Marek KRAJEWSKI: Wrocław to miasto, bez którego nie istniałbym jako pisarz

Wrocław to miasto, bez którego nie istniałbym jako pisarz

Photo of Marek KRAJEWSKI

Marek KRAJEWSKI

Polski pisarz i filolog klasyczny, specjalista w zakresie językoznawstwa łacińskiego, doktor nauk humanistycznych.

Dla mnie Wrocław jest przede wszystkim moim miastem rodzinnym. Wychowałem się w nim, z nim związałem całe swoje życie. To miasto, bez którego nie istniałbym jako pisarz – mówi Marek KRAJEWSKI w rozmowie z Agatonem KOZIŃSKIM

Agaton KOZIŃSKI:Norman Davies nazwał Wrocław „mikrokosmosem” współczesnej Europy. Podpisałby się Pan pod tym określeniem?

Marek KRAJEWSKI: – Nie, raczej użyłbym innych słów. Dla mnie Wrocław jest przede wszystkim moim miastem rodzinnym. Wychowałem się w nim, z nim związałem całe swoje życie. To miasto, bez którego nie istniałbym jako pisarz.

Co jest w nim tak inspirującego?

– Jestem miłośnikiem zagadek. Prywatnie i jako autor kryminałów, które w końcu są formą ich zadawania i rozwiązywania. W moich latach chłopięcych, młodzieńczych, taką zagadką był dla mnie Wrocław. Do dziś pamiętam swoje dziecięce zdziwienie, gdy nagle zobaczyłem, jak z jednej ze starych kamienic odpadł tynk, a pod nim odsłonił się niemiecki napis „Obst und Gemüse”, owoce i warzywa. Skąd on się tam wziął? Przecież w szkole słyszałem, jak za oficjalną propagandą powtarzano, że to stare miasto piastowskie, że kamienie we Wrocławiu mówią po polsku. A tu nagle napis po niemiecku. Nie rozumiałem tego – ale chciałem to wyjaśnić. Właśnie tego typu zagadki Wrocław zadawał mi od najmłodszych lat.

Kiedy udało się Panu znaleźć rozwiązanie?

– Wielu zdarzeń długo nie rozumiałem. Na przykład dlaczego rozbiera się stare wrocławskie budynki, a pozyskane w ten sposób cegły wysyła do Warszawy? Skąd się wziął napis niemiecki „Briefe” – zamiast polskiego „listy” – na skrzynce pocztowej w moim domu? Albo dlaczego władze miasta skuwały barokowe ornamenty z kamieniczek w centrum miasta? Dopiero później się dowiedziałem, że barok uważano za niemiecki – natomiast średniowiecze było piastowskie i w ten sposób chciano Wrocław „spolszczyć”. Ale jako nastolatek tego nie rozumiałem, nie miałem świadomości politycznego tła tych ingerencji w tkankę miejską. Wtedy mnie to zaskakiwało, intrygowało jako młodego człowieka – ale też wzmacniało moją identyfikację z tym miastem. W ten sposób Wrocław stał się dla mnie inspiracją, stworzył mnie jako pisarza. I dlatego dziś nie umiem o Wrocławiu mówić beznamiętnie jak Norman Davies, sięgać po określenia typu „mikrokosmos”. O swoim mieście umiem mówić tylko w sposób emocjonalny.

Jakie to są emocje?

– Podziwu. Podziwu i zachwytu nad wielokulturową historią Wrocławia. W moim mieście są ślady przeszłości polskiej, czeskiej, austriackiej, niemieckiej i znów polskiej. To wszystko tworzy tygiel, który po łacinie określa się jako „varietas”. Ta rozmaitość jest ogromną wartością mojego miasta.

Wśród książek Pana autorstwa najważniejsze są dwie serie kryminałów. Akcja jednej z nich rozgrywa się głównie we Wrocławiu, drugiej przede wszystkim we Lwowie. Na ile te miasta są do siebie podobne według Pana? Jak bardzo się ze sobą „rymują”?

– Współczesny Wrocław mocno się wyemancypował ze swojej lwowskiej przeszłości – ale cofając się do wrocławskiej przeszłości lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych czy nawet siedemdziesiątych, śladów Lwowa znajdziemy w nim bardzo wiele. Elita intelektualna Wrocławia ma pochodzenie lwowskie. Uniwersytet Wrocławski stworzyli profesorowie ze Lwowa, mieli też duży wkład w stworzenie naszej politechniki.

W 1945 r. pierwszym powojennym rektorem uniwersytetu i politechniki – wtedy połączonych – został prof. Stanisław Kulczyński, który do 1939 r. był rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

– Takich przykładów jest więcej, nie tylko zresztą wśród akademików. Po wojnie właściwie wszyscy dziennikarze wrocławscy byli ze Lwowa. W latach mojego dzieciństwa dialekt lwowski z tym charakterystycznym wschodnim zaśpiewem słyszałem nieustannie. Tak mówiła moja mama, tak mówił mój wujek. Lwów bardzo mocno się odcisnął na kulturalnej i naukowej tkance Wrocławia. Oczywiście, z czasem zaczęło się to zmieniać – w miarę jak do Wrocławia zaczęli przyjeżdżać Polacy z całego kraju. Każdy z nich przynosił swój dialekt, swoje zwyczaje. Wielu językoznawców uważa, że język polski wrocławian to najczystsza literacko polszczyzna w skali całego kraju. Taki efekt przyniosła mieszanka tak wielu bardzo różnych dialektów, na którą nałożył się jeszcze język z wysokiej półki używany przez elity intelektualne miasta. W takim tyglu kształtował się powojenny Wrocław, taki on jest obecnie.

Jak Wrocław będzie się zmieniał? Jakim widzi go Pan w przyszłości? Czy jest możliwe – by znów odwołać się do prof. Daviesa – że stanie się Europą w pigułce, miastem postnarodowym?

– Nie, to ponury obraz, ta wizja mnie nie urzeka. Chciałbym, żeby Wrocław pozostał takim miastem, jakim jest, czyli po prostu miastem polskim. Miastem, nienegującym tradycji, które go stworzyły. Dziś Wrocław odwołuje się do tradycji miasta niemieckiego, ale też do przedwojennego polskiego Lwowa – i każda z nich go uszlachetnia, wzbogaca. To jest część wrocławskiego DNA. A jak ono będzie ewoluować w przyszłości? Dziś mamy 200 tys. uchodźców ze wschodu, z Ukrainy i Białorusi. To jedna czwarta mieszkańców Wrocławia. Oni na pewno odcisną swoje piętno na mieście, sprawią, że w jego DNA nastąpią mutacje i znów się ono zmieni, zacznie ewoluować. Ale w którą stronę? Tego dziś jeszcze nie wiemy.

Rozmawiał Agaton Koziński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 listopada 2024