

Leszek Kołakowski. Jeden z ostatnich swego pokolenia
Trzeba wiedzieć, że szlachta stanowiła w Polsce dużą część społeczeństwa i w cenie była tam elegancja. Stąd Kołakowski jawi się jako myśliciel niezwykle elegancki. Mógłby przypaść do gustu francuskiej publiczności, gdyby ta zachowała ton Woltera czy Diderota. Ale ponieważ nie zachowała, a do tego przejrzysty styl tego Polaka był tak odległy od paryskiego żargonu filozoficznego, nie mówiąc już o jego antykomunizmie i liberalizmie, że nie przypadł do gustu naszym „intelektualistom” – pisze Alain BESANÇON
.Polska, jak inne kraje pod dominacją sowieckiego komunizmu, miała swoich dysydentów. Były wśród nich tak wybitne postaci jak Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński czy Aleksander Wat. Ale Polska była przede wszystkim zdolna wytworzyć myśl filozoficzną nieodstającą poziomem od myśli zachodniej, na wskroś współczesną, podejmującą także inne wątki niż tylko komunistyczne okropności. Najznamienitszym polskim filozofem był Leszek Kołakowski.
Urodził się w 1927 roku w Radomiu, w mieście, przez które przejeżdżałem w latach 70. i które wydało mi się dość posępne, jak wiele polskich miast tamtych ciemnych czasów. Podczas wojny nie został jak wielu innych wywieziony na Syberię, nie uczęszczał do szkoły (bo zostały zlikwidowane), nie licząc zajęć w ramach tajnej edukacji organizowanej przez ruch oporu. Czytał wszelkie możliwe książki – z łatwością, jaką zapewniała mu ponadprzeciętna inteligencja. W 1953 roku obronił doktorat o Spinozie, następnie został mianowany profesorem historii filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Podobnie jak jego przyjaciel Bronisław Baczko, największe zagrożenie dla wolności filozofii upatrywał w tamtym czasie w uleganiu siłom regresywnym religii i skrajnej prawicy. Został członkiem PZPR. Jak wielu innych w 1956 roku – roku raportu Chruszczowa i pierwszego buntu społecznego w komunistycznej Polsce – z r o z u m i a ł.
Zauważmy, że niemal wszystkie największe umysły tamtego pokolenia zerwały z komunizmem, który w pewnym momencie ich uwiódł, a dzięki temu krótkiemu zauroczeniu mieli możliwość retrospektywnie analizować jego perwersyjność. Bronisław Baczko, Krzysztof Pomian, Bronisław Geremek to najbardziej znani we Francji przedstawiciele owej znamienitej grupy. Nie stali się ani prawicowcami, ani narodowcami, lecz wykształcili postawę, którą należy określić mianem „głęboko liberalnej”. Byli oczywiście nieprzejednanymi antykomunistami, ale patrząc na obecną scenę polityczną w Polsce, można powiedzieć, że sytuowali się raczej na pozycjach centrolewicowych.
Po 1956 roku Kołakowski walczył o wolność myśli oraz o wolność polityczną – o wszelkie formy wolności. Później, jak wielu wybitnych intelektualistów epoki, zaznał tułaczego życia na emigracji, wykładając na uniwersytetach w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych (McGill, Berkeley, Chicago). Nie wiem, czy kiedykolwiek któraś z uczelni francuskich zaoferowała Kołakowskiemu stanowisko na jego miarę. W poczet swoich fellows przyjęło go natomiast oksfordzkie kolegium All Souls i tak osiedlił się w Anglii. Dostąpił wszelkich możliwych zaszczytów. Zaproponowano mu wykłady w ramach Jefferson Lectures, został pierwszym laureatem Nagrody Klugego, przyznawanej przez Bibliotekę Kongresu USA. Jednakże emigracja pozostaje zawsze emigracją, emigracją gorzką. Po 1990 roku często przyjeżdżał z wykładami do Polski, ale pozostał do końca w Oksfordzie.
Dzieło Leszka Kołakowskiego jest obfite i różnorodne. To niemal trzydzieści książek i liczne artykuły. Pełnię talentu objawił po 1956 roku, gdy wyrwał się ze swoistego ideologicznego więzienia.
Zapłatą za uwolnienie było napisanie monumentalnej trzytomowej pracy Główne nurty marksizmu. Z jednej strony ukazuje w niej miałkość filozoficzną tej myśli, a z drugiej jej logiczność i ciągłość. Niewyobrażalne niedorzeczności Lenina i Trockiego znajdują bowiem swoje źródło w samym Marksie. Wbrew twierdzeniom tych, którzy wstydzą się tego, co stało się z myślą leninowską, nie ma między nimi żadnego pęknięcia. Nawet w stanie rozkładu sowiecki marksizm pozostaje wciąż marksizmem. Szkoda, że trzeci tom tego gigantycznego dzieła, mimo wysiłków wielu ludzi, nie został przełożony na język francuski. To bowiem w tym tomie Kołakowski pisze o Leninie i Trockim, którzy nadal mają swoich wiernych i entuzjastycznych uczniów we Francji. Jasność wywodu autora olśniewa. Wystarczy przeczytać ten tom w dobrej wierze, by wyrobić sobie właściwy pogląd.
Refleksja młodego Kołakowskiego zaczęła się od analizy ewentualnych związków religii z przekonaniami o charakterze ideologicznym. Tę refleksję kontynuował przez całe życie, pogłębiając temat i oddalając się stopniowo od początkowych twierdzeń. Opublikował najpierw studium Świadomość religijna i więź kościelna, które ukazało się w języku francuskim pod tytułem Chrétiens sans Église : la conscience religieuse et le lien confessionnel au XVIIe siècle. Jest to obszerne opracowanie skomplikowanego uniwersum katolickich i protestanckich ruchów dysydenckich w rzeczywistości XVII wieku. Książka uczona, błyskotliwa, ale myśl wciąż wymaga pogłębienia. Kołakowski rozwija ją w książce Bóg nam nic nie jest dłużny. Krótka uwaga o religii Pascala i o duchu jansenizmu. Koniecznie trzeba przeczytać także Jeśli Boga nie ma… z 1982 roku. Książka, która ukazała się pierwotnie po angielsku pod tytułem Religion: If There Is no God, jest syntezą poglądów autora na temat Boga i religii. Choć Kołakowski przyjaźnił się z Janem Pawłem II i był częstym gościem w Castel Gandolfo, to do końca zachował wobec religii dystans krytyczny, a jego do niej zbliżenie miało charakter asymptotyczny. Co w niczym nie umniejsza ważności jego twierdzeń. U kresu życia poprosił o religijny pogrzeb.
Gdyby za wszelką cenę trzeba było Kołakowskiego wpisać w jakąś tradycję filozoficzną, to wydaje mi się, że byłaby to tradycja sceptycyzmu. Napisał piękne teksty o Humie. Cechowała go nieskrywana bliskość ideowa z europejskim XVIII wiekiem, zwłaszcza w wydaniu angielskim i francuskim. To była ta sama zręczność, przejrzystość, zdolność – w jego przypadku na bardzo wysokim poziomie – bycia zarazem lekkim i głębokim. Przypominam sobie rok 2007 i wieczór, gdy nie mogłem oderwać się od jego świeżo wydanej po angielsku książki Why Is There Something Rather Than Nothing (O co nas pytają wielcy filozofowie), przełożonej przepiękną angielszczyzną przez jego córkę Agnieszkę. W tym studium Kołakowski dokonuje przeglądu przekonań bez mała trzydziestu „wielkich filozofów”, od Parmenidesa z Elei po Husserla i współczesnych. Na kilku stronach streszcza to, co naprawdę chcieli powiedzieć, podstawę, głębię, źródła, jednym słowem, sedno ich myśli. A później na jednej bądź dwóch stronach pokazuje, co było ich piętą achillesową, ograniczeniem, przyczyną, dla której żaden z nich, mimo ambicji i doniosłości wysiłków, nie był w stanie postawić kropki na i. Wirtuozeria wywodu jest oszałamiająca. Aby osiągnąć taką łatwość, taką wprawę w przedzieraniu się przez gąszcz rozmaitych systemów, trzeba być nie tylko wybitnym profesorem, ale także wybitnym pisarzem – pisarzem uduchowionym i bardzo dowcipnym. To wspaniała książka.
W swojej ojczyźnie Kołakowski jest postrzegany jako filozof, ale także jako pisarz. Trzeba wiedzieć, że szlachta stanowiła w Polsce dużą część społeczeństwa i w cenie była tam elegancja. Stąd w swoich niezliczonych artykułach Kołakowski jawi się jako myśliciel niezwykle elegancki. Mógłby przypaść do gustu francuskiej publiczności, gdyby ta zachowała ton Woltera czy Diderota. Ale ponieważ nie zachowała, a do tego przejrzysty styl tego Polaka był tak odległy od paryskiego żargonu filozoficznego, nie mówiąc już o jego antykomunizmie i liberalizmie, że nie przypadł do gustu naszym „intelektualistom”.
Znaliśmy się bez mała czterdzieści lat. Z życzliwą przyjaźnią odnosił się do moich tekstów i do mojej osoby, co było dla mnie zaszczytem. Dlatego pozwolę sobie na opis jego budowy fizycznej. Był smukłym blondynem w typie, powiedzielibyśmy, polskim, miał jasną karnację i silnie jasnoniebieskie oczy. Był wątłego zdrowia. W dzieciństwie przeszedł bodaj gruźlicę kości i dlatego nigdy nie rozstawał się z laską – z tą słynną szklaną laską, której nigdy u nikogo innego nie spotkałem. Jakby tego było mało, pewnego dnia w Oksfordzie wpadł pod autobus. Kilka lat temu w Wiedniu wydał mi się tak wyczerpany po swoim wykładzie, że zaniepokojony zadzwoniłem do jego żony.
.W zeszłym roku wziąłem udział w uroczystościach zorganizowanych na jego cześć w All Souls z okazji osiemdziesiątych urodzin. Niemal zupełnie stracił wzrok, nie był już w stanie czytać, ale był szczęśliwy, pogodny i jak zawsze dostojny. Spotkałem go raz jeszcze w Warszawie w maju 2008 roku. Wydało mi się, że wygląda nieco lepiej. Odszedł 17 lipca tego roku jako jeden z ostatnich ze swojego pokolenia.
Alain Besançon
Tekst ukazał się w nr. 52 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK: Sklep Idei PRENUMERATA >>>]
© Alain Besançon, Commentaires, 2009