Litwin, Ukrainiec i Polak stają się bracmi - Andrij Jermak o dziedzictwie Józefa Piłsudskiego

To nie tylko historyczna refleksja, lecz także wskazówka dla współczesnej Europy. Łączy nas nie tylko geografia, ale też wspólna pamięć o niewoli, oporze. „Dziś, gdy Ukraina broni całej Europy, te słowa Piłsudskiego brzmią jak moralne zobowiązanie — być razem aż do zwycięstwa” – zaznacza Andrij Jermak.

„Historii Polski bez Józefa Piłsudskiego w koronnej roli przywódcy narodu i głównego twórcy niepodległego państwa napisać się nie da, a jeśli już ktoś taki zamysł by powziął, byłaby to historia sfałszowana bądź spreparowana. Bezsprzecznie był on jednym z największych mężów stanu w historii Polski, a w dziejach porozbiorowych – bezspornie największym. Oczywiście nie sposób zestawiać Piłsudskiego z wielkimi polskimi władcami, np. Bolesławem Chrobrym czy Janem III Sobieskim, bo żył w zupełnie innych realiach. Trudno też porównywać go do przywódców duchowych, takich jak Jan Paweł II, Stefan Wyszyński czy August Hlond, ponieważ ich przywództwo miało inny wymiar i charakter (duchowy). Trudno wreszcie zestawiać go z osobistościami uprawiającymi politykę polską w realiach narodowej niewoli, jak Adam Jerzy Czartoryski” – opisuje prof. prof. Marek KORNAT, historyk, sowietolog, edytor źródeł i eseista.

Nie sposób nie zaznaczyć już na wstępie, że zagadnienia polityki zagranicznej i spraw międzynarodowych to taki obszar działania państwa, w którym aktualność myśli Józefa Piłsudskiego wyraża się najmocniej, chociaż minęło już 90 lat od jego śmierci.

Upływ czasu przyniósł wielkie zmiany, ale Polska pozostaje niezmiennie w tym samym położeniu – między Niemcami a Rosją. Teza Naczelnika, że Polska leży między tymi mocarstwami i poddać się żadnemu z nich nie powinna, bo to oznacza zrzeczenie się przez nią swojej misji historycznej – okazuje się nieprzemijająca. I to jest nieustające wyzwanie. Teza Juliusza Mieroszewskiego, głosząca, że położenie geopolityczne Polski fundamentalnie zmieni się po wyzwoleniu narodów Ukrainy, Litwy i Białorusi spod panowania imperium sowieckiego, niestety nie potwierdziła się. Nastąpiła pożądana emancypacja tych narodów, ale Rosja wciąż pełni rolę głównej siły w Europie Wschodniej, a los Ukrainy obecnie jest przedmiotem ciężkich zmagań, których wyniku nie znamy. Na Zachodzie, owszem, toczy się proces tzw. integracji europejskiej, który przybrał postać usiłowań zbudowania europejskiego superpaństwa, mającego przezwyciężyć ideę państwa narodowego. Organizatorem tego procesu (przy określonym udziale Francji) są Niemcy. W związku z powyższym nie nastąpiło wyjście Polski z położenia, które determinuje sąsiedztwo z Niemcami i Rosją.

Z myśli i dokonań marszałka Piłsudskiego można dziś wyciągnąć cenną lekcję. Przede wszystkim uczył on, że Polska powinna budować swoją możliwie silną pozycję w tym regionie geopolitycznym, w którym się znajduje. Na Zachodzie nie zdobędzie pozycji równej Niemcom czy Francji, nie wspominając już o globalnym naonczas mocarstwie, jakim była Wielka Brytania. Pozycję swoją musi zdobywać w Europie Wschodniej. Wcale nie oznacza to odwrócenia od Zachodu. Ale awans Polski w hierarchii międzynarodowej wymaga umiejętnej polityki wschodniej i regionalnej (na obszarze Międzymorza).

W latach 1919–1920 Piłsudski chciał przebudować Europę Wschodnią (oczywiście po myśli Polski i w drodze osłabienia Rosji). To był jego plan maksimum. Kiedy ta koncepcja upadła, wszedł w życie „plan B” (który Piłsudski zakładał w rezerwie), a była nim inkorporacja określonych terytoriów wschodnich do Rzeczypospolitej, co stało się faktem po pokoju ryskim. Naczelnik Państwa nie uważał go za swoje dzieło, ale też nie uczynił nic, aby go udaremnić.

Józef Piłsudski głosił, że należy liczyć przede wszystkim na własne siły, a dopiero potem na sojuszników. To niezwykle ważna lekcja. Nie oznacza to, że mamy nie szukać sojuszników, nie starać się umacniać zawartych przymierzy. Chodzi o to, aby dostrzegać ich problematyczność. Piłsudski to potrafił. Powiedział pod koniec 1932 r. do francuskiego generała Charles’a d’Arbonneau: „Francja nas porzuci, Francja nas zdradzi”.

Polakom potrzebne jest możliwie silne państwo – to centralna myśl marszałka Piłsudskiego. To nie znaczy, że ma ono dławić wszelką samodzielność czy indywidualność jednostek ludzkich. Winno to być państwo możliwie dobrze zorganizowane i stabilne, bo tylko takie jest w stanie skutecznie się bronić i pomyślnie prowadzić politykę zagraniczną, nie dopuściwszy do ingerencji zewnętrznej w swoje sprawy.

Piłsudski stał również na stanowisku, że nieustannie należy uważać na obce wpływy i im przeciwdziałać. Nie chodzi tylko o wrogów – tych rzeczywistych czy potencjalnych. Także i sojusznicy mogą starać się „rozgrywać Polskę” poprzez podsycanie podziałów wewnętrznych, aby narzucić jej z zewnątrz rozumienie własnej racji stanu. Takie próby są niezwykle groźne. Miały miejsce w dobie przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wystąpiły w Polsce Odrodzonej. Nie brakuje ich w dzisiejszych realiach.

Piłsudski trwał ponadto w przekonaniu, że największym zagrożeniem dla Polski jest Rosja, co nie oznacza, iż lekceważył niebezpieczeństwo ze strony Niemiec. Nie był antyrosyjski dla zasady – jak słusznie uważał historyk i dyplomata Michał Sokolnicki. Był rzecznikiem tezy o imperium rosyjskim jako wrogu numer jeden, z którym trzeba walczyć o urządzenie Europy Wschodniej po naszej myśli. Jest to teza bardzo aktualna także dziś. Piłsudski nie mówił, że porozumienie z Rosją należy całkowicie wykluczyć. Chciał takiej Rosji jako ewentualnego partnera, która przede wszystkim uzna państwowość Ukrainy. Takiej Rosji właściwie nie znalazł, lecz jej szukał. Te starania o „Trzecią Rosję” starannie opisał swego czasu Andrzej Nowak.

W polityce zagranicznej Polski, której kierownictwo marszałek Piłsudski sprawował przez dziewięć niełatwych lat (1926–1935), bronił jej niepodległości i niezbywalności terytorialnego stanu posiadania. Zdołał rozewrzeć „kleszcze” niemiecko-rosyjskie i zawarł dwa układy o nieagresji z rządami w Moskwie i Berlinie. Polityka Polski stała się polityką równowagi. Ani z Niemcami przeciw Sowietom, ani przeciw Niemcom z Sowietami. Pojawiał się pogląd, że była to koncepcja niedająca gwarancji przetrwania państwa, bo mogła być skuteczna dopóty, dopóki obydwa ościenne mocarstwa były osłabione i skłócone. Ten zarzut nietrudno jednak odeprzeć. Na więcej Polski nie było wówczas stać. Każda inna opcja niż polityka równowagi byłaby tylko gorsza, bo jeszcze w czasie pokoju Polsce przychodziłoby dobrowolnie podporządkować się jednemu z zaborczych sąsiadów i służyć jego interesom. Oczywiście nieaktualna jest dzisiaj idea równowagi między Niemcami a Rosją – bowiem te pierwsze, mimo wszystko, są naszym sojusznikiem, a ta druga nawet nie ukrywa zaborczych aspiracji, które nie mogą nie być zwrócone przeciw nam. Aktualne jest jednak towarzyszące koncepcji polityki równowagi założenie o konieczności obrony niezawisłości kraju. Tłumaczyłbym to na język naszych czasów bardzo prosto. Sprzeciwiać się trzeba neoimperializmowi Rosji, ale też budowaniu europejskiego superpaństwa, w którym głos Polski będzie miał znaczenie znikome, a kompetencje zastrzeżone dla rządów poszczególnych krajów będą iluzoryczne.

Szkoła marszałka Piłsudskiego w myśleniu o polityce zagranicznej ze szczególnym naciskiem głosiła zasadę obrony suwerenności kraju. Społeczeństwo polskie nie rozumie dziś, jak wielkim dobrem jest własne państwo, ale tylko wówczas, gdy jest suwerenne (oczywiście w realiach dzisiejszego świata i z poszanowaniem prawa międzynarodowego). Media liberalne wychowują pokolenia w szkole podległości. W takim klimacie nikt nie powinien przejmować się tym, ile uprawnień naszego narodowego państwa zawłaszczą instytucje usytuowane w Brukseli. Czy będą przestrzegane traktaty zawarte w dobrej wierze, czy też nie. Otóż takie podejście do własnego państwa pozostawało absolutnie obce marszałkowi Piłsudskiemu i zgodnie z jego wizją świata zasługiwałoby na szczególne potępienie. Piłsudski żył w innych czasach niż nasze. „Europejskiej integracji” nikt sobie wówczas nie wyobrażał. Warto jednak wspomnieć, jak bardzo zależało mu na tym, aby Polska nie była klientem obcych państw. Troszczył się, aby narzucony na konferencji pokojowej traktat o ochronie mniejszości narodowych i religijnych albo wypowiedzieć, albo rozciągnąć jego zobowiązania na wszystkie cywilizowane państwa. Działając w jego imieniu, dopiął tego celu Józef Beck we wrześniu 1934 r., odmawiając zgody swego kraju na współpracę z Ligą Narodów w stosowaniu przepisów tej umowy.

Niektórzy mogą uznać ten sąd za bezpodstawny, a może i zdumiewający, ale Józef Piłsudski nie ponosi żadnej odpowiedzialności historycznej za klęskę 1939 r. Taktyczny sojusz dwóch ościennych mocarstw totalitarnych oznaczał dla Polski wyrok śmierci. Nie wolno udawać, że jakakolwiek polityka polska mogła zaradzić temu stanowi rzeczy. Kapitulacja na rzecz Niemiec lub podporządkowanie się Sowietom ze strachu przed możliwością antypolskiego paktu Berlin-Moskwa byłaby usiłowaniem leczenia ciężkiej choroby poprzez samobójstwo. Pokonanie polskich sił zbrojnych przez mającą druzgocącą przewagę armię niemiecką w krótkiej kampanii wojennej było faktem, ale była to klęska wolna od hańby. Żołnierz polski bił się na ogół dobrze, co przyznał nawet sam Hitler, przemawiając w Reichstagu.

Należy również pamiętać, że marszałek Piłsudski uczył, iż w polityce zagranicznej nie można nigdy pozostawać biernym. Tę myśl starał się zaszczepić swoim ludziom. Miał świadomość, że trzeba grać takimi kartami, jakie są w danym czasie do dyspozycji. Bierność w polityce uznawał za koncepcję kapitulacyjną. Niezależnie od okoliczności Piłsudski nie godził się na to, aby porzucić marzenia o Polsce silnej i znaczącej, mającej określoną misję historyczną do zrealizowania – w postaci trzeciej siły między Niemcami a Rosją. Jeśli uznamy to podejście za megalomanię albo złudzenie, pozostanie nam polityka „ciepłej wody w kranie”. I właśnie dlatego myśl Piłsudskiego pozostaje aktualna szczególnie dziś, w wyjątkowym momencie przemian geopolitycznych oraz cywilizacyjnych.

Panuje obiegowa teza, że marszałek Piłsudski dał Polsce niepodległość (albo przynajmniej do jej odzyskania walnie się przyczynił), ale zabrał Polakom demokrację. Brzmi to, owszem, zgrabnie, ale niczego nie tłumaczy. Wyjaśnia wszystko i nic.

Jest prawdą, że w maju 1926 r. dokonał się w Polsce zbrojny przewrót. Prezydent RP i premier rządu prewencyjnie złożyli urzędy, aby uniknąć bardzo realnej i najpewniej przewlekłej wojny domowej. Parlament, wybierając marszałka Piłsudskiego na urząd Prezydenta RP, na swój sposób udzielił mu absolucji z powodu pogwałcenia konstytucji i ex post legalizował zamach stanu. Pozostaje to ewenementem, bo nie był to ani parlament przez niego powołany, ani na nowo wybrany już w warunkach dyktatury.

Prawdą jest, że demokracja parlamentarna została poważnie ograniczona. Nowelizacja konstytucji z sierpnia 1926 r. odwróciła ustrojowy ład w kraju. Przewagę (i to bardzo zasadniczą) Sejmu nad rządem zastąpiono rozwiązaniem, które dawało przewagę rządowi nad parlamentem. Polska nie była w tym kontekście wyjątkiem. Należy zaznaczyć, że na obszarze europejskiego Międzymorza demokracja upadła niemal wszędzie. Ostała się w Czechosłowacji (do 1938) i Finlandii. W tej drugiej do końca przeprowadzano wolne wybory (ostatnie w r. 1936) i działał rząd z mandatu społeczeństwa, lecz przy stosunkowo znacznych kompetencjach wybieranego na sześć lat prezydenta. Zresztą demokracja czechosłowacka była modelem dość osobliwym i można ją nazwać jednak „kierowaną”. Przeprowadzano wybory, ale wciąż krajem rządziła ta sama koalicja kilku partii. Urząd ministra spraw zagranicznych piastował przez siedemnaście lat ten sam człowiek (Edward Benesz).

Teoria państwa polskiego jako organizmu, którym niepodzielnie rządzi „suwerenny Sejm”, będący najwyższym organem władzy publicznej, była pomysłem utopijnym. Rozbity i skłócony parlament nie mógł rządzić efektywnie państwem mającym wielkie trudności wewnętrzne i zagrożonym z zewnątrz. „O naprawę Rzeczypospolitej” nawoływano przed przewrotem majowym dość szeroko – z łamów prasy, z katedr uniwersyteckich, ze strony elit umysłowych. Niezależnie od tego, czy doszłoby do wydarzeń z maja 1926 r. – ustrój państwa wymagał co najmniej poważnej korekty. Nikt oczywiście nie może przesądzać, czy była ona możliwa. Historykowi wypada jedynie powiedzieć, że nikłe były na to szanse bez użycia siły.

Jest prawdą, że w wypadkach majowych poniosło śmierć 370 osób, ale rządząc Polską, Piłsudski używał przemocy w sposób bardzo ograniczony. Walcząc z tzw. Centrolewem, nie spowodowano ofiar śmiertelnych mimo dramatycznego przesilenia latem 1930 r. Pacyfikacja Galicji Wschodniej w tym samym roku pociągła za sobą najwyżej kilka ukraińskich ofiar śmiertelnych.

Studiując opinie zagranicznych kół politycznych o Polsce pod rządami Piłsudskiego, z łatwością daje się uchwycić, że układały się one w formie zasadniczej tezy – iż jest to dyktatura, ale niejako samoograniczająca się. Przywódca tego reżimu mógłby pójść dalej, ale z jedynie sobie wiadomych powodów tego nie robi.

Marszałek Piłsudski diagnozował, że najlepszym rozwiązaniem ustrojowym dla Polski byłaby sytuacja, w której władza wykonawcza byłaby skupiona w rękach jednej osoby, a nie rozproszona. Potrzebny jest więc urząd prezydenta wyposażony w szerokie kompetencje polityczne. To była myśl przewodnia dążeń do zmiany ustawy zasadniczej państwa polskiego, którym patronował Piłsudski.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/?post_type=pepites&p=247863&preview=true

PAP/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 czerwca 2025