Szkodliwy sojusz Tuska i Macrona
Są co najmniej trzy powody, dla których Polska źle postępuje, próbując blokować umowę handlową między Europą i Ameryką Łacińską – pisze Jan ROKITA
.Pierwszy z nich – to powód geostrategiczny, a jego istota jest całkiem prosta. Demokratyczny Zachód nigdy nie miał szans na rywalizację geostrategiczną z Chinami na terenie Azji, a w ciągu ostatnich lat definitywnie przegrał już taką rywalizację w Afryce. I teraz właśnie to Ameryka Łacińska staje się ostatnim wielkim frontem, na którym konfrontacja jest nieuchronna, a jej wynik nie jest jeszcze przesądzony. Ikonicznym symbolem chińskiej ekspansji w tym rejonie stał się gigantycznych rozmiarów chiński port na peruwiańskim wybrzeżu Pacyfiku, wart 3,5 mld dolarów, w ostatnich dniach właśnie osobiście inaugurowany przez Xi Jinpinga. A zamiast długich analiz wystarczy uświadomić sobie znaczenie dwóch liczb pokazujących bilans handlowy Chin z Ameryką Łacińską: na początku naszego wieku sięgał on mniej więcej 10 mld dolarów rocznie, a teraz przekracza już pół biliona dolarów. To jest najzupełniej jasne: Pekin uzależnił już od siebie Afrykę, a teraz wziął na cel Amerykę Łacińską.
Powód drugi sensowności umowy z Mercosurem jest pokrewny pierwszemu, choć odnosi się wprost do jakości naszego przyszłego życia. Co najmniej od czasu zarazy wszyscy powtarzają w Europie, niczym nudną mantrę, oczywisty skądinąd pogląd, że w dobie wielkich przekształceń energetycznych nasze gospodarki załamią się bez dostępu do rzadko występujących surowców, takich jak lit czy tzw. metale ziem rzadkich (m.in. skand czy itr). W różny sposób dostęp do tego rodzaju surowców kontrolowany jest coraz mocniej przez Pekin albo Moskwę. Tymczasem Brazylia i Argentyna rozpoczynają właśnie komercyjną eksploatację swoich wielkich złóż (np. uruchomiona w tym roku brazylijska kopalnia metali rzadkich w Serra Verde). Ameryka Łacińska jest gotowa zaopatrywać Unię w swoje surowce, a na długą metę jest to politycznie najbardziej pewne i najbezpieczniejsze źródło dostaw dla naszych gospodarek, jakie w ogóle można dziś wymyślić. Bez umowy handlowej z Mercosurem cały ten projekt runie. No i jak łatwo się domyślić, wcześniej czy później południowoamerykańskie złoża znajdą się pod kontrolą chińską, bo Latynosi, generalnie nieznoszący Amerykanów, o wiele łatwiej dopuszczą tam Chińczyków.
Unijna Europa, której znaczenie w świecie z roku na rok maleje, ma już niewiele okazji do podejmowania decyzji mogących decydować o przyszłości świata. Negocjowana od ćwierci wieku umowa z Mercosurem jest jedną z ostatnich takich okazji, drugą po – też niedającej się ciągle podjąć – decyzji o realnym ocaleniu niepodległości Ukrainy. Odwrócenie się plecami do takich krajów jak Argentyna, Brazylia, czy Urugwaj oraz wznoszenie barier ekonomicznych, a w efekcie i politycznych – oznacza dalszą marginalizację Europy. Pracuje na to nie od dziś polityka francuska, w której wyimaginowana, dawno już miniona potęga francuskiego rolnictwa pełni rolę bożka, jakiemu od lat wysługuje się cała, mało racjonalna, francuska polityka. Pracują na to najbardziej fanatyczni „klimatyści”, którzy chcą karać Amerykę Łacińską za to, że wycina lasy, przeznaczając je na tereny rolnicze i hodowlane. Pracują na to także hałaśliwe związki rolnicze, które chciałyby, aby dotowana europejska żywność, coraz bardziej uprzemysłowiona i zatruta pestycydami (tak toksycznymi, jak choćby dozwolony w Unii, a zakazywany przez sądy w USA glifosat), pozbawiona była jakiejkolwiek zewnętrznej konkurencji.
.I tu właśnie tkwi powód trzeci, dla którego Polska w żadnym razie nie powinna się angażować w blokowanie umowy z Ameryką Łacińską. Tak, to prawda, że rolnictwo latynoskie ma niższe koszty produkcji, bo w unijnej Europie wyśrubowaliśmy te koszty aż po granice absurdu. Ale w przeciwieństwie do krajów Mercosuru produkcja rolna w Unii jest na wielką skalę dotowana, więc też nie ma powodu, by sztucznie blokować konkurencję. Zresztą jeśli dla unijnej Europy jest gdzieś naprawdę potencjalnie groźna konkurencja rolna – to na ukraińskich czarnoziemach, gdzie rolnictwo jest w praktyce uprzemysłowione. W przypadku Mercosuru chodzi tak naprawdę o tamtejszą (skądinąd znakomitą) wołowinę, której tak bardzo boją się europejscy hodowcy. Bo już w przypadku drobiu w projektowanej umowie skala handlu została z góry tak ograniczona, że w praktyce nie wywrze on żadnego wpływu na polską produkcję i polski eksport.
Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że w Polsce, podobnie zresztą jak we Francji, politykom nie chodzi wcale o jakieś poważne ryzyko dla rodzimego rolnictwa, pojawiające się wraz z zawarciem umowy z Latynosami. Nieoczekiwany sojusz Tuska i Macrona przeciwko tej umowie jest raczej pomysłem z dziedziny politycznego marketingu, mającym służyć wyrwaniu polskiej i francuskiej prawicy części wiejskich wyborców, którzy mieliby umocnić chwiejące się, tak w Warszawie, jak i w Paryżu, liberalne trony. W obliczu takich małych, politykierskich kalkulacji geostrategiczne interesy Europy schodzą na drugi, albo i nawet na trzeci plan.