Niepodległość sto lat temu i dziś okiem historyka
Pamięć w dużej mierze określa priorytety narodowe. To, że jest ona tak różna w różnych krajach, nakłada na nas dziś, po stu latach od zakończenia I wojny światowej, obowiązek szczególnej troski o wyważanie racji. Od historii nie uciekniemy, a jeśli będziemy próbować o niej zapomnieć, w powstałą próżnię wkraść się mogą demony – pisze prof. Wojciech ROSZKOWSKI
Niepodległość jest dla narodu tym, czym wolność dla osoby. Tę banalną prawdę warto sobie uświadomić, gdy świętujemy stulecie zakończenia I wojny światowej i odzyskanie lub uzyskanie niepodległości przez szereg państw Europy Środkowej i Wschodniej, które w większości są dziś członkami Unii Europejskiej. Warto o tym wspomnieć także dlatego, że w państwach będących, jak Francja, europejskimi mocarstwami, nikła jest na ogół świadomość tego, czym była i jest niepodległość dla narodów, które były jej pozbawione. Przykład Polski, która niepodległości była pozbawiona przez cały XIX wiek i której losy w historii najnowszej określały w dużej mierze Niemcy i Rosja, jest nieco odmienny od Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, państw bałtyckich czy bałkańskich, ale dostrzec tu można cechy wspólne – dążenie do odtworzenia lub utworzenia własnego państwa na początku XX wieku. Można to dążenie nazwać pragnieniem wolności. Chodzi tu jednak nie o wolność anarchiczną, będącą zagrożeniem dla porządku międzynarodowego, ile o „wolność do” – pragnienie wzięcia swych losów we własne ręce i współudział w kształtowaniu bardziej sprawiedliwych stosunków międzynarodowych.
Pamiętać należy o konstruktywnej roli Francji i Stanów Zjednoczonych w budowaniu Europy wersalskiej po 1918 roku. Obu państwom zabrakło siły i determinacji, by dzieło to umocnić i obronić, ale pamiętać winniśmy o ich licznych wysiłkach, zwłaszcza z początku lat dwudziestych, łącznie z zapomnianym dziś nieco paktem Brianda-Kellogga z 1928 roku. Gdyby był on respektowany przez Niemcy i ZSRR, nie doszłoby do tragedii 1939 roku i II wojny światowej. Warto wspomnieć, że państwa Europy Środkowej i Wschodniej próbowały także na własną rękę umacniać swoją niepodległość. Wystarczy przypomnieć dramatyczną obronę Polski i Europy przed bolszewizmem przez armię polską w 1920 roku, opanowanie rewolucji komunistycznej przez armię węgierską w 1919 roku czy też wysiłki niewielkich państw bałtyckich skupionych w Entencie Bałtyckiej. Niestety, punkt widzenia poszczególnych państw tego regionu różnił się często dość znacznie, czego przykładem było fiasko Małej Ententy, czyli porozumienia Czechosłowacji, Rumunii i Jugosławii. Międzywojenna Polska nie pasowała do obu tych konfiguracji regionalnych ze względu na swoje problemy zarówno z Niemcami, jak i z ZSRR. Dla państw Małej Ententy byłoby to zbyteczne obciążenie, zważywszy, że Czechosłowacja obawiała się tylko Niemiec, Rumunia – Związku Sowieckiego, a Jugosławia – bardziej Włoch niż któregoś z tamtych dwóch mocarstw. Ponieważ zaś Mała Ententa skierowana była głównie przeciw Węgrom, Polska nie była też tam pożądana z powodu swych historycznie dobrych relacji z tym krajem. Graniczny konflikt z Litwą o Wileńszczyznę, notabene zamieszkałą wówczas w większości przez Polaków, uniemożliwiał też bliższe relacje Polski z państwami bałtyckimi.
Trzeba się pogodzić z faktem, że listopad 1918 roku oznacza w pamięci różnych narodów różne rzeczy. Dla Francuzów był to początek okresu ulgi i leczenia straszliwych ran zadanych przez działania wojenne. Dla Niemców był to okres upokorzenia, większego nawet niż klęska wojenna, a także początek niebezpiecznych reakcji rewizjonistycznych. Dla Rosjan był to początek wojny domowej, z której zwycięsko wyjść mieli bolszewicy ze swoimi planami rewolucyjnego imperializmu. Dla Węgrów był to okres niepewności, ostatecznie zakończony traktatem z Trianon, oznaczającym utratę ogromnej części przedwojennego terytorium. Dla Rumunów był to triumf może nawet nieco ponad stan. Dla Polaków, Czechów i Słowaków czy Estończyków było to przede wszystkim ziszczenie marzeń pokoleń. Dlatego też pamięć o roku 1918 jest w narodach europejskich tak różna. Jeśli we Francji czy Wielkiej Brytanii pamięta się głównie o hekatombie ofiar, które okupiły zwycięstwo, i o okropnościach walk pozycyjnych, w Polsce ofiary wojny wspomina się z szacunkiem jak bohaterów walki o wolność, zapominając czasem, jaka była ludzka cena tej wolności.
.Pamięć w dużej mierze określa priorytety narodowe. To, że jest ona tak różna w różnych krajach, nakłada na nas dziś, po stu latach od zakończenia I wojny światowej, obowiązek szczególnej troski o wyważanie racji. Od historii nie uciekniemy, a jeśli będziemy próbować o niej zapomnieć, w powstałą próżnię wkraść się mogą demony. Unikać musimy „konstruktywizmu”, czyli zgody na uleganie narodowym stereotypom, i „jedynie słusznych” interpretacji historii. Unia Europejska stanowi szansę pogodzenia tych różnych racji historycznych, pod warunkiem jednak, że stosować będziemy wszyscy prostą zasadę „nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”.
Wojciech Roszkowski