
Czemu nie po chińsku?
W chwili gdy trwał właśnie ćwierćfinał XIX Konkursu Chopinowskiego, Pekin wprowadził twarde restrykcje eksportu nowoczesnej technologii do Europy. Tak, tak, słyszę najzupełniej logiczne pytanie: a cóż jedno ma do drugiego? – pisze pisze Jan ROKITA
.Na pierwszy rzut oka w zasadzie nic, poza koincydencją daty. Praktycznie pełny zakaz sprzedaży do krajów Unii Europejskiej tzw. „metali ziem rzadkich” (czyli siedemnastu rzadko występujących w przyrodzie surowców, na których wykorzystaniu opierają się nowoczesna technologia cyfrowa i przemysł samochodowy) komuniści chińscy wprowadzili w dniu 9 października 2025 roku. A ściślej mówiąc, tego dnia rozszerzyli wcześniejsze ograniczenia eksportowe owych metali do Europy obowiązujące od kwietnia. W Warszawie akurat wtedy rozpoczynał się II etap Konkursu Chopinowskiego, w wyniku którego wyłoniono czołówkę najlepszych młodych pianistów grających muzykę Chopina. No i w tej czołowej dwudziestce znalazło się czterech białych (trzech Polaków i Gruzin) oraz szesnaścioro żółtych artystów, występujących pod najróżniejszymi flagami narodowymi, ale z dominacją etnicznych Chińczyków.
Co do tego, jak huntingtonowski „konflikt cywilizacji” odbija się na globalnej kulturze muzycznej, nikt od jakiegoś czasu nie ma wątpliwości, choć publicznie zwykło się o tym w Europie mówić półsłówkami, z niejakim skrępowaniem, albo w ogóle. Wiadomo! Wszelkie rozważania na temat rywalizacji białych z żółtymi mogą się skończyć jakąś antyrasistowską awanturą, kłopotami, wylaniem z uniwersytetu i banem na YouTubie czy gdziekolwiek indziej. Co więcej, przyznawanie się do postępującej kulturowej „gorszości” naszego świata względem rasy żółtej jest rzeczą z natury wstydliwą, a więc czymś takim, o czym wszyscy dobrze wiedzą, ale po co to jeszcze nieelegancko nazywać po imieniu!?
Znane są również powody owej „gorszości”. Azja Wschodnia i Południowo-Wschodnia – to taki obszar współczesnej kultury, gdzie cenione są rzeczy u nas zakazane i wyklęte, takie jak rygorystyczne wychowanie dzieci, kult od małego ciężkiej pracy i przezwyciężania trudności, ostra rówieśnicza rywalizacja oraz prymat najzdolniejszych i najbardziej ambitnych młodych ludzi. Zarówno tamtejsze rządy, jak i społeczeństwa uważają wszystkie tego rodzaju rzeczy nie tylko za drogę do zdobywania osobistej doskonałości, ale także sposób na budowanie potęgi państwa. My z kolei już dawno postawiliśmy na tzw. „prawa dziecka”, czyli równanie w edukacji do najgłupszych i najbardziej leniwych, naukę zaspokajania ich każdej zachcianki, chronienie młodych przed wysiłkiem i porażkami oraz przekonywanie ich, że zawsze, nawet jak nic nie umieją i niczego nie potrafią, to i tak – wedle ulubionego sloganu polityków – „zasługują na więcej”. Aha! Zapomniałem o najważniejszym: nieustannie wywieramy presję na młodych, żeby zajmowali się głównie własnymi emocjami (Witkacy rzekłby trafnie: bebechami), pisali o bebechach bez wstydu w sieci i spędzali czas nie na żadnych trudnych ćwiczeniach umysłu, pamięci i umiejętności, ale najlepiej z psychoterapeutami, bo dopiero na kozetce stają się lepsi i ważniejsi dla wspólnoty. Efekty obu strategii kulturowych widać już jak na dłoni.
No dobrze, a co z tym chińskim eksportem surowców ziem rzadkich? Mam wrażenie, że właśnie w dniu 9 października nawet ślepy Europejczyk powinien przejrzeć na oczy i zobaczyć, jak Chińczycy grają z nami, jak gdyby mieli pewność, że jesteśmy infantylnymi euro-przygłupami. Przez lata sprawiając wrażenie, iż są najuczciwszymi obrońcami globalizmu i wolnego handlu, uzależnili nasz rozwój technologiczny od swoich rzadkich surowców. Czyli zrobili dokładnie to samo, co Putin z gazem, tyle że na polu o wiele bardziej newralgicznym. 70 proc. dostaw owych kluczowych minerałów Europa ma od lat z Chin, a w niektórych branżach zależność jest 90-procentowa. Co może najważniejsze – od chińskich dostaw zależy gros europejskiego postępu w technologii militarnej.
No i teraz, kiedy zbyt bliskie współdziałanie pani von der Leyen z Trumpem w sprawach chińskich przestało się w Pekinie podobać, najpierw w kwietniu ostrzegli nas, co nam grozi, a kiedy nie było pożądanej reakcji, pokazali na serio, jakie mogą być skutki europejskiego nieposłuszeństwa. Ów zakaz z 9 października zwraca uwagę przede wszystkim tym, iż ma być totalny, gdy idzie o wykorzystanie chińskich surowców w europejskim przemyśle zbrojeniowym. Znawcy technologii militarnych piszą teraz, iż jeśli Pekin nie złagodzi tego zakazu, to nie mamy do czynienia z kłopotem europejskich zdolności obronnych na przyszłość, ale po prostu z katastrofą owych zdolności. A w tym samym czasie szef NATO Mark Rutte mówi, ot tak, jak gdyby nigdy nic, że jest dla niego jasne, iż kiedy Pekin przystąpi do inkorporacji Tajwanu, to najpierw zmusi Moskwę do zbrojnej akcji przeciw Europie, ażeby „ułatwić sobie życie”.
Zresztą to, za kogo uważają nas dziś Chińczycy, jasno widać w drobnej w sumie historii, jaka rozgrywa się teraz w Londynie wokół projektu nowej ambasady chińskiej. Pekin postanowił bowiem wznieść potężny, ufortyfikowany (to nie żadna przesada, proszę sobie obejrzeć w sieci rysunki) kompleks gmachów dla swojej ambasady na dwuhektarowym polu nad Tamizą, vis-à-vis zamku Tower of London, przez które biegnie pod ziemią infrastruktura światłowodowa łącząca londyńskie City z Europą. Na skierowane przez brytyjski rząd uprzejme prośby o wyjaśnienie, czemu w planach ambasady są tunele podziemne i zaciemnione bunkry, padła oficjalna odpowiedź, iż tego rodzaju wyjaśnienia „ani nie są konieczne, ani nie byłyby właściwe”. Lewicowy rząd Starmera boi się zatargu z Chinami w tej sprawie i nie wiadomo na razie, co zdecyduje, choć m.in. Kongres USA żąda od Anglii zablokowania chińskiego planu ze względu na wspólne bezpieczeństwo.
No cóż! Zapewne w Pekinie, gdzie jak wiadomo, mają duże, ale starannie skrywane przed obcymi poczucie humoru, tamtejsi aparatczycy komunistyczni pękają w swoim własnym gronie ze śmiechu, gdy po raz kolejny słyszą płynące z Paryża, Londynu czy Brukseli przechwałki o „strategicznej autonomii” Europy. Wiedzą bowiem, że to są przechwałki zdziecinniałych Europejczyków, którzy dawno już utracili instynkt potęgi, tak gdy idzie o obronność czy technologię, jak i o kulturę. Przez jakiś czas musieli się dziwić, że w Europie, którą przez tyle lat próbowali naśladować, uniwersytety – to ośrodki walki z rasizmem, przemysł – to branża zajmująca się ociepleniem klimatu, szkoła – miejsce promocji słabych i upośledzonych, a armia ma działać dzięki chińskim dostawom. Ale teraz już to wszystko wiedzą i wyciągają wnioski.
.No a konkursy pianistyczne, owszem, tak jak ten warszawski, nadal zachowują wysoki poziom, albowiem robione są po to, by Chińczycy mogli rywalizować między sobą, w tym także z chińskimi emigrantami żyjącymi w Ameryce, jak również z Koreańczykami, Japończykami i Malajami. Prawdę mówiąc, słuchając XIX konkursu, nie mogę tylko dojść tego, czemu konferansjerka jest tam prowadzona w obcym dla większości języku angielskim, skoro można by to robić bardziej praktycznie i swojsko, po prostu, po chińsku.
