17 września to nie tylko atak ZSRR na Polskę. Tego dnia w 1980 r. powstała „Solidarność”
17 września 1980 r. – podczas zjazdu przedstawicieli Międzyzakładowych Komitetów Założycielskich w Gdańsku – powołano Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. 10 listopada Związek został oficjalnie zarejestrowany. Z okazji rocznicy powstania „Solidarności” Redakcja przypomina wybrane teksty na jej temat opublikowane we „Wszystko co Najważniejsze”.
.Zbiór wszystkich tekstów poświęconych „Solidarności”, które ukazały się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”, dostępny jest pod linkiem:
https://wszystkoconajwazniejsze.pl/solidarnosc/
17 września 1980 r. – tego dnia powstała „Solidarność”
.Siedemnasty września kojarzy się większości Polaków przede wszystkim z rocznicą inwazji ZSRR na Polskę w 1939 r. Na tym wydarzeniu koncentruje się co roku uwaga mediów oraz opinii publicznej. Tymczasem 17 września miało miejsce również inne wydarzenie przełomowe dla dalszych dziejów Polski. Tego dnia w 1980 r., 41 lat po zbrodniczej napaści Sowietów na II RP, w Gdańsku powołano do życia NSZZ „Solidarność” – związek zawodowy zrzeszający w szczytowym okresie ok. 10 mln ludzi, który walnie przyczynił się do upadku żelaznej kurtyny, a w konsekwencji do rozpadu Związku Radzieckiego w 1991 r.
Wydarzeniem znacznie lepiej pamiętanym od powołania „Solidarności” 17 września, jest podpisanie porozumień sierpniowych 30 i 31 sierpnia 1980 r. w Szczecinie i Gdańsku. Ten przełomowy moment w dziejach PRL został opisany we „Wszystko co Najważniejsze”. [LINK PONIŻEJ]
Świadomość historyczna Polaków. Dlaczego „Solidarność” nie wygra z powstaniem warszawskim?
.Prof. Krzysztof MALICKI, socjolog związany z Uniwersytetem Rzeszowskim, podejmuje na łamach „Wszystko co Najważniejsze” temat świadomości historycznej i pamięci zbiorowej Polaków. Jak pisze,„pojęcie świadomości historycznej jest częściej używane przez historyków niż socjologów. Ci drudzy stosują je dość rzadko, zazwyczaj odwołując się do kategorii pamięci o przeszłości albo kultury historycznej. Wynika to z faktu, że dla historyków kwestia świadomości historycznej najczęściej oznacza poprawną wiedzę o historii: wydarzeniach z przeszłości, postaciach, miejscach. Socjologowie natomiast spoglądają na to zagadnienie w szerszym wymiarze, jako na całokształt obecności historii w teraźniejszości – na potoczne wyobrażenia o niej, sposoby upamiętniania i związane z tym rytuały i praktyki”.
„Oznacza to, że pamięć to bardziej nasycone emocjami i wartościami wyobrażenia o tym, co miało niegdyś miejsce, w których „poprawna” i zaaprobowana przez historyków wiedza jest najczęściej tylko nieznacznym elementem, a czasami wręcz wcale nie występuje. Jeśli po przeczytaniu powieści Henryka Sienkiewicza pojawia się w nas określone wyobrażenie o przeszłości naszej ojczyzny, też jest ono elementem naszych wyobrażeń o historii i czasami nawet dominuje w naszej świadomości. To ukazuje paradoksy pamięci, której wyrazem są zarówno rodzinne pamiątki, jak i muzea, nazwy ulic, pomniki czy tablice pamiątkowe. Pamięć i historia otaczają nas zatem zawsze i wszędzie. W każdym wytworze kultury jest pierwiastek historii. Tylko od naszej wrażliwości zależy to, czy go dostrzeżemy” – podkreśla prof. Krzysztof MALICKI.
Jak dodaje, „mówiąc o pamięci historycznej Polaków analizujemy ją w kontekście pamięci zbiorowej narodu (pamięć narodowa). Odnosi się ona do postaci i wydarzeń, które kształtują zbiorowo nasze wyobrażenie o przeszłości i wiążą nas ze wspólnotą narodową. Ale każdy człowiek uczestniczy w wielu pamięciach, np. regionalnej czy rodzinnej. Przenikają się one w różnym stopniu, czasem wykluczając się, czasem wzajemnie się stymulując”.
„Jaka jest pamięć Polaków? Odpowiedzi na to pytanie znaleźć można w raporcie <<Edukacja dla pamięci>>, który powstał na zlecenie Instytutu Pamięci Narodowej. (…) Formułując ranking wydarzeń z polskiej historii, z których Polacy odczuwają dumę, działalność NSZZ Solidarność pojawia się tylko we wskazaniach starszego pokolenia – większość młodych respondentów o niej nie wspomina” – pisze prof. Krzysztof MALICKI.
„Dlaczego to takie ważne? Zawsze powtarzam studentom, że każdy naród miał jakąś ważną i wielką bitwę, każdy naród w kanonie swych bohaterów miał jakiegoś poetę lub odkrywcę, ale żaden naród nie dokonał tego, co zrobiła „Solidarność” – żaden nie zmusił władzy do zarejestrowania niezależnego związku zawodowego w realiach państwa totalitarnego. I to wszystko przez fenomen oddolnej aktywności społecznej, opartej na wartościach moralnych, nie zaś na bazie walki z bronią w ręku. To udało się tylko Polakom i w dodatku na niewyobrażalną skalę, mowa bowiem o wielomilionowym ruchu. Myślę, że „Solidarność” jest ewenementem na skalę światową. Coś podobnego trudno znaleźć w dziejach innych narodów i Polacy nie zdają sobie z tego sprawy” – twierdzi prof. MALICKI.
Jak podkreśla, „sądzę, że przyczyna tego tkwi w tym, że traktujemy Solidarność jako kolejny zryw niepodległościowy w szeregu wielu innych, przez co traci ona swą unikalność. Nie kreujemy pamięci o niej jako o niesamowitym fenomenie społecznej aktywności. Dlatego w swoistej rywalizacji na <<rynku>> pamięci Solidarność pojmowana tak jak obecnie – nigdy nie <<wygra>> np. z powstaniem warszawskim i innymi heroicznymi zrywami niepodległościowymi. Solidarność to zjawisko odmienne i absolutnie unikalne, które wymaga specjalnego podejścia, zupełnie innej narracji. Młodzież w pewnym momencie opuści szkołę i jej kontakt z historią ograniczy się do czerpania z kultury popularnej, filmu lub internetu. Powstaje zatem pytanie, z jakim obrazem historii młodzi Polacy pójdą w świat. Jeśli na owym obrazie nie pojawią się elementy takie jak Solidarność, śmiem twierdzić, że edukacja historyczna w tym sensie nie wypełnia swej roli”.
„Solidarność” pozostaje wielką ideą organizującą życie ludzi, za którą dzisiaj tęsknimy
.„Solidarność i związek to dwa różne pojęcia, choć mają wiele wspólnego. Urzekający jest fakt, że myśląc o Solidarności, rozumiemy ją o wiele szerzej niż jako <<tylko>> związek zawodowy. W szczytowym momencie zrzeszał on niemal 10 milionów ludzi. Taki rozmiar organizacji, jedynej takiej, nie ma precedensu w historii Polski i świata. Jest to symbol zjednoczenia i energii ludzi, która zadziałała na rzecz obalenia systemu komunistycznego. Jest to idea, której dzisiaj nam bardzo brakuje. Wewnątrz związku istniały różne nurty oraz spory” – pisze Marek MUTOR, polonista i historyk, dyrektor Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” we Wrocławiu.
Jak podkreśla, „to, co wyróżnia Solidarność jako ideę i jako coś więcej niż organizację, to kultura debaty, która została wniesiona do społeczeństwa, a której dzisiaj możemy się uczyć”.
Zdaniem Marka MUTORA, „dzisiejszy związek zawodowy różni się w wielu aspektach od Solidarności lat osiemdziesiątych, lecz pozostaje depozytariuszem jej dziedzictwa. Nie należy oddzielać pięknej historii od codziennej rzeczywistości i problemów, które organizacja artykułuje. Powinności, które są częścią Solidarności dzisiaj, nakładają na działaczy odpowiedzialność i rolę społeczną większą i inną, niż mają tradycyjne związki zawodowe, ukształtowane w naturalnych warunkach”.
„Spoglądając w przeszłość, spotykamy się z czymś takim jak mityzacja Solidarności. To przypomina percepcję upadku Muru Berlińskiego i traktowanie tego wydarzenia przez społeczność międzynarodową jako symbolu upadku komunizmu. Historia i pamięć to bliskie, ale różne pojęcia. Nie jesteśmy w stanie pamiętać całej historii. W pamięci indywidualnej znajdują się przeżyte ważne zdarzenia. W pamięci zbiorowej występują obrazy, zdarzenia i emocje. Takim obrazem jest upadek Muru Berlińskiego. Solidarność także miała swoje piękne obrazy. Należą do nich przede wszystkim porozumienia sierpniowe, lecz był to rok 1980 i droga do pokonania komunizmu pozostawała daleka” – pisze Marek MUTOR.
Jak dodaje, „Solidarność pozostawiła nam bardzo dużo wspólnego dziedzictwa. Do najważniejszych jego elementów należy demokracja. Naszym współczesnym zadaniem nie jest bunt, ale praca nad sobą. Rewolucja i walka odbywają się w języku. Jest to współczesny problem, szczególnie istotny w dobie mediów społecznościowych. Jeśli współczesne kryzysy będą wyrażane językiem dehumanizującym przeciwników, obrażającym, wulgarnym i agresywnym, to nie będzie w społeczeństwie solidarności. To nasze zadanie indywidualne, aby do tego nie dopuścić – dzięki aktywnej pracy u podstaw. Wydaje mi się, że Solidarność sprawiała, że każdy chciał być trochę lepszą wersją samego siebie. Ostatecznie nie potrzebujemy dzisiaj dziesięciu milionów ludzi, aby zmieniać świat. Wystarczy, że zmienimy samych siebie”.
Czy „Solidarność” była kobietą?
.„Świadomość, że w przypadku historii zaangażowania kobiet w opozycji antysystemowej w PRL mamy nie tyle do czynienia z zestawem twardych historycznych czy socjologicznych danych, ile także z plątaniną pamięci zbiorowej o PRL, zmiennych polityk historycznych dotyczących transformacji ustrojowej oraz historycznych i współczesnych wyobrażeń o społecznej roli kobiet, to moim zdaniem dobry punkt wyjścia do zadania zasadniczego pytania o to, jaką rolę odegrały. Kogo symbolizuje dziś Anna Walentynowicz na okładce Time? Silną aktywistkę czy raczej matkę Polkę? I co to ma wspólnego z doświadczeniem oporu politycznego?” – pyta prof. Barbara KLICH-KLUCZEWSKA, polska historyk związana z Uniwersytetem Jagiellońskim.
Jak podkreśla, „spróbujmy – jak proponuje Piotr Perkowski – spojrzeć na obecność kobiet w ruchu opozycyjnym i realia lat 70. i 80. jak na <<inny świat>>. Na tyle, na ile pozwala nam dzisiejsza wiedza, wciąż zresztą niezadawalająca, szczególnie jeżeli chodzi o to, co działo się poza Warszawą i Wybrzeżem. A to ogromnie ważne, bo sytuacja aktywistek opozycji w różnych ośrodkach w kraju była często nieporównywalna. Pomimo że przywykliśmy do posługiwania się w kontekście społeczeństwa PRL całą masą uogólnień, historia kobiet Solidarności pokazuje, że różnice regionalne i kulturowe, strukturalnie powiązane z dywersyfikacją sytuacji w miastach, miasteczkach i na polskich wsiach, nie straciły na znaczeniu w drugiej połowie XX wieku. Dzięki badaniom socjologicznym Adama Mielczarka wiemy, że w środowiskach inteligenckiej konspiracji warszawskiej kobiety stanowiły nawet nieco ponad połowę grupy, gdy w Rzeszowie było to już tylko około 25 proc., a w Siedlcach, gdzie dominowały tradycje wiejskie – 17 proc. Dziś wiemy także, że kobiety stanowiły mniej więcej połowę członków powstałego w sierpniu 1980 r. Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność. O ile członkinie legalnego związku są stosunkowo łatwo <<policzalne>>, w przypadku zaangażowania w konspirację dużo częściej pojawiają się problemy z autoidentyfikacją. Barbara Kijewska, która zajmowała się bliżej działaczkami na Wybrzeżu, zauważa, że wiele z kobiet obecnych w opozycji nie czuło się formalnie członkiniami ruchu i na poparcie tej tezy cytuje Grażynę Stankiewicz (Malinowską): Formalnie nigdzie nie należałam i nikt tego ode mnie nie wymagał, uczestniczyłam w dyskusjach, protokołowałam, roznosiłam prasę, pomagałam w przygotowywaniu spotkań, np. z Siłą-Nowickim, Haliną Mikołajską, opiekowałam się dzieckiem Wyszkowskich, nie określiłabym siebie jako działacza – jeśli była potrzebna pomoc, to pomagałam”.
Prof. Barbara KLICH-KLUCZEWSKA zwraca uwagę, że „aktywizacji kobiet sprzyjały środowiska akademickie, a więc duże miasta. W takim wypadku kobiety w równym stopniu, co mężczyźni decydowały o zasięgu społecznym ruchu. Co być może kluczowe, chociaż symbolem zaangażowania kobiet stała się ostatecznie robotnica, to wiemy dziś, że ta grupa stanowiła zaledwie margines. Przeważały nauczycielki, prawniczki, lekarki i pielęgniarki, inżynierki i urzędniczki. Kobiet w średnim wieku, powyżej 38. roku życia, było zdecydowanie więcej niż młodych”.
Badaczka podkreśla, że „najbardziej sfeminizowanym ośrodkiem działalności opozycyjnej w Polsce był wyrastający z tradycji KOR-u ośrodek wydawniczy Tygodnika Mazowsze i wydawnictwa KOS. Helena Łuczywo, Joanna Szczęsna i Anna Dodziuk odgrywały czołową rolę w tworzeniu najważniejszego tytułu podziemnej polskiej prasy. A że Tygodnik był organem władz ruchu, stąd nie dziwi obecność Łuczywo i Szczęsnej podczas obrad liderów mazowieckiej Solidarności i członków Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej. Jak pisze Jan Olaszek, w przypadku redakcji Tygodnika Mazowsze mamy także do czynienia ze specyficznym doświadczeniem wspólnotowego życia w ukryciu. Helena Łuczywo wspominała, że do 1983 roku, kiedy aresztowano Joannę Szczęsną, a ona sama postanowiła się ujawnić, w jednym mieszkaniu pracowały i mieszkały. A że ukrywały się przed milicją i SB, wciąż musiały te mieszkania zmieniać”.
„Jeżeli w samej Warszawie kobiet było tak wiele, to skąd przekonanie o ich niewidoczności, a więc małym udziale i niewielkim wpływie na funkcjonowanie związku? Otóż kobiet nie było niemal wcale w kierownictwie ruchu i rzadko mówiły własnym głosem na łamach prasy podziemnej. Autorzy książki Konspira. Rzecz o podziemnej „Solidarności” ironicznie zauważali jeszcze przed 1989 rokiem, że lektura dokumentów organizacyjnych skłaniać może wręcz do myślenia o podziemiu jako o <<męskim zakonie>>. Oczywiście także w Warszawie były wyjątki. Do tych wyjątków należały wymieniane zwykle jednym tchem: Ewa Choromańska, Ewa Kulig i Zofia Romaszewska, która wraz ze swoim mężem była niezwykle aktywną działaczką środowiska KOR i wpływała na decyzje liderów ruchu. Ich obecności w strukturach kierowniczych paradoksalnie sprzyjało ogłoszenie stanu wojennego i internowanie znakomitej większości władz związkowych, a więc mężczyzn. Co nie oznaczało zresztą, że kobiety nie znalazły się na listach proskrypcyjnych. W ośrodku w Gołdapi, na granicy z ZSRR, znalazło się niemal 400 kobiet” – pisze prof. Barbara KLICH-KLUCZEWSKA.
Jej zdaniem „poza ograniczoną obecnością w kierownictwie różnych szczebli aktywność opozycjonistek nie różniła się znacząco od tego, co robili ich koledzy. Z jednym, chociaż istotnym wyjątkiem: kobiety były częściej w grupie tych, którzy udostępniali swoje mieszkania na rzecz działalności opozycyjnej, co niewątpliwie musiało ogromnie komplikować ich życie rodzinne. Danuta Rychert opowiadała Barbarze Kijewskiej: <<Byliśmy młodymi ludźmi, nikt z nas nie miał własnego mieszkania, rodzina Samsonowiczów – szczególnie Hala [Halina Samsonowicz] była osobą niezmiernie gościnną, znosiła nasze najścia w jednopokojowym mieszkaniu, mając dwójkę dzieci, zachowywała się bohatersko, tak wiele ryzykując – jej rola jest kluczowa, umożliwiała nam spotykanie się>>. Na Wybrzeżu to kobiety – Magdalena Modzelewska, Bożena Rybicka i Anna Kołakowska – angażowały się w organizację modlitw w intencji uwolnienia aresztowanych, które według Andrzeja Friszke mogą być traktowane jako nowa forma walki opozycyjnej”.
Społeczeństwo obywatelskie jako element dobra wspólnego
.„W Polsce cały czas źle definiujemy społeczeństwo obywatelskie, redukując je tylko do wymiaru ruchu społecznego o charakterze emancypacyjnym” – pisze Artur KOŚCIAŃSKI, socjolog Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
Jak twierdzi, „zadziwia fakt, jak niewiele miejsca w debatach dotyczących obecnego stanu społeczeństwa obywatelskiego w Polsce poświęca się ruchowi Solidarności lat 1980–1981, a jest to bodaj najważniejsza rodzima tradycja demokratyczna, doświadczenie zbiorowe historycznie bliskie – aktorzy ruchu są wśród nas – znacznie bliższe niż przekazy dotyczące polskiej demokracji szlacheckiej. Nieliczni zdają sobie sprawę, że Solidarność 1980–1981 ukształtowała współczesne nam społeczeństwo obywatelskie na co najmniej cztery sposoby. Po pierwsze, w znacznym stopniu zorganizowała swoistą protomaterię obywatelską, zaszczepiając wśród ludzi myślenie horyzontalne. Po drugie, stworzyła (choć na lata porzucony i dotąd niezrealizowany) projekt oddolnego systemu politycznego. Po trzecie, wygenerowała ducha samorządności. Po czwarte, wyniosła samoorganizację społeczną do rangi wartości”.
„Solidarność 1980–1981 (poza stereotypem <<ruchu masowego>>) była zorganizowana poziomo. Podstawową strukturę stanowiły regiony (podział horyzontalny), a nie branże (podział wertykalny), a na regiony składały się setki i tysiące mikrośrodowisk, w których i dzięki którym było możliwe oglądanie danego problemu z wielu punktów widzenia, przez różnych specjalistów pracujących we wspólnej grupie roboczej. Solidarność 1980–1981 była tworem niezwykle kompetentnych i pracowitych takich właśnie mikrośrodowisk, a tylko ważniejsze kwestie podejmowano na poziomie regionów, by wreszcie najważniejsze przenosić na forum krajowe – właśnie forum wymiany idei i konkretnych pomysłów naprawy w zbiorowym gronie delegatów regionalnych. Dopiero wówczas tworzono hierarchię problemów krajowych i wybierano priorytety dla naprawy całego kraju, pozostawiając rozwiązywanie specyficznych dla danego regionu spraw im samym. Tak powstał program <<Rzeczpospolita Samorządna>>. Tylko dlatego, że ruch ów był zorganizowany poziomo, utrata przezeń legalności nie naruszyła tak bardzo ciągłości prac merytorycznych w mikrośrodowiskach i pozwoliła je kontynuować w podziemiu. Także czasowa utrata przywódców nie wpłynęła na tok prac ich szeregowych podwładnych” – pisze Artur KOŚCIAŃSKI.
Jak podkreśla, „Solidarność nie była odporna ani na działania odśrodkowe, ani zewnętrzne, które zniekształcały ideał organizacji poziomej czy samorządność. Pojawiły się hierarchie i w większym stopniu odgórnie narzucano lokalnym mikrośrodowiskom rozwiązania proponowane przez wyłaniającą się elitę, niż przyjmowano wypracowane oddolnie przez struktury regionalne. Sama idea społeczeństwa obywatelskiego została sprowadzona do roli <<pałki na komunizm>>”.
„Co dla jednych jest dobrem, dla innych już tym być nie musi. Społeczeństwo obywatelskie wyłoniło się z więzi grupowych, nieformalnych sieci społecznej solidarności, powstało poza rodziną i gospodarką. Pomogło stworzyć państwo, naród i współczesne nam systemy społeczno-polityczne. Stabilne funkcjonowanie tych systemów, systemów, jak chcę wierzyć, opartych na demokracji (przedstawicielskiej, proceduralnej i partycypacyjnej), jest jednak zależne od gotowości do umiarkowanego prezentowania w przestrzeni publicznej własnych poglądów politycznych i przekonań moralnych; tolerancji wobec odmiennych poglądów; gotowości do kompromisu opartego na dialogu i porzuceniu przemocy; oraz akceptacji granic wolności własnej, którymi symetrycznie są wolności innych osób. Jeśli więc udałoby się zrealizować tę postulatywną obywatelską konstytucję, to zarazem udałoby się podtrzymać dobro wspólne i skutecznie zaktywizować obywatelsko znacznie szersze kręgi społeczeństwa, niż potrafimy robić to dzisiaj” – twierdzi Artur KOŚCIAŃSKI.
Oprac. Patryk Palka