"Czas honoru TVP"
Czy telewizję publiczną czeka już tylko cichy pogrzeb z udziałem nielicznej grupy sędziwych żałobników? To wróżba dość często powtarzana, ale – jestem głęboko przekonany – całkowicie fałszywa. Nie wystarczy jednak odrzucić wizję pogrzebu. Należy podjąć próbę nakreślenia wizji przyszłości. Media publiczne są potrzebne, tak samo jak potrzebny jest powszechny system bezpłatnej edukacji, jak finansowane ze środków publicznych teatry (także komediowe!) i filharmonie, biblioteki i domy kultury, jak wspierana ze środków publicznych narodowa kinematografia. Jednocześnie pamiętać trzeba, że tak jak biblioteka musi dziś działać inaczej niż jeszcze 20 lat temu, tak też telewizja publiczna musi się zmieniać wraz ze zmianami całej sfery komunikacji.
.Podczas jesiennej konferencji EFNI w Sopocie Benjamin Barber zwracał uwagę na cywilizacyjne i polityczne konsekwencje faktu, iż korporacje medialne zostały poddane mechanizmom rynkowym. Media – a telewizja w szczególności – przestają pełnić rolę niezbędnego w demokracji narzędzia komunikacji, stały się bowiem częścią przemysłu rozrywkowego. Z pewnym uproszczeniem powiedzieć można, iż nastąpił transfer telewizji z przestrzeni demokracji do przestrzeni rynku, gdzie nie ma już obywateli, ale konsumenci. Kryterium oceny jest efektywność ekonomiczna. W modelu europejskim tylko telewizja publiczna pozostaje, przynajmniej częściowo, poza obszarem logiki rynku. Czy warto bronić tego modelu?
W Polsce ostatnie lata to gwałtowny spadek rynkowych udziałów dwóch głównych kanałów TVP. Dla wielu osób stanowi to dowód upadku telewizji publicznej. Wystarczy jednak spojrzeć na dane statystyczne dotyczące całej Europy, by stwierdzić, że pozycja rynkowa Telewizji Polskiej jest dziś podobna do pozycji jaką zajmują w swych krajach inne publiczne korporacje telewizyjne. Z udziałami na poziomie 36 proc. znaleźliśmy się poniżej włoskiej RAI (40 proc), nieco powyżej BBC i France Televisions i wyraźnie wyżej niż niemieckie korporacje ARD i ZDF (łącznie niespełna 28 proc.). Największy z polskich kanałów, TVP 1 z udziałami w granicach 17 proc. nieco przegrywa z BBC 1 (20 proc), ale wyraźnie wyprzedza zarówno największy publiczny kanał francuski France 2 (14 proc.) jak i oba główne publiczne kanały niemieckie: ARD 1 i ZDF, których udziały wahają się w granicach 12 proc.
Tyle wstępnej statystyki, byśmy wiedzieli o czym mowa. Telewizja Polska zajmuje mocną pozycję w grupie największych nadawców publicznych Unii Europejskiej, choć drastycznie odbiega od nich poziomem finansowania, co odbija się na jakości oferty programowej. Powtarzam uparcie: program BBC 1 dysponuje rocznie budżetem programowym w kwocie ok. miliarda funtów z płaconego przez Brytyjczyków abonamentu, zaś TVP 1 – pół miliardem złotych ciężko wywalczonych na rynku reklamowym. Jeśli TVP nie podźwignie się z finansowej nędzy nieuchronnie szybko znajdzie się poza europejską „Ligą Mistrzów”.
Bez pieniędzy można jedynie planować pogrzeb, ale same pieniądze nie wystarczą by optymistycznie myśleć o przyszłości. Jak więc należy planować kształt instytucji i zadania TVP udowadniając jednocześnie, że racjonalne jest przeznaczenie środków dla realizacji tego celu?
.Pierwsze pytanie: dla kogo TVP? Trwające niezmiennie od lat z różnym nasileniem uzależnienie publicznego nadawcy od przychodów komercyjnych sprawiło, że swoistym bożkiem stały się nawet nie „słupki oglądalności”, ale inny wskaźnik: wielkość widowni w tzw. grupie komercyjnej. Przyjęcie jako „waluty” na rynku reklamy widzów w wieku 16-49 lat kompletnie nie odpowiada współczesnym realiom społeczno-ekonomicznych (zakłada bowiem, że obywatele po pięćdziesiątce kupują już najwyżej działki na cmentarzu), ale taki system wciąż obowiązuje a jego zmiana jest procesem trudnym i długotrwałym. Dziś stacje komercyjne, TVN i Polsat, skutecznie walczą o młodszą widownię, ale to TVP ma znacznie liczniejszą widownię wśród widzów starszych.
A więc dla kogo TVP? Czy państwo polskie może akceptować sytuację, w której obywatele w wieku powyżej 50 lat przestają być „targetem” stacji telewizyjnych? A właśnie oni stanowią znaczną część widowni telewizji publicznej. Przykładem może być Teatr Telewizji z jednego z poniedziałków września: ogółem milion widzów, w tym 700 tysięcy w wieku „50+”. Jeszcze wyraźniej widać to na przykładzie „Wiadomości” z tego samego dnia: 4,3 mln widzów, w tym tylko 1,2 mln w wieku 16-49. Jeżeli przyjmiemy, co wydaje się oczywiste, że państwo ma obowiązki także wobec starszej części społeczeństwa – telewizja publiczna jest praktycznie jedynym narzędziem komunikacji. Nie od rzeczy będzie też zauważyć, że grupa „50+” to znacznie aktywniejsi wyborcy, więc ich wykluczenie z powszechnego systemu komunikacji medialnej miałoby ogromne konsekwencje polityczne.
Ale umieszczanie TVP w kategorii określanej – modnym skądinąd – hasłem: „walka z wykluczeniami” to nadmierne uproszczenie.
Rozszyfrujmy więc znaczenie drugiego modnego hasła: „zmiana sposobu korzystania z mediów”. To dla odmiany dotyczy głównie młodszych widzów. Łatwo zauważyć, że przy tradycyjnej, linearnej telewizji pozostała głównie mniej wymagająca część młodszej widowni, której oczekiwania zbliżone są do oczekiwań czytelników dziennika „Fakt”. Oczywiście są wyjątki.
„Czas honoru” ma nie tylko niezłe wyniki oglądalności, ale również aktywne młodzieżowe funkluby. Jednak – jeśli ocenić przychody reklamowe w relacji do kosztów – efektywność ekonomiczna tego serialu jest czasem dziesięciokrotnie mniejsza niż wielu kręconych w jednym wnętrzu przy udziale amatorów produkcji typu docu soap, jakie święcą triumfy w stacjach komercyjnych.
„Czas honoru” ma nie tylko niezłe wyniki oglądalności, ale również aktywne młodzieżowe funkluby. Jednak – jeśli ocenić przychody reklamowe w relacji do kosztów – efektywność ekonomiczna tego serialu jest czasem dziesięciokrotnie mniejsza niż wielu kręconych w jednym wnętrzu przy udziale amatorów produkcji typu docu soap, jakie święcą triumfy w stacjach komercyjnych.
Proponując w swych uniwersalnych programach – wbrew logice rynku – takie pozycje jak choćby „Czas honoru”, „Głęboka woda”, teatr telewizji, filmy z cyku „Kocham kino” – a wbrew potocznym opiniom wymieniać można długo – telewizja publiczna daje możliwość wyboru. Także w przypadku wielu innych pozycji, także rozrywkowych, uzyskujących niezmiennie najwyższe wyniki oglądalności, TVP daje polskim telewidzom szansę kontaktu z produkcją profesjonalną, trzymającą zawodowe standardy, pamiętającą o społecznym przesłaniu i narodowej tożsamości.
Nie można nie zauważać , że telewizyjny „kontent” oglądają także ci widzowie, którzy nie są dziś uwzględnieni w pomiarach oglądalności. Część ogląda na żywo ten sam program, ale nie korzysta z tradycyjnego telewizora, tylko z komputera lub tabletu. Część – ściągając treści z Internetu w systemie catch-up lub VOD. Jak wskazują wszystkie dostępne badania, treści pobierane z Internetu to w znacznej części treści audiowizualne. W tym przypadku, telewizja publiczna udostępniając w różnej formie swoją produkcję gwarantuje obecność wartościowych polskich treści w globalnej sieci. Nieobecni nie mają racji.
.Telewizja publiczna nie może zapominać o widowni masowej, ale nie może też wycofać się z obecności w gwałtownie rosnącym sektorze kanałów tematycznych. To propozycja dla tych, którzy wybierają świadomie, nie ograniczając się do przełączania tylko programów zakodowanych pod pierwszymi numerami na pilocie. Argumenty „za” są podobne jak poprzednio. TVP Kultura to oferta adresowana do – nie bójmy się tego słowa – widowni elitarnej lub aspirującej do tego, by się w tym gronie znaleźć, do aktywnych uczestników życia kulturalnego. Oczywiście potencjalna widownia TVP Kultura nie osiągnie poziomu widowni popularnych kanałów uniwersalnych, ale interes społeczny, ba, interes narodowy wymaga, by program ten był możliwie szeroko dostępny. Oznacza to obecność na bezpłatnym multipleksie naziemnym. Podobnie TVP Historia. A kanał dziecięcy? Uzasadnienie też wydaje się oczywiste. Logika rynku sprawia, że w programie kilkunastu dostępnych dziś dla polskich telewidzów kanałów dziecięcych polskich audycji szukać można ze świecą. Oczywiście można przyjąć tezę, że polskie dzieci nie muszą oglądać polskich bajek, filmów czy przedstawień teatralnych. Nie sądzę jednak, by była to opinia słuszna.
Pytania „za co” tutaj nie stawiam. Odkąd Milton Friedman stwierdził, że „nie ma darmowych obiadów”, nie ma potrzeby uzasadniać, iż nie ma także darmowych programów telewizyjnych. Programy wysokiej jakości, które nie mogą być sfinansowane komercyjnie, muszą być dotowane ze środków publicznych. Kropka.
Juliusz Braun
Tekst ukazał się w wyd.2 kwartalnika „Nowe Media”.[LINK]