Marta RAKOCZY: Pogmatwana historia dojrzałości

Pogmatwana historia dojrzałości

Photo of Prof. Marta RAKOCZY

Prof. Marta RAKOCZY

Pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, kieruje Zakładem Antropologii Słowa. Specjalizuje się w antropologii słowa, historii piśmienności i antropologii edukacji.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Coraz częściej marzymy o życiu, które oznacza nie tyle swobodne wzrastanie do określonego, ważnego dla nas wzorca osoby dojrzałej, ile permanentną przygodę – pisze Marta RAKOCZY

.Współczesne pojęcie dojrzałości – potocznie cały czas wiązane między innymi z corocznym sprawdzianem maturalnym – nie jest terminem jasnym. Mówimy o niej nie tylko w kontekście egzaminu państwowego i średniego wykształcenia. Mówimy o dojrzałości szkolnej jako gotowości dziecka do podjęcia nowych obowiązków. Albo o dojrzałości cyfrowej związanej z rozwojem infrastruktury informatycznej danej firmy. O dojrzałości mówi się także w prawnym kontekście tzw. pełnoletniości. Oznacza ona wówczas osiągnięcie wieku, w którym zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego jesteśmy zdolni do wszelkich czynności prawnych, a zatem zdobywamy pełną sprawczość jako podmioty posiadające zarówno prawa, jak i obowiązki. Osiągnięcie dojrzałości traktowane jest bądź jako mimowolny proces, któremu jednostka podlega, osiągając na przykład wiek 18 lat, bądź jako świadomie i dobrowolnie obrany kierunek działań związany z uzyskaniem wykształcenia lub stosownych kwalifikacji.

W Słowniku języka polskiego PWN – w którym dojrzałość jest definiowana głównie poprzez kategorie psychologiczne odwołujące się do jednostkowego rozwoju – mówi się o dojrzałości społecznej, emocjonalnej czy intelektualnej. Wiąże się ją – jak czytamy – ze zdolnością do „regulacji własnych działań w sposób efektywny i zgodny ze społecznie akceptowanymi normami”. Dla kulturoznawcy, historyka kultury czy filozofa definicja ta jest fascynującym polem refleksji. Po pierwsze, psychologizacja dojrzałości – nacisk na definiowanie jej jako dyspozycji jednostki – dużo mówi o współczesnej tendencji, aby mówić o określonych zjawiskach w oderwaniu od diagnozy na temat społeczeństwa. Po drugie, nie jest dziś łatwo powiedzieć, co to znaczy efektywna „regulacja własnych działań”, czym są dziś „społecznie akceptowalne normy” i jakie instytucje kulturowe decydują o tym, co jest normą. Współczesne społeczeństwa posiadają względnie spójne normy prawne. Na pewno jednak nie są spójne, jeśli chodzi o kultywowane zasady moralne lub obyczajowe.

Rzecz jasna, często słyszymy o osobach niedojrzałych. W ocenach potocznych są to z reguły osoby, które celowo unikają cenionych zobowiązań społecznych lub publicznych. Obecne w tych wypowiedziach rozumienie niedojrzałości ma charakter tradycyjny. Wiąże się z przekonaniem, że osoba dojrzała to ktoś więcej niż osoba efektywnie zarządzająca sobą stosownie do własnych celów i dostosowująca się do ogólnie przyjmowanych norm społecznych. Zgodnie z tradycyjnym pojęciem, cały czas obecnym w naszej kulturze, człowiek dojrzały to ktoś odpowiedzialnie i czynnie podejmujący obowiązki związane z różnymi, usankcjonowanymi kulturowo rolami społecznymi. I co więcej, role te gorzej lub lepiej, ale konsekwentnie wykonujący.

Wyobraźmy sobie na przykład osobę, która świadomie, zgodnie z przyjętymi przez siebie wartościami, kultywuje skrajnie hedonistyczny tryb życia i zajmuje się nieustannie zaspokajaniem własnych potrzeb bądź zdobywaniem środków, by je zaspokajać. Możemy sobie wyobrazić, że osoba ta robi to skutecznie, a nawet profesjonalnie. Przywołanie na myśl kogoś takiego w świecie, w którym głównymi bohaterami mediów są celebryci i celebrytki, nie jest wcale trudne. Możemy sobie wyobrazić, że osoba ta nie przekracza społecznych norm i skutecznie reguluje własne działania po to, by konsekwentnie realizować obrany przez siebie styl życia. Możemy przypisać jej określone jakości psychologiczne – dojrzałość emocjonalną, intelektualną i społeczną – które pozwoliły jej osiągnąć wysoki status materialny. Ale nadal będziemy mieć duży problem z uznaniem, że osoba ta spełnia obecny w kulturowym imaginarium wzorzec osoby dojrzałej.

Na przekór szkolnym wyobrażeniom można powiedzieć, że dojrzałość jest własnością stopniowalną, nie zaś osiągniętym raz na zawsze stopniem potwierdzonym państwowym dokumentem. Owszem, trudno ją utracić. Ale można stać się bardziej dojrzałym. Cechę tę nadal wiążemy zatem ze stopniową kumulacją doświadczeń i przeżyć, które pozwalają na rozwój nie tylko społeczny, intelektualny czy emocjonalny, ale także moralny: związany ze świadomie obieraną odpowiedzialnością za innego lub innych. Jako politycy możemy brać odpowiedzialność za dobro współobywateli. Jako szefowie – za dobro współpracowników. Jako rodzice – za dobro własnych dzieci. Jako pracownicy społeczni i aktywiści – za pomoc osobom zagrożonym wykluczeniem lub marginalizacją, a jako ekolodzy – za poprawę stanu środowiska naturalnego. Zaangażowane wypełnianie tych ról – nie zawsze profesjonalizowanych do postaci zawodu – nadal wiążemy z dojrzałością.

Aby skomplikować tę siatkę odniesień, warto przypomnieć, że dojrzałość jest kulturowo wiązana z dorosłością. A zatem przeciwstawiana dzieciństwu. Nie przypadkiem egzamin maturalny przypada na rok, w którym większość absolwentów szkół średnich osiąga pełnoletniość. Zakładamy, że dziecko – jako istota niedojrzała – wymaga troski i opieki. Przyjmujemy też, że dzieciństwo jest czasem, w którym należy pomóc młodym osiągnąć określony poziom dojrzałości. Niedojrzały dorosły – emocjonalnie, społecznie lub intelektualnie – częściej budzi konsternację bądź niechęć. Przyjmujemy bowiem, że od pewnego wieku dojrzewanie osoby (w sensie niefizjologicznym) jest procesem, za który odpowiada sama jednostka, nie zaś jej rodzina lub środowisko społeczne.

Jak jednak twierdzą współcześni socjolodzy, czasy, w których dorosłość była synonimem pożądanej dojrzałości, dzieciństwo zaś i młodość mozolnym do niej aspirowaniem, mamy daleko za sobą. W społeczeństwie ryzyka, zwłaszcza w trakcie coraz gwałtowniejszych przemian technologicznych, ekonomicznych, geopolitycznych i społecznych – wymuszających coraz większą elastyczność w myśleniu o własnym życiorysie – wizja jednego pożądanego wzorca rozwoju osobowego wydaje się raczej przeszkodą niż podporą. Owszem, dzieciństwo kojarzone jest nadal z rozwojem, nauką i przygotowaniem do samodzielnego wykonywania pracy zawodowej. Dorosłość zaś – z możliwością zarobkowania, a więc tzw. życiową samodzielnością. W społeczeństwie, w którym kulturowymi wyobrażeniami na temat szczęścia i spełnionego życia rządzi wizja mniej lub bardziej wyrafinowanej konsumpcji – związanej nie tylko z posiadaniem określonych dóbr, ale przede wszystkim wolnego czasu oraz maksymalnej swobody, pozwalającej na realizację pasji niekoniecznie tożsamych ze spełnianiem zobowiązań społecznych – różnica między dorosłością a dzieciństwem ulega stopniowemu zatarciu. Dlatego jedni socjolodzy, jak choćby Neil Postman, twierdzili, że wiek XXI oznaczać będzie dla Zachodu „zniknięcie dzieciństwa” lub, jak pisał nieco później Joel Bakan, „dzieciństwo w oblężeniu”, czyli wczesną młodość nieustannie infiltrowaną przez mechanizmy rynkowe i kreowanie już nie przyszłych, ale także teraźniejszych konsumentów. Inni twierdzili coś wręcz przeciwnego: że wiek XXI – tożsamy z powszechną gloryfikacją młodości i zdrowia, pozwalających na nienasyconą i beztroską konsumpcyjną zabawę – będzie oznaczał zanik dorosłości. Ponieważ jednak wiek XXI przyniósł nie tylko triumf społeczeństwa konsumpcyjnego, lecz rosnące niepokoje przekreślające nadzieje na koniec historii w postaci globalnego zwycięstwa demokracji liberalnej, sprawa przyszłości dzieciństwa pozostaje otwarta. Zwłaszcza że dzieciństw jest wiele, co pokazała nam nie tylko historia, ale także bieżąca polityka, w postaci choćby wojny w Syrii, a potem w Ukrainie. Jej ofiarami są przede wszystkim dzieci. A największym ich problemem bynajmniej nie jest dziś społeczeństwo konsumpcyjne.

Historie dzieciństwa i dorosłości są dość skomplikowane. Francuski historyk Philippe Ariès uznał, że odkrycie dziecka jako osoby o szczególnych potrzebach – wymagającej zarówno troski, jak i kontroli – a także odkrycie dorosłości jako stanu bycia osobą już nie rozwijającą się, lecz gotową – nastąpiło w Europie około XVII wieku, w środowiskach mieszczańskich. W rzeczywistości przynajmniej do drugiej połowy XX wieku w Europie wiele dzieci nie posiadało dzieciństwa w rozumieniu Arièsa. Dowodem tego były powszechne przypadki łamania praw dziecka, wyartykułowanych notabene dopiero w XX wieku i nieprzestrzeganych lub lekceważonych do dziś w wielu miejscach globu.

Ciekawych refleksji na temat dzieciństwa dostarczyli też w XX wieku antropolodzy. Wielu z nich, badających społeczności zwane wówczas pierwotnymi, dostrzegło, że dzieci są w nich traktowane jako „niegotowi dorośli”: osoby, które zdobywają dorosłość stopniowo, zgodnie z własnym tempem i preferencjami. Na przykład brytyjski antropolog Raymond Firth stwierdzał, że w plemieniu Tikopi nie przyjmuje się sztywnych założeń na temat rozwoju dziecka: zdobywania przez nie społecznej dojrzałości zgodnie z określonym wiekiem metrykalnym. Dzieciom – zauważał Firth – powierza się coraz trudniejsze zadania stosownie do ich zdolności i chęci, a nie osiąganego wieku biologicznego czy narzucanego im, sztywnego systemu edukacyjnego. Tikopi zakładają, że mniej więcej od piątego roku dziecko zaczyna zachowywać się rozumnie. Nie oznacza to nabycia stosownych zdolności intelektualnych i emocjonalnych. Oznacza to przede wszystkim zdobycie umiejętności współpracy i współdziałania. Dopiero rozwinięta cywilizacja – twierdzili antropolodzy zajmujący się problematyką wychowania – tworzy rozwinięte systemy edukacji formalnej, oderwane od bieżącego życia i sytuacji spontanicznego naśladowania dorosłych. A tym samym silniej standaryzuje i profesjonalizuje procesy społecznego dojrzewania.

W kulturze mieszczańskiej, która w Europie rozpoczęła kulturę nowoczesnego kapitalizmu wraz z charakterystycznym dla niej ideałem osoby, która niejako tworzy siebie, dojrzałość kojarzona była z życiową stabilizacją, zdobytą ciężką pracą, a więc godną szacunku. Na jej kulturowe oznaki składało się społecznie widoczne osiągnięcie określonego stadium dorastania (moralnego, zawodowego, intelektualnego, statusowego). A zatem posiadanie jego określonych, przypisywanych głównie mężczyznom, atrybutów (zawodu, rodziny, domu, stałej pracy i ustabilizowanego życia towarzyskiego). Dopiero rozwój nowoczesnych państw narodowych i ich administracji spowodował częściowe upaństwowienie społecznych wzorców dojrzewania. O dojrzałości zaczął przesądzać nie tylko fakt przyjęcia na siebie tradycyjnych ról (ojca, matki, żony, męża, reprezentanta określonego zawodu etc.) – ról różnie definiowanych w określonych stanach, a potem klasach. Dojrzałość coraz częściej wiązano z domeną prawa, a zatem osiągnięciem pełnoletniości oznaczającej dorosłość w rozumieniu kodeksu cywilnego. Wiązano ją też ze zdobyciem określonego etapu państwowej edukacji.

Jak twierdzi filozof Vilém Flusser, trójstopniowy system masowej edukacji, wspierany przez nowoczesne państwa narodowe, służył budowie i reprodukcji trójklasowego społeczeństwa, w którym robotnicy kończą szkoły podstawowe i zawodowe, urzędnicy kończą szkoły średnie, a szkoły wyższe kończą elity eksperckie decydujące o kształcie i rozwoju państwa. Nic dziwnego, że w systemie tym przypisanie komuś dojrzałości pozostawało w coraz większym stopniu w gestii państwa i jego interesów. Tym sposobem dojrzałość zaczęła być utożsamiana z państwowym certyfikatem finalizującym pomyślne zdanie egzaminu. Z możliwości bycia dojrzałym wyłączono w zasadzie klasy pracujące fizycznie, o ile ich reprezentanci nie podjęli wysiłku własnego awansu na drodze sformalizowanej edukacji. Uznano tym samym, że ich kompetencje mają mały wpływ na jakość życia publicznego. Jednocześnie jednak nowoczesna koncepcja obywatela będącego dojrzałym podmiotem wspólnych praw i obowiązków – obywatela, którym się jest niezależnie od płci, środowiska urodzenia, pełnionego zawodu lub wykonywanej pracy – miała na pewno potencjał egalitaryzujący. Dawała możliwość pomyślenia o dojrzałości osoby jako jednostki, która może ją zdobyć niezależnie od pełnionych przez nią, narzucanych na mocy określonych tradycji i nawyków, ról społecznych.

Ta nowoczesna koncepcja dojrzałości znalazła wspaniały wyraz w tekstach najwybitniejszego reprezentanta niemieckiego oświecenia – Immanuela Kanta. Kant jako jeden z pierwszych filozofów nie utożsamiał człowieka niedojrzałego z brakiem tradycyjnych atrybutów społecznej dojrzałości w postaci założonej rodziny (sam był zatwardziałym kawalerem) bądź stałego zawodu (stały etat uniwersytecki Kant zdobył dopiero jako czterdziestopięciolatek). Dla Kanta niedojrzałość oznaczała sytuację społecznie wymuszanego, bezrefleksyjnego posłuszeństwa wobec norm, których źródeł nie staramy się samodzielnie zrozumieć, aby w zgodzie z własnym sumieniem je doskonalić. Kant powiązał dojrzałość ze skrupulatnym, sumiennym, ale przede wszystkim rozumnym wykonywaniem ról społecznych. Rozumna dojrzałość oznaczała dla niego gotowość, by wspólnie debatować nad tym, jak lepiej spełniać społeczne i publiczne zobowiązania i jak dzięki temu budować nie tylko lepsze społeczeństwo, ale też lepszego siebie. Cała ta konstrukcja, jak się wydaje, służyła temu, by odwrócić kierunek myślenia zapoczątkowany przez Rousseau. To właśnie Rousseau przyjął, że role społeczne i dojrzałość przypisywana wypełniającym je ludziom jest tożsama z zakłamaniem, opresją i ograniczaniem ludzkiej wolności, nie zaś – jak u Kanta – jej rozumną realizacją.

Wydaje się, że dziś jesteśmy bliżej Rousseau niż Kanta. W coraz mniejszym stopniu kojarzymy dojrzałość z rozumnie, krytycznie i dobrowolnie wypełnianymi zobowiązaniami społecznymi. Oświeceniowy ideał człowieka dojrzałego przeżywa wyraźny kryzys. Dlatego dojrzałość kojarzona jest dość trywialnie – z maturą. A zatem z narzuconą przez państwo lub ambicje rodziców ścieżką edukacyjną. Ta zaś – trzeba to powiedzieć otwarcie – niekoniecznie oznacza dziś społeczne uznanie i szacunek. Współczesne wykształcenie, w związku z postępującą dewaluacją dyplomów i formalnego, także akademickiego wykształcenia nie musi pociągać za sobą zdobycia społecznie widocznych atrybutów dojrzałości. Nic dziwnego, że nasze wyobrażenia o dojrzałości często ją prywatyzują. Zgodnie z nimi stanowi ona kompetencję wyłącznie emocjonalną, służącą nawiązywaniu satysfakcjonujących relacji i związków niemających jednak żadnego znaczenia dla życia społecznego lub publicznego. Dlatego na wielu blogach poświęconych rozwojowi osobistemu możemy się dziś dowiedzieć, że dojrzała osoba to osoba, z którą „warto” się związać, bo jest ona przeciwieństwem „osoby toksycznej”, z którą żyje się ciężko.

Ponadto wiązana z dojrzałością stabilizacja w społeczeństwach zwanych ponowoczesnymi, a zatem w społeczeństwach rozwiniętych, przestaje się dobrze kojarzyć. I nie ma w tym nic dziwnego, skoro główną ich ideologią stają się permanentna edukacja pozwalająca nieustannie polepszać siebie i własny status, permanentny wzrost i towarzysząca mu permanentna konsumpcja, wymagająca eksperymentowania z możliwie wieloma rolami społecznymi. Dojrzałość zaczyna być utożsamiana z zastojem i inercją. A także z biernym posłuszeństwem wobec przyjętych na pewnym etapie własnej biografii zobowiązań i ról społecznych. Coraz częściej marzymy o życiu, które oznacza nie tyle swobodne wzrastanie do określonego, ważnego dla nas wzorca osoby dojrzałej, ile permanentną przygodę. Jej koleje nie muszą mieć charakteru jakiejkolwiek wyznaczonej odgórnie lub świadomie obranej ewolucji. W społeczeństwie, które Jean Baudrillard określił mianem konsumpcyjnego, gromadzi się nie wspólne lub osobiste, materialne i niematerialne dobra, lecz głęboko partykularne przeżycia. O ich jakości decyduje ich maksymalna różnorodność oraz zbieżność z jednostkowymi preferencjami. Nie chodzi tu zatem o kumulację kompetencji lub doświadczeń po to, by zbliżały one do określonego, społecznie narzuconego lub dobrowolnie obranego wzorca osoby utożsamianej z dojrzałością. Chodzi raczej o życie przypominające wizytę w parku nieustającej rozrywki.

Nic dziwnego, że nikt nienaiwny nie przypisze współczesnemu maturzyście, niezależnie od etymologii słowa „matura”, społecznej dojrzałości. Po pierwsze, w społeczeństwach rozwiniętych przedłuża się czas jej osiągania. Coraz później młodzi ludzie zaczynają samodzielnie mieszkać, posiadać stałą pracę, tworzyć trwałe związki lub zakładać rodziny – i nie jest to, wbrew powszechnym stereotypom, ich wina. Życiową stabilizację osiąga się znacznie później niż jeszcze na początku wieku XX, kiedy to nastolatkowie w wieku 14 lat ze środowisk nieuprzywilejowanych uważani byli za zdolnych (a faktycznie byli zmuszeni) do samodzielnej, także zawodowo, egzystencji i kojarzyli dzieciństwo wyłącznie ze stanem niesamodzielności i zagrożenia. Po drugie, zastanawiamy się, co to znaczy dojrzałość w szerszym, także filozoficznym znaczeniu. Zadajemy sobie pytanie, czy warto być osobą dojrzałą w świecie, w którym ideał harmonijnie, linearnie rozwijającej się osobowości, podejmującej coraz więcej wymagających zobowiązań wobec innych, przestał być – z różnych powodów – uważany za godny uznania. Według komunitariańskiego filozofa Alasdaira MacIntyre’a główny problem współczesności polega na tym, że przestaliśmy wierzyć w etykę cnót kojarzonych z osobową dojrzałością.

.Odrzuciliśmy etykę, która pozwalała niegdyś wybierać określone, kulturowo zakorzenione wzorce osobowe i czerpać z ich realizacji nie tylko osobistą satysfakcję, ale też społeczny szacunek. Fakt, że dojrzałość – tak fascynująca dla Kanta – przestała być dla nas atrakcyjną, nietrywialną kategorią, za pomocą której możemy myśleć o sobie nie tylko w kategoriach osobistych relacji lub zdanych egzaminów, ale społecznych zobowiązań, dzięki którym z dumą lub satysfakcją projektujemy własny życiorys, z pewnością wiele mówi o kulturze współczesnej. Być może warto tę kategorię przywrócić do życia? A przede wszystkim – zastanowić się, jakie nowe nadzieje na trudne czasy mogą się z nią wiązać.

Marta Rakoczy

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 maja 2023