
Warszawa to miasto wspomnień. PW'1944 żyje w kolejnym pokoleniu, także daleko od Polski
Dla potomków pokolenia wojennego Warszawa jest miastem wspomnień, które odgrywają w ich życiu olbrzymią rolę, mimo że nie dotyczą doświadczeń osobistych, lecz są przekazywane przez rodziców. Dla mnie są one tym cenniejsze, że tworzą bardziej złożony obraz życia mojego ojca, Jerzego Rabela, bohatera wojennego, człowieka ze złożonym życiorysem, ofiary historii – pisze prof. Roberto RABEL
.W tym roku, 1 sierpnia, o godzinie 17.00, po raz pierwszy w życiu dołączę do mojej polskiej rodziny w Warszawie, aby uczcić pamięć tych, którzy walczyli i zginęli w powstaniu osiemdziesiąt lat temu. Mój ojciec, Jerzy Rabel („Jur”), był jednym z walczących, odznaczonych później za swoją odwagę orderem Virtuti Militari. Stojąc obok warszawian wywodzących się z pokolenia wojennego, będę rozmyślać o tym, jak dziedzictwo powstania odbiło się echem nie tylko w historii kraju, ale także w tysiącach rodzinnych opowieści.
Przede wszystkim będę myślał o tym, jak powstanie wpłynęło na naszą rodzinę. Jedną z konsekwencji był wyjazd ojca z kraju pochodzenia i oderwanie od rodziny w Warszawie. Znalazł się na drugim końcu świata, w Nowej Zelandii, gdzie rozpoczął nowe życie. Jest to opowieść o utracie rodziny, ale także o rodzinach, które ponownie się połączyły. I, jak mówią w kraju, gdzie się urodziłem – Nowej Zelandii – jest to opowieść w wymiarze whakapapa,czyli w języku Maorysów – o zrozumieniu, w jaki sposób linie łączą przeszłość i teraźniejszość jednostek, rodzin i narodów.
1 sierpnia 1944 r. 24-letni wówczas Jerzy należał do tysięcy młodych warszawian, którzy potajemnie wstąpili do Armii Krajowej i odpowiedzieli na rozkaz o mobilizacji, przyjmując dla bezpieczeństwa pseudonimy. Jego pseudonim brzmiał „Jur”. Został przydzielony do oddziału „Kanał”. Następne tygodnie spędził w ciemnych, wilgotnych kanałach Warszawy, prowadząc dowódców AK i bojowników do różnych części miasta. Według mojego ojca jednym z jego podopiecznych był „Bór” (Tadeusz Bór-Komorowski, dowódca powstania). Opowiadał też, że służył u boku młodej kobiety o pseudonimie „Sylwia”. Przeglądając archiwa Muzeum Powstania Warszawskiego, odkryłem nagranie z wywiadem z Sylwią (miała już wtedy 86 lat), w którym wspominała, jak „Jur” wracał pod ostrzałem, by odzyskać broń pozostawioną przez AK-owców. Za tę akcję Jerzy otrzymał po latach order Virtuti Militari. Na odznaczenie przyszło mu czekać pięćdziesiąt lat, a dotarło do niego dopiero kilka tygodni po śmierci (choć w ostatnim miesiącu życia miał już świadomość, że order był w drodze).
.Sylwia i Jerzy mieli niezwykłe szczęście – przeżyli okrucieństwa wyrządzone mieszkańcom Warszawy za to, że mieli czelność buntować się przeciwko swoim okupantom. Podczas powstania śmierć poniosło ok. 150 tysięcy cywilów i 18 tysięcy żołnierzy AK. Pod koniec powstania Hitler rozkazał zrównać miasto z ziemią. Celowe całkowite zniszczenie było przejmującą tragedią Warszawy, wyjątkową jak na europejskie miasto podczas II wojny światowej.
Choć Jerzy uniknął śmierci, powstanie nieodwracalnie zmieniło jego życie. Jak większość żołnierzy AK został niemieckim jeńcem wojennym. Gdy po wojnie Polsce narzucono komunizm, Jerzy pozostał w Niemczech Zachodnich. W 1950 r. wyjechał do Nowej Zelandii wraz z innymi przesiedleńcami z Europy Środkowo-Wschodniej i krajów bałtyckich.
W Wellingtonie poznał i w 1954 roku poślubił moją matkę, Nives Mahulja. Ona również była przesiedleńcem, ale z drugiej strony zimnowojennej żelaznej kurtyny, która podzieliła Europę tuż po 1945 roku. Podobnie jak mojemu ojcu, wojna także i jej przewróciła świat do góry nogami. Powojenny spór terytorialny między Włochami a Jugosławią sprawił, że przez kilka lat żyła jako uchodźca w Trieście, będąc częścią Esodo, czyli dwustutysięcznej społeczności włoskojęzycznych mieszkańców półwyspu Istria. Esodo znaleźli się pod koniec lat 40. XX wieku poza granicami Włoch. Jest to jeden z najmniej znanych i pamiętanych faktów z historii przesiedleń w XX wieku. W 1951 roku Nives zdecydowała się wyjechać ze swoim młodym synem z pierwszego małżeństwa, aby rozpocząć nowe życie w Nowej Zelandii.
Urodziłem się w 1955 roku, ale małżeństwo moich rodziców nie trwało długo. Rozwiedli się, gdy miałem cztery lata, a moja matka, mój przyrodni brat i ja zamieszkaliśmy z babcią, która podążyła za moją matką do Nowej Zelandii.
Na początku lat 60. mój ojciec ożenił się ponownie. Jego druga żona pochodziła z grupy polskich dzieci syberyjskich przyjętych przez Nową Zelandię w 1944 roku. Setki tysięcy Polaków zostały deportowane na Syberię i w głąb Rosji po tym, jak ZSRR i nazistowskie Niemcy napadły na Polskę w 1939 roku. Uwolniona z nieludzkiej ziemi po inwazji Hitlera na Związek Radziecki liczna grupa polskich dzieci, w większości sierot, została tymczasowo umieszczona w irańskim Isfahanie. Inne dzieci trafiły do Indii, Afryki, Meksyku. Premier Nowej Zelandii Peter Fraser uległ prośbom polskiego konsula w Wellingtonie Kazimierza Wodzickiego o udzielenie schronienia polskim sierotom na czas wojny. 1 listopada 1944 roku, czyli w momencie, kiedy powstanie w Warszawie zostało już brutalnie stłumione, a miasto legło w gruzach, znalazły się w Wellingtonie 733 polskie dzieci i ponad setka ich opiekunów. Te osoby stanowiły trzon powojennej polskiej społeczności w Nowej Zelandii.
Wracając do moich rodziców – po okresie prowadzenia jednej z pierwszych kawiarni w stylu europejskim w Wellingtonie, stolicy kraju, gdzie dominowała brytyjska kultura picia herbaty, Jerzy i jego żona przeprowadzili się do Rotorua, turystycznego miasta na północ od Wellingtonu. Mieli dwóch synów i prowadzili hotel. Jako nastolatek odwiedzałem ich podczas wakacji szkolnych. Kiedy miałem szesnaście lat, napisałem opowiadanie zatytułowane Akceptacja, co pomogło mi załagodzić trudne relacje z ojcem, które pogorszyły się po rozwodzie rodziców. Opowiadanie otrzymało nagrodę PEN Young Writers’ Award.
Ojciec zmarł 8 maja 1995 roku, w 50. rocznicę zakończenia wojny w Europie, która wywróciła jego życie. Moja matka zmarła dokładnie 20 lat później. Niecały rok wcześniej ojciec odbył jedyną po wojnie podróż do Warszawy, aby wziąć udział w obchodach 50. rocznicy powstania, zorganizowanych przez rząd wolnej Polski. Wysłał mi pocztówkę, ale nie wspomniał w niej o najważniejszym aspekcie tamtego tygodnia. Nie wiedziałem wtedy, jakie tajemnice ze swojego życia skrył w zrujnowanym mieście, które opuścił w 1944 roku. Od tamtego czasu odkryłem niektóre z nich.
Dziesięć lat po śmierci Jerzego odbyła się premiera mojej książki. Wydarzenie miało miejsce w parlamencie nowozelandzkim, a wśród gości byli ambasadorowie obu krajów mojego dziedzictwa – Polski i Włoch. Obaj zaprosili mnie i moją rodzinę do złożenia im wizyty. Podczas spotkania u polskiego ambasadora byłem oszołomiony, gdy powiedział mi, że pracuje nad moją „sprawą”. Wyjaśnił, że mój ojciec ożenił się wcześniej w Polsce i że mam dwóch braci przyrodnich urodzonych podczas II wojny światowej. Jeden z nich już zmarł, ale drugi niedawno wysłał wiadomość e-mail do ambasadora, ponieważ jego matka, pierwsza żona Jerzego, właśnie zmarła i musieli skontaktować się z krewnymi, aby dopełnić formalności spadkowych dotyczących jej małego mieszkania. Po uzyskaniu tej wiadomości postanowiłem skontaktować się z nieznanym mi dotąd przyrodnim bratem z Polsce. Nie otrzymałem jednak żadnej odpowiedzi.
Mijały lata. Po powrocie do Wellingtonu, gdzie objąłem stanowisko prorektora ds. międzynarodowych na Uniwersytecie Wiktorii, aktywnie współpracowałem z kolejnymi polskimi ambasadorami. Po tym, jak jeden z nich w 2018 r. zorganizował dla mnie wyjazd studyjny do Polski, rozpocząłem współpracę z kolegami z Uniwersytetu Warszawskiego, którzy zaprosili mnie ponownie w 2019 r. – ponad dekadę po tym, jak po raz pierwszy dowiedziałem się o mojej rodzinie w Polsce.
Niespodziewanie, w przeddzień wyjazdu do Warszawy, otrzymałem wiadomość e-mail od żony mojego bratanka, Magdaleny. Poinformowała mnie, że mój najstarszy przyrodni brat Andrzej właśnie zmarł. Wyjaśniła też, że pewne okoliczności uniemożliwiły im wcześniejszy kontakt. Kiedy odpowiedziałem, że moja żona i ja będziemy w Warszawie w następnym tygodniu, Magdalena i mój bratanek chętnie zgodzili się na spotkanie.
Spotkanie to było emocjonalne i niespodziewanie ujawniło nieznaną mi przeszłość mojego ojca. Mój bratanek, Paweł Rabel, powiedział mi, że Maria, pierwsza żona mojego ojca, była w ciąży, kiedy rozpoczęło się powstanie. Maria i mający rok Andrzej opuścili miasto, szukając bezpiecznego miejsca. Podobnie jak ja, Paweł nie był pewien, co stało się po wojnie, ale przypuszczał, że mój ojciec nie mógł wrócić do żony i synów, ponieważ najprawdopodobniej władze komunistyczne wydały na niego wyrok śmierci. Ci, którzy walczyli w powstaniu, przez komunistów nie byli uważani za bohaterów, a wielu z nich zostało uwięzionych lub straconych, ponieważ uznano ich za „zagrożenie dla systemu”.
.Paweł powiedział nam, że Jerzy korespondował z Marią po wojnie, ale ona nalegała na zaprzestanie pisania, ponieważ było to niebezpieczne dla rodziny w Polsce. Paweł dodał, że jego ojciec i wujek, będący wtedy w wieku szkolnym, byli regularnie odwiedzani przez bezpiekę dopytującą o ich ojca. Trudno było pojąć dylemat, przed którym stanął mój ojciec. Z jednej strony Jerzy „porzucił” swoją rodzinę, ale z drugiej strony nie miał wyboru. Co więcej, jego matka, Katarzyna (moja polska babcia), mieszkała ze swoją synową i dwoma wnukami aż do swojej śmierci w latach 60.
Przyjmując te rewelacje, naiwnie stwierdziłem, iż mój ojciec nie skontaktował się z nimi podczas swojego powrotu do Warszawy z okazji 50. rocznicy powstania. Paweł uśmiechnął się zawadiacko i zaczął opowiadać o tym, jak w 1994 roku był w rodzinnym mieszkaniu, kiedy do drzwi zapukała jakaś urzędniczka, oznajmiając, że przyprowadziła do niego jego dziadka. Paweł szybko poprosił swojego ojca, Andrzeja, którego Jerzy ostatni raz widział pięćdziesiąt lat wcześniej, gdy miał roczek. Ale spotkanie rodzinne było jeszcze bardziej dramatyczne, niż mogłem sobie wyobrazić. Żona Jerzego, Maria, mieszkała po drugiej stronie korytarza. Na wieść o powrocie dawnego męża trzasnęła mu przed nosem drzwiami. Jednak za namową Andrzeja Maria ustąpiła i zgodziła się na rozmowę w cztery oczy z Jerzym. Według Pawła Maria nigdy nie powiedziała ani słowa o tym, o czym rozmawiali. Nie widzieli się przez pół wieku, a mój ojciec dwukrotnie się ożenił. Jerzy nie wspomniał też nic o swojej rodzinie w Warszawie po powrocie do Nowej Zelandii. Skupił się dość obsesyjnie na odznaczeniu wojennym za udział w powstaniu, którego nigdy nie otrzymał, a którego przyznanie zostało ostatecznie potwierdzone po skomplikowanym procesie biurokratycznym.
Po tym pierwszym pamiętnym spotkaniu z moją polską rodziną w 2019 roku widywaliśmy się często, kiedy przyjeżdżałem na Uniwersytet Warszawski jako profesor wizytujący. W 2020 r. Paweł zabrał mnie na grób Andrzeja, który sąsiaduje z cmentarzem Powstańców Warszawy. Spoczywają tam szczątki ponad 100 tysięcy (w większości nieznanych) ofiar poległych w powstaniu. Ogrom tej liczby świadczy o tragicznym znaczeniu tego wydarzenia dla wielu warszawskich rodzin, takich jak nasza.
Dla potomków pokolenia wojennego Warszawa jest miastem wspomnień, które odgrywają w ich życiu olbrzymią rolę, mimo że nie dotyczą doświadczeń osobistych, lecz są przekazywane przez rodziców. Dla mnie są one tym cenniejsze, że tworzą bardziej złożony obraz życia mojego ojca Jerzego Rabela – bohatera wojennego, człowieka ze złożonym życiorysem, ofiary historii.
Ten zbiór wspomnień rozrósł się w trakcie moich wizyt, podkreślając złożoną relację między tym, co osobiste, a tym, co polityczne w historii Polski widzianej przez pryzmat mikrokosmosu naszej rodziny. W następstwie publikacji o moim ojcu skontaktowała się ze mną rodzina jego kuzyna Wiktora, który też walczył w powstaniu i który tak samo stanął przed podobnym dylematem, uciekając z Warszawy po wojnie, a następnie zakładając drugą rodzinę w Brazylii. Kiedy spotkaliśmy się z 78-letnim Stanisławem, synem pozostawionym w kraju przez Wiktora, przyniósł on kopię aktu małżeństwa moich dziadków, napisanego cyrylicą w 1913 r. – fizyczną pamiątkę po tym, jak Warszawa była częścią Imperium Rosyjskiego przez ponad sto lat, aż do I wojny światowej. Później mój bratanek odnalazł wzmiankę o tym, że mój dziadek został skazany przez władze carskie na dwa lata Syberii w 1907 r. za członkostwo w Polskiej Partii Socjaldemokratycznej. Biorąc pod uwagę żarliwy antykomunizm mojego ojca, myślę, że pod tym względem był podobny do Józefa Piłsudskiego, który powiedział o swojej lewicowej młodości: „Jechałem czerwonym tramwajem socjalizmu aż do przystanku Niepodległość, ale tam wysiadłem”.
Chociaż już czterokrotnie przyjeżdżałem do Warszawy jako profesor wizytujący na Uniwersytecie Warszawskim, nigdy nie byłem w tym mieście w sierpniu. Możliwość dołączenia do mojej rodziny i innych mieszkańców miasta w tym roku, aby wspólnie upamiętnić wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat, będzie bardzo wyjątkowa. Będzie to chwila emocji, gdy pomyślę o tym, jak bohaterstwo Jerzego podczas powstania i jego powojenne dylematy oddaliły go od polskiej rodziny, ale umożliwiły moje narodziny – i jak dwie części jego rodziny z różnych półkul w nieprawdopodobny sposób spotkały się ponownie, aby wspólnie upamiętnić osiemdziesiątą rocznicę polskiego zrywu niepodległościowego.
.Dla mnie – historyka z wykształcenia i zawodu – ta rodzinna podróż z Warszawy do Wellingtonu i z powrotem jest potwierdzeniem, jak to, co polityczne, osobiste i uniwersalne, jest zawsze ze sobą powiązane. Jestem świadom, że jest to jedna z milionów historii rodzinnych z czasów wojny – historii o oporze, śmierci, przetrwaniu, traumie, separacji, a także nowym życiu i odnalezieniu, jak w moim przypadku. To dowód, jak duże znaczenie ma whakapapa – zwłaszcza jak whakapapa łączy nas z innymi i z historią.