Niczym lunatycy zmierzamy ku wojnie
Tekst Eryka Mistewicza w „Le Figaro” („82 ans et 400 km séparent Boutcha de Katyń”, który opublikowaliśmy także w wyd. 41 „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]) wywołał we Francji falę polemik. Wśród nich zwraca uwagę tekst Henri’ego GUAINO prezentujący zdecydowanie odmienne stanowisko.
.Przywołując w tytule obraz lunatyków zmierzających ku wojnie, nawiązuję do książki australijskiego historyka Christophera Clarka, w której zanalizował on przyczyny I wojny światowej (Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914, przeł. T. Fiedorek, M. Fiedorek, Kraków 2017). „Wybuch wojny w 1914 roku to nie kryminał Agathy Christie […]. W tej opowieści nie ma żadnego dymiącego pistoletu; czy też raczej – każda z głównych postaci trzyma w rękach po jednym z nich. Widziany w tym świetle wybuch tamtej wojny był tragedią, a nie zbrodnią”. W 1914 roku nikt z europejskich przywódców nie był szaleńcem, nikt nie chciał wybuchu wojny światowej, która pociągnęła za sobą dwadzieścia milionów ofiar. Wszyscy wszakże są odpowiedzialni za jej wybuch. Podobnie żaden z sygnatariuszy traktatu wersalskiego nie chciał kolejnej wojny światowej, która przyniosła sześćdziesiąt milionów ofiar – ale wszyscy w jakiś sposób uzbroili tę piekielną machinę, która do niej doprowadziła.
7 września 1914 roku, gdy wojna trwała zaledwie od miesiąca, naczelny wódz armii niemieckiej, który usilnie domagał się, aby to Niemcy zaatakowały jako pierwsze, zanim same zostaną zaatakowane, tak pisał do żony: „Tyleż krwi już przelano […], mam wrażenie, że jestem odpowiedzialny za wszystkie te okropieństwa, ale nie mogłem postąpić inaczej”.
„Nie mogłem postąpić inaczej” – to wyznanie mówi wiele o okolicznościach, w których wprawiono w ruch machinę wojenną. A u zarania wszystkiego stał fakt, że narody zaczęły przypisywać jedne drugim swoje własne uprzedzenia, niewyjawione pragnienia i uczucia, jakimi się wzajemnie darzyły. I tak właśnie postępuje dziś Zachód z Rosją, a Rosja z Zachodem. Zachód żyje w przekonaniu, że jeśli Rosja pokona Ukrainę, nic już nie będzie ograniczało jej woli dominacji. I odwrotnie, Rosja jest przekonana, że przeciągnięcie Ukrainy przez Zachód do swojego obozu nie zaspokoi jego hegemonicznych ambicji.
Rozszerzając NATO na byłe państwa bloku wschodniego, w tym na kraje bałtyckie, przemieniając sojusz północnoatlantycki w sojusz antyrosyjski, przesuwając granice Unii Europejskiej aż po granice Rosji, Stany Zjednoczone i Unia Europejska obudziły w Rosjanach poczucie osaczenia, które w historii Europy odpowiadało za wiele konfliktów zbrojnych. Poparcie Zachodu dla Euromajdanu w 2014 roku przeciwko prorosyjskiemu rządowi ukraińskiemu było dla Rosjan dowodem na to, że ich obawy były uzasadnione. Natomiast aneksja Krymu przez Rosję i jej wsparcie separatystów w Donbasie wywołały na Zachodzie poczucie, że zagrożenie rosyjskie jest rzeczywiste i że należy dozbroić Ukrainę, co w konsekwencji jeszcze bardziej przekonało Rosję, że to Zachód jest zagrożeniem. Amerykańsko-ukraińskie partnerstwo strategiczne podpisane 10 listopada 2021 roku, pieczętujące sojusz obu krajów wycelowany otwarcie w Rosję i obiecujące wstąpienie Ukrainy do NATO, ostatecznie przekonało Rosję, że powinna zaatakować, zanim domniemany przeciwnik będzie w stanie sam to zrobić jako pierwszy. Mechanizm z 1914 roku w czystej, przerażającej postaci.
Jak zwykle źródeł konfliktu należy szukać w mentalności i świecie wyobrażeń narodów sąsiadujących z Rosją. Jak Polska, która na przestrzeni trzech stuleci doświadczyła czterech rozbiorów, jak Litwa, na dwieście lat włączona do Rosji, czy Finlandia, która straciła część swego terytorium w 1939 roku, jak wszystkie te państwa, które przeżyły pół wieku pod sowieckim jarzmem, nie mają się obawiać o swój byt, gdy dostrzegają najmniejsze nawet zagrożenie przychodzące ze Wschodu? I odwrotnie, jak Rosja, która tak często musiała walczyć, aby odeprzeć zakusy Zachodu, i która od wieków rozdarta jest między fascynacją a pogardą dla cywilizacji zachodniej, może nie odczuwać egzystencjalnej obawy przed Ukrainą, która staje się właśnie przyczółkiem Zachodu w świecie rosyjskim?
Jak powiedział René Girard, „to nie różnice, ale ich utrata prowadzi do oszalałej rywalizacji i zapamiętałych walk między ludźmi”. Czy zagrażanie temu, co Rosja postrzega jako rosyjskie, nie jest podejmowaniem ryzyka wywołania tej „oszalałej rywalizacji”?
Zachód za bardzo widzi nostalgię po ZSRR, a za mało słowianofilstwo, czyli odwieczną Rosję, taką, jaką ona sama siebie postrzega poprzez swoją mitologię. Alexandre Koyré w swojej pogłębionej analizie (La philosophie et le problème national en Russie au début du XIXe siècle, Paris 1976) opisał ten nurt, z którego wyłoniły się wielka literatura i rosyjska świadomość narodowa na początku XIX w. Był to czas, gdy „na bazie nacjonalizmu instynktownego nacjonalizm świadomy doprowadził do powstania między Rosją a Zachodem zasadniczej opozycji”. To poczucie duchowej i moralnej wyższości nad Zachodem możemy usłyszeć w wydobywającym się z serca krzyku Sołżenicyna wobec studentów Harvardu w 1978 roku: „Nie, nie wezmę waszego społeczeństwa jako wzoru dla transformacji mojego społeczeństwa” (tekst ten publikowaliśmy w wyd. 36 „Wszystko co Najważniejsze” – dop. red).
Być może ta Rosja nie postrzega wojny na Ukrainie jako wojny napastliwej, ale jako wojnę secesyjną. Być może chodzi o wojnę o wyodrębnienie kolebki świata rosyjskiego, ziemi, na której tyle razy w historii rozgrywał się los Rosji, z której wyparła ona Polaków i armię Hitlera. O odrębność polityczną, kulturową czy wręcz duchową, odkąd w 2018 roku ukraiński Kościół prawosławny zerwał ze zwierzchnictwem patriarchatu moskiewskiego. Wojny secesyjne są najgorsze. Jedno jest tymczasem pewne: wojna na umęczonej ukraińskiej ziemi jest wojną między Rosją a Zachodem i może w sytuacji niekontrolowanej eskalacji zakończyć się bezpośrednim starciem.
Od zawsze wojna wyzwala to, co w naturze ludzkiej najokrutniejsze, daje upust najbardziej krwawym instynktom. Prowadzi do wzrostu ekstremizmu, pociągając za sobą wbrew ich woli walczących i przywódców. Churchill i Roosevelt nie sądzili, że przyjdzie taki dzień, w którym wydadzą rozkaz o zbombardowaniu miast niemieckich, aby złamać morale Niemców. Truman nie przewidział, że w 1945 roku ucieknie się do bomby atomowej, aby zmiażdżyć opór Japończyków. Delegując paruset doradców wojskowych do Wietnamu w 1961 roku, Kennedy nie sądził, że osiem lat później Ameryka wyśle tam ponad pół miliona żołnierzy, którzy prowadzić będą masowe bombardowania napalmem i masakrować całe wioski.
Zimna wojna nie skończyła się trzecim konfliktem światowym tylko dlatego, że żaden z jej protagonistów nigdy nie starał się przyprzeć do muru drugiego. W najpoważniejszych kryzysach każdy działał tak, aby ten drugi miał jakieś pole manewru. Dziś jednak USA i ich sojusznicy chcą przyprzeć Rosję do muru.
Gdy na horyzoncie jawi się perspektywa wstąpienia do NATO nie tylko Ukrainy, ale także Finlandii, Szwecji, Mołdawii i Gruzji, gdy amerykański sekretarz obrony ogłasza, że Stany Zjednoczone „chcą osłabienia Rosji do tego stopnia, by nie była już nigdy w stanie zrobić takich rzeczy, jakich dopuszcza się w wojnie na Ukrainie”, gdy amerykański prezydent nazywa rosyjskiego prezydenta rzeźnikiem, mówiąc, że „na miłość Boską, ten człowiek nie może dłużej zostać u władzy”, i prosząc Kongres o dodatkowe dwadzieścia miliardów dolarów, oprócz trzech miliardów już przeznaczonych przez USA na dozbrojenie Ukraińców w czołgi, samoloty, pociski, armaty i drony, jasno rozumiemy, że strategia przypierania Rosji do muru nie ma żadnych ograniczeń.
Problem w tym, że strategia ta nie docenia siły oporu narodu rosyjskiego, tak samo zresztą, jak Rosjanie nie docenili siły oporu Ukraińców. Przypieranie Rosji do muru skłoni ją do jeszcze większej przemocy. Dokąd to wszystko zaprowadzi? Do wojny totalnej, chemicznej, atomowej?
Skończy się to na pewno nową zimną wojną między Zachodem a tymi wszystkimi państwami świata, które, pamiętając o Kosowie, Iraku, Afganistanie, Libii, myślą, że skoro Rosja jest przypierana do muru, to taki sam los czeka także i je. Że nie ma już żadnego ograniczenia dla amerykańskiego hegemona. Stąd taka, a nie inna postawa Indii – które nie potępiły Rosji i które myślą o Kaszmirze; Chin – które z dużą ostrością krytykują zachodnią „politykę wymuszania”, wiedząc, że jeśli Rosja upadnie, przyjdzie pora na nie; Brazylii – która głosem Luli twierdzi, że „za wojnę nigdy nie odpowiada jedna strona”; wszystkich tych państw w Azji, na Bliskim Wschodzie, w Afryce, które wzbraniają się przed potępieniem Rosji. Przypierając Rosję do muru, nie uratujemy porządku światowego, lecz wysadzimy go w powietrze. Gdy Rosja zostanie wykluczona z wszelkich międzynarodowych organizacji, a te ulegną dezintegracji jak Liga Narodów na początku lat 30. XX wieku, co zostanie z porządku światowego?
Znalezienie winnego utwierdza nas w przeświadczeniu, że mieliśmy rację. W tym przypadku już go wskazaliśmy. Jest nim bezlitosny autokrata, istne wcielenie zła. Stawianie wszakże dobra przeciwko złu jest powrotem do ducha wypraw krzyżowych. „Zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Zamiast wysłuchać głosu Putina i powstrzymać to szaleństwo i masakry, Unia Europejska idzie drogą Stanów Zjednoczonych w eskalacji owej wojny per procura. A co zrobią Europejczycy i Amerykanie w obliczu wojny totalnej? Z pociskami atomowymi i jądrową bronią taktyczną pokonać kolejny stopień konfliktu wcale nie musi być trudne. A co potem? Potem wszystko może się zdarzyć: z jednej strony tragiczna spirala odwzorowywania przemocy, czego nikt by sobie nie życzył, a do czego wszyscy by się przyczynili i co mogłoby zniszczyć Europę, a być może nawet całą ludzkość, z drugiej kapitulacja mocarstw zachodnich w stylu monachijskim, mocarstw, które nie zechcą być może zaryzykować najgorszego, byle tylko uratować Ukrainę, państwa bałtyckie lub nawet Polskę.
Przypomnijmy sobie przestrogę generała de Gaulle’a z 1966 roku, gdy Francja opuszczała zintegrowane dowództwo Paktu Północnoatlantyckiego: „ZSRR wyposażony jest w broń atomową zdolną dosięgnąć Stanów Zjednoczonych, co sprawia, że Amerykanie muszą brać pod uwagę ewentualne użycie swojego arsenału atomowego”. Gdzie jest głos Francji, tego „starego kraju, który zaznał wojen, okupacji, barbarzyństwa” i który 14 lutego 2003 w ONZ powiedział „nie” wojnie w Iraku, który w 2008 roku uratował Gruzję i który sprzeciwiał się jej wejściu i wejściu Ukrainy do NATO, który dziś mógłby opowiedzieć się za neutralizacją Ukrainy, czyli zablokowaniem możliwości jej przystąpienia do NATO i Unii Europejskiej. Byłoby to w duchu tego, co powiedział w 2014 roku Henry Kissinger: „Jeśli Ukraina ma przetrwać i rozwijać się, nie może być przyczółkiem w walce jednej strony z drugą. Musi być mostem przerzuconym pomiędzy stronami. Zachód musi zrozumieć, że dla Rosji Ukraina nie będzie nigdy zwykłym państwem zagranicznym”. Tylko poprzez swoją neutralność Finlandia mogła pozostać wolna i suwerenna między dwoma zwaśnionymi blokami w okresie zimnej wojny. To poprzez swoją neutralność w 1955 roku Austria stała się na powrót krajem wolnym i suwerennym.
.Czynienie dziś ustępstw wobec Rosji byłoby poddaniem się prawu silniejszego. Brak ustępstw byłby poddaniem się prawu bardziej szalonego. Tragiczny dylemat. Dylemat podobny do tego, którego w czasie działalności w ruchu oporu doświadczył poeta René Char: „Byłem świadkiem, oddalony o jakieś sto metrów, egzekucji B. Aby uratować mu życie, wystarczyło nacisnąć na spust karabinu! Była to okolica miejscowości Céreste, nasze siły były przynajmniej równoważne siłom SS. Ale oni nie wiedzieli, że my tam jesteśmy. Na błagalne spojrzenia moich towarzyszy domagających się sygnału o otwarciu ognia, odpowiedziałem przeczącym skinieniem głowy […]. Nie dałem sygnału, gdyż wioska miała być ocalona za wszelką cenę. Co to jest, jedna wioska?” (Feuillets d’Hypnos, Paris, 1946). A jak my odpowiemy na spojrzenia tych, którzy będą nas błagać o powstrzymanie nieszczęść, które sami na nas sprowadzimy?
Henry Guaino
“Nous marchons vers la guerre comme des somnambules”, „Le Figaro”, 12 maja 2022. Przekład: Andrzej Stańczyk. Tekst opublikowany w nr 42 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].