Prof. Elżbieta MĄCZYŃSKA: Inflacja i niepewny, chwiejny świat

Inflacja i niepewny, chwiejny świat

Photo of Prof. Elżbieta MĄCZYŃSKA

Prof. Elżbieta MĄCZYŃSKA

Profesor nauk ekonomicznych. Prezes Honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

Inflacja to obecnie szczególnie gorący, globalny temat. Wysoki poziom inflacji zaskoczył bowiem wiele krajów. Toteż nie ma dnia, żeby kwestia ta nie była poruszana w mediach. To także przedmiot codziennych rozmów i obaw zwykłych ludzi. Tym samym to fundamentalny problem i temat podejmowany w wielu badaniach i debatach naukowych, biznesowych oraz politycznych. Wysoka inflacja szkodzi bowiem gospodarce, doskwiera budżetom domowym, a co gorsza, im wyższa, tym trudniejsza do przezwyciężenia – pisze prof. Elżbieta MĄCZYŃSKA

.Nieprzypadkowo też samo słowo inflacja stało się tematem i zwycięzcą organizowanych w wielu krajach plebiscytów dotyczących wyboru słowa roku. W 2022 roku taki wynik odnotowano np. w Austrii. W Polsce składająca się z językoznawców kapituła 12. edycji konkursu „Słowo Roku” ogłosiła, że w 2022 r. słowo inflacja zwyciężyło w plebiscycie internautów, wyprzedzając słowo wojna. Werdykt językoznawców był natomiast odwrotny – pierwsze miejsce przyznali słowu wojna, a drugie inflacji. Trzecią pozycję zajęło słowo uchodźca/uchodźczyni. Wyniki tego typu plebiscytów można uznać za ciekawostkę, ale też z pewnością stanowią swego rodzaju signum temporis.

Inflacja w Polsce jest niestety wciąż relatywnie wysoka, stąd też i dyskusje na ten temat są zaognione. I choć już drugi miesiąc z rzędu Główny Urząd Statystyczny odnotowuje spadek inflacji (w ujęciu rocznym z 17,9 proc. w październiku, do 17,5 proc. w listopadzie i 16,6 proc. w grudniu 2022 r.), to nadal jej poziom jest bardzo wysoki, daleki od wyznaczanego przez Narodowy Bank Polski celu inflacyjnego, wynoszącego 2,5 proc., z tolerancją do maksimum 3,5 proc. I tylko słabym pocieszeniem może być fakt, że w niektórych krajach Unii Europejskiej, w tym w Estonii, na Litwie, Węgrzech i w Łotwie, inflacja przekracza 20 proc.

Wiele krajów, do niedawna jeszcze (przed pandemią COVID-19) zatroskanych usypiającą gospodarkę deflacją, obecnie zmaga się z wysoką, nierzadko dwucyfrową inflacją. Choć ostatnie miesiące przynoszą stopniową poprawę, to wciąż jeszcze średni poziom inflacji w strefie euro sięga 10 proc., pięciokrotnie przekraczając wyznaczany przez Europejski Bank Centralny poziom celu inflacyjnego, czyli 2 proc. W dodatku zdecydowanie nie ma jeszcze pewności, czy odnotowywany obecnie w wielu krajach powolny spadek inflacji będzie trwalszym zjawiskiem, czy też inflacja ponownie nasili atak. Nieprzypadkowo też w eksperckich prognozach na 2023 r. inflacja, obok ryzyka recesji i wzrostu bezrobocia oraz zadłużenia, znajduje się na podium problemów, z którymi będą musiały się zmagać gospodarki wielu krajów. Są to wyzwania trudne i złożone. Potwierdza to chociażby fakt, że kraje, które odnotowują relatywnie niską inflację, zarazem cechuje bardzo niski, graniczący z recesją, wzrost gospodarczy. Nie brakuje też wysoce pesymistycznych prognoz. Znany z trafnych, ale zarazem pesymistycznych prognoz Nouriel Roubini, słynny Doktor Doom (Doktor Zagłada), który przewidział kryzys finansowy z 2008 r., wieszczy tym razem „krach inny niż wszystkie”.

Ubiegłoroczny atak inflacji okazał się nie tylko czymś zaskakującym dla wielu ekspertów i ośrodków analitycznych, ale też trudnym do rozwikłania problemem i pytaniem, co jest głównym czynnikiem sprawczym gwałtownego wzrostu cen. Kwestia ta staje się zarazem przedmiotem nieprzejednanych sporów politycznych, uruchamiających machinę szukania i wskazywania winnych inflacji. Niekiedy charakter i stylistyka tych sporów uwłacza elementarnej logice, kulturze i zasadom argumentacji. Zarazem przywodzi na myśl pouczającą sentencję Jeana-Jacques’a Rousseau, że „obelgi to argumenty tych, którzy nie mają argumentów”.

Opozycja jest skłonna obwiniać za inflację niemal wyłącznie rządzących i banki centralne. Z kolei rządzący wskazują przede wszystkim na niezależne od nich, zewnętrzne czynniki inflacjogenne, w tym przede wszystkim takie, jak wojna w Ukrainie, pandemia COVID-19 i związane z tym zakłócenia w dostawach oraz w dostępności kluczowych produktów, zwłaszcza surowców energetycznych. Tak głęboka dychotomia argumentacji i upolitycznienie debaty na temat inflacji charakteryzuje wiele krajów, w tym i Polskę. W dodatku wiele wskazuje, że owa dychotomiczność będzie się niestety nasilać w miarę zbliżania się terminu wyborów parlamentarnych. Upolitycznienie debaty na temat inflacji i jej dychotomiczność nie sprzyjają należytemu identyfikowaniu pierwotnego podłoża problemu. Nie tylko rzutuje to negatywnie na poprawność i obiektywizm ocen, lecz wręcz oddala od istoty sprawy.

I na te właśnie kwestie zwraca uwagę Janis Warufakis w swym artkule pod znamiennym tytułem Inflation as a Political Power. Play Gone Wrong, nadając im wymiar ogólny, przystający do sytuacji w wielu krajach. Według Warufakisa upatrywanie przyczyn inflacji w luźnej polityce banków centralnych i pompowaniu przez nie pieniędzy na rynek czy w rządowym, szczodrym rozdawnictwie środków budżetowych w ramach antyinflacyjnej pomocy dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych albo też w militarnej inwazji Rosji na Ukrainę i rozpętaniu wojny surowcowej – jest tyleż zasadne co i bezzasadne. Czynniki te, wymieniane w debatach i sporach ukierunkowanych na poszukiwanie winnych inflacji, są i zarazem nie są jej przyczyną. Pierwotne, główne podłoże inflacji jest bowiem inne. Zdaniem Warufakisa tkwi ono w dominującym od niemal pięciu dekad modelu kapitalizmu, modelu charakteryzującym się budowaniem ogólnoświatowych łańcuchów produkcji i dostaw produktów, przede wszystkim według zasady maksymalnego zwiększania zysków, bez względu na koszty społeczne, klimatyczne i inne. Łączyło się to z przenoszeniem i lokalizacją produkcji tam, gdzie zapewnione były niskie koszty wytwarzania, w tym zwłaszcza koszty robocizny.

Kształtowana według tego modelu globalizacja oparta była na priorytecie wąsko pojmowanej optymalizacji kosztów, taniości produkcji i bezwzględnego powiększania zysków. Nazywam to „syndromem Botaniego” – robimy tak, bo tak jest taniej, BO TANIO i byle taniej. Ale owa taniość wytwarzania okazuje się pozorna. W rachunku pomijana była bowiem kwestia kosztów i efektów zewnętrznych (externalities). Dotyczy to m.in. kosztów związanych ze zniszczeniami środowiska naturalnego, degradacją klimatyczną, następstwami zdrowotnymi itp. Generowane przez korporacje szkody tego typu obciążają społeczeństwa i państwa, podczas gdy zyski korporacji dzięki temu rosną. To typowy syndrom prywatyzacji zysków i upubliczniania strat. W pogoni za szybkimi, łatwymi zyskami i taniością łańcuchy dostaw, wskazujące, skąd pochodzą kupowane produkty i jaką drogą docierają do nabywców, zostały absurdalnie wydłużone, a co gorsza, zmonopolizowane lub zoligopolizowane.

Niszcząca zasady wolnego rynku i konkurencji oligopolizacja ujawnia się obecnie w wielu obszarach życia społeczno-gospodarczego. Dotyczy to m.in. oligopolizacji surowcowej. Obecnie cały świat ponosi tego konsekwencje i za to płaci. Dramatycznie obnażają to zarówno pandemia COVID-19, jak i coraz bardziej zaogniająca się sytuacja geopolityczna, w tym przede wszystkim wojna w Ukrainie. Pandemia ujawniła np., że w wielu krajach nie było należytych zapasów niezbędnego wyposażenia medycznego (maseczek, rękawiczek gumowych, respiratorów itd.) – bo tak było taniej. Zarazem niemal monopolistą takiej produkcji okazały się Chiny – bo było taniej. Takie przykłady i dowody można mnożyć. Wynikające z globalizacji współzależności sprawiają, że losowe wydarzenia w jednej części świata mogą silnie rzutować na całe światowe łańcuchy dostaw, zrywając je i tym samym negatywnie wpływając na światową kondycję, generując dotkliwe koszty zewnętrzne.

Ukształtowana na zasadzie bezwzględnej maksymalizacji zysków, przy nieuwzględnianiu kosztów zewnętrznych, globalizacja okazała się wysoce asymetryczna pod względem rozkładu korzyści między poszczególnymi krajami i ich mieszkańcami oraz pracownikami. Następstwem tego jest także równie asymetryczne, nieuzasadnione ani ekonomicznie, ani społecznie, kształtowanie się podziału światowego bogactwa. Stąd też dochodzi do narastania nierówności społecznych, w tym dochodowych. Wyraźny jest tu syndrom 4B – bogaci będą bardziej bogaci, biedni będą bardziej biedni.

Dominujący w minionych prawie pięciu dekadach neoliberalny model kapitalizmu i rozwoju globalizacji umożliwił powstawanie niebotycznych fortun oraz rozwoju ponadnarodowych oligopolistycznych korporacji, o dochodach przekraczających niekiedy poziom dochodu narodowego niejednego kraju. Tworzyło to korzystne warunki dla uprawiania przez takie firmy swego rodzaju dyktatu regulacyjnego. Dyktat ten dotyczył zwłaszcza regulacji podatkowych, przez co stawały się one łaskawsze dla korporacyjnych gigantów. Generowało to zarazem rozmaite koszty zewnętrzne, m.in. wynikające z ograniczenia wpływów podatkowych do budżetów państw, a tym samym doprowadzało do gorszych warunków rozwoju inwestycji publicznych, w tym w sferze edukacji, ochrony zdrowia czy bezpieczeństwa.

W dodatku oligopolistyczne, ponadnarodowe giganty, w tym cyfrowe, mogą skutecznie, poprzez tzw. optymalizację cenowo-kosztowo-podatkową, unikać płacenia podatków w krajach, z których infrastruktury korzystają i w których wypracowują obroty i zyski. Korzystają przy tym z rajów podatkowych. Ponadto cyfrowe giganty uzyskują korzyści wynikające z kształtowania globalnych baz danych (BIG i Global Data), co przesądza o władczej sile tego typu firm, także w sferze polityki, łącznie z możliwościami wpływu np. na wyniki wyborów parlamentarnych. Nawiasem mówiąc, za swego rodzaju paradoks, wręcz absurd, a zarazem potwierdzenie owego dyktatu można uznać fakt, że w dobie rewolucji cyfrowej wciąż nie funkcjonuje w należytej formie ani podatek cyfrowy, ani – zaproponowany przed kilkoma dekadami przez amerykańskiego noblistę Jamesa Tobina – podatek od spekulacyjnych transakcji finansowych, ukierunkowany na ograniczanie nierówności społecznych i z przeznaczeniem na ich łagodzenie.

Rosnące zyski i fortuny korporacyjne, koncentracja bogactwa w wąskich grupach społecznych, przy równoczesnym narastaniu nierówności, to czynniki stanowiące barierę popytu. Wobec niedostatku popytu gromadzone fortuny korporacyjne kierowane są w stronę spekulacyjnego sektora finansowego, zamiast inwestowania i tworzenia miejsc pracy w sferze realnej. Znaczna część zysków korporacyjnych trafia tym samym w sferę spekulacji finansowych – w poszukiwaniu możliwości jeszcze większych zysków. Sprzyja to nadmiernemu rozrostowi spekulacyjnego sektora finansowego kosztem gospodarki realnej. Do rozrostu spekulacyjnego sektora finansowego przyczyniają się też dokonująca się w świecie rewolucja cyfrowa i szybko rozwijająca się sztuczna inteligencja. Technologie cyfrowe umożliwiają bowiem m.in. kreowanie kryptowalut i – jak to określa Warufakis – „piramid prywatnych pieniędzy (opcji i instrumentów pochodnych)”.

Przed negatywnymi następstwami nadmiernego rozrostu spekulacyjnego sektora finansowego przestrzegł m.in. John C. Bogle, amerykański znawca i charyzmatyczny praktyk rynku finansowego. W książce Dość. O prawdziwych miarach pieniądza, biznesu i życia stwierdza, że „znaleźliśmy się w świecie, w którym zbyt wielu spośród nas nic już chyba nie wytwarza”. Handlujemy tylko kawałkami papieru, „wymieniając między sobą tam i z powrotem akcje i obligacje, przy okazji wypłacając za to naszym finansowym krupierom prawdziwe fortuny. W ramach tego trendu koszty automatycznie rosną wraz z tworzeniem bardzo skomplikowanych instrumentów pochodnych (derywatów), za których sprawą w system finansowy zostały wbudowane olbrzymie i niezgłębione rodzaje ryzyka”. Jest to przejaw m.in. nadmiernej finansyzacji gospodarki, czyli odrywania się przepływów finansowych od procesów realnych, co już samo w sobie może stanowić zarodek kryzysu. Bogle zwraca uwagę, że im więcej przejmuje dla siebie system finansowy, tym mniej zyskuje inwestor, który jest bazowym „żywicielem” obecnie istniejącego, niezmiernie kosztownego finansowo-inwestycyjnego i w dodatku wydłużającego się „łańcucha żywieniowego”. Zarazem Bogle wykazuje, że spekulacyjny sektor finansowy w obecnym kształcie uszczupla wartość „możliwą do wytworzenia przez społeczeństwo”.

Potwierdza to też David Graeber, który w głośnej książce Praca bez sensu dowodzi, że wkład sektora finansowego w kreowanie dobrobytu społecznego jest wręcz ujemny. Sektor ten bowiem przechwytuje, wysysa wartości kreowane przez podmioty sfery realnej, choć finansowy sektor z definicji pełni funkcję usługową dla tej sfery. Stopy zwrotu z kapitału zainwestowanego w tym sektorze przeważnie przewyższają stopy zwrotu w większości branż niefinansowych. W tym sensie sługa stał się panem. Potwierdza to też historia kryzysu finansowego z 2008 r., kiedy pomoc kierowana była do instytucji finansowych, a nie do poszkodowanych w wyniku ich działalności podmiotów niefinansowych.

Stąd też nie dziwi kąśliwa konstatacja Warufakisa: „Dla kapitalistów hojny socjalizm, dla pracowników ostre zaciskanie pasa”. Pęczniejące szybko fortuny korporacyjne przeznaczane były m.in. na nabywanie nieruchomości, co skutkowało gigantycznym niekiedy wzrostem ich cen. Warufakis konstatuje w związku z tym, że „dobre miejsca pracy znikały razem z produkcją przemysłową, a ceny abstrakcyjnych papierów wartościowych odlatywały w kosmos, całkowicie oderwane od realnej gospodarki. Kapitaliści swoje zarobili. Inflacja jest ceną za ich majątek”. Nieprzypadkowo też Warufakis jedną ze swoich publikacji zatytułował Kapitalizm, czyli zastój.

Choć wysoce krytyczne opinie Warufakisa o kapitalizmie i jego przedstawiane w innych publikacjach tezy, że wcześniej czy później dojdzie do instytucjonalnej śmierci tego megasystemu, mogą być dziś uznane za zbyt daleko idące, to z pewnością pobudzają do refleksji nad kwestią konieczności zmian systemowych.

Oceny dominującej dziś formy kapitalizmu są istotne tym bardziej, że świat doświadcza obecnie wielkiej cywilizacyjnej przemiany, wyrażającej się w przechodzeniu od cywilizacji industrialnej do nowej, wciąż jeszcze niedodefiniowanej cywilizacji, kształtowanej przez technologie cyfrowe i sztuczną inteligencję, robotyzację. Natomiast zarówno historia gospodarcza, jak i studia literatury przedmiotu dowodzą, że przesilenia cywilizacyjne wymuszają zmiany modelu ustroju społeczno-gospodarczego. Wystarczy przypomnieć, że pierwsza rewolucja przemysłowa zapoczątkowała proces przechodzenia od epoki feudalizmu do kapitalizmu, co zarazem potwierdza, że megasystemy nie są wieczne, są śmiertelne.

Wiele wskazuje, że dokonujący się przełom cywilizacyjny wymusi fundamentalne zmiany kapitalizmu. Coraz wyraźniej uwidaczniają się bowiem przejawy jego strukturalnego kryzysu. Dowodzi tego dzisiejsza, globalna, społeczno-gospodarcza, a także geopolityczna rzeczywistość, nieszczędząca ekstremalnie negatywnych, zastraszających zjawisk, z których znaczna część ma właśnie podłoże w obecnie dominującej formie kapitalizmu, kreującego zszokowany, chwiejny, niepewny, pełen zagrożeń świat, świat kryzysowych multiplikacji. Przemiany systemowe, ustrojowe, wydają się w takich warunkach nieuniknione. Jednak oznaczają zarazem nieuchronność walki o władzę i biznesowe oraz polityczne interesy. Stąd też wiele wskazuje, że proces przemian będzie złożony, długotrwały, a przy tym przepełniony konfliktami i napięciami. Konfliktogenność jest tym bardziej prawdopodobna, że historia przemian cywilizacyjnych dowodzi, iż każdy taki przełom łączy się wręcz z wojnami. Za przedsmak tego można uznać obecne napięcia geopolityczne, gospodarcze i społeczne. Toczy się walka o władzę, w znacznej mierze przechwytywaną przez nielicznych najbogatszych, w tym największe ponadnarodowe korporacje.

.Pozostaje zatem mieć nadzieję, że nie sprawdzi się nader pesymistyczna wizja Warufakisa, zgodnie z którą „ci nieliczni jednak nie oddadzą tej władzy bez walki, nawet jeśli będzie to oznaczać ich całkowity upadek, a upadając, pociągną za sobą całe społeczeństwa”. Przyszłość zależy tym samym od mądrości i przezorności społeczeństw. Dlatego tak ważne znaczenie mają, w znacznym stopniu zaniedbywane, refleksje nad przyszłością, w tym nad możliwymi zmianami kapitalizmu. Lektura tekstów Warufakisa z pewnością takim refleksjom sprzyja.

Elżbieta Mączyńska

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 lutego 2023