
Nie zmieniajmy obowiązku szkolnego. Zmieńmy szkołę
Pozbawianie dzieci możliwości korzystania z powszechnej edukacji to pomysł grupy osób, którą stać na to, by zapewnić dzieciom rozwój w atrakcyjnych i efektywnych warunkach. Tyle że to jest oferta dla wąskiego marginesu – pisze Jarosław KORDZIŃSKI
.Wielu kontestatorów współczesnego systemu edukacji głosi potrzebę likwidacji obowiązku szkolnego. Ich zdaniem to nieunikniona walka z presją, którą system, państwo, nic nierozumiejący nauczyciele narzucają zniewolonym młodym jednostkom i wymuszają na nich pruski model poddaństwa.
Tymczasem nie o likwidację obowiązku szkolnego należałoby walczyć, ale o bezwzględne zaprzestanie praktyki uczenia zamkniętej w model wykładu, transmisji informacji, trenowania wybranych umiejętności i powtarzających się sytuacji sprawdzania, egzekwowania, kontrolowania tego, co i w jaki sposób z zaproponowanych rozwiązań zagościło w głowach naszych podopiecznych.
Szkoła jest po coś. Katarzyna Mitschke w swojej książce Kiedy szkoła jest problemem podkreśla, że: „Dziecko w szkole dowie się, czy jego głos ma znaczenie – i jakie. Pozna sposoby podejmowania decyzji, które dotyczą jednostki i grupy, odkryje, co się dzieje, kiedy podąża za instrukcjami, a co, kiedy myśli twórczo i prezentuje opinię lub zachowanie odmienne od większości. Prawdopodobnie będzie miało wiele okazji, żeby uczyć się, jak można rozwiązać konflikt i z jakim skutkiem, do czego doprowadzi samodzielne myślenie i decydowanie, jak zdobywa się wiedzę, do czego może ona służyć”.
Bo szkoła to zupełnie inne miejsce niż dom. Nawet taki dom, w którym spotykają się dzieci z tej samej bańki, by zaspokajając potrzeby swoich rodziców, udowadniać, że obowiązek szkolny jest głupim pruskim wymysłem i natychmiast trzeba się go pozbyć. Tak, szkoła w XIX wieku miała specyficzny wymiar i służyła określonym celom, z których najważniejszym było ujednolicone sformatowanie obywateli i wymuszenie na nich powtarzalnych, rutynowych i zgodnych z doktryną cesarstwa pruskiego czy brytyjskiego imperium. Spróbujmy jednak coś takiego zrobić w dzisiejszej szkole!
Świat się zmienił i zmieniła się szkoła. Być może najmniej zmienili się nauczyciele, ale na pewno radykalnie inni od tych, którzy byli przed laty, są dzisiejsi uczniowie oraz ich rodzice. To nie obowiązek szkolny należy zmieniać. Zmienić należy szkołę i to, w jaki sposób się w niej pracuje. Kilkadziesiąt lat temu Ivan Illich w swojej kultowej publikacji Odszkolnić społeczeństwo podkreślał, że: „Wielu uczniom, zwłaszcza ubogim, intuicja podpowiada, co dają im szkoły. Szkolą ich w myleniu procesu z treścią. A w wyniku zatarcia różnic zaczyna obowiązywać nowa logika: im dłuższy proces, tym lepsze rezultaty, bądź też pokonywanie kolejnych szczebli to droga do sukcesu. W ten sposób „szkoli” się ucznia, by mylił nauczanie z nauką, dobre oceny z edukacją, dyplom z kompetencjami i elokwencję z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego. „Szkoli się” także jego wyobraźnię, aby wartości zastępowała usługami. Leczenie mylone jest z ochroną zdrowia, prace społeczne z poprawą życia społeczeństwa, dozór policyjny z bezpieczeństwem osobistym, wojskowy dryl z bezpieczeństwem narodowym, wyścig szczurów z produktywną pracą. Zdrowie, nauka, godność, niezależność i twórcze inicjatywy to dziś niewiele więcej niż działalność instytucji, mających rzekomo służyć tym celom, a poprawa w tych obszarach zależeć ma ponoć od przeznaczenia większych środków na zarządzanie szpitalami, szkołami i innymi instytucjami”.
Tak, czas zerwać mylenie procesu z treścią.
Kiedy skupimy się w szkole jedynie na dostarczaniu treści i ich egzekwowaniu, zatrzymamy rozwój na poziomie słuchania tego, co można by zrobić, gdyby kiedyś podjąć jakąś aktywność. To bardzo popularna postawa.
Doświadczamy jej coraz częściej. Tak właśnie się zachowują politycy. Ciągle nam opowiadają, czego nie zrobili poprzednicy, i obiecują, co stanie się, kiedy to oni zdobędą władzę. Trochę tak działa szeroko pojęty marketing – tu też jesteśmy nieustannie zachęcani do kupna rzeczy, które mają radykalnie zmienić nasze życie (nawiasem mówiąc, czym to się różni od uprawiania polityki?). W ten sposób też funkcjonują media, w których reality coraz częściej zastępuje reality show. To w znacznym stopniu konsekwencja metod pracy dotychczasowej szkoły. To trzeba zmienić!
Wspomina o tym cytowana wyżej Katarzyna Mitschke: „Żyjąc w świecie, który zmienia się dynamicznie, najbardziej potrzebujemy umiejętności odnajdywania się w tym, z czym w danej chwili się mierzymy. Dotychczasowa strategia przygotowywania się do przyszłych zadań, np. do wykonywania określonego zawodu, jest już dużo mniej skuteczna. Tempo zmian społecznych, kulturowych i technologicznych jest tak duże, że trudno przewidzieć, jakie zawody będą potrzebne za kilka lat, a co dopiero za kilkanaście! Nie możemy przygotować swoich dzieci na konkretną przyszłość, bo nie wiemy, jaka ona będzie. Dlatego ważne, żeby człowiek umiał zorientować się w sytuacji, w której się znalazł, nawet jeśli nie był na nią przygotowany. Do odnalezienia się w sytuacji bez przygotowania niezbędne są konkretne umiejętności:
- rozpoznawanie potrzeb,
- określanie celu działania,
- korzystanie z dostępnych zasobów i środków do rozwiązywania problemu/zrealizowania celu,
- krytyczne myślenie, czyli umiejętność odróżniania faktów od fikcji/opinii oraz informacji przydatnych od nieprzydatnych bądź adekwatnych od nieadekwatnych.
Istotne jest, żeby umieć poddać refleksji swoje działanie i (w razie potrzeby) je zmodyfikować. Takich umiejętności uczymy się jedynie w działaniu, które ukierunkowane jest na tu i teraz”.
Pozbawianie dzieci możliwości korzystania z powszechnej edukacji to pomysł grupy osób, którą stać na wiele sposobów, by zapewnić swoim dzieciom rozwój stymulowany w atrakcyjnych, bezpiecznych i zapewne bardzo efektywnych warunkach. Tyle że to jest oferta dla wąskiego marginesu.
I nie chodzi tu o to, że zniesienie obowiązku szkolnego spowoduje masowe odejście większości dorosłych od posyłania do szkół swoich dzieci. To pogląd tak samo prawdziwy jak ten, który mówi, że dzisiejsza szkoła w skali 1:1 kopiuje model szkoły pruskiej. Tu chodzi o coś innego. O zamknięcie znacznej części dzieci i młodzieży dostępu do świata innego niż ten, z którym spotykają się w domu. Świata, który pozwala im poznać, przećwiczyć, osobiście doświadczyć wielu z tych możliwości, których w żadnym wypadku nie zagwarantują im rodzice. Że spotykają się też ze światem złym, ograniczającym, burzącym ich samoocenę i narzucającym rozwiązania, którym zdecydowanie należy się przeciwstawić? Cóż, to właśnie po to są dorośli, żeby się na to nie zgodzić. To, jak tego dokonać, pokazuje na przykład program „Wolna Szkoła”.
.Może zamiast walczyć ze szkolnym obowiązkiem, warto walczyć o naprawdę wolną szkołę? Można. Nie tylko można, po prostu trzeba!
Jarosław Kordziński