
20 lat temu, 31 stycznia 2003 r., na ekrany polskich kin weszła ekranizacja drugiej część trylogii Johna R.R. Tolkiena – „Władca Pierścieni: Dwie wieże”. Czytałem tę książkę, kiedy miałem 18 lat, spodobała mi się i pomyślałem, że byłby z niej wspaniały film […]. Ale nie myślałem, że to ja go nakręcę – wyznał w rozmowie z Joanne Nathan reżyser Peter Jackson.
.John R.R. Tolkien pierwotnie napisał „Władcę Pierścieni” jako powieść jednotomową. Trzyczęściowy podział z uwagi na obszerność materiału został wymuszony przez wydawcę. Trylogia ukazywała się cyklicznie w latach 1954-1955. Wówczas prócz zachwytu słychać było głosy krytyki, że dość trudno ją zakwalifikować – dla dzieci zbyt skomplikowana i brutalna, dla dorosłych – zbyt bajkowa. Jako że powieść powstawała w czasie II wojny światowej, próbowano również utożsamiać fabułę z wydarzeniami historycznymi. Autor jednak stanowczo się od tego odżegnywał, akcentując, że „Władca” to ponadczasowa epopeja o walce dobra ze złem.
„Władca Pierścieni” – literackie i filmowe arcydzieło
.Pisząc ją, Tolkien zadbał o każdy szczegół – od sporządzania map, przez opisy klimatu i miary czasu, aż po obliczanie faz księżyca. Do fabuły przeniknęła tworzona przez niego już od wczesnej młodości, wzorowana na mitach celtyckich i germańskich, baśniowa mitologia. Stworzył nawet dwa języki: quenia i sindarin.
„Czytałem tę książkę, kiedy miałem 18 lat, spodobała mi się i pomyślałem, że byłby z niej wspaniały film i że chciałbym go kiedyś zobaczyć. Ale nie myślałem, że to ja go nakręcę” – wyznał w rozmowie z Joanne Nathan reżyser filmu Peter Jackson.
Pierwotnie adaptacja miała powstać w wytwórni Miramax. Zarządzali nią bracia Weinsteinowie. Okazało się jednak, że ich wizja w znaczący sposób odbiegała od wizji reżysera, ponadto zdaniem Jacksona planowany budżet był zdecydowanie zbyt niski. Wytwórnia optowała, by adaptacja „Władcy Pierścieni” zamknęła się w dwóch filmach. Jackson wraz ze swoją współpracownicą – Fran Walsh, początkowo podjęli się stworzenia scenariusza, okrojonego z większości elementów. Później okazało się, że Weinsteinowie zażądali, by powstał jeden czterogodzinny obraz. Tego już było dla Jacksona zbyt wiele.
„Świadomie postanowiłem zrobić film, jaki ja sam chciałbym obejrzeć, ponieważ jestem fanem książki […] Tak naprawdę robiłem te filmy dla siebie, bo nie chciałem być pod wpływem fanów” – opowiadał reżyser.
Jackson zaryzykował i doprowadził do wycieku scenariusza, dzięki czemu zapoznali się z nim Bob Shaye i Michael De Luca z New Line Cinema. Wizja Jacksona o stworzeniu spektakularnej trylogii na tyle ich wciągnęła, że przyznali produkcji o wiele większy budżet, niż wcześniej proponowała wytwórnia Miramax. Ostatecznie trylogia kosztowała przeszło 280 mln dolarów – przy łącznych przychodach rzędu 6 mld dolarów. Miramax planowała przeznaczyć nie więcej niż 75 mln. Można powiedzieć – całe szczęście, że projekt Jacksona trafił do New Line Cinema i dzisiaj możemy podziwiać pełnowartościowe dzieło filmowe. Tym bardziej że „Władca Pierścieni” do dzisiaj przyciąga uwagę pietyzmem i skalą przedsięwzięcia.
Władca Pierścieni: Dwie wieże
.„Są w Dwóch wieżach sceny, które wciskają was w fotel. Sceny pełne inscenizowanego rozmachu, oszałamiające nie tylko ogromem, ale także zuchwałością wyobraźni ich twórców – walka Gandalfa z demonem Balrogiem, atak entów na Isengard, czy wreszcie cała sekwencja bitwy w Helmowym Jarze. Kiedy 10 tys. krwiożerczych uruk-hai w strugach deszczu zaczyna szturmować fortecę, magia kina osiąga szczyty” – recenzowała krótko po premierze na łamach „Filmu” krytyczka Elżbieta Ciapara.
Zdjęcia kręcono w rodzimej dla reżysera Nowej Zelandii. Ciekawostką jest, że w celu nagrania odgłosów armii orków, skorzystano z pomocy 10 tys. tamtejszych kibiców krykieta, których zarejestrowano podczas przerwy jednego z rozgrywanych meczów. Kulminacyjnym momentem filmu jest bitwa o Helmowy Jar. Kręcenie tej monumentalnej sceny zajęło aż 120 dni. Dla porównania George Lucas potrzebował na stworzenie szóstego epizodu swojej kosmicznej sagi, „Powrotu Jedi” – 129 dni.
„Zdjęcia do bitwy o Helmowy Jar zajęły 120 dni. Ludzie kręcili filmy z uniwersum Gwiezdnych wojen w takim czasie! To było wydarzenie na ogromną skalę, ale jednocześnie uderzaliśmy we fragmenty osobistej, wewnętrznej przemiany bohaterów i Theoden jest tego najlepszym przykładem. Najważniejsze sceny są stworzone dla niego i to było celowe podejście w trakcie procesu edytowania filmu. Nie wystarczy stworzyć ekscytującej bitwy. Kluczowe było pokazanie stawki, przed jaką stała ludzkość” – wyznał w wywiadzie dla magazynu „Inverse” jeden z producentów tytułu, Mark Ordesky.
Starania twórców zostały docenione zarówno przez zachwyconych bitewną sekwencją widzów, jak i przez krytyków. „Szturm na Helmowy Jar, możliwy dzięki zdumiewającym efektom specjalnym i filmowaniu na żywo, które podobno trwało miesiącami, jest czymś niesamowitym” – recenzował David Hunter z „The Hollywood Reporter”.
Realizm i logika świata przedstawionego niezbędnym elementem sukcesu kina fantasy
.Jackson, pomimo iż kręcił obraz, którego akcja toczy się w świecie fantasy, to nie chciał do tego projektu podejść w sztampowy sposób i robić typowego filmu fantasy – „zdecydowaliśmy, że robimy raczej film historyczny, a nie fantasy, i ta koncepcja miała wpływ na większość naszych decyzji” – wyznał.
„Od początku powtarzaliśmy jak mantrę: zrób to realistycznie, i tylko tym się kierowaliśmy. Kostiumy zaprojektowaliśmy tak, by wyglądały realistycznie. […] Chcieliśmy, żeby aktorzy czuli się w nich autentycznie. Cała scenografia podporządkowana jest słowu autentyczność” – opowiadał w wywiadach.
Owa autentyczność nie wykluczała jednak dużej dawki opracowanych komputerowo efektów specjalnych, które podobnie jak w pierwszej części, odegrały w „Dwóch wieżach ” istotną rolę. Bardzo dobrym przykładem jest tu podejście twórców do postaci Golluma. Wcielający się w niego Andy Serkis grał w specjalnie zaprojektowanym kostiumie – a jego ruchy po zarejestrowaniu były przerabiane cyfrowo.
„Ciało Golluma liczy ok. 300 mięśni. Ma normalny, pełny szkielet i system mięśni funkcjonalnych, który odpowiada za to, co widać pod skórą stworzenia. Największym wyzwaniem była dla nas jego twarz. Gollum musiał grać wraz z pozostałymi postaciami. Wykorzystaliśmy system ok. 250 różnych wyrazów oblicza, pomiędzy którymi mogliśmy płynnie przechodzić” – opowiadał Eric Sainden, twórca postaci.
Wybitne kreacje aktorskie
.Jeżeli dochodzimy już do obsady aktorskiej, która bez wątpienia jest dużym, jeżeli nie największym atutem filmu. Warto tutaj na chwilę wrócić do Weinsteina i jego wizji, która zakładała narzucanie reżyserowi aktorów, m.in. Daniela Day-Lewisa, Nicolasa Cage’a czy Russella Crowe’a (wszyscy odmówili) w roli Aragorna, którym ostatecznie został Viggo Mortensen. Sam Weinstein w pewien sposób wystąpił w filmie, bowiem twarz jednego z orków jest inspirowana jego podobizną, co miało być swoistą zemstą Jacksona na niedoszłym producencie.
Wracając do postaci Aragorna: zdjęcia rozpoczęto z Stuartem Townsendem w tej roli. Na planie jednak reżyser nie był przekonany do Irlandczyka i zaproponował ją Mortensenowi, który, co ciekawe, również początkowo odmówił. Jednak za namową syna zdecydował się przyjąć rolę. Ze scenariuszem na dobre zaczął zapoznawać się dopiero w drodze na plan zdjęciowy.
Po latach pytany, czy postać Aragorna nie zaszufladkowała go i nie ograniczyła tym samym kariery, aktor stanowczo zaprzeczał. „Nie uważam, żeby ta rola w jakikolwiek sposób mnie ograniczała. Wprost przeciwnie, otworzyła przede mną bardzo wiele drzwi. […] Gdybym nie zagrał Aragorna, do tego wszystkiego być może by nie doszło i ominęłoby mnie wiele znakomitych ról. Zabawne, że często słyszę pytanie, czy występ we Władcy Pierścieni dwadzieścia lat temu nie jest dzisiaj dla mnie ciężarem. Nie mam pojęcia, w jaki sposób miałby mi ciążyć. Wprost przeciwnie, cieszę się, że wtedy po rozmowie z synem podjąłem właściwą decyzję” – wyznał aktor w rozmowie z Yolą Czaderską-Hayek.
Angaż Mortensena okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie w tej roli innego aktora. „Wymarzony z niego Aragorn. Szlachetny, waleczny, pełen dostojeństwa, nieco tajemniczy i bardzo uwodzicielski. Trudno wyobrazić sobie kogoś innego w tej roli, a przecież to nie on miał zagrać we Władcy Pierścieni” – recenzowała na łamach „Filmu” Katarzyna Noel.
Prócz wspominanych wyżej w rolach głównych wystąpili: Elijah Wood (Frodo), Sean Astin (Sam), Ian McKellen (Gandalf), Sean Bean (Boromir), Dominic Monaghan (Merry), Billy Boyd (Pippin), Orlando Bloom (Legolas), John Rhys-Davies (Gimli), Liv Tyler (Arwena), Hugo Waeving (Elrond) i Cate Blanchett (Galadriela).
Morze zasłużonych nagród
.„Dwie wieże” nagrodzono dwoma Oscarami – za efekty dźwiękowe i wizualne (przy sześciu nominacjach). W Polsce druga część trylogii otrzymała Złotą Kaczkę za najlepszy film zagraniczny. Łącznie cały „Władca Pierścieni” otrzymał aż 17 Oscarów i wiele innych statuetek, będąc przy tym jednym z najczęściej nagradzanych tytułów w historii kina.
„Wbrew przekonaniu o głupocie widza Hollywood postanowiło dać szansę ludziom z fantazją i ambicjami. Jednym z nich jest Peter Jackson. Ryzyko się opłaciło. […] Dzięki Władcy Pierścieni Jackson wszedł do historii kina – na swoich własnych warunkach i swoim nieśpiesznym krokiem korpulentnego faceta o krwistym poczuciu czarnego humoru” – podsumował krytyk Michał Chaciński.
Twórczość J.R.R. Tolkiena – geniusz, ponadczasowość i magia
.John R.R. Tolkien uchodzi dziś za jednego z najwybitniejszych pisarzy w historii literatury. Choć dziełem jego życia jest bez wątpienia „Władca Pierścieni”, geniusz Tolkiena objawił się również pod postacią „Hobbita”, „Silmarillionu” czy „Niedokończonych opowieści”.
„Tolkien był mistrzem syntezy. Musiał być, gdyż za podstawowe zadanie pisarza i jakiegokolwiek innego twórcy uznawał przekazanie wartości moralnych. Tak realizowało się, przez całego jego życie, dziedzictwo klubu TCBS, założonego jeszcze podczas nauki w King Edward’s School w Birmingham (pisałam o tym ostatnio). Było to dziedzictwo, w które prawdziwie wierzył, traktował jak obowiązek. Tolkien, tak jak trzy stulecia wcześniej John Milton, był przekonany o moralnej i przemieniającej świat sile słowa, a słowo za najdoskonalszy łącznik między ludźmi” – pisze Magdalena SŁABA, prawniczka, miłośniczka dzieł J.R.R. Tolkiena.
„Moralność i etyka to mocno zapomniane posłannictwo sztuki. Nie wiemy nawet, że możemy tego od niej wymagać. Literatura współczesna, a także film, który dla mnie osobiście jest ważną dziedziną twórczości, coraz mniej nam dostarcza rozważań na podstawowe tematy moralne, a jeśli już dostarcza, to i tak sami musimy wybierać według własnego rozumu. Na tej drodze nie ma drogowskazów”.
„Tolkien był geniuszem. I każda próba jego przemiany w film, komiks, grę i inne zdaje się dostarczać jeszcze więcej dowodów na tę tezę – dzisiejszy świat jest bowiem zbyt dosłowny. Im więcej powstaje dziwactw o Tolkienie, tym większym geniuszem on się okazuje. Ta prawidłowość działa trochę tak jak zależność między Dobrem i Złem w jego powieściach. Dzieła Tolkiena zawierają niezwykle złożoną panoramę świata uporządkowanych wartości, które dostępne są każdemu wrażliwemu sercu i przenikliwemu umysłowi“.
Zastanawiając się nad fenomenem twórczości Tolkiena, Magdalena SŁABA stwierdza, że „klucz tkwi (…) w temacie. W tym zasadniczym zagadnieniu, którym Tolkien się zajmuje właściwie przez całe życie. Ten temat to STRATA. Jest ściśle związany ze śmiertelnością i nieśmiertelnością reprezentowanymi przez Ludzi i Elfów jako Dzieci Ilúvatara, które jednocześnie symbolizują dwa aspekty Człowieczeństwa, humanizmu. Nieśmiertelność to zwycięstwo i trwanie, śmiertelność to czas i zmiana. Każde osiągnięcie dobrych ludzi, każde panowanie dobrego króla, każda miłość i szczęście – muszą się kiedyś skończyć. Tolkien postrzegał Człowieka w stanie Upadku – każde jego przedsięwzięcie dotknięte jest od początku skazą i nie rodzi nic perfekcyjnego w formie czy w treści”.
„Oto jedna z najdoskonalszych, najmocniejszych scen Silmarillionu: podczas Bitwy Nieprzeliczonych Łez ojciec Túrina, Húrin, otoczony przez orków, zanim zostanie pochwycony w niewolę Morgotha, sam jeden pozbawia życia siedemdziesięciu (!) wrogów, za każdym razem krzycząc: Aurë entuluva!, Przyjdzie znów dzień! Żeby dojść do światła, trzeba przejść przez mrok. Auta i lómë! Noc przemija!Taki jest sens kroczenia w ciemnościach. Tylko to pozwala się podnieść i tylko to pcha do przodu. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie ten dzień i co właściwie przyniesie. Lecz tak ujęte Wielkie: Nie Wiadomo jest warte ryzyka… Skoro klęska (lub to, co zwykliśmy nazywać klęską) jest wpisana w życie, to dlaczego w ogóle żyjemy? Bo paradoksalnie widmo końca, śmierci, pcha człowieka do działania, do podejmowania wyzwania. Nieśmiertelni skoncentrowali się na zachowywaniu tego, co jest. Śmiertelni dążą do zmiany, bo mają miało czasu i tak świat idzie do przodu” – podkreśla Magdalena SŁABA.
PAP/Mateusz WyderkaPonad/WszystkoCoNajważniejsze/PP