tam, w niebie, wszyscy będziemy równi, ale tu, na ziemi, musi panować porządek. Niemniej myśl ta była cięgle obecna, choćby jako wyrzut sumienia. Dlatego też prowadzono dysputy, czy nowo odkryte ludy na odległych kontynentach są takimi samymi ludźmi jak my. To Kościoły zakładały szpitale i przytułki. Miłosiernym mężem był Mikołaj z Miry, znany dziś jako Santa Claus w kubraczku o barwach Coca-Coli.

W chrześcijaństwie ważnym pojęciem jest grzech. Wielu uważa je za narzędzie psychicznego terroru, zwłaszcza podczas spowiedzi. Ja osobiście wierzę, że Bóg jest raczej miłosierny niż sprawiedliwy. Nie mam na to dowodów, po prostu łatwiej mi z tym żyć. Ale przyznaję, że myśląc o sądzie i karze, można popaść w depresję i samobiczowanie.

Istotą pojęcia grzechu jest to, że jeżeli zrobię jakieś łajdactwo, to choćby nie było przy tym nikogo innego, widzę je ja i widzi je Bóg. Jest taki dziwny mechanizm, tzw. sumienie, który mi mówi, że coś jest nie tak. Wyraźnie lepiej się czuję, gdy sprawę załatwię. Sumienie pomaga mi wczuć się w odczucia innych, biologicznie może to odpowiadać neuronom zwierciadlanym. Tak czy owak, potrafię ocenić moje zachowanie sam. Czy niechrześcijanie nie mają takich odczuć? Oczywiście mają. Czy sumienie zawsze sprowadza chrześcijan na dobrą drogę? Oczywiście nie. To w końcu Europejczycy zainicjowali dwie okrutne wojny światowe. Ale czy Hitlera można określić jako austriackiego katolika, czy chciał się on raczej wyzwolić od przesądów tej żydowskiej religii? Doktor Mengele prowadził śmiertelne eksperymenty na ludziach nie z powodu lektury Biblii, lecz z powodu wiary we wszechmoc człowieka, a konkretnie wyższego rasowo nadczłowieka. Również Stalin uczył się w seminarium duchownym, ale ludobójcą został nie z powodu zainfekowania religią, lecz z powodu jej odrzucenia.

Często podawanym przykładem jest niewolnictwo. Ale niewolnictwo istniało prawie wszędzie od tysięcy lat. Biali nie polowali na niewolników, tylko kupowali ich od afrykańskich władców, dla których był to złoty interes. Owszem, rozwinęli je na masową skalę, ale to biali pierwsi i chyba jedyni je zlikwidowali, a potem zwalczali.

Przeciwstawia się chrześcijański ciemnogród świetlanej starożytności. Ale w Rzymie prawo do jakiejś godności mieli tylko wybrani. Niewolnicy, biedacy, ofiary zarazy byli wrzucani do dołów jak śmieci, często byli też przywalani śmieciami. Buntownicy byli krzyżowani, widok ich ciał, rozdzieranych przez kruki i sępy, miał być ostrzeżeniem dla innych. Gdy taki teren na Eskwilinie postanowiono zagospodarować i zbudować tam termy, długo trwało, zanim znikł smród rozkładających się ciał. To wszystko nie jest takie proste. Na paryskim przedmieściu Montfaucon przez paręset lat stała piętrowa szubienica, na której wisiało regularnie ok. 50 ciał.

Trudno oceniać moralnie różne kultury w izolacji od własnych emocji i uprzedzeń. W kulturze Zachodu historia obecnie sprowadza się do kultywowania poczucia winy. Niektórzy uważają wokeness i krytyczną teorią ras za chrześcijaństwo doprowadzone do ekstremum. Mamy do czynienia z ojkofobią i ksenofilią, aż po pragnienie ksenokracji, czyli rządów obcych. Jest to dość bezrefleksyjne, bo szokiem jest widok młodych ludzi równocześnie z flagami LGBT i Hamasu. Czyżby nie wiedzieli, że według szariatu zasługują na śmierć? Tego typu emocje występują chyba tylko na Zachodzie. W Chinach takich aktywistów nazywa się baizuo (白左), czyli biała lewica. Jest to określenie pogardliwe, podobnie jak znane nam „pożyteczni idioci”.

Chrześcijaństwo nakazuje miłować bliźniego, ale wielu zapomina, że druga część mówi: „jak siebie samego”. Czyli tak samo, a nie tysiąc razy więcej. W stosunku do imigrantów widzimy taką miłość bliźniego, tyle że z wyłączonym bezpiecznikiem poczucia realizmu. Święty Franciszek nie kalał się brudną mamoną, ale społeczeństwo samych Franciszków nie może funkcjonować. Podobnie było z noszeniem broni. Gdy nawracali się rzymscy legioniści, niektórzy porzucali wojenne rzemiosło. Mogli za to wiele zapłacić, włącznie ze śmiercią męczeńską. Ale działało to, dopóki Rzym się trzymał mocno. Gdy nadeszły najazdy barbarzyńców i muzułmanów, obrona życia wymagała walki. Nadstawianie drugiego policzka to piękna idea, ale również tu należy zachować umiar.

Mamy jednak też przykłady wykraczającej poza typowe normy ofiarności. Myślę tu o Maksymilianie Kolbe oraz o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Nie wyobrażam sobie takiego poświęcenia bez myśli, że jest coś poza materialną stroną życia, coś, co nadaje mu transcendentalny sens.

Jak być dzisiaj chrześcijaninem?

.My, Polacy, deklarujemy się w dużej części jako chrześcijanie. Jaki to jednak ma wpływ na nasze życie? Zwłaszcza romantyzm tak nas wychował, by pytać o rozwiązania słuszne i szlachetne, ale niekoniecznie skuteczne. Skuteczność chcemy osiągnąć pośrednio, poprzez szlachetność, ofiarność, daninę krwi. Przecież ktoś to dostrzeże, otrzymamy naszą nagrodę. Czytając lektury, pytamy, kto jest dobry, a kto cyniczny. Nie lubimy cynicznych łajdaków. Przeciwnie myślą Amerykanie. Pamiętam turę po Miami, gdzie przewodnik mówił: „A tutaj działał taki a taki mafioso, zabił stu ludzi, nie spędził ani dnia w więzieniu”. I mówił to z podziwem.

Ale i szlachetność może się przejeść. Sparzyliśmy się na walkach na wszystkich frontach, na Powstaniu Warszawskim, na ratowaniu Żydów, a ostatnio na pomocy dla Ukrainy. Nie chcemy być więcej frajerami. Celebrujemy Powstanie Warszawskie, ale nie wiem, czy wielu by dziś biegło z butelkami z benzyną na czołgi. Zwłaszcza że wtedy dobro i zło było łatwo rozróżnialne, stawką też była walka o przeżycie. Dzisiaj fronty są o wiele mniej wyraziste. Gdzie przebiega granica między realizmem a postawą folksdojcza? Niektórzy mówią: bądźmy cyniczni jak inni, dobrze na tym wyjdziemy. Ale cynizm ma czasem krótkie nogi.

Trudno mi powstrzymać się od rozważań pod kątem geopolityki, ewentualnej wojny i starań o zachowanie Ojczyzny. Wiem, przed chwilą pisałem o konflikcie między przykazaniami a realizmem, ze wskazaniem na realizm. Ale po co w końcu jesteśmy chrześcijanami? To przecież nie tylko sztandar bojowy albo erzac nauki. Może było to prostsze w PRL-u? Pracowaliśmy za marne pieniądze, a w niedzielę rano słuchaliśmy na Trójce kabaretu „60 minut na godzinę”. Jan Kaczmarek pytał tam:

Gdzie nasza godność starej daty,
kto ją pamięta, gdzie jej ślad?
Jaki zastąpił ją normatyw?
Jaki załatwił ją szach mat?

Fakt, byliśmy wtedy poniekąd zmuszeni do godności. Nie mieliśmy pieniędzy, zostawała tylko godność. No dobrze – za podpis i donos można było przejść do wyższej kasty. Ale – jak pisał Herbert – „w gruncie rzeczy była to sprawa smaku / […] w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia”. Bo gdyby nas lepiej i piękniej kuszono… Ale Mefisto był odrażającym typem w leninowskiej kurtce. Mnie nie skusił.

.Jonasz Kofta śpiewał: „Zawsze warto, żeby kiedyś nie mieć kaca, zrobić coś, co się być może nie opłaca”. Nie opłaca się, ale przecież warto. Grecy powiadają, że istnieją dobro, piękno, prawda. W potopie kłamstwa i wulgarności można o tym zapomnieć. W końcu każdy musi sobie znaleźć swoją odpowiedź, jak żyć. Czy tylko się prześcigać w tym pędzie, czy rozważyć – ludzką inteligencją i tym czymś, co tam tyka w sercu – co robić warto, a o się tylko opłaca. Choćby wszyscy nas obrażali i z nas drwili. Tu się nic nie zmieniło. Wróćmy do Jana Kaczmarka:

Lecz trzeba wracać wciąż do źródeł,
choć wiary w sens powrotu brak,
choć perspektywy mdłe i chude,
choć gorzki dziś nadziei smak!

Póki się tli iskierka życia,
dopóki w żyłach płynie krew,
nasz syzyfowy model bycia
ma karkołomny, ale sens!

Jan Śliwa

Literatura
James Hannam, „God’s Philosophers”, 2009
Thomas E. Woods, Jr. „How the Catholic Church Built the Western Civilization”, 2005
Tom Holland, „Dominion”, 2019
Peter Heather, „Christendom”, 2022
Jordan B. Peterson, „We who Wrestle with God”, 2024

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 grudnia 2025