Carl BILDT: Wojna o świat

Wojna o świat

Photo of Carl BILDT

Carl BILDT

Premier Szwecji w latach 1991–1994, były przewodniczący Umiarkowanej Partii Koalicyjnej, od 2006 do 2014 minister spraw zagranicznych.

zobacz inne teksty Autora

Prezydentowi Rosji chodzi o nowy porządek światowy, w którym amerykańska potęga i jej wpływy mają być odsunięte. I ta bitwa – bitwa o świat – według prezydenta Putina dopiero się zaczyna – pisze Carl BILDT

.Shinzo Abe jako premier nadał swojemu krajowi rangę, której Japonia na globalnej arenie wcześniej nie miała. Z pewnością był nacjonalistą, ale przekonanym, że także w jego części świata należy budować silniejsze partnerstwa. A to wymaga, by Japonia była bardziej aktywna niż w przeszłości. W ten sposób jego rola stała się istotna zarówno w tworzeniu podstaw dla głównego porozumienia handlowego, znanego wówczas jako TPP, które przekształciło się w CPTPP, po tym jak USA nie były w stanie do niego przystąpić, jak i w tworzeniu podstaw dla tzw. współpracy QUAD, w której relacje między Japonią a Indiami są szczególnie ważne.

Jaki wpływ na japońskie społeczeństwo będzie miało to morderstwo? To się dopiero okaże. W krótkim czasie prawdopodobnie wzmocni rządzącą partię LDP, w której premier Kishida jest pod wieloma względami uczniem Shinzo Abe. Ważnym aspektem jest jednak to, że 13 lipca prezydent Joe Biden rozpoczyna pierwszą podróż na Bliski Wschód. Wizyta w Izraelu i na Zachodnim Brzegu może przebiegać nieco mniej problematycznie. Joe Biden w Arabii Saudyjskiej to jednak inne emisje. Emocje związane z nieuniknionym uściskiem dłoni z saudyjskim księciem koronnym Mohammedem bin Salman Al Saudem w Dżuddzie będą niezwykle powściągliwe. Administracja Bidena wyraźnie zaznaczyła, że odpowiedzialność za bestialskie zabójstwo dziennikarza Jamala Khashoggiego w saudyjskim konsulacie generalnym w Stambule spoczywa na Mohammedzie bin Salmanie, dlatego od objęcia urzędu prezydent USA unika z nim bezpośrednich kontaktów.

Ale fakt, że teraz znajdzie się Joe Biden w Arabii Saudyjskiej, może mieć mniej wspólnego z próbą przedłużenia zawieszenia broni w wojnie w Jemenie, w którą Mohammed bin Salman wprowadził Arabię Saudyjską w 2015 roku, lub z ogólnym budowaniem lepszej współpracy w regionie niż z próbą nakłonienia tego kraju do nieco większej produkcji ropy, aby móc obniżyć wysokie ceny. Czy to się uda, też dopiero zobaczymy. Eksperci twierdzą, że w obecnym globalnym kryzysie energetycznym wszyscy producenci ropy, w tym Arabia Saudyjska, działają na bardzo niskich marżach, a więc możliwości są ograniczone lub przynajmniej krótkotrwałe. Ale to, że niższe ceny ropy byłyby mile widziane, nie ulega wątpliwości. O co gra Joe Biden w Arabii Saudyjskiej? Bidenowi może chodzić o listopadowe wybory parlamentarne, ale w szerszym planie nie zaszkodziłoby, gdyby udało się nieco ograniczyć przepływ waluty do skrzyń wojennych Kremla.

Region ten z pewnością ma swoje wyzwania. Czy Jemen może przejść od zawieszenia broni do jakiegoś procesu politycznego? Czy pozostała jeszcze jakaś nadzieja na porozumienie atomowe z Iranem i co by się stało, gdyby ono upadło? Czy listopadowe wybory w Izraelu doprowadzą do powrotu Netanyahu na stanowisko premiera i do nieuchronnego zaostrzenia polaryzacji?

Tę listę można by dalej ciągnąć. Tragedia w Syrii nie ma końca. Sytuacja w Libanie jest niezwykle poważna. W Libii jesteśmy świadkami nowych konfliktów. W obronie swojej podróży prezydent Biden mówi, że po raz pierwszy od bardzo dawna amerykański prezydent udał się w ten region bez amerykańskich wojsk walczących gdzieś tam w tym samym czasie, i uważa to za oznakę ostrożnej stabilizacji.

Być może. Ale materiału łatwopalnego nie brakuje. Pewne jest jednak, że Biden chce, aby jego podróż była postrzegana jako część długoterminowej polityki amerykańskiej, mającej na celu zmniejszenie bezpośredniego zaangażowania w regionie. Próbowano tego już wcześniej, z dość niewielkim powodzeniem.

Jeszcze bliżej domu trwa rosyjska wojna na Ukrainie. Wydaje się, że działania bezpośrednie weszły w spokojniejszą fazę, ale wciąż dochodzi do rosyjskich ataków lotniczych i rakietowych, pojawiają się sygnały, że podejmowane są próby mobilizacji posiłków dla armii rosyjskiej na ponowne ofensywy.

W niektórych kręgach wciąż słyszalna jest rosyjska retoryka o Donbasie, ale kiedy prezydent Putin zwracał się w tym tygodniu do kluczowych członków Dumy, mówił o bardzo stanowczych i znacznie szerszych ambicjach. Teraz nie chodziło tylko o nowy porządek w miejscach, które postrzega jako stare terytoria rosyjskie, ani tylko o nowy porządek w zakresie bezpieczeństwa w Europie, ale o nowy porządek światowy, w którym przede wszystkim amerykańska potęga i jej wpływy mają być odsunięte. I ta bitwa – bitwa o świat – według prezydenta Putina dopiero się zaczyna.

Z pewnym dystansem można powiedzieć, że nie do końca jest on w błędzie. Gdyby jego wojna o podporządkowanie Ukrainy zakończyła się sukcesem, oznaczałoby to z pewnością cofnięcie się lub zniszczenie globalnego porządku, w którym Stany Zjednoczone były i są najbardziej znaczącym mocarstwem.

To, że będzie to porządek, w którym prawo międzynarodowe i utrwalone zasady stosunków międzynarodowych zostaną odłożone na bok, a nasze wartości będą miały znacznie mniejsze znaczenie, jest niestety oczywiste.

Decyzja Finlandii i Szwecji o staraniu się o członkostwo w NATO musi być również postrzegana w tej szerszej perspektywie. Nie chodzi tylko o ustalenia dotyczące obrony w obszarze północnoeuropejskim, które same w sobie są ważne, ale o wspólne sprostanie wyzwaniu dla naszego mniej lub bardziej globalnego porządku.

A oświadczenie Putina z tego tygodnia pokazało, jak bardzo jest to istotne. Myślę, że Donbas mało go obchodzi. Gdyby ta wojna miała się zakończyć po prostu podporządkowaniem sobie tego regionu, to z punktu widzenia Putina niewiele byśmy zyskali. Jego ambicje są znacznie szersze i o wiele bardziej niebezpieczne.

Sytuacja na Bałkanach, w Macedonii Północnej wygląda coraz bardziej niepokojąco. W tym obszarze od tysiącleci ścierały się ambicje narodowe, co również dzisiaj powoduje znaczne napięcia. Przez długi czas Grecja blokowała proces unijny i natowski tego kraju w sporze, który można określić, nieco upraszczając, jako walkę o dziedzictwo Aleksandra Wielkiego.

A teraz, gdy zostało to rozwiązane poprzez zmianę nazwy kraju, Bułgaria blokuje proces unijny w sporze, który dotyczy tożsamości narodowej i historii, ale który nie ma żadnego związku z dzisiejszymi problemami i wyzwaniami. W Sofii przyszłość rządu, który mimo wszystko próbował znaleźć rozwiązanie, liczona jest w godzinach i dniach, a w Skopje odbywają się gwałtowne protesty przeciwko temu, co postrzegane jest jako nadmierne żądania w kompromisowej propozycji, którą próbowała wypracować Francja.

Istnieje tu jeszcze niewielka możliwość postępu, ale również spore niebezpieczeństwo, że całość dotkną głębsze podziały.

Jednym z wydarzeń minionego tygodnia było to, że Boris Johnson został zmuszony do ogłoszenia swojej rezygnacji po tym, jak w ciągu 24 godzin z jego rządu zrezygnowało około 50 ministrów i politycznych mianowańców. Nie miał praktycznych możliwości dalszego działania. Na pewno nie będzie mi brakowało tej głęboko niepoważnej postaci. Co z tego wyniknie, dopiero się okaże, ale nic poza poprawą nie powinno być prawdopodobne.

W dłuższej perspektywie być może pojawi się szansa na ocieplenie klimatu między Londynem a Brukselą, ale na to potrzeba czasu. Jak długo Boris Johnson będzie w pobliżu, jeszcze nie wiemy, a każdy kandydat na następcę zapewne będzie starał się unikać ponownego otwierania ran po brexicie.

.To, że na dłuższą metę potrzebne są bardziej konstruktywne relacje między Brukselą a Londynem, jest oczywiste, nie tylko w świetle wojny i zamiarów Putina.

Carl Bildt

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 lipca 2022
Fot. Evelyn HOCKSTEIN / Reuters / Forum