Prof. Roger EATWELL: Fala populizmu się nie skończyła, choć pandemia lekko ją wyhamowała

Fala populizmu się nie skończyła, choć pandemia lekko ją wyhamowała

Photo of Prof. Roger EATWELL

Prof. Roger EATWELL

Brytyjski politolog z Uniwersytetu w Bath. Specjalizuje się w badaniach nad faszyzmem i populizmem. Współautor książki „Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację”

W czasie pandemii poczucie wyborców, że elity ich zaniedbują, nie osłabło. Jedna forma protestu uruchamia kolejną i prowadzi do spirali przemocy – pisze prof. Roger EATWELL

Eksplozja popularności narodowego populizmu w ostatnich latach jest zwykle postrzegana jako protest tymczasowy, odpowiedź na krótkoterminowe problemy i kryzysy. Na przykład uważa się, że w Europie partie takie jak francuski Front Narodowy (obecnie Zjednoczenie Narodowe), Alternatywa dla Niemiec (AfD) i włoska Liga Północna zyskały poparcie przede wszystkim za sprawą skutków recesji lat 2008–2010 oraz fali migracji z roku 2015.

W wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku na wygraną Donalda Trumpa złożyły się dość podobne czynniki – choć część wyborców uwiodła również postać Trumpa-outsidera, biznesmena znanego z telewizji. W Brazylii i na Filipinach zwycięstwo jeszcze bardziej demagogicznych prezydentów, Jaira Bolsonaro i Rodriga Duterte, wyrosło na podłożu protestów przeciwko korupcji i przestępczości, choć ten pierwszy – podobnie jak Trump – był dodatkowo wzmocniony przez rosnące znaczenie nowych mediów.

Nie ma wątpliwości, że ruchy populistyczne często opierają się na osobowościach, których urok może być przejściowy. Jednak porażka Trumpa w 2020 r. nie oznacza wcale, że osiągnęliśmy „punkt kulminacyjny populizmu”. Mimo że 45. prezydent Stanów Zjednoczonych kiepsko radził sobie z kryzysem spowodowanym epidemią koronawirusa oraz mimo że jest to postać wyjątkowo polaryzująca społeczne nastroje, i tak uzyskał więcej głosów niż wcześniejsi kandydaci republikanów. Wielu wyborców w USA i innych krajach silnie pociągają obietnice składane przez populistów, szczególnie te dotyczące przywrócenia demokratycznej władzy zwykłym ludziom poprzez zwycięstwo nad zglobalizowanym i politycznie poprawnym establishmentem, który spiskuje przeciwko obywatelom i interesowi narodowemu.

Napęd 4D

.W książce Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację Matthew Goodwin i ja wykazujemy, że powodzenie partii i liderów populistycznych może rosnąć i spadać. Na przykład w roku 2020 poparcie dla Alternatywy dla Niemiec (AfD) spadło, częściowo wskutek podziałów spowodowanych kwestią obecności w partii mniejszości o poglądach ekstremalnie prawicowych, a nawet nazistowskich.

Jednak fala populizmu jeszcze się nie skończyła. Widać to nie tylko na przykładzie skokowego wzrostu liczby głosów uzyskanych przez Trumpa w 2020 roku, ale także na przykładzie Francji. Z sondaży wynika, że liderka Zjednoczenia Narodowego, Marine Le Pen, może pokonać prezydenta Macrona w wyborach w 2022 r. W Hiszpanii skrajnie prawicowa partia Vox ma w sondażach ok. 15 proc. – a jeszcze w 2018 roku dla ugrupowania o takim profilu w polityce tego kraju zwyczajnie nie było miejsca.

Skąd ta popularność narodowego populizmu? Jego siłą napędową w zachodnich demokracjach liberalnych są cztery czynniki bazowe, które nazwaliśmy „4D”. Pierwszym czynnikiem jest distrust – brak zaufania. Ludzie – zwłaszcza mniej wykształceni – czują, że politycy są oddaleni od ich trosk, a nawet nimi pogardzają. W 2016 r. Hillary Clinton symptomatycznie wzgardziła zwolennikami Trumpa, określając ich jako „istoty godne pożałowania”. Jednocześnie, kandydując jako centrolewicowa demokratka, przyjmowała ogromne honoraria za przemówienia od ludzi biznesu i innych podmiotów zabiegających o wpływy polityczne.

Drugim czynnikiem napędzającym populizm jest destruction – zniszczenie. Coraz więcej osób czuje, że ich tradycyjny sposób życia jest zagrożony. W niektórych przypadkach obawy te skupiają się wokół imigracji i mogą sprzyjać poglądom rasistowskim, ale w odczuciu tych osób częściej przeważa pragnienie ochrony rodziny i wspólnot niż ksenofobia. W krajach takich jak Polska czy Stany Zjednoczone znaczenie odgrywa także chęć ochrony wartości religijnych (co z kolei ich przeciwnicy postrzegają jako zagrożenie dla praw pluralistycznych, np. dla legalizacji aborcji).

Trzeci czynnik to deprivation – deprywacja, czyli przekonanie obywateli, że ich pozycja społeczno-ekonomiczna pogarsza się w stosunku do najbogatszej 10-procentowej grupy (nie wspominając o 1 proc. ludzi, którzy najbardziej wzbogacili się w ostatnich dekadach). Na to nakładają się jeszcze zmiany związane z rozwojem globalizacji i nowoczesnych technologii. Takie przekonania żywią zwłaszcza ci, którzy pozbawieni są stabilnego zatrudnienia i boją się przyszłości. Podobnie myślą również ludzie młodzi, choć wśród dobrze wykształconych młodych poparcie dla populizmu jest niskie.

Czwartym czynnikiem jest de-alignment – utrata identyfikacji. Nawet w dojrzałych demokracjach coraz więcej osób nie odczuwa już silnej identyfikacji z głównymi partiami i przestaje na nie głosować. Widać to wyraźnie w Niemczech, gdzie niegdyś potężni socjaldemokraci z SPD stali się obecnie marnym cieniem tego, czym byli wcześniej. Zwłaszcza w byłym NRD wielu przedstawicieli klasy pracującej głosuje obecnie na Alternatywę dla Niemiec (AfD).

Elity i pandemia

.Te cztery czynniki to kluczowe siły napędowe leżące u podłoża rozwoju populizmu. Ich wpływ można zilustrować nawet na przykładzie Portugalii, którą do niedawna uważano za kraj całkowicie odporny na ten ruch. Tymczasem w styczniu 2021 r. André Ventura, lider partii Chega, którą powołano do życia zaledwie w roku 2019 r., zdobył 12 proc. głosów w wyborach prezydenckich. Uzyskał znakomity wynik szczególnie w Alentejo, w prowincji – stanowiącej jedną trzecią Portugalii – którą do tej pory uważano za bastion komunistów. W Brazylii, gdzie Bolsonaro początkowo uzyskiwał poparcie raczej klasy średniej i bogatej, wsparcie obywateli przez państwo w czasie kryzysu spowodowanego koronawirusem zwiększyło jego popularność na terenach przynależących do dawnej lewicy.

Głównym czynnikiem wzmagającym i jednocześnie osłabiającym rozwój populistycznych ruchów politycznych w 2020 roku jest pandemia koronawirusa. Mimo iż Trump jest postacią silnie polaryzującą społeczeństwo, niemal na pewno wygrałby reelekcję w normalnych czasach – tym bardziej że amerykańska gospodarka przed nadejściem COVID-19 notowała dobre wyniki. Ujmując to bardziej ogólnie, czas pandemii podkreślił znaczenie elit rządzących i wiedzy naukowej. Odciągnął uwagę od kluczowych kwestii populistycznej agendy i osłabił atak tych sił na wiedzę ekspertów jako podskórnie powiązanych z globalizacją i politycznie poprawnymi interesami elit. Pandemia wzmocniła także krytykę wobec niektórych rządów z uwagi na ich wyniki w walce z pandemią. COVID-19 dotknął w szczególności osoby biedniejsze i starsze, czyli osoby, które często najbardziej ucierpiały pod względem ekonomicznym.

Ponadto inne ważne kwestie, takie jak możliwość wystąpienia dużej fali nowej imigracji i terroryzm islamski, który podsyca islamofobię, nie przestały odgrywać istotnej roli w globalnych i krajowych rozgrywkach politycznych. Wielu badaczy uważa, że zachodnie społeczeństwa zostały „spacyfikowane”, a polityczna przemoc przeszła do „historii”. Jednak ostatnie lata pokazały w wielu krajach rosnącą polaryzację. Oś podziałów koncentrowała się wokół kwestii kulturowych i tożsamościowych, choć kwestie ekonomiczne również odgrywają dużą rolę, co ma miejsce chociażby w przypadku ruchu BLM (większość czarnoskórych w Ameryce pozostaje stosunkowo uboga). Sprawy te często znajdowały się w centrum uwagi partii centrolewicowych, takich jak amerykańska Partia Demokratyczna, która jednocześnie stawała się mniej zainteresowana tradycyjną polityką klasową, czego przejawem było zaniedbanie przez Hillary Clinton elektoratu związkowego w 2016 roku.

Kumulatywny ekstremizm

.Wydarzenia ostatnich miesięcy pomogły partiom establishmentu pozyskać wykształconych, często młodych wyborców, co doprowadziło niejednokrotnie do spadków poparcia dla populistów. Jednocześnie BLM, LGBT+, kobiety i inne grupy mogą mieć wrażenie, że konwencjonalne kanały komunikacji nie gwarantują szybkiego zajęcia się polityków ich sprawami. Wszystko to coraz częściej daje impuls do wychodzenia na ulicę, a nawet sięgania do przemocy. Innymi słowy, prowadzi to do tego, co nazywam „kumulatywnym ekstremizmem”, kiedy jedna forma przemocy/protestu uruchamia kolejną, a nawet prowadzi do poważnej spirali przemocy. Protesty ruchu Black Lives Matter (BLM) w 2020 r. zostały wywołane przemocą policji, a także wynikły z przekonania, że Trump i wielu innych przywódców politycznych to rasiści, którym należy się sprzeciwić. Z drugiej strony wielu protestujących przeciwko Trumpowi uzasadniało swoje działania jako odpowiedź na przemoc ze strony BLM i Antify w 2020 roku.

Analiza „czterech D” wykazuje, że mamy do czynienia z głęboko zakorzenionymi problemami, niełatwymi do rozwiązania. Niektóre partie głównego nurtu odpowiedziały na te zjawiska, przyjmując część populistycznego programu; trend ten nazywamy „populizmem-lite”. Jest on najpowszechniejszy wśród partii centroprawicowych, na przykład w Austrii i Holandii. W pierwszym przypadku pomogło to Markowi Rutte zepchnąć Geerta Wildersa i jego partię z pierwszego miejsca w wyborach powszechnych w 2017 r. Proces ten obserwujemy również wśród centrolewicy w Danii, gdzie socjaldemokraci ostatnio przełamali ogólną tendencję spadkową, zajmując twarde stanowisko dotyczące imigracji, broniąc hojnych świadczeń w ramach „szowinizmu opiekuńczego” i wykorzystując problemy związane z ekologią, aby pozyskać młodych wyborców.

Jednakże niebezpieczeństwo związane z tym podejściem polega na tym, że legitymizuje ono krajowe kwestie populistyczne, zamiast rozładowywać napięcia pomiędzy stronami konfliktu politycznego. Partie głównego nurtu muszą podjąć działania, takie jak większe wsłuchiwanie się w głos wyborców, którzy czują się zaniedbywani, oraz edukowanie wyborców w zakresie np. imigracji, która często przynosi wiele korzyści (nie tylko starzejącym się społeczeństwom). W wielu krajach musimy również zmierzyć się z narastającymi nierównościami społeczno-ekonomicznymi. Wszystko to wymaga radykalnych zmian, w tym zmian instytucjonalnych, takich jak uwzględnienie w większym stopniu konsultacji społecznych (podobnie jak w Irlandii w sprawie aborcji) oraz wprowadzenie zmian gospodarczych, takich jak przeciwdziałanie niektórym mechanizmom globalizacji (COVID-19 ujawnił również problem ryzyka związanego z zagranicznymi łańcuchami dostaw towarów, takich jak odzież ochronna i szczepionki).

.Wielkim politycznym zadaniem na najbliższe dziesięć lat jest podjęcie radykalnych działań w niektórych obszarach przy jednoczesnym zachowaniu społecznej zgody. Narodowi populiści w pewnym sensie stanowią zagrożenie dla tego procesu, ponieważ polaryzują społeczeństwa, promują teorie spiskowe i wykazują inne cechy, które pogłębiają w ludziach gniew. Ale stanowią jednocześnie wentyl bezpieczeństwa, gdyż wskazują na obszary, w których musimy zaakceptować potrzebę zmian. Niestety, zbyt często odpowiedzią na postulaty populistów jest po prostu ich potępianie, czego konsekwencją jest pogłębianie polaryzacji.

Roger Eatwell
Tekst ukazał się w nr 27 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przekład: Anna Popławska.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 listopada 2021