Prof. Carl R. TRUEMAN: Ewangelikalizm Trumpa czy katolicyzm Bidena?

Ewangelikalizm Trumpa czy katolicyzm Bidena?

Photo of Prof. Carl R. TRUEMAN

Prof. Carl R. TRUEMAN

Profesor studiów biblijnych i religijnych w Grove City College oraz współpracownik Centrum Etyki i Polityki Publicznej.

Czasy przemian kulturowych są trudne dla tradycyjnych chrześcijan. Amerykański ewangelikalizm okazał się idealnym celem ataków dla tych osób spoza Kościoła i z wewnątrz niego, które chcą wywołać powszechną panikę związaną z chrześcijańskim nacjonalizmem i rasizmem, homofobią oraz wszystkimi innymi źle zdefiniowanymi, ale wciąż śmiertelnymi grzechami naszych czasów – pisze prof. Carl R. TRUEMAN

.Ewangelikalizm jest przedstawiany jako źródło wszelkiego współczesnego zła. Niedawno uruchomiona przez Donalda Trumpa sprzedaż Biblii z dodatkiem dokumentów założycielskich Stanów Zjednoczonych jeszcze dodaje oliwy do ognia. I choć wydawało się, że Trump zdobędzie złoty medal w kategorii najbardziej bluźnierczego działania czołowego polityka Ameryki, prześcignął go prezydent Joe Biden. Ogłosił on, że w 2024 roku Niedziela Wielkanocna będzie oficjalnym dniem widoczności osób trans, oczywiście podkreślając przy tym, że wszelkie głosy sprzeciwu wynikają wyłącznie z nienawiści.

Podczas gdy konserwatyści potępili tę deklarację, zwolennicy prezydenta podkreślali, że 31 marca jest Międzynarodowym Dniem Widoczności Osób Transpłciowych już od 2009 r., a fakt, że tym razem przypada w Wielkanoc, jest po prostu zbiegiem okoliczności. To jednak nie usprawiedliwia prezydenta, który zupełnie bez potrzeby wydał w tej sprawie oficjalne oświadczenie. Co ważniejsze, teologia leżąca u podstaw ideologii trans – która traktuje ludzkie ciało jako problem oraz legitymizuje okaleczanie hormonalne i genitalne – zakłada antropologię sprzeczną z nauczaniem chrześcijańskim, domagającym się szacunku dla ludzkiego ciała i rozróżnienia między mężczyzną a kobietą. Tak więc prezydent świętował profanację obrazu Boga w tym samym czasie, gdy jego przeciwnik bezcześcił słowo Boże.

Oświadczenie Białego Domu jest bardzo niepokojące, a jednocześnie odkrywcze w swojej retoryce. Oto jego reprezentatywny fragment: „Ekstremiści proponują jednak setki nienawistnych przepisów, które są wymierzone w transpłciowe dzieci i ich rodziny – uciszają nauczycieli, zakazują czytania wybranych książek, a nawet grożą więzieniem rodzicom, lekarzom i pielęgniarkom za udzielenie pomocy dzieciom. Przepisy te uderzają w nasze podstawowe amerykańskie wartości: wolność bycia sobą, wolność podejmowania decyzji w zakresie opieki zdrowotnej, a nawet prawo do wychowywania własnego dziecka. Nic więc dziwnego, że nękanie i dyskryminacja, których doświadczają transpłciowi Amerykanie, pogarszają kryzys zdrowia psychicznego w naszym kraju – w wyniku tej agresji w ciągu ostatniego roku aż połowa transpłciowej młodzieży rozważała samobójstwo. Ponadto epidemia przemocy wobec transpłciowych kobiet i dziewcząt, zwłaszcza tych z mniejszości rasowych, wciąż odbiera życie zbyt wielu osobom”.

Nie wiadomo, od czego zacząć komentowanie tego nadętego akapitu. Zakazywanie czytania wybranych książek? Mało prawdopodobne, że prezydent miał na myśli książkę Ryana Andersona When Harry Became Sally, której sprzedaż została (dosłownie) zakazana przez Amazon. Jest to raczej odniesienie do rodziców zaniepokojonych tym, co kwalifikuje się jako literatura odpowiednia dla wieku w edukacji seksualnej dzieci w szkołach. „Udzielanie pomocy dzieciom”? Zakładam, że to odniesienie do terapii transpłciowych dla dzieci – terapii, które wiele krajów europejskich uważa obecnie za bazujące wyłącznie na ideologii i niepoparte niczym poza pseudonauką. „Prawo do wychowywania własnego dziecka”? Ponownie – prawdopodobnie nie jest to krytyka proponowanego (ale na szczęście nieprzyjętego) prawa kalifornijskiego, które chcieli wdrożyć, o ironio, radykałowie z partii prezydenta, a które miało sankcjonować odbieranie rodzicom zdezorientowanych płciowo dzieci. Prezydent zapomniał przy tym wspomnieć o strachu kobiet, którym odbiera się prywatne przestrzenie, o więźniarkach, które mogą zostać osadzone wraz z gwałcicielami płci męskiej, czy o zawodniczkach sportowych, którym mężczyźni odbierają szanse na zwycięstwo. Zakładam, że mówienie o tak drobnych sprawach zostałoby uznane za „nienawistne”.

Biorąc pod uwagę skrajność retoryki prezydenta i jednoznaczne potępienie każdego, kto mógłby się jej sprzeciwić, nasuwa się (po raz kolejny) pytanie, ile prac poświęconych teorii płci i „nauce o gender” przeczytał Joe Biden. Fakt, że ze swadą przypisuje nienawiść i bigoterię każdemu, kto się z nim nie zgadza, sugeruje, że w dziedzinie płciowości jest bez mała ekspertem. Jeśli jednak tak nie jest, to warto zauważyć, że nie tylko chamstwo Trumpa szkodzi demokracji. Praktyka odrzucania każdego, kto się z nami nie zgadza, jako złego i motywowanego nienawiścią niszczy wyrozumiałą i pełną szacunku formę dyskursu niezbędną do prawidłowego funkcjonowania demokracji. Pod tym względem różnica między Bidenem a jego przeciwnikiem wydaje się niewielka. W rzeczywistości jedyną różnicą jest to, że Biden dysponuje prezydencką pieczęcią, dzięki której może z oficjalnym rozmachem moralnie zdyskredytować ogromną rzeszę Amerykanów jako bigotów i nienawistników. Widoczna w tym pogarda dla własnych wyborców zapiera dech w piersiach.

.Wszystko to pokazuje, że nadszedł czas, aby chrześcijanie przypomnieli sobie wezwanie św. Pawła do skupienia się na rzeczach niebieskich, ponieważ pokładanie zaufania w którymkolwiek z tych dwóch – i innych – nihilistycznych „książąt” przynieść może wyłącznie gorycz i rozczarowanie. Kogo bowiem mamy dziś do wyboru? Kandydata na prezydenta, który traktuje chrześcijan jako nic więcej niż łatwe cele dla własnego hochsztaplerstwa, oraz urzędującego prezydenta, który pluje na wszystko, co chrześcijanie uważają za święte.

Co jest bardziej niebezpieczne – „ewangelikalizm” Trumpa czy „gorliwy” katolicyzm Bidena? Partia, której przywódca myli kanon biblijny z pismami Jeffersona, czy partia, która uchwala zniesienie człowieka i chwali się tym w swojej kampanii wyborczej? Zobaczymy, czy „New York Times” lub „The Atlantic” kiedykolwiek postawią takie pytanie; niemniej jednak jest to trafne określenie punktu, w którym znaleźliśmy się jako naród amerykański i republika. Naprawdę trudno też będzie udzielić na nie zdecydowanej odpowiedzi, kiedy przyjdzie nam zmierzyć się z nim w lokalach wyborczych.

Carl Trueman

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 kwietnia 2024
Fot. Sam WOLFE / Reuters / Forum