Michał KŁOSOWSKI: Europejska inwestytura, czyli gra Europy o uwagę Donalda Trumpa

Europejska inwestytura, czyli gra Europy o uwagę Donalda Trumpa

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Polacy, Włosi, Brytyjczycy, a może Węgrzy? Kto zwycięży w grze o uwagę amerykańskiego prezydenta elekta i zostanie nowym liderem Europy? – pyta Michał KŁOSOWSKI

.Donald Trump, uwielbiający rozgrywać polityczne szachy w stylu reality show, musi czuć satysfakcję, obserwując, jak Europa już spiera się o jego uwagę. Kogo bardziej ukocha amerykański prezydent, który za miesiąc rozpocznie swoją drugą kadencję? Tego na razie nie wiadomo, choć przyznać trzeba, że w centrum tej rozgrywki znalazła się nietypowa koalicja: Polska i Węgry to tradycyjni już zawodnicy w rozdaniu, do którego właśnie dołączają Włochy pod rządami Giorgii Meloni oraz wciąż postbrexitowa Wielka Brytania. Wiadomo przecież, że zarówno Berlin, Bruksela, jak i Paryż z nowym amerykańskim prezydentem będą miały pod górkę. A żyć jakoś trzeba.

Każde z wymienionych państw próbuje ustawić się w jak najkorzystniejszej pozycji wobec rozpoczynającej się wkrótce kadencji starego-nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Europa Środkowa szczególnie stara się udowodnić, że jest najwierniejszym sojusznikiem Trumpa – i najbardziej godnym europejskiej inwestytury w wizji „America First”. W końcu wobec słabnącej roli Francji i Niemiec przyznać trzeba, że od tego zależy przyszłość każdego z państw regionu, do którego, jak się wydaje, chciałaby się dopisać włoska premier Giorgia Meloni, która od dawna na bakier jest z prowadzoną przez Emmanuela Macrona polityką, demonstrując jednocześnie własne ambicje; od tego zależy tak włoska, jak i środkowoeuropejska podmiotowość coraz bardziej zdominowana przez Brukselę. Czy Donald Trump pozwoli stać się włoskiej premier kolejnym wcieleniem europejskiej Angeli Merkel, czy może postawi na Trójmorze? A co jeśli dojdzie do wniosku, że aby osłabić Paryż, Berlin i Brukselę, należy wesprzeć podmiotowość każdego z wymienionych krajów?

.Rozwiązanie takie może być kuszące dla jednych i dla drugich po obu stronach Oceanu. Zacznijmy od Włoch. Giorgia Meloni, liderka włoskiej prawicy, idealnie wpisuje się w narrację Donalda Trumpa. Choć Włochy historycznie zawsze były bliżej osi Berlina i Paryża, Giorgia Meloni gra na konserwatywno-populistycznej nucie, która rezonuje z Trumpowską wizją świata, w której wspólnoty narodowe postawione są znacznie wyżej niż jakiekolwiek instytucje międzynarodowe czy wspólnotowe. Hasła Meloni o „ochronie włoskiej tożsamości” czy krytyka globalizmu idealnie pasują do retoryki „Make Italy Great Again”, którą z chęcią przyjąłby prezydent Stanów Zjednoczonych.

Włochy mają też inną przewagę nad pozostałymi krajami: są bliżej serca europejskiego establishmentu. Nie tylko historycznie z Rzymu bliżej i do Brukseli, i do Paryża; również kulturowo i symbolicznie Włosi, choć zdominowani ostatnio przez franko-niemiecki duet, mogą się okazać dla amerykańskiego prezydenta pożądanym sojusznikiem. Kiedy więc Donald Trump ponownie obejmie władzę, Giorgia Meloni może być dla niego kluczową postacią w próbach rozbicia unijnej jedności – zwłaszcza w kwestiach migracji, energetyki i relacji z Chinami albo po prostu w grze o przyszły rozwój świata. W każdym z tych obszarów włoska premier podjęła już konkretne kroki. Zwłaszcza kwestia Chin może okazać się kluczowa – jakiś czas temu Meloni odczepiła Italię od chińskiego pociągu, dość wcześnie dostrzegając płynące z tamtej części świata zagrożenie. I to może się okazać kluczowym argumentem dla prezydenta, który rywalizację z Chinami postrzega jako najważniejsze wyzwanie.

Włochy to jednak nie jedyny sojusznik, na którego Donald Trump może liczyć w Europie. Brexit był triumfem wizji świata, którą Trump uwielbia: nacjonalistycznej, suwerennej i wyzwolonej z „biurokratycznych łańcuchów” Brukseli. A Wielka Brytania od dawna próbuje budować swój nowy wizerunek globalnego gracza. Boris Johnson, były premier Zjednoczonego Królestwa, był w tej grze lojalnym sojusznikiem Donalda Trumpa. Może się więc okazać, że pomimo zmiany władzy w Londynie hasło „Global Britain” wybrzmi na nowo równie silnie, jak wcześniej, wsparte tym razem przez kolejną kadencję amerykańskiego prezydenta, który nie będzie musiał już nijak się hamować. Przywrócenie sojuszu z Londynem, opartego na historii minionych pięćdziesięciu lat i bliskości kulturowej, może amerykański prezydent uznać za więcej niż wartościowe.

Kłopot pojawić się może jednak z drugiej strony. Po Borisie Johnsonie brytyjska polityka wobec USA stała się bardziej pragmatyczna. Londyn balansuje między chęcią utrzymania bliskich relacji z Waszyngtonem a próbą budowy własnej narracji na arenie międzynarodowej oraz kwestiami związanymi z handlem z kontynentem, na którego upadek rząd Keira Starmera po prostu nie może sobie pozwolić; Europa daje brytyjskiej gospodarce tlen. Czy więc brytyjski premier, bardziej technokratyczny niż populistyczny, będzie miał szansę przebić się w rankingu ulubieńców Donalda Trumpa? Kluczową postacią może się okazać były brytyjski premier, który w rządzie Keira Starmera odgrywa istotną rolę. Nie będzie to łatwe, w końcu różnice między obecnym brytyjskim rządem a nową administracją Donalda Trumpa to głównie kwestie światopoglądowe. Być może wspólne interesy zwyciężą, zwłaszcza dbałość o pracowników i robotników, którą na sztandarach do Białego Domu, zgodnie z katolicką nauką społeczną, chce wnieść nowy wiceprezydent, J.D. Vance. Punktów stycznych jest więc kilka.

W tej układance są jeszcze Polska i pozostałe kraje Europy Środkowej, która od dawna stawia na relacje z Donaldem Trumpem w roli gwaranta w rywalizacji z Rosją. Rząd w Warszawie z entuzjazmem przyjął Trumpa podczas jego wizyty w 2017 roku, a Polacy jako jedni z nielicznych Europejczyków darzyli go sympatią nawet wtedy, gdy w USA jego popularność spadała z powodu pandemii czy kłopotów ekonomicznych. Pytanie brzmi więc, czy Polska będzie w stanie utrzymać tę pozycję, zwłaszcza w kontekście możliwego zaostrzenia stosunków z Unią Europejską i gry na podział między Brukselą a Waszyngtonem, której należy spodziewać się w najbliższym czasie? Kluczowe będą wyniki wyborów prezydenckich w naszym kraju, które dla administracji Donalda Trumpa mogą się okazać jednym z najważniejszych globalnie wyzwań w pierwszej połowie 2025 roku. I bez wątpienia to, co dziać się będzie w Polsce w najbliższych miesiącach, spotykać się będzie z ogromnym zainteresowaniem w Waszyngtonie. Dla Donalda Trumpa Polska to bowiem nie tylko strategiczny partner na wschodniej flance NATO, ale i przykład „prawdziwego” konserwatyzmu – tego, który opiera się na wartościach religijnych i sprzeciwie wobec liberalnych ideologii. Czy to wystarczy, by utrzymać pozycję ulubieńca?

.W rywalizacji o europejską inwestyturę kluczowe będą jednak nie sentymenty, ale trzy kwestie: pragmatyzm, lojalność i medialność. Polska ma tu przewagę w sferze symbolicznej, będąc wiernym sojusznikiem, ale może zabraknąć jej zdolności do gry na wielu frontach. Zwłaszcza jeśli Berlin i Paryż będą zgodnie działać, by nie dopuścić do zmiany wiatrów w Warszawie. Także Giorgia Meloni może zaoferować Donaldowi Trumpowi coś, czego Polska nie ma: wpływ na kształtowanie polityki unijnej, w której Włochy tradycyjnie uznawane są za silne. Z kolei Brytyjczycy, choć są odcięci od Brukseli, mają coś, co nowy amerykański prezydent ceni najbardziej – niezależność, globalną markę, dostęp do londyńskiego City i rynków finansowych. Trump, jako rasowy businessman, może to cenić najbardziej.

Są jeszcze Węgry. Donald Trump, znany z zamiłowania do chwytliwych narracji, może zdecydować się na sojusz z każdym z tych graczy – lub żonglować ich lojalnością, wzmacniając swoją pozycję jako arbitra globalnych rozgrywek. I w tym wypadku Węgry mogą zyskać szansę, by pokazać swoją rolę tak samo, jak było już kiedyś. Viktor Orbán jest bowiem w Europie chyba najbardziej podobnym charakterologicznie liderem do Donalda Trumpa. I to może okazać się kluczowe, bo wiadomo, że bliższa ciału koszula. Dodatkowo Węgry mają dobrze zbudowaną w Ameryce soft power i mogą się okazać użyteczne w relacjach zarówno z Berlinem, jak i z Moskwą.

.Kto wygra? Nie wiadomo, jedno jest jednak pewne: walka o uwagę Donalda Trumpa dopiero się zaczyna, a Europa znów pokazuje, że w polityce nie ma miejsca na sentymenty – Berlin, Bruksela i Paryż będą próbować wszystkiego, żeby wygrać swoje sprawy. Pytanie, czy pozostałe wymienione kraje będą w stanie wyjść poza partykularne interesy na tyle, by na amerykańskiej koniunkturze wyborczej zdobyć przewagę w grze o liderowanie na Starym Kontynencie. Podmiotowość to w końcu gra, w którą grać należy na wielu frontach.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 grudnia 2024
Fot. Sarah Meyssonnier / Reuters / Forum