
Rządy sanacji, proces brzeski i zmierzch demokracji w Polsce. Po 100 latach wciąż nie umiemy uczyć się na błędach
Zamach majowy Józefa Piłsudskiego, późniejsze rządy sanacji i proces brzeski, czyli pokazowy sąd nad przywódcami opozycji wobec rządów piłsudczyków, to przestroga, z której w Polsce nie wyciągnięto wniosków. Tymczasem tam, gdzie praworządność pada łupem „wyższej konieczności”, rozpoczyna się zmierzch demokracji – pisze Patryk PALKA
Historia nauczycielką życia. Ale nie w Polsce
.Odzyskanie niepodległości w 1918 r. i stworzenie II Rzeczypospolitej to bezsprzecznie jedno z największych osiągnięć w polskiej historii. Młode państwo zmagało się jednak z poważnymi problemami i pod wieloma względami było niewydolne. To nic zaskakującego. Nową Polskę budowano na gruzach państwa, które nie istniało ponad 120 lat. Składano ją z niepasujących do siebie puzzli, które przed I wojną światową były częścią trzech różnych zestawów, przedstawiających trzy zgoła odmienne krajobrazy. II RP zmagała się z poważnymi problemami gospodarczymi i społecznymi. Polska scena polityczna była skłócona i podzielona, rządy powstawały i upadały, a premierów zmieniano jak rękawiczki. System parlamentarny zdawał się najgorszym pomysłem, na jaki wpadł Sejm Ustawodawczy, ustalając nowe zasady ustrojowe (1919–1922).
W 1926 r. Józef Piłsudski uznał, że czara goryczy się przelała. Swą popularność wśród dużej części społeczeństwa oraz wpływy w wojsku uznał za wystarczająco silny mandat do tego, by podnieść się z fotela w Sulejówku, ruszyć do Warszawy i stanąć za sterem rozkołysanej łajby, której groziło zatopienie. W drodze po władzę Piłsudski świadomie zdeptał prawo w imię „wyższej konieczności”. Tłumaczył, że zaistniały wyjątkowe okoliczności, a te wymagają wyjątkowych środków.
W 2026 r. minie 100 lat od tamtych wydarzeń. Będziemy wspominać ich głównych aktorów, spierać się o sens ówczesnych działań oraz o to, kto miał rację. Ważna rocznica – jak wiele innych przed nią – zamiast skłonić do refleksji, posłuży za rozpałkę pod ogień, którym wszyscy ogrzewamy się od lat. Bo mimo przestróg, które zostawili nam nasi przodkowie, niczego się nie nauczyliśmy.
Rządy sanacji i proces brzeski
.Ceną „wyższej konieczności”, czyli ocalenia Polski z rąk osób niekompetentnych, zdrajców, podżegaczy i łapówkarzy – jak przedstawiał to Piłsudski i jego zwolennicy – było życie 379 osób, które zginęły w trakcie majowego zamachu stanu. Czy to drogo, czy nie – każdy powinien rozsądzić we własnym sumieniu. Niezależnie od werdyktu faktem jest, że od wiosny 1926 r. Polska była w rękach piłsudczyków, którzy nazwali swój obóz polityczny sanacją – adekwatnie do roli uzdrowicieli ojczyzny, którą to rolę sami arbitralnie sobie przyznali.
Z biegiem lat okazało się, że „wyższa konieczność” kosztuje więcej niż niespełna 400 przypadkowych ofiar. Swoją wolnością, godnością i pozycją polityczną musieli jeszcze zapłacić przywódcy ugrupowań opozycyjnych wobec rządów sanacji, którzy rzekomo przeszkadzali w uzdrawianiu państwa. Piłsudczycy w koszty wrzucili też praworządność, która w okresie przejściowym – gdy toczyła się walka o lepszą Polskę – musiała ustąpić sile i zdecydowaniu. Bez tego, jak twierdzili sanatorzy, nie sposób było skutecznie rozliczyć tych, którzy działali na szkodę kraju. A rozliczenia były przecież niezbędne.
W sierpniu 1930 r. Józef Piłsudski objął stanowisko premiera i przedłożył prezydentowi Ignacemu Mościckiemu wniosek o rozwiązanie parlamentu. Prezydent – całkowicie zależny od Piłsudskiego i w pełni mu posłuszny – przychylił się do jego prośby. Parlament rozwiązano, a posłowie stracili immunitety. Nowe wybory rozpisano na listopad. Opozycji nie dane było jednak się do nich przygotować, ponieważ we wrześniu dokonano pierwszych aresztowań. Liderów ugrupowań opozycyjnych oskarżono o „wspólne przygotowywanie zamachu, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienie ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”. W rzeczywistości żadnego spisku nie było, ale z uwagi na „wyższą konieczność” ten fakt zignorowano.
Aresztowanych osadzono w twierdzy brzeskiej, więzieniu wojskowym o zaostrzonym rygorze, gdzie znęcano się nad nimi psychicznie, bito ich oraz szykanowano. Proces rozpoczął się 26 października 1931 r., a na ławie oskarżonych ostatecznie zasiadło 11 osób: Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Mastek oraz Adam Pragier ze środowiska PPS oraz Kazimierz Bagiński, Władysław Kiernik, Józef Putek, Adolf Sawicki i Wincenty Witos spośród ludowców (członkowie PSL „Piast”, PSL „Wyzwolenie” i Stronnictwa Chłopskiego). 13 stycznia 1932 r. zapadły wyroki. Adolf Sawicki został uniewinniony, pozostałych czekała kara pozbawienia wolności w wymiarze od 1,5 do 3 lat. W 1933 r. wpierw Sąd Apelacyjny w Warszawie, a następnie Sąd Najwyższy zatwierdziły postanowienia sądu pierwszej instancji. Wyrok uprawomocnił się, choć z prawem miał on niewiele wspólnego.
W procesie brzeskim najbardziej uderzający jest fakt, że wśród oskarżonych nie znajdowali się politycy o wątpliwej reputacji, którym nie sposób było udowodnić przestępstw z uwagi na niewydolność systemu sądownictwa w Polsce, ale zasłużeni dla ojczyzny działacze polityczni, społeczni i niepodległościowi, weterani walk w obronie granic państwa polskiego, cenieni publicyści i krzewiciele świadomości narodowej, a nawet były premier Wincenty Witos, niekwestionowany mąż stanu, jeden z Ojców Niepodległości. Ofiarami wojny polsko-polskiej zostały osoby, które Polsce poświęciły życie.
Zmierzch demokracji w Polsce
.W ferworze walki politycznej, uzasadniając to „racją stanu” i „dobrem Polski”, piłsudczycy podeptali polski system prawny. Od 1926 r., gdy po raz pierwszy w II RP poświęcono praworządność w imię „wyższej konieczności”, Polska zaczęła zmierzać w stronę dyktatury. Demokracja stopniowo ustępowała miejsca autorytaryzmowi, a problemy, które miały zostać rozwiązane dzięki rządom silnej ręki, nadal trawiły państwo i społeczeństwo. Rozliczenie „zdrajców” i „szkodników” okazało się farsą. Część niesłusznie oskarżonych nie poddała się karze i wyemigrowała z kraju. Reżim sanacyjny niespecjalnie troszczył się o ich zatrzymanie. Od początku nie chodziło bowiem o sprawiedliwość, ale o zniszczenie przeciwników politycznych.
Do 2023 r. ofiary procesu brzeskiego czekały na rehabilitację. Musiało minąć 91 lat, aż polski Sąd Najwyższy dokona kasacji niesprawiedliwych wyroków z lat 1932–1933. W uzasadnieniu tej decyzji przewodniczący składu orzekającego SN Michał Laskowski wypowiedział słowa, które warte są przytoczenia:
„Śledztwo i proces w rozpoznawanej sprawie stanowiły przykład instrumentalnego wykorzystania prawa i sądów do prześladowania przeciwników politycznych. Jednocześnie do wywarcia efektu zastraszenia wobec polityków opozycji, ale i wyborców. Jest to nadużycie prawa, które jest niemożliwe do zaakceptowania nie tylko dziś, ale i w świetle obowiązujących w 1930 roku przepisów i standardów. Należało więc te wyroki wyeliminować z obrotu prawnego. Dzisiejsze orzeczenie stanowi też pewne zadośćuczynienie dla skazanych. Ta sprawa powinna stanowić lekcję na temat roli prawa i sądów w państwie. I to lekcję nie tylko dla sędziów, ale także dla przedstawicieli władzy wykonawczej, ustawodawczej, dla nas wszystkich. Sprawa ta powinna stanowić przestrogę przed pokusą zwalczania przeciwników politycznych za pomocą instrumentów państwa i prawa. Podejmowaniu działań wbrew prawu i konstytucji dla poszerzania zakresu władzy. Poza sprawiedliwością i zadośćuczynieniem, choćby symbolicznym, skazanym w procesie, w tym właśnie wyraża się aktualność problematyki, której dotyczy dzisiejsza rozprawa. Dlatego orzeczono jak w sentencji”.
.Wspomniana przez sędziego Michała Laskowskiego aktualność problematyki procesu brzeskiego to kwestia najwyższej wagi. Prawo stanowi fundament demokracji oraz bezpieczeństwa państwa. Tam, gdzie nie jest przestrzegane, gdzie politycy zamiast reform proponują łamanie przepisów w imię „wyższej konieczności”, zaciera się granica między systemem demokratycznym a autorytarnym. Polska już raz tę granicę przekroczyła, co tylko w dniach 12-15 maja 1926 r. kosztowało życie 379 osób. Krwawej wojny domowej udało się uniknąć tylko dzięki premierowi Wincentemu Witosowi i prezydentowi Stanisławowi Wojciechowskiemu. Choć prawo stało po ich stronie, ustąpili, dobrowolnie oddając władzę. Wiedzieli, że w wojnie z Piłsudskim nie będzie wygranych. Gdyby wówczas – w chwili próby – zabrakło mężów stanu, gotowych dla dobra ogółu poświęcić własne kariery, a w przypadku Witosa nawet zdrowie i dobre imię, Polska spłynęłaby krwią.