W pełni subiektywną listę tego, co warto czytać podczas kwarantanny, w czwartej odsłonie poleceń przedstawia Michał KŁOSOWSKI
1.
Leszek BALCEROWICZ, „800 dni”
.Nie, nie zwariowałem – czytam Balcerowicza. Zwłaszcza dzisiaj, jako wielką przestrogę przed rozszalałym kapitalizmem, który dla dobra abstrakcyjnie pojętej „gospodarki” nie liczy się z nikim i niczym. Bo przecież otwierają tę książkę-wspomnienie listy słane do byłego ministra przez ludzi, którzy wskutek realizacji jego planu stracili dorobek całego życia; których rodziny się rozpadły. Listy przerażające, dramatyczne – absolutnie szokujący obraz braku wrażliwości społecznej i naiwności. Tak, naiwności właśnie, która, miejmy nadzieję, nigdy się nie powtórzy.
2.
Albert CAMUS, „Eseje”
.Pierwsza z książek w tym zestawieniu, z którą mam – proszę się uśmiechnąć – relację na wskroś osobistą. Pojawiła się jako prezent w czasach, kiedy pierwszy raz wyjeżdżałem na pustynię, trochę jak autor „Dżumy” – przecież z Algieru do Izraela droga wcale nie tak odległa. Czemu zatem eseje? Poza niezwykłą celnością obserwacji eseistyka w ogóle jawi się jako najbardziej zaawansowana forma pisarstwa, a Camus osiągnął w niej mistrzostwo porównywalne może jedynie z tym, co zawarł w „Pierwszym człowieku”. Czarna okładka tego dziełka widziała już wiele. Na dzisiejszy czas idealna, choć to biały kruk.
3.
Józef CZAPSKI, „Na nieludzkiej ziemi”
.Miłość do Czapskiego to Kraków, ale i Paryż, też losy rodziny. „Na nieludzkiej ziemi” to historia poszukiwania Polski, która odeszła w kajdanach na Wschód i nigdy już nie wróciła. To – znów – trochę polski los w pigułce: podróż w przestrzeni, ale i podróż w głąb siebie autora, który odkrywa swoje dziedzictwo, dostrzegając, że zostało mu ono bezpowrotnie odebrane. Kiedy czytam tę książkę, przypominam sobie stare albumy ze zdjęciami u babci, które pokazywała, opowiadając, gdzie walczyła, kim są sfotografowane osoby i ile miała „sympatii”.
4.
Ilia ERENBURG, „Burza” i „Odwilż”
.Sowiecki pisarz? Tak, ale wyjątkowy i wciąż nieodkryty. Tak jak Broniewski. Nikt – no może jeszcze Remarque – nie potrafi pisać tak pięknie o piciu. Nieważne, czy wódki, czy calvadosu. To też przypominajka, że bez zmian, na Wschodzie i na Zachodzie, alkohol idzie w parze z bohaterstwem.
5.
HERODOT, „Dzieje”
.Dziejopisarstwo ma w sobie coś z metafizyki. Przede wszystkim dlatego, że przenosi w czasie, ale także dlatego, że wyrasta głęboko z trzewi, krwi i potu. Herodot jest w tym mistrzem. Szczególnie teraz, kiedy do dziedzictwa cywilizacji śródziemnomorskich ciągnie nas tak bardzo, jest on jak łyk najlepszego, włoskiego wina z nutą goryczy. Gdyby nie zakamarki „Jagiellonki”, byłbym pewnie go nie poznał.
6.
Michael HOUELLEBECQ, „Interwencje 2”
.Nikogo pewnie ten akurat autor nie zaskoczy. „Profetyczny” – czytam o nim w niemal każdej recenzji jego prozy. Tym większe zdziwienie, że ten zbiór krótkich form nie znalazł się do tej pory na listach bestsellerów – powinien. Zaglądając do tej książki, zastanawiam się zwykle, na ile jest Houellebecq obrazoburczy, a na ile po prostu szczery. A może to gra z czytelnikiem, gombrowiczowska gęba? Nie wiem, ale tak samo jest chyba z dzisiejszą Francją.
7.
Brian Jay JONES, „George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia”
.Z przymrużeniem oka – nikt tak nie wpłynął na moje decyzje życiowe, jak George Lucas. Oczywiście najpierw były „Gwiezdne wojny”, potem Indiana Jones; kodeks Jedi i awantury człowieka, który – jak się w końcu okazało, gdy trafiłem na studia – nic wspólnego z archeologią nie miał. Faktem jest jednak, że Lucas poukładał świat w głowach kilku pokoleń, w tym w mojej. Przeczytać biografię Lucasa to tak, jakby znaleźć się w jego głowie. Sama przyjemność!
8.
Jacek KUROŃ, „Gwiezdny czas”
.Przez wrodzoną słabość do donkiszoterii i utopijnych pomysłów, mających przynieść zbawienie całej ludzkości. W domu rodzinnym jakoś tak było zawsze, że Kuroń leżał obok ks. Ziei, a ten niebezpiecznie blisko poetów – wrażliwców ze świata, którego już nie ma: Brodskiego, Miłosza i Pabla Nerudy. I po latach przyznaję rację tej logice, jest coś na wskroś poetyckiego w myśleniu Kuronia, coś też arcypolskiego. Coś, do czego warto wracać zawsze, nawet ze świadomością, że to – piękna, rzecz jasna – utopia.
9.
Orhan PAMUK, „Stambuł. Wspomnienia i miasto” i „Biały zamek”
.Jednym z moich największych marzeń było przepłynąć o poranku Bosfor na jednym z tych promów wiozących mieszkańców z Europy do Azji. Zrobiłem to pierwszego dnia pobytu tam, latem 2014 roku. Do tej pory pamiętam promienie słońca odbijające się od fal i wrażenie wywoływane przez majestatyczne kontenerowce, o które niemalże obijał się mały stateczek, który wiózł mnie na drugi, azjatycki brzeg. Poza tym: nikt tak pięknie jak Pamuk nie pisze o mieście; nikt tak dobrze nie zna każdego ze stambulskich podwórek, warsztatów samochodowych przyklejonych do antycznych kościołów i wielopokoleniowych rodów. Pamuk jest spadkobiercą wielkiej, europejskiej tradycji literackiej, której na Starym Kontynencie już nie ma.
10.
Kard. Joseph RATZINGER, „Wprowadzenie w chrześcijaństwo”
.Dlaczego wprowadzenie? Bo do wiary wracać trzeba zawsze na nowo. A nikt nie tłumaczy jej lepiej niż ojciec Benedykt, jak nazywa go obecny papież Franciszek.
11.
Józef TISCHNER, „Myślenie według wartości”
.Kto dziś pisze o myśleniu tak, jak pisał ks. Tischner, jako najwyższym stadium poznawczym i etycznym jednocześnie? To nie kolejne z kognitywistycznych czy neuropoznawczych dzieł spod znaku Paula M. Churchlanda, lecz studium, na które warto znaleźć czas. Bo i myślenia, i wartości nigdy za wiele, w czasie kryzysu zwłaszcza. Choć ostrzegam: to trudna lektura, którą trzeba przeżuwać i co jakiś czas wracać do niej.
Michał Kłosowski