Koniec epoki zaślepienia Unii
Europa uzależniała się od rosyjskiego gazu i ropy, nie zważając na ostrzeżenia płynące z Warszawy i państw bałtyckich i zapominając, że putinowska Rosja rozumie tylko argument siły – pisze Bogusław SONIK
.Prezydent Emmanuel Macron pragnie realizacji marzenia o Europie potężnej i pełnej mocy. Do tego – jak mówi – trzeba wzmocnienia zdolności obronnej i realnej współpracy wojskowej, czego efektem powinno być powstanie europejskiej armii.
Prezydent Francji wspomina o tym nie pierwszy raz, lecz państwom Unii daleko do jednomyślności. A teraz entuzjazm gasi frustracja. Kiedy bowiem już w listopadzie 2021 r. wywiady amerykański i brytyjski ostrzegały przed inwazją militarną na Ukrainę, Unia pozostawała głucha: nie podjęto zdecydowanych działań wspierających Kijów. Widzieliśmy za to dyplomatyczne podróże do Moskwy i telefoniczne pogadanki z Władimirem Putinem przedstawiane jako „rozładowywanie napięcia”. Nie zauważono, że rosyjski rozmówca ich okłamuje? Gdzie był wywiad Francji? A wywiad Niemiec?
Wedle podobnej metody Paryż i Berlin oceniały sytuację na granicy polsko-białoruskiej, szturmowanej w zorganizowany sposób za pomocą ściągniętych do Rosji i Białorusi migrantów. Dziś nie ma wątpliwości, że akcja ta była poligonem doświadczalnym przed agresją na Ukrainę. Kreml i Mińsk na polskiej granicy testowały sposoby na destabilizację sąsiadów Ukrainy i podsycanie paroksyzmów wewnętrznych sporów politycznych. Nie zauważano, że migranci są wypychani przez białoruskich mundurowych nie do przejść granicznych, tylko na granice leśne. Polska Straż Graniczna otrzymała co prawda wsparcie części polityków unijnych i w końcu część linii lotniczych przestała latać do Mińska, ale media pisały głównie o polskim „okrucieństwie” wobec migrantów.
Im bardziej zaciskała się pętla okrążająca Ukrainę, tym bardziej mnożyły się kontakty Berlina i Paryża z nadzieją na „deeskalację”. Oczywiście w kategoriach oceny prywatnej to zrozumiałe i godne pochwały, ale światowym liderom wyborcy nie płacą za dobre chęci, tylko za zdolność przewidywania, skuteczność i polityczną odpowiedzialność. Nie piszę tu o indywidualnych talentach, tylko o samym sednie „doktryny” Unii Europejskiej.
Od dekad dominowała wobec Rosji „polityka zbliżenia”. I nie było to stanowisko tylko europejskie. Bliska współpraca Zachodu z Rosją miała doprowadzić do stopniowego upodobnienia się obydwu obszarów, powszechności demokratycznych zasad i wzrostu zamożności budowanej wedle kapitalistycznych reguł. Niemcy otworzyły Rosji drogę do G-7 (z Rosją przemianowanej na G-8), czyli platformy spotkań najpotężniejszych państw świata, a NATO rozpoczęło politykę szczególnego partnerstwa z Rosją. Oligarchowie zasiedlali Londyn i południe Francji (gdzie dziś doliczono się 122 tysięcy nieruchomości w rękach Rosjan), a ekspedientki najbardziej luksusowych butików w Rzymie, Londynie, Paryżu czy Amsterdamie uczono języka rosyjskiego. Za to Kreml od pierwszoplanowych polityków Zachodu znajomości języka nie wymagał. Po prostu przyjmowano ich do roboty w rosyjskich firmach. Ich lista jest tak długa, że brak tu miejsca na wymienianie nazwisk.
Równocześnie rosło uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy. Unia nie zważała na ostrzeżenia płynące z Warszawy i państw bałtyckich. Wzruszano lekceważąco ramionami, traktując te głosy jako przejaw antyrosyjskich fobii. Teraz miało być inaczej: wspólne interesy, wsparcie rosyjskie w walce z terroryzmem islamskim przez udostępnienie baz wojskowych – wszystko miało dowodzić ewolucji Rosji.
Byłem pierwszym, który w Polsce zwracał uwagę na polityczne konsekwencje decyzji o budowie Nord Stream 1. Konsekwencje w postaci uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu oraz możliwości szantażowania Ukrainy, a także wsparcia szkodliwej dla Rosji drogi rozwoju przez zasilanie jej łatwym pieniądzem zamiast współpracy przy budowie gospodarki zrównoważonej. Nikt nie chciał słuchać.
Nastroju sielanki nie zakłóciła ani masakra Groznego, ani inwazja na Gruzję, ani zestrzelenie lecącego z Amsterdamu samolotu MH-17, ani zastrzelenie Anny Politkowskiej czy otrucie Litwinienki i Aleksieja Nawalnego. Po przegranych wyborach prezydent Białorusi Łukaszenka za zachowanie stołka oddał swój kraj w poddaństwo Kremlowi. Ukraina okazała się krnąbrna i została ukarana zajęciem Krymu, lecz Unia nie miała ochoty wiązać się z Kijowem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że za tym niezdecydowaniem krył się cień Putina.
Powyżej zadałem pytanie, gdzie były służby wywiadowcze Francji i Niemiec, kiedy jesienią Kreml dopinał plany ataku na Ukrainę. Ale przecież do oceny sytuacji wcale nie trzeba było agentów specjalnych. Prezydent Putin – i to trzeba mu przyznać – nie ukrywał swych przekonań. Swoje stanowisko prezentował jasno i klarownie, począwszy od 2007 roku i słynnego wystąpienia w Monachium. Reakcja koordynatora rządu Niemiec do spraw współpracy niemiecko-rosyjskiej Andreasa Schockenhoffa była wtedy znamienna. Stwierdził mianowicie w radiu Deutschlandfunk, że Putin… zaprosił do „otwartej i krytycznej dyskusji”. Moskiewski władca całkiem otwarcie głosił konieczność powrotu do idei Wielkiej Rosji, odtwarzającej dawne terytorium i dawne wpływy. W 2014 roku armia Federacji Rosyjskiej ruszyła na podbój Krymu, Doniecka i Ługańska. Zaniepokojone stolice zachodnie przystąpiły do tworzenia kolejnych „formatów” negocjacyjno-pokojowych – były to rozmowy mińskie, format normandzki. Ale Rosja zdobycze terytorialne zatrzymała, a Unia uznała dla świętego spokoju stan ten za tymczasowy. Putin zaś przystąpił do metodycznego destabilizowania zachodnich demokracji: założył fabryki trolli, kupował zachodnich polityków i zjednywał sobie wpływowych dziennikarzy, aby tylko dokończyć Nord Stream 2. Genialny projekt Putina łączy trzy w jednym: to szybki pieniądz dla Rosji, uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu oraz izolacja Ukrainy. Berlinowi NS2 bardzo się podobał, a Komisja Europejska starała się robić wszystko, żeby nic nie zrobić, czyli nie skorzystać z przepisów antymonopolowych.
Bo rosyjski gaz miał zapewnić Niemcom łagodne przejście transformacji energetycznej w sytuacji nonsensownej decyzji o zamykaniu elektrowni atomowych. Nie chciałem tego pisać, lecz jednak nie mogę zignorować opinii niektórych obserwatorów, sugerujących, iż obie nitki Nord Stream miały z punktu widzenia Berlina inną jeszcze zaletę: w razie poważnych zawirowań Niemcy mieli nie martwić się o ciepłe kaloryfery – w odróżnieniu naturalnie od mieszkańców innych krajów regionu. Bo do realnej unii energetycznej jeszcze nam daleko…
Ta wieloletnia niemiecka doktryna wydawała się nie do podważenia – mimo gęstniejącej atmosfery i sygnałów o możliwym ataku Rosji. Polska przekonywała do zablokowania Nord Stream 2, lecz był to głos wołającego na puszczy. Kasandrze nikt nie wierzy i nikt jej nie lubi. Berlin pozostawał niewzruszony i konsekwentnie kontynuował „zbliżenie” z Putinem, blokując dostarczanie Ukrainie broni mimo błagalnych próśb prezydenta Zełenskiego. Oto co pisał „Bild” pod koniec 2021 r.: „RFN od maja 2021 roku wykorzystuje mechanizm NATO, aby uniemożliwić innym członkom sojuszu sprzedaż broni Ukrainie”. Według niemieckiego dziennika niemieckie weto i inne taktyki opóźniające zablokowały przekazanie Ukrainie zakupionych wcześniej przez Kijów 90 karabinów Barrett M82 z USA i 20 karabinów do zwalczania dronów EDM4S-UA z Litwy. „Ukraina już na początku 2021 roku zapłaciła za oba systemy uzbrojenia za pośrednictwem natowskiej Agencji Wsparcia i Zaopatrzenia (NSPA) i oczekiwała na ich dostawę”.
W trzecim dniu inwazji Berlin obiecał Ukrainie pomoc w postaci… 5 tysięcy hełmów, co internauci całego świata wyśmiali w setkach memów.
Jednak historia bywa nieprzewidywalna. Gdy ludzie zobaczyli obrazy wojennego barbarzyństwa, a Kijów odmówił kapitulacji, na ulice europejskich miast wyległy tysiące protestujących. Tego samego dnia pod hasłem „Pokój dla Ukrainy” demonstrowało w Berlinie pół miliona ludzi, a kanclerz Olaf Scholz ogłosił radykalną zmianę polityki obronnej i energetycznej Niemiec. Nazwał agresora agresorem i dał zgodę na sankcje wobec Moskwy, a także na dostarczanie broni Ukrainie przez państwa trzecie, a nawet… własny kraj. Jeśli po chwilowym wzmożeniu nie nastąpi dekompresja, to mamy do czynienia z końcem epoki zaślepienia, za które Ukraina płaci dzisiaj krwią.
Gdy to piszę, Kijów i dziesiątki innych ukraińskich miejscowości są pod ostrzałem, giną ludzie, a matki z płaczącymi dziećmi modlą się, by wytrzymały piwnice, w których się chronią – by nie stały się ich grobami. To najgorszy czas na wytykanie naszych błędów. Przypominam fakty z nieodległej przeszłości tylko po to, aby zwrócić uwagę na problem, przed jakim stają prezydent Francji i inni zwolennicy powołania europejskich sił zbrojnych. Sam byłem zwolennikiem europejskiej armii. Teraz jednak trzeba będzie przywrócić elementarne choćby zaufanie do przenikliwości głównych europejskich decydentów. Rzeczywistość zaprzeczyła bowiem słuszności ich ocen, kalkulacji, analiz i czynów.
Przebudowy wymaga cała polityka bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa energetycznego. Pożegnanie się z zależnością od dyktatu Moskwy należy do zadań trudnych, ale pilnych i nieuchronnych. Bo zmiana będzie się wiązała z poważnymi niedogodnościami. Trzeba mieć nadzieję, że rządy poszczególnych krajów Unii potrafią wytłumaczyć obywatelom sens i cel wyrzeczeń. Istotna będzie tu także rola Brukseli, czyli Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego.
Przykład Polski pokazuje, że ludzie potrafią doskonale się zachować, gdy widzą sens wyrzeczeń. Gdy piszę ten tekst, Polska przyjęła już ponad milion uchodźców. W ciągu tylko 12 dni w Polsce znalazło się więcej uchodźców wojennych, niż napłynęło do Niemiec migrantów w ciągu całego roku 2015. Nie było czasu ani konieczności, by tworzyć dla nich obozy – zostali zaproszeni do domów, mieszkań, pomieszczeń należących do rozmaitych stowarzyszeń, a nawet do… galerii sztuki i teatrów. Sami wybierają miejsce, gdzie chcą jechać. Część z nich wybierze inne kraje, choć według wstępnych deklaracji to część znikoma. W Polsce czują się bezpiecznie, zwłaszcza że pracuje już tu i mieszka ok. 1,5 miliona Ukraińców, którzy są migrantami ekonomicznymi. Niemniej wszyscy zdają sobie sprawę, że dla kraju średniej wielkości i średniej zamożności koszt zapewnienia funkcjonujących już bezpłatnie dla uchodźców opieki medycznej, edukacji, transportu, a nawet ubezpieczeń samochodów, a także wszystkich właśnie konstruowanych programów adaptacyjnych – jest na dłuższą metę nie do udźwignięcia. Mimo tych wyzwań Polska postuluje kolejne, szalenie dla naszego kraju kosztowne embargo na rosyjski gaz i węgiel. Dlaczego? Ponieważ nie wierzy w skuteczność kolejnych „formatów negocjacyjnych”, które kończą się tak jak obietnice korytarzy humanitarnych z Mariupola. Cóż z tego, że ogłoszono wynegocjowanie korytarza, skoro gotową do ewakuacji ludność po prostu ostrzelano. Bo putinowska Rosja uszanuje tylko jeden argument, mianowicie argument siły.
.Jak nigdy Unia Europejska potrzebuje dziś jedności. Potrzebuje wizji kierunku, w którym będzie zmierzała, na co najmniej dekadę do przodu. Potrzebuje mocy i siły, o której marzy prezydent Macron, ale chcielibyśmy, żeby pokazał, jak tę jedność i moc teraz zbudować.
Bogusław Sonik
Tekst ukazał się w nr 39 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]