Łukasz GŁOWACKI: Łódź. Miasto Św.Faustyny

Łódź. Miasto Św.Faustyny

Photo of Łukasz GŁOWACKI

Łukasz GŁOWACKI

Dziennikarz, szef Radia Plus Łódź, korespondent KAI, twórca kanału Maskacjusz TV.

Święta Faustyna Kowalska, autorka najczęściej tłumaczonej na świecie polskiej książki, orędowniczka Bożego Miłosierdzia, kilka lat kluczowych dla swojego życia, spędziła w Łodzi. Właśnie w tym mieście przemysłu włókienniczego młodziutka dziewczyna weszła na drogę swojego powołania

.Helena Kowalska pochodziła z ubogiej rolniczej rodziny. W rodzinnym Głogowcu mieszkała razem z rodzicami (Marianną i Stanisławem) i dziewięciorgiem rodzeństwa. Familia utrzymywała się z liczącego kilka mórg pola (morga — jednostka powierzchni gruntów rolnych, pierwotnie wyliczana w prosty sposób — stanowił ją obszar, jaki jeden człowiek mógł zaorać jednym zaprzęgiem w ciągu dnia roboczego) i niewielkiego warsztatu ciesielskiego, w którym dorabiał ojciec.

Trudno się zatem dziwić, że mając 16 lat, Helena pojechała szukać pracy do miasta. Rodziców nie było stać na jej dalszą edukację (skończyła tylko trzy klasy szkoły elementarnej). Były to lata 20. XX wieku. Polska odzyskała niepodległość ledwie trzy lata wcześniej i dopiero odbudowywała państwowość, jednocześnie walcząc ze skutkami I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, której ostatnie wystrzały wybrzmiały w październiku 1920 roku.

„W siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy, czyli zaproszenie do życia doskonalszego, ale nie zawsze byłam posłuszna głosowi łaski. Nie spotkałam się z nikim, kto by mi te rzeczy wyjaśnił”. Dzienniczek (7)

Helena trafiła do Aleksandrowa Łódzkiego — niewielkiego miasteczka, liczącego wtedy nieco ponad 8 tysięcy mieszkańców. Nie jechała jednak w ciemno — miała referencje Janiny Ługowskiej, znającej dobrze rodzinę Kowalskich. Janina była siostrą Leokadii Bryszewskiej, żony miejscowego piekarza Kazimierza. I właśnie u państwa Bryszewskich Helena znalazła pracę. Zajmowała się sprzątaniem domu, gotowaniem, zmywaniem, praniem, a nawet przynoszeniem wody, bo w tamtych czasach przy ówczesnej Parzęczewskiej nie było jeszcze wodociągów. W wolnych chwilach opiekowała się też 6-letnim Zenkiem, jedynym synem gospodarzy.

W Aleksandrowie Helena spędziła niecały rok, po czym wróciła do Głogowca, do rodzinnego domu. Była już po bierzmowaniu (akurat podczas jej pobytu w Aleksandrowie miejscową parafię św. Rafała wizytował biskup) i w jej głowie zrodził się pomysł na wstąpienie do zakonu. Powiedziała o tym rodzicom, ale ci nie chcieli nawet o tym słyszeć. Tłumaczyli córce, że nie mają pieniędzy na posag, co — w ich mniemaniu — zamykało sprawę. Nic nie wskórał nawet proboszcz, który próbował wcielić się w rolę mediatora. Helenie nie przyszło wtedy do głowy nie słuchać rodziców. Przyjęła ich wolę, ale znowu wyjechała do pracy, tym razem wybierając większe miasto — Łódź.

.W połowie lat 20. XX wieku pewien sprawnie władający piórem poddany króla Jerzego V, chcąc zgrabnym bon motem zdefiniować odradzającą się Polskę, napisał tak: „Gdyby ktoś chciał zobaczyć przeszłość Polski, winien zwiedzić Kraków, teraźniejszość odzwierciedla Warszawa, a przyszłość tego kraju — Łódź”. Z takim stwierdzeniem można było oczywiście wtedy dyskutować, ale nie ulegało wątpliwości, że miasto rozwija się dynamicznie. I to od wielu dekad. Na początku minionego stulecia Łódź liczyła już ponad pół miliona mieszkańców. Poza językiem polskim można w niej było na co dzień usłyszeć niemiecki, rosyjski, jidysz i hebrajski. Wizytówka miasta, ulica Piotrkowska, dumnie wyprężała pierś fasadami reprezentacyjnych kamienic i pałacyków, ówczesny odpowiednik smogu unosił się nad manufakturami i fabrykami, a na obrzeżach miasta pyszniły się nieskromne pałacyki.

Od 10 grudnia 1920 roku Łódź była też stolicą diecezji łódzkiej, a wybudowany ledwie kilka lat wcześniej kościół św. Stanisława Kostki stał się katedrą, kościołem matką dla łódzkich rzymskich katolików. Były też trzy duże kościoły luterańskie, synagogi, cerkwie — ale to właśnie katedra będzie w tej opowieści grała pierwsze skrzypce.

„Gdyby ktoś chciał zobaczyć przeszłość Polski, winien zwiedzić Kraków, teraźniejszość odzwierciedla Warszawa, a przyszłość tego kraju — Łódź”.

W 1922 roku do takiej Łodzi przyjechała Helena. Nie szukała jednak pracy jako włókniarka, choć głównie ta branża tworzyła nowe miejsca pracy. Młoda Kowalska najmowała się jako służąca. I znowu — na początku — skorzystała z koligacji rodzinnych, zamieszkując u wuja Michała Rapackiego i podejmując służbę u trzech tercjarek franciszkańskich.

Już wtedy rynek pracy w jakiś sposób musiał mieć charakter rynku pracownika, ponieważ Helena postawiła swoim pracodawczyniom trzy warunki: zagwarantowanie czasu na codzienny udział we Mszy św., możliwość odwiedzania chorych i umierających oraz kierownictwo duchowe księdza, który był opiekunem tercjarek. Oczywiście ponosiła pewien koszt tych oczekiwań — jej wynagrodzenie nie należało do najwyższych.

Ulica Krośnieńska 9, przy której mieszkała i pracowała, znajduje się ok. 2 kilometrów od łódzkiej katedry. Szybkim krokiem ten dystans można pokonać w 20 – 25 minut. Helena czyniła to codziennie. Każdego ranka wstawała na tyle wcześnie, by zdążyć na pierwszą Mszę św. Nie wiemy, czy miała w łódzkiej katedrze swoje ulubione miejsce, czy do spowiedzi chodziła zawsze do tego samego konfesjonału… Nie ulega jednak wątpliwości, że codzienny udział w Eucharystii kształtował ducha tej młodej dziewczyny.

Na początku 1923 roku Helena znalazła w ówczesnym „pośredniaku” nową ofertę pracy. Gdy zjawiła się w mieszkaniu Marcjanny Sadowskiej, właścicielki sklepu spożywczego przy ul. Abramowskiego 29, zrobiła „złe” wrażenie. Pani Marcjanna, widząc przed sobą elegancką, młodą niewiastę, uznała, że Helena nie nadaje się do służby. Nie powiedziała jej tego wprost, ale — chcąc ją zniechęcić — z miejsca obniżyła proponowane wynagrodzenie. Jakież było jej zdziwienie, gdy młoda Kowalska zgodziła się na „niewygórowaną” pensję. Słowo się jednak rzekło i trzeba było dziewczynę przyjąć pod dach i do pracy.

Helena zajęła się prowadzeniem domu, opiekowała się też dziećmi. „Jak z domu wyjechałam, to byłam spokojna, bo ona w domu zrobiła lepiej niż ja. Miła, grzeczna, pracowita. Nic na nią powiedzieć nie mogę, bo była aż za dobra. Taka dobra, że nie ma słów na to” — wspominała Marcjanna Sadowska.

Helena kontynuowała też swój wolontariat — opiekowała się m.in. pewnym schorowanym staruszkiem, który mieszkał w tej samej kamienicy w komórce pod schodami. Dbała o jego ciało (przynosząc mu jedzenie i pielęgnując go) i duszę (przyprowadziła do niego księdza, który go wyspowiadał i udzielił mu Komunii św. — jak się okazało — ostatniej w jego życiu).

Dziewczyna bardzo chciała też pomóc znajdującemu się niedaleko szpitalowi dziecięcemu Anny Marii. Placówka popadła w kłopoty finansowe, ale akurat w tej kwestii Helena nie mogła nic zrobić. Dlatego odwiedzała dzieci leżące na oddziale chirurgicznym.

Znamy także wspomnienie pewnego zdarzenia związanego z wizytą najstarszej siostry, Józefy. Gospodyni, gdy dowiedziała się o gościu, nakazała Helenie iść do sklepu i przynieść wiktuały, aby przyjęcie było odpowiednie. A dziewczyna przyniosła na górę jedynie bułki. Pani Marcjanna dała wyraz swemu zdziwieniu, na co Helena zareagowała bardzo prosto: „Jest Wielki Post”.

Przeprowadzka na Abramowskiego miała dla Heleny jeszcze jeden wymiar — dystans, jaki musiała pokonać w drodze do katedry, skrócił się niemal o połowę. Dzięki temu mogła do niej dojść w niecały kwadrans, a dobiec — nawet w 10 minut. Czy jednak korzystała z tej możliwości codziennie?

„Osiemnasty rok życia, usilna prośba rodziców o pozwolenie wstąpienia do klasztoru; stanowcza odmowa rodziców. Po tej odmowie oddałam się próżności życia, nie zwracając żadnej uwagi na głos łaski, chociaż w niczym zadowolenia nie znajdowała dusza moja. Nieustanne wołanie łaski było dla mnie udręką wielką, jednak starałam się ją zagłuszyć rozrywkami. Unikałam wewnętrznie Boga, a całą duszą skłaniałam się do stworzeń. Jednak łaska Boża zwyciężyła w duszy”. Dzienniczek (8)

Owa próżność, o jakiej napisała w Dzienniczku, stała się kamieniem milowym jej drogi życiowej. W tym bowiem czasie w Łodzi pracowały jeszcze trzy jej siostry: Helenka, Gienia i Natalka. Spotykały się raz w tygodniu, w niedziele, po katedralnej Eucharystii. Rozmawiały, plotkowały i… umawiały się na tańce.

Jeden z takich balów zorganizowany został w ówczesnym parku „Wenecja” (na jego terenie znajdowały się wtedy niewielkie stawy, połączone kanałami — stąd łechcąca wyobraźnię nazwa, która dzisiaj — gdy po wodzie nie ma ani śladu — wydaje się niezrozumiała). Była to impreza biletowana, a postanowiły wziąć w niej udział trzy siostry i ich koleżanka Lucyna Strzelecka. Natalia Kowalska opowiadała, że Helena była tego dnia ubrana w różową sukienkę z kretonu, z falbankami na boku, włosy miała uczesane w gruby warkocz.

„W pewnej chwili byłam z jedną z sióstr swoich na balu. Kiedy się wszyscy najlepiej bawili, dusza moja doznawała wewnętrznych [udręczeń]. W chwili, kiedy zaczęłam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: »Dokąd cię będę cierpiał i dokąd mnie zwodzić będziesz?«. W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja. Usiadłam obok swojej drogiej siostry, pozorując to, co zaszło w duszy mojej, bólem głowy”. Dzienniczek (9)

Już zmierzchało. W „Wenecji” w najlepsze trwała zabawa, w muszli koncertowej przygrywała jakaś kapela, być może między stawami stała trampolina, z której młodzieńcy skakali przez ogień do wody. Helena chyłkiem wymknęła się z zabawy i, na przemian idąc i biegnąc, ruszyła w stronę łódzkiej katedry.

„Godzina już zaczęła szarzeć, ludzi było mało w katedrze, nie zwracając [uwagi] na nic, co się wokoło mnie dzieje, padłam krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiłam Pana, aby mi raczył dać poznać, co mam czynić dalej, wtem usłyszałam te słowa: »Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru«. Wstałam od modlitwy i przyszłam do domu i załatwiłam rzeczy konieczne. Jak mogłam, zwierzyłam się siostrze z tego, co zaszło w duszy, i kazałam pożegnać rodziców, i tak w jednej sukni, bez niczego, przyjechałam do Warszawy”. Dzienniczek (10)

Tak zaczęła się zakonna droga Heleny Kowalskiej, która po wstąpieniu do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przyjęła imię Faustyny. Świat zna ją dzisiaj jako Świętą Faustynę Kowalską, orędowniczkę Bożego Miłosierdzia, jedną z ulubionych świętych papieża Polaka, Świętego Jana Pawła II.

W samej Łodzi pamięć o Faustynie Kowalskiej nie jest jedynie symboliczna. Są oczywiście tablice w miejscach, w których spędzała czas, jest jej pomnik, jest kościół Miłosierdzia Bożego i kościół św. Faustyny Kowalskiej, który został wybudowany w połowie drogi między parkiem „Wenecja” a katedrą (gdyby Helenka żyła dzisiaj, przebiegłaby właśnie koło niego), na potężnym dzwonie „Serce Łodzi” znajduje się jej podobizna. Z inicjatywy abpa Władysława Ziółka Święta Faustyna została ogłoszona Patronką Łodzi (10 grudnia 2005 r.).

Równie ważne są jednak konkretne działania ludzi. Parafia św. Faustyny organizuje dwa razy w roku uroczystości poświęcone św. Faustynie, których elementem jest przemarsz do katedry z relikwiami „sekretarki Jezusa”. W dawnym parku „Wenecja”, wzorem brzemiennej w skutki zabawy, organizuje też Festyny Miłosierdzia.

Właśnie w Łodzi w 2008 roku zawiązała się grupa „Iskra Bożego Miłosierdzia”, która 28 września zorganizowała pierwszą na świecie „Koronkę na 111 skrzyżowaniach”. Grupki ludzi z różańcami pojawiły się w różnych miejscach Łodzi i dokładnie o godz. 15.00 odmówiły modlitwę św. Faustyny, koronkę. Potem idea rozszerzyła się na całą Polskę i świat. Dzisiaj, poza akcją 28 września, przetacza się przez glob w formie sztafety „Co tydzień koronka w innym kraju”.

Łukasz Głowacki

Materialne ślady św. Faustyny w Łodzi:
1. Bazylika archikatedralna (tympanon z wizerunkiem Świętej i sceną z parku „Wenecja”). W nowoczesnej podziemnej sali multimedialnej można oglądać prezentację poświęconą łódzkim śladom św. Faustyny (lektor polski, angielski, niemiecki i francuski) — zgłoszenia grup przez kancelarię parafialną.
2. Tablica na kamienicy przy ul. Abramowskiego 29.
3. Tablica na domu przy ul. Krośnieńskiej 9 (w samym domu powstaje muzeum poświęcone św. Faustynie, prowadzone przez Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia).
4. Kościół św. Faustyny Kowalskiej przy placu Niepodległości (codzienna modlitwa koronką o godz. 15.00).
5. Pomnik-fontanna św. Faustyny Kowalskiej przy placu Niepodległości (na wprost kościoła).

Cyt.za: „Dzienniczek” św. Faustyny on-line: [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 marca 2017
Fot.: Łukasz Głowacki