Garri KASPAROW: Człowiek plus maszyna

Człowiek plus maszyna

Photo of Garri KASPAROW

Garri KASPAROW

Rosyjski szachista, trener szachowy (FIDE Senior Trainer od 2009) i polityk. Mistrz świata w szachach w latach 1985–1993.

zobacz inne teksty Autora

Dzięki nowym technologiom nie straciliśmy wolnej woli; zyskaliśmy czas, z którym jeszcze nie wiemy, co robić. Życie jest inne, a to, co inne, bywa niepokojące. Nie znaczy to jednak, że jest szkodliwe – pisze Garri KASPAROW

.Igor Aleksander, angielski pionier sztucznej inteligencji i sieci neuronowych, w swojej książce z 2000 roku How to Build a Mind (Jak zbudować umysł) wyjaśniał: „W połowie lat dziewięćdziesiątych liczba ludzi mających pewne doświadczenie w korzystaniu z komputerów była o kilka rzędów wielkości większa niż w latach sześćdziesiątych. W porażce Kasparowa dostrzegali wielki triumf programistów, ale nie taki, by mógł rywalizować z ludzką inteligencją, która pomaga nam w życiu”.

Nie znaczyło to, że supermocne maszyny do gry w szachy nie wywarły żadnego wpływu, tylko że ich wpływ ograniczał się do świata szachów. Dobra wiadomość jest taka, że to, co dzieje się w świecie szachów, jest często użyteczną zapowiedzią dla pozostałej części świata. Przyjrzę się trzem szerokim kategoriom, w których – z różnym skutkiem – moja ukochana gra i ja sam znaleźliśmy się w czołówce szybko zmieniających się relacji między ludźmi a maszynami. Gdy skończyła się dekada rywalizacji w formule „człowiek kontra maszyna”, nadszedł czas, by na scenę wyszła współpraca: „człowiek plus maszyna”. Ujmując rzecz zwięźlej: jeśli nie możesz pobić maszyn, to się do nich przyłącz.

Zewnętrzny mózg

.Wyrażenie „człowiek plus maszyna” można odnieść do każdego wykorzystania technologii od czasu, gdy pierwsi ludzie wyciosali coś z kamienia. Coraz dobitniejsze udowadnianie wyższości człowieka nad innymi zwierzętami opiera się przede wszystkim nie na języku, lecz na tworzeniu i wykorzystywaniu narzędzi. Zdolność umysłu do tworzenia przedmiotów, które zwiększały szanse na przeżycie, prowadziła do naturalnej selekcji coraz lepszych wytwórców narzędzi i coraz lepszych ich użytkowników. To prawda, że wiele zwierząt wykorzystuje przedmioty jako narzędzia, poczynając od małp człekokształtnych, a kończąc na wronach i osach. Jednakże pomiędzy wybraniem sobie jakiegoś przedmiotu, by użyć go jako narzędzia, a wyobrażeniem sobie odpowiedniego instrumentu do danego zadania i stworzeniem go zieje ogromna przepaść.

Niemal wszystko, co robią współcześni ludzie, wiąże się z korzystaniem z technologii. Zmiana, która dokonała się w ostatnich dekadach, polega na ogromnym zwiększeniu zakresu tego, co tworzona przez nas technologia potrafi robić bez nas. Automatyzacja osiąga coraz wyższy poziom, naśladując i przekraczając ludzkie możliwości fizyczne i intelektualne: od podnoszenia ciężarów i motoryki małej po obliczenia i analizę danych. Obecnie maszyny zaczynają uzupełniać nasze podstawowe funkcje poznawcze, takie jak pamięć, podczas gdy my przestajemy robić rzeczy, które dużo łatwiej wykonują nasze komputery i telefony. Zanim jeszcze iPhone utorował smartfonom drogę do naszych kieszeni i stały się one naszym standardowym wyposażeniem, wpływ technologii na nasz mózg, polegający na zastępowaniu niektórych jego funkcji, stanowił już ważne zagadnienie.

W 2002 roku Cory Doctorow, pisarz i dziennikarz naukowy, na określenie swojego blogowania na stronie Boing ukuł termin „zewnętrzny mózg”. Tak o tym pisał: „Nie tylko stało się ono moim centralnym składem wszystkich owoców mojej pracy na wielu polach informacji, ale też zwiększyło wielkość i poprawiło jakość plonów. Wiem więcej, znajduję więcej i rozumiem lepiej niż kiedykolwiek”. Każdy, kto szukał kiedyś czegoś w swoich e-mailach albo w mediach społecznościowych – nawet jeśli nie prowadzi bloga – z pewnością podziela to odczucie. Przewijanie całych lat e-maili albo postów na Facebooku jest dużo bogatszym pod względem pamięciowym doświadczeniem niż wertowanie albumu ze starymi zdjęciami. To chaotyczny, pisany ad hoc dziennik, do którego dokładali się na bieżąco również przyjaciele i rodzina.

Opublikowany w 2007 roku na łamach pisma „Wired” artykuł zatytułowany Your Outboard Brain Knows All (Twój zewnętrzny mózg wie wszystko) zaktualizował tę koncepcję, odnosząc ją do epoki mobilnej. W tamtym czasie pierwszy iPhone był w sprzedaży zaledwie od kilku miesięcy, dlatego zjawisko opisane przez Clive’a Thompsona, autora tego artykułu, miało narastać wykładniczo. Thompson pisze o smartfonach BlackBerry i poczcie Gmail, przekonując, że nie ma sensu zapamiętywać numerów telefonów znajomych (a nawet własnego), skoro telefony „mogą przechowywać w pamięci pięćset numerów”. Dalej pisze: „Przyszłość, w której istnieją cyborgi, już nadeszła. Niemal niezauważalnie dokonaliśmy outsourcingu ważnych zewnętrznych funkcji mózgu na otaczający nas krzem”.

Nie jest to nic aż tak rewolucyjnego – to jedynie kolejny przejaw demokratyzującej potęgi techniki. Osoby zajmujące stanowiska kierownicze i znajdujące się wyżej w hierarchii społecznej wykonywanie wielu swoich prozaicznych funkcji poznawczych zawsze zlecały sekretarzom i osobistym asystentom. Wykorzystywały – i wiele z nich nadal wykorzystuje – terminarze i wizytowniki pomagające porządkować i przechowywać informacje na temat kontaktów i harmonogramów, które obecnie każdy z nas nosi z sobą w maleńkim komputerze umieszczonym w kieszeni. Smartfony, bo o nich mowa, sprawiły, że zadania te wykonuje się lepiej i sprawniej. Obecnie możemy odszukać dowolne dane, a nie tylko numery telefonów. Szukając restauracji, nie znajdujemy tylko takich informacji na jej temat, jakich dostarczała stara książka telefoniczna; od algorytmu uzyskujemy rekomendacje na temat danego lokalu, a za pośrednictwem smartfonu przy użyciu zaledwie paru poleceń możemy zarezerwować stolik albo zamówić dostawę posiłku do domu.

Kwestia woli i czasu

.Zgodnie ze wspaniałą tradycją, sprawdzającą się niemal przy każdym nowym wynalazku technicznym, nikt nie wszczynał paniki z powodu potencjalnych minusów outsourcingu poznawczego, dopóki nie zaczęły z niego korzystać dzieci – i to korzystać w sposób niezrozumiały dla rodziców. Piszą kciukami dziwne słowa w swoim okropnym slangu i używają jakichś śmiesznych symboli. Nie potrafią skupić uwagi przez dłuższy czas. Nie potrafią zapamiętać własnego numeru telefonu. Więcej czasu spędzają w mediach społecznościowych niż z przyjaciółmi w realu (to znaczy w prawdziwym życiu, jak mi tłumaczy moja córka). Stają się zombie, pozbawionymi ambicji i wolnej woli!

Felietonista „New York Timesa” David Brooks zareagował na artykuł w „Wired” zabawnym tekstem opisującym, jak poddaje się zewnętrznemu mózgowi. „Myślałem, że magia ery informacji polega na tym, że dzięki niej możemy wiedzieć więcej, potem jednak zdałem sobie sprawę, że magia ery informacji polega na tym, że dzięki niej możemy wiedzieć mniej […]”. I dalej: „Można by zapytać, czy dokonując outsourcingu własnego myślenia, nie tracimy swojej indywidualności. Bynajmniej. […] Tracimy tylko niezależność”.

Czy 10 lat później ktokolwiek żałuje, że nie musi zapamiętywać numerów telefonów albo map? Prawdopodobnie tak, ale są to ludzie tego samego pokroju co ci, którzy ubolewali nad tym, że tkaniny czy szkło niewytwarzane przez rzemieślników są pozbawione skaz, albo którzy tęsknią za szumami i trzaskami płyt winylowych. Nie mylmy nostalgii za tym, co dawne, z utratą człowieczeństwa. Czy straciliśmy wolną wolę na rzecz urządzeń z GPS-em, rekomendacji Amazona i spersonalizowanych kanałów informacyjnych? Niemożność nieoczekiwanego zabłądzenia na starej wiejskiej drodze, uwolnienie się od konieczności szperania w księgarni czy wertowania drukowanych gazet mogą spowodować znikomą utratę zdobycia wszechstronnych doświadczeń – to na pewno. Nikt jednak nie uniemożliwia nam robienia takich rzeczy, zwłaszcza że mamy znacznie więcej czasu, by je robić, skoro zaspokajanie naszych konkretnych pragnień i potrzeb stało się o wiele łatwiejsze.

Nie straciliśmy wolnej woli; zyskaliśmy czas, z którym jeszcze nie wiemy, co robić. Zyskaliśmy niewiarygodne możliwości, praktyczną wszechwiedzę, ale wciąż brak nam poczucia celu, byśmy mogli używać ich w satysfakcjonujący nas sposób. Przebyliśmy kolejne etapy rozwoju cywilizacji, zmierzającego ku obniżeniu poziomu przypadkowości i nieskuteczności w naszym życiu. To życie jest inne, owszem, a to, co inne, bywa niepokojące, gdy dzieje się szybko – nie znaczy to jednak, że jest szkodliwe. Całe to kpienie i bicie na trwogę zniknie wkrótce po tym, jak któryś z przedstawicieli pokolenia dorastającego wraz ze smartfonami dostanie rubrykę w „New York Timesie”.

Maszyna bez uprzedzeń i doktryn

.Czy są jakieś minusy tego całego outsourcingu umysłowego? Czy przekazując procesy poznawcze ze swojego mózgu poza jego granice, do telefonu, wyrzucamy jakieś jego części na bruk? Thompson zastanawiał się: „Gdy znajduję się w sieci, jestem prawdziwym geniuszem, lecz czy po odłączeniu od niej staję się umysłowym kaleką? Czy nadmierne poleganie na pamięci maszynowej zamyka inne ważne sposoby rozumienia świata?”. To ważne i wcale nie nowe pytanie. Zdobywanie wiedzy służy z konieczności tylko wykonywaniu bezpośrednich zadań czy znajdowaniu odpowiedzi na pytanie – chyba że zależy nam na zbliżeniu się do wyższego celu, jakim jest mądrość. Mając telefon, dzięki Google’owi i Wikipedii można stać się błyskawicznym ekspertem w każdej kwestii – i jest to niewiarygodnie przydatne. Korzystanie z tych narzędzi nie sprawia, że głupiejemy bardziej, niż głupieliśmy z powodu korzystania z encyklopedii, książek telefonicznych czy usług bibliotekarzy. To tylko kolejny etap, na jakim nasza technika pozwala nam tworzyć coraz więcej informacji oraz coraz szybciej je wymieniać – i nie będzie to etap ostatni. Niebezpieczeństwo nie polega na intelektualnej stagnacji albo uzależnieniu od każdorazowego szukania informacji. Prawdziwe ryzyko to zastąpienie powierzchowną wiedzą tego typu rozumienia i przenikliwości, które są potrzebne do tworzenia nowych rzeczy.

Biegłość niekoniecznie przekłada się na przydatne rozumienie, nie mówiąc o mądrości. Korzenie tej debaty sięgają Sokratesa, a jej dalsze dzieje prowadzą zwykłą drogą przez Etykę nikomachejską Arystotelesa i Zasady filozofii Kartezjusza. Czym jest mądrość? Czy to nagromadzona wiedza? Pokora w akceptowaniu własnej niewiedzy? Umiejętność dobrego życia? Korzystanie z maszyn w celu zdobywania i zachowywania większej ilości wiedzy nie może być samo w sobie czymś złym. Pytanie brzmi: czy w sferze poznawczej wiąże się ono z czymś w rodzaju kosztu utraconych korzyści? Dzięki szachom w stosunkowo wymierny sposób widziałem, jak dokonuje się cały ten proces, dlatego sądzę, że nie sposób zaprzeczyć istnieniu takiego kosztu, ale też nie uważam, by był on z konieczności czymś negatywnym, o ile jesteśmy go świadomi.

Odrzucam koncepcję, zgodnie z którą zawsze i wszędzie zysk w jednym aspekcie musi oznaczać stratę w innym, a każdej korzyści poznawczej odpowiada jakaś strata. Wielkie zmiany w sposobie zarządzania własnym umysłem mogą dawać w wyniku – i często dają – czysto dodatni bilans. Podobnie jak w odniesieniu do innych aspektów tego, co nazywam upgradowaniem naszego umysłowego software’u, podstawowym składnikiem jest samoświadomość.

Możliwość posiadania w domu (albo w kieszeni) komputera o sile arcymistrza przyczyniła się do tego, że na całym świecie pojawiło się wielu mocnych szachistów. Okoliczność ta wpłynęła jednak nie tylko na to, kto obecnie gra w szachy. Maszyny do gry w szachy oddziałują również na to, jak teraz gramy w szachy.

Nie chodzi mi o to, że gra się przez internet albo przeciwko komputerom, chociaż to też prawda. Mam na myśli sposób, w jaki w dzisiejszych czasach grają między sobą arcymistrzowie wśród ludzi – bazując na długoletnim doświadczeniu pracy z supermocnymi silnikami. Kiedyś młodzi gracze mogli uczyć się stylu od swoich pierwszych trenerów. Jeśli ktoś pracował pod opieką trenera, który sam wolał ostre debiuty i grę opartą na ataku spekulacyjnym, mogło to na tyle wpłynąć na ucznia, by zaczął grać podobnie. Zapewne identyczne obserwacje można poczynić na temat trenerów tenisa i mistrzów stylu literackiego.

A jak to wygląda, gdy w okresie kształtowania stylu takim wpływowym trenerem jest komputer? Maszyny nie obchodzi styl ani wzorce, ani setki lat uznanej teorii. Maszyna zlicza wartości szachowych bierek, analizuje parę miliardów posunięć i podlicza wszystko ponownie. Jest całkowicie wolna od uprzedzeń i doktryn, chociaż to prawda, że niektóre programy są nieco bardziej agresywne, a inne bardziej konserwatywne w zależności od tego, jak wyreguluje się ich oceny. Powszechne wykorzystywanie komputerów do ćwiczeń i analiz przyczyniło się do stworzenia pokolenia szachistów, którzy są niemal tak samo wolni od dogmatów jak maszyny, z którymi ćwiczą.

Coraz częściej określonych posunięć nie uważa się za dobre lub złe, dlatego że tak wyglądają albo dlatego że wcześniej ich nie wykonywano. Posunięcie jest dobre po prostu wtedy, gdy się sprawdza, a złe – jeśli nie. Chociaż po to, by grać dobrze, wciąż potrzebujemy znacznej dozy intuicji, wytycznych i logiki, dzisiaj ludzie zaczynają grać w szachy bardziej jak komputery.

Komputer i ludzie

.Uzdolnione dzieci, z którymi pracuję od mniej więcej dekady w ramach realizowanego przez Kasparov Chess Foundation programu Young Stars, mają od 8 do 18 lat. Wszystkie one, odkąd tylko nauczyły się szachowych posunięć, pracowały z mocnymi maszynami do gry w szachy i nie mam złudzeń, że rozwijają się inaczej niż dzieci, z którymi pracowałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w szkole Botwinnika w Związku Radzieckim. Ponieważ sam jestem dosłownie i w przenośni przedstawicielem „starej szkoły”, trudno mi nie być krytycznym wobec tego, w jaki sposób ci młodzi ludzie podchodzą do gry, i ich braku zorganizowanego, dogmatycznego myślenia szachowego. Zdaję sobie również sprawę, że z wynikami nie sposób się spierać oraz że uczenie się pozbawione zbytecznych dogmatów ma też swoje korzyści, a nie tylko minusy. Ktoś, kto potrafi wyjaśnić, dlaczego dany ruch jest dobry lub zły w teorii, niekoniecznie musi umieć udowodnić to w praktyce.

Problem pojawia się wówczas, gdy baza danych i silnik przestają być trenerem, a stają się wyrocznią. Całkiem często zdarza mi się pytać swoich uczniów o ten czy inny ruch z ich partii i o powody, dla których go wybrali. Jeśli dotyczy to posunięcia z wczesnej fazy gry, odpowiedź niemal zawsze brzmi: „Ponieważ to jest wariant główny”. Znaczy to tyle, że jest to ruch wynikający z teorii, znajdujący się w bazie danych, wcześniej wykonywany prawdopodobnie przez wielu arcymistrzów. Czasami danego ruchu nie ma w teorii, ale uczeń przygotował go z pomocą silnika, wobec tego odpowiedź jest podobna: „To najlepsze posunięcie”. Może i tak, ale zawsze wtedy pytam: Dlaczego to jest najlepsze posunięcie? Dlaczego wszyscy ci arcymistrzowie je wybrali? Dlaczego zaleca je komputer?

Wtedy często pojawia się problem. Dlaczego wybrać to posunięcie? Ponieważ jest dobre. Dlaczego jest dobre? Odpowiedź na to pytanie może wymagać głębokiego rozumienia i mnóstwa analiz. Debiuty rozwijały się empirycznie przez całe dziesięciolecia, czasami trwało to ponad sto lat. Jeśli przesunięcie gońca na określone pole w 12 ruchu w konkretnym wariancie uważa się za najlepsze, to dlatego że do tego przekonania doprowadziła cała długa historia. Do ustalenia, dlaczego akurat w tym momencie wykonać to posunięcie, przyczyniły się dziesiątki lub setki partii rozgrywanych metodą prób i błędów.

Dzieci chcą to wszystko pominąć i przyjść na gotowe, czyli zacząć od punktu, do którego każe im dojść wcześniejsza analiza oraz dawne partie, i dopiero wtedy włączyć samodzielne myślenie. Być może czytelnicy zapamiętali, że właśnie tak grają maszyny: korzystają z książki debiutowej, czyli bazy danych obejmującej partie arcymistrzowskie i teorię. Jeśli tak grają ludzie, narażają się na te same mankamenty. Co zrobić, jeśli w książce jest błąd? Co zrobić, jeśli idziemy ślepo za schematem, a gdzieś w głębi realizowanego przez nas wariantu przeciwnik przygotował jakąś nieprzyjemną nowinkę?

W takim podejściu jest też oczywiście pewna pragmatyczna logika. Jeśli jakiś ruch od dawna zalecają mocni gracze i komputery, najprawdopodobniej jest to najlepsze posunięcie. Ludzie jednak, w odróżnieniu od komputerów, mają dwa problemy ze ślepym przyjmowaniem werdyktu bazy danych. Po pierwsze, kiedy wychodzimy poza zakres wyuczonego na pamięć przygotowania, musimy zacząć używać mózgu. Choć wiemy, że pozycja, do której dotarliśmy, powinna być dla nas dobra, to jeśli nie wykonaliśmy jakiegoś dodatkowego solidnego przygotowania, możemy nie mieć pojęcia, co robić dalej. Przypomina to sytuację, w której wypływamy łódką na środek jeziora i dopiero gdy nasza łupina zaczyna przeciekać, zdajemy sobie sprawę, że nie umiemy pływać.

.A co będzie, gdy nasz przeciwnik odejdzie od wariantu głównego, którego tak wytrwale uczyliśmy się na pamięć? Komputery nie mają z tym kłopotu. Po prostu wyciągają z bazy danych właściwe posunięcie, jeśli baza takie przewiduje, a jeśli nie, to zaczynają myśleć. Jeśli natomiast brakuje nam dobrego zrozumienia ogólnej pozycji, to możemy znaleźć się w większych tarapatach niż nasz przeciwnik, nawet jeśli jego ruch nie był najlepszy według bazy danych. Wyjaśnia to również, dlaczego tak ważne jest w trakcie przygotowania używanie własnego mózgu, a nie tylko silnika szachowego. Maszyna powie nam, jaki jej zdaniem jest najlepszy ruch dla obu stron, a nie jaka jest najbardziej prawdopodobna odpowiedź, ani nie jaka odpowiedź sprawi największą trudność drugiemu graczowi. Zbytnie poleganie na maszynie może osłabić, a nie wzmocnić nasze własne rozumienie sytuacji, jeśli cały czas będziemy polegać tylko na ocenie podanej przez komputer.

Swoim uczniom mówię, że muszą korzystać z silnika szachowego, by podważać własne przygotowanie i własną analizę, a nie po to, by silnik wykonał tę pracę za nich. Nie wystarczy wiedzieć, jakie są najlepsze posunięcia; trzeba też wiedzieć, dlaczego te posunięcia są najlepsze.

Garri Kasparow

Garri Kasparow „Ostatni bastion umysłu”, tłumaczenie: Michał Romanek (wyd. Insignis Media, Kraków 2021)

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 marca 2021