
Kwestia rozumu i sumienia
Konflikt polityczny w Polsce jest tak silny i nieznośny, że tylko mocne przesilenie może prowadzić do czegoś lepszego na przyszłość. Przyznam, że sam właśnie tak myślę o nieuchronności ostrego spięcia i kryzysu władzy jako o warunku możliwej naprawy – pisze Jan ROKITA
.W zamęcie końcówki kampanii wyborczej, gdy wszyscy desperacko zaczęli atakować wszystkich, a głośne i pierwszoplanowe stają się wyłącznie sztuczne pseudoafery, warto otrząsnąć się z oblepiającego szlamu propagandy i próbować stawiać pytania istotne.
Każdy rozumie, że dwóch realnych kandydatów do prezydentury, którzy zapewne zmierzą się w drugiej turze w dniu 1 czerwca, mocno dzielą wyznawane wartości metapolityczne.
Katolikowi, obawiającemu się przyspieszenia w Polsce rewolucji obyczajowej i wrogości państwa wobec religii, z natury rzeczy bliższa musi być kandydatura Karola Nawrockiego. Z kolei dla postępowca, który księży, msze i procesje traktuje jako pozostałości ciemnoty, a wyzwolenie spod władzy Dekalogu uważa za sukces w walce o wolność, Rafał Trzaskowski jest oczywiście najlepszym rozwiązaniem. To wszystko jest jasne i proste, a dla wielu wyborców również rozstrzygające dla tego, jak zamierzają głosować. Przyznam, że także dla mnie jest to ważna, a kto wie, czy nie najważniejsza przesłanka podejmowania decyzji wyborczych.
Ale przecież nie jest tak, aby żywa i realna polityka nie miała wpływać na nasze wybory. Dlatego właśnie należy stawiać sobie również pytania, które odkładają na chwilę na bok fundamentalne kwestie zasad i wartości, a zmuszają do namysłu nad przyszłością państwa. I właśnie dopiero gdy się patrzy z tej perspektywy, widać istotne, choć odmienne ryzyko polityczne, jakie wiąże się zarówno z wyborem Rafała Trzaskowskiego, jak i Karola Nawrockiego.
Wydaje mi się, że rolą świadomego wyborcy jest zważenie dwóch stron owego ryzyka, by później nie być zaskoczonym efektami dokonanego przez siebie wyboru. A rzeczywistość współczesnej polityki jest taka, że nie ma takich kandydatów na wysokie urzędy państwowe, których dałoby się ocenić w kategoriach czystego politycznego dobra bądź zła. Czy się to komu podoba, czy nie, jest tu tylko do wyboru mniejsze lub większe zło. A na dodatek to, które jest którym, bynajmniej nie jest oczywiste, lecz wymaga uważnego i roztropnego namysłu.
Na czym zatem polega owo ryzyko? Rafał Trzaskowski – to oczywiście perspektywa niebezpiecznego samowładztwa Donalda Tuska.
To całkiem nieprawdopodobne, aby prezydent Rafał Trzaskowski był w stanie, przynajmniej w pierwszej fazie swej prezydentury, wyznaczyć jakieś granice rządów osobistych obecnego premiera. To nie przypadek, że Donald Tusk publicznie odlicza dni i godziny do chwili zakończenia kadencji Andrzeja Dudy, licząc na to, że potem nadejdzie ta upragniona przezeń chwila władzy, ograniczanej tylko przez jego własną wolę. Nie sprzeciwi mu się prezydent, ani sejm i senat, nie sprzeciwią się prezydenci miast, sędziowie ani Najwyższa Izba Kontroli, nie sprzeciwi mu się Europa. I to niezależnie od tego, jak dalece i jak brutalnie chciałby rozszerzyć zakres swojej hegemonii. Nie wiemy, co z takim samowładztwem Donald Tusk ostatecznie zrobi. Może będzie go używać roztropnie z obawy przed odwróceniem się odeń wyborców? A może popadnie w swoistą „hybris” i u końca swej kariery zechce wszystkim pokazać, do czego jest zdolny? Powtórzmy: nie wiemy tego. I na tym właśnie polega polityczne ryzyko wyboru Rafała Trzaskowskiego.
Podobnie, choć zarazem inaczej rzecz się ma z prezydentem Karolem Nawrockim. Jego wybór – to nieuchronna perspektywa klinczu władzy i w efekcie przesilenia politycznego w Polsce. Prawdopodobnie dość szybko – jesienią albo najpóźniej wiosną przyszłego roku.
Karol Nawrocki to twardy zawodnik, który idzie po prezydenturę po to, aby przeciwstawić się Donaldowi Tuskowi i doprowadzić jego rządy do upadku. Nie będzie miał takich zahamowań, jakie cały czas wykazuje Andrzej Duda – delikatny i kulturalny krakowski inteligent, wychowany w profesorskiej rodzinie. Karol Nawrocki to typ politycznego twardziela, wychowanego na stadionach piłkarskich i w klubach bokserskich. A polska prezydentura, która nie daje przecież możliwości realnego rządzenia, jest skonstruowana tak, aby dawać szansę faktycznego sparaliżowania rządu. Kiedyś przed laty użył jej już w taki sposób prezydent Aleksander Kwaśniewski z zamiarem doprowadzenia do upadku rządu Jerzego Buzka. Ale teraz będziemy mieć zapewne dużo ostrzejsze starcie, gdyż przeciwnicy są z całkiem innej gliny. Ani Donald Tusk, ani Karol Nawrocki nie mają takich zahamowań, jakie dawnymi laty miewali politycy, choćby tacy, jak dbający o grzeczny wizerunek Kwaśniewski i miękki z natury Jerzy Buzek.
Nie wiemy, jak przebiegnie ani jak skończy się takie starcie. Z pewnością Donald Tusk nie byłby w nim faworytem, stąd też jego strach przed hipotetyczną prezydenturą Karola Nawrockiego. Warto zauważyć, że choć oba scenariusze niosą ze sobą perspektywę poważnego kryzysu władzy, to nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądać polska polityka ani po przejściu przez samowładztwo Donald Tuska, ani po wyjściu z klinczu wynikającego ze starcia Donalda Tuska z Karolem Nawrockim.
.Można zakładać, chyba nie bez racji, że konflikt polityczny w Polsce jest tak silny i nieznośny, że tylko mocne przesilenie może prowadzić do czegoś lepszego na przyszłość. Przyznam, że sam właśnie tak myślę o nieuchronności ostrego spięcia i kryzysu władzy jako o warunku możliwej naprawy. Niemniej pytanie o to, który z tych kryzysów jest dla kraju bardziej bezpieczny i który daje szansę na jakieś przyszłe „polityczne katharsis”, nie znajduje oczywistej odpowiedzi. Ta odpowiedź jest więc kwestią indywidualnego rozumu i sumienia każdego z nas – wyborców.
